Wszystko jasne – coś takiego tknęło mnie w połowie lektury „Podręcznika naukowego dla onironautów”, książki zbierającej – zapewne nie wszystkie – wiersze napisane przez Roberta „Rybę” Rybickiego. Skąd taka konstatacja, w której z resztą nie jestem osamotniony, skoro podobna myśl w odniesieniu do Rybickiego przyszła do głowy Henrykowi Berezie (o „Masakrze kalaczakra” napisał: „on wie, co robi”), Joannie Mueller („to jest skrzętnie od dwudziestu lat budowany program poetycki”) czy Dawidowi Mateuszowi („niewielu jest tak spójnych poetów jak Ryba”)[1]?
Być może czytanie Ryby w skondensowanej formie po prostu zbiegło się w czasie z wciąż świeżą lekturą równie skondensowanego Pułki z zeszłego roku (ostatnio cicho o nim, co smuci). Niewykluczone w końcu, że część elementów współtworzących idiom autora „Rewersu” – wiersz jako pasmo poszatkowanych, niezbornych obrazów, przeplatanych gnomicznymi frazami; analizowanie „Się” i „Ja” – pochodzi m.in. właśnie od Ryby. Spięcie wywołane lekturą wierszy zebranych obu autorów mogło więc wywołać moment lichego olśnienia, tknięcia, że przez cały ten połamany kalejdoskop fraktali[2] da się bardzo dużo zobaczyć.
Niewykluczone, że część elementów współtworzących idiom Pułki pochodzi właśnie od Ryby
Być może także czytałem „Podręcznik…” pod wpływem dwóch rewelacyjnych tekstów towarzyszących – posłowia do tomu autorstwa kolektywu Glosowitz, Skurtys, Kujawa (dalej jako G-S-K) oraz szkicu Rafała Wawrzyńczyka, opublikowanego na łamach „biBLioteki”. Warto zestawić ze sobą oba te teksty. Mamy bowiem w ich przypadku do czynienia z uzupełniającymi się i jednocześnie rozłącznymi pomysłami na czytanie Rybickiego, które dopiero we wzajemnym splocie mówią o tym, dlaczego poezja autora „Masakry kalaczakra” jest tak frapująca dla jej komentatorek i komentatorów, a jednocześnie przez wiele lat była nieobecna w szerszej świadomości krytycznoliterackiej.
Trzeba się od tych głosów odbić, żeby powiedzieć coś więcej o sensie frazy „wszystko jasne”.
(Nie obrażę się, jeśli czytelniczki kompletnie niezainteresowane dyskusją krytycznoliteracką przejdą teraz do części pt. Niepamięć i „ty” eksperymentu, poświęconej wyłącznie poezji Rybickiego)
Mądrzy ludzie mają rację, ale czegoś brakuje
Posłowie do tomu to rewelacyjna i rewelatorska, całościowa lektura projektu pisarskiego Ryby. G-S-K skrupulatnie odcinają od poezji Rybickiego te konteksty krytyczno- (mit Ryby-szalonego nonkonformisty) i teoretycznoliterackie (głównie: zbanalizowany poststrukturalizm, różne wersje dyskursu niezrozumiałości), które słusznie uważają za ślepe ścieżki interpretacyjne, tak aby odpowiednio wyraziście wybrzmiała ich własna propozycja lektury. Jak ona się przedstawia? Najogólniej rzecz ujmując, poezja Ryby w koncepcji G-S-K to podmiotowa wypowiedź, w której „rozrzedzanie podmiotu”, rozbijanie kolejnych wersji siebie i związanych z nimi ideologii, prowadzi do „procesualnej radości płynącej z bycia czymś więcej, niż jesteśmy w stanie pojąć przy użyciu narzędzi dostępnych nam tu i teraz”. Stawką tak pojętej poezji Rybickiego byłby „emancypacyjny ruch i utopijna z gruntu myśl o wyzwoleniu się – ze społecznych konwenansów, ról, przywilejów, ale też ze współtworzących podmiot konstrukcji i pojęć […] oraz z samego języka”. Takie opisanie Rybickiego przekonuje mnie i pociąga – jest w nim miejsce zarówno na solidne osadzenie jego poezji w szerokim kontekście literackim oraz filozoficznym, jak i na świadectwo zarażenia się kolektywu krytycznoliterackiego energią językową autora, o którym piszą. Dzięki tej zwrotnej relacji – poezja odciska swoje piętno na języku krytyki – tekst stanowiący komentarz do całego tomu, mimo wyraźnego, akademickiego charakteru, nie odstaje aż tak bardzo od pulsujących wersów Ryby.
Posłowie nie projektuje jednak konkretnych dróg lektury, nie sugeruje nawet, czy jakieś istnieją i jak można na nie wejść, przez co nie pomaga w czytaniu poszczególnych wierszy/książek Ryby. Jasne, autorzy i autorka oczyszczają nam głowę z założeń lekturowych, przez które poezja Ryby może dla kogoś stanowić symbol „bełkotliwości literatury najnowszej” i tego typu niemądrych rzeczy. I jasne, „konkretne drogi lektury” pachną pewnie dla G-S-K „projektowanym odbiorcą” czy innymi koszmarkami nauki o literaturze lat 70., przed którymi bronią się, jak mogą. Chodzi mi jednak o brak nawet czegoś tak nienachalnego w swojej pragmatyczności jak wskazania tropów otwierających lekturę (tak zrobił Paweł Kaczmarski w zakończeniu posłowia do „Wybiegania z raju”), że nie wspomnę o skrótowym przeczytaniu jednego wiersza autora „Stosu gitar”. Coś za coś – dostajemy całościową filozofię literatury Ryby, ale bez mapy, słownika czy podpórek pozwalających w niej lekturowo uczestniczyć. A w tle majaczy teza: w przypadku poezji Rybickiego nie ma co oczekiwać jakkolwiek pojętych dróg lekturowych, że o skrupulatnym czytaniu „z ołóweczkiem” nie wspomnę.
Na ten brak w pewnym sensie odpowiada szkic Rafała Wawrzyńczyka. Można go bowiem traktować jako relację z lektury wierszy zebranych Ryby, zapis pojedynczego przebiegu przez cały „Podręcznik naukowy dla onironautów”, niepretendujący do walki z G-S-K o to, kto napisze lepszą syntezę. Wawrzyńczyk-jako-„po-prostu”-czytelnik pozwala sobie na zadawanie pytań z pozoru naiwnych: „Ktoś n a p r a w d ę chciałby pisać tak jak Rybicki? Z »gromkimi pierdnięciami« i »rzygowinami jak kwiatami mrozu na szybie«? Ktoś naprawdę chciałby pójść za autorem n i e k u l t u r a l n y m? Poza kulturę?”. Krytyka literacka zna sposoby na opakowanie takich pytań watą słowną („mgławica sensów”, wszystkie metafory konotujące wielość) lub ich wyparcie (zgrana fraza w stylu „nie warto pytać o to, co tekst znaczy”). Chwała więc Wawrzyńczykowi za to, że zadaje je w momencie publikacji wierszy zebranych Rybickiego. Dzięki nim oświetla bowiem centralny problem tej poezji – jej radykalną eksperymentalność, z którą (czytelniczo) nie wiadomo, co zrobić.
Rybicki zdaniem Wawrzyńczyka „dotarł do miejsca, w którym bardziej interesuje go utrzymywanie języka w stanie maksymalnej potencjalności niż jakieś lokalne, pionowe struktury sensu”. Obrazów lub ich strzępków jest bowiem w pojedynczym wierszu za dużo, aby z tego natłoku można było ulepić jakikolwiek sens (nawet tak rachityczny, jak np. ustalenie relacji – wynikania? antynomii? – między kolejnymi obrazami). A jeśli już coś się nam ulepi, to najpewniej elementy prywatnej mitologii Rybickiego (Bogg-epileptyk, Kosmos, Mózg, się, Nikt, Słowo, System), która sama w sobie stanowi interpretacyjny problem. Według krytyka jedynym, co zostaje w głowie czytelniczki po lekturze „Podręcznika…”, są zatem doskonałe w swojej dziwności frazy – „Dzikołaki przyszły w stringach” czy (to akurat moja ulubiona) „liżąc golenie mastodontów”. Taka konstatacja nie prowadzi jednak Wawrzyńczyka do krytyki poezji Rybickiego. Wręcz przeciwnie: wyprowadza z niej afirmację tego pisarstwa, oddanego rozkoszy wypowiadania nagiego, nieoklejonego „semantyczną bibułą” nośnika, wyrzucającego „flary inwencji, które byłyby u innych autorów ozdobami wierszy czy nawet książek”.
Z tekstu Wawrzyńczyka da się więc wyciągnąć „przyjemnościową” perspektywę czytania poezji Rybickiego, na której można daleko pojechać. Niestety, tak u Wawrzyńczyka, jak i w przypadku posłowia G-S-K, jako czytelniczki wciąż jesteśmy na zewnątrz eksperymentu Rybickiego. Możemy wczuć się w ekspresywność języka tej poezji, cofnąć do fazy oralnej i mówić „Gju, gju. Dyjidyji. Kjyv-kjyv!”, jednak na tym kończy się nasza komunikacja z Rybickim.
Pytam siebie i Ciebie, czytelniczko: jak w poetyckim projekcie Ryby uczestniczyć inaczej niż jako widz, jedynie patrzący na piękną, językową rozwałkę?
Niepamięć i „ty” eksperymentu
Co by się stało, gdyby zapytać „Podręcznik…” o to, kogo Rybicki wyobraża sobie po drugiej stronie swoich wierszy albo – skoro jesteśmy w orbicie ideologii awangard europejskich – kogo ma wytworzyć lektura tych wierszy w świetle ich samych, co ma zmienić w głowie, w życiu moim i Twoim? Być może wywołana takim pytaniem lektura będzie wybiórcza, lecz zawsze – jakaś. Oparcie dla niej znajduję w stwierdzeniu Anny Kałuży, która w recenzji „Masakry kalaczakry” pisała: „sposób mówienia [Rybickiego] sprawia cały czas wrażenie mówienia do kogoś i dyskutowania z kimś”. Nie bez powodu przecież Rybicki niemalże co wiersz pisze inny awangardowy manifest, w którym na nowo definiuje poezję, język, siebie. Chodzi o zrobienie czegoś czytelniczkom lub zrobienie czegoś z czytelniczkami, zaczepienie ich, tykanie. I nie bez powodu w jednym z wierszy znajdujących się w części „Podręcznika…” pt. „Odrzucone przez autora” wrzeszczy:
dlaczego,
kurwa, nie jestem
w stanie ogarnąć
swoją poezją
całej ludzkości, kurwa, kurwa
kurwa
Jako dziecko europejskich awangard Rybicki marzy o uniwersalności i działaniu poezją na najszerzej pojętych innych, dlatego w innym wierszu może się dziwić: „Dlaczego Bohdan Zadura nie wierzy w to, / że wiersz może zmienić rzeczywistość?”.
Jako dziecko europejskich awangard Rybicki marzy o uniwersalności i działaniu poezją na najszerzej pojętych innych
Na początek spróbujmy określić, kim wyobrażona w wierszach Rybickiego czytelniczka z pewnością nie jest (albo nie powinna być na czas lektury tej poezji). Ten wątek najmocniej zostaje sproblematyzowany w prowokacyjnym fragmencie z „Daru Meneli”: „żadne z was, uniwersyteckie sznurwy, / nie podskoczy mojemu wierszowi”. Kilka wersów dalej czytamy jednak o krytycznie czytającym Ty, które „też jesteś podmiotem / w tym / wierszu”, a cały wiersz kończy się bezpośrednim nawiązaniem do Michela Foucaulta. Nie należy więc traktować tego wyrzucenia wiedzy akademickiej poza obręb poezji Rybickiego jako ostrego gestu. Z rozsianych w różnych miejscach „Podręcznika…” fragmentach wynika, że atak na „uniwersyteckie sznurwy” to przede wszystkim atak na historię literatury:
[…] Nie ma nic najlepszego.
Nie ma historii literatury.
Obmacuję po ciemku ściany:
nie ma historii literaturyCo autor rozpruł sobie w myśli?
Co autor chciał nam powiedzieć
i jaka szczytna idea doprowadziła do
powstania tego wiersza?
Rybickiego najbardziej zdaje się uwierać w historii literatury fakt, że jest ona instytucją pamięci, kumulującą wiedzę na temat skanonizowanej, a więc zhierarchizowanej literatury[3]. Przede wszystkim nie odpowiada mu linearna, choć dopuszczająca powroty pewnych tendencji, wizja czasu, na której wspiera się taka historia literatury. Gdy pisze „(wierzę w plazmę czasu, / żadnych linii, spiral / i sinusoid)”, to owe linie, spirale i sinusoidy są przecież również figurami stosowanymi przez literaturoznawców do porządkowania, zapamiętywania materiału literackiego. Rybicki nie może się wśród nich czuć dobrze, skoro „Poezya to zawód Proteusza”.
Awersja do pamiętliwej i pamiętającej historii literatury (a zatem: czytelniczek sprowadzających poezję Rybickiego do tego, co znają, „prądów”, „tradycji”, „poetyk”) jest jedynie konsekwencją zasadniczego problemu, jaki autor „Mott robali” ma z pojęciem pamięci:
[…] Bliżsi
mi są Ludzie Kibli niż
Ty, Czytelniku, który
muskany cieniami myśli
ryjesz w przodku bytu
Oto kolejny obraz „złego” czytania poezji, tym razem wyraźniej połączony z problemem pamięci. „Czytelnik” jest górnikiem (czy w tle miga Miłoszowski strażnik-kret?) przedzierającym się przez złoża bytu-przeszłości, zaś za drogowskaz w jego pracy służą mu cienie szeroko pojętej myśli, która, jak powiada wers z „Gram, mózgu”, „jest porażką rodzaju ludzkiego”. W różnych miejscach swoich wierszy Rybicki atakuje pamięć, uznając ją m.in. za sojusznika znienawidzonej, alienującej Struktury („[…] jesteś w strukturach. Tu / znikasz we własnej pamięci, / zaszywasz”) i łącząc ów atak z kwestią burzenia kolejnych podmiotowości („rozpadać się, jak rozpadają / się wspomnienia”). Z kolei w antyutopijnym poemacie „Maszyny na parkiecie” Rybicki roztacza wizję, która dla niego i jego poezji musi być koszmarem: „Człowiek, rodząc się, jest już w stanie pamiętać wszystko od / momentu narodzin”. Pamiętający całe swoje życie człowiek w świecie Rybickiego wydaje się ucieleśnieniem upiornych quasi-haseł, kończących „Wypisy z Brinkmanna”: „WIĘZIENIE MIEJSCA / WIĘZIENIE JĘZYKA / WIĘZIENIE TOŻSAMOŚCI”.
W tym momencie można by uruchomić np. kontekst eseju „O pożytkach i szkodliwości historii dla życia” Nietzschego i powiązać go z figurą ostatniego człowieka – tylko po co? Zobaczmy, co mają dalej do powiedzenia same wiersze Rybickiego. Bo oto okazuje się, że w kilku fragmentach autotematycznych poeta wiąże kwestię zaburzania pamięci z wiecznie zmiennym kształtem swojej poezji:
Jeszcze kilka roszad w tym tekście
i pamięć zafaluje jak zboże.
To końcowe wersy wiersza „Wizje zza rogu”, który, zgodnie z tym, co mówi powyższy cytat, składa się (jak wiele utworów Rybickiego) z roszad obrazów i tematów. Proces ciągłej produkcji językowej, utrzymywanie wiersza – jak pisze Wawrzyńczyk – „w stanie maksymalnej potencjalności” ma więc na celu zaburzanie (syntetyzującej, osadzonej w tradycji, konwencji) pracy pamięci samego autora, wiecznie rozbijającego się podmiotu jego wierszy lub/oraz czytelniczki. Tym samym w ataku na pamięć splatają się kwestie podmiototwórstwa-podmiotoburstwa, proteuszowości poezji Rybickiego oraz tworzenia-burzenia relacji z czytelniczką:
Ktoś mówił, że pamięć zakreśla granice tożsamości,
a w poezyi chodzi o pamięć i tożsamość,
jak ktoś zgrabnie zauważył, przeoczając.
Co na to Batalion Alzheimera?
Bo
moim ideałem jest ślepy Czytelnik
na bezludnej wyspie wielkości biurka.
Brak wiedzy co do tego, skąd pochodzi fraza „pamięć i tożsamość”, nie jest jedynie żartem z książki Jana Pawła II. Podmiot n a p r a w d ę tego nie pamięta, podobnie jak może mieć problem z określeniem swojej pozycji w czasie („Kiedy było wczoraj?”, pyta w wierszu „WICHROWE”) oraz korpusu własnych tekstów („i powstanie Nic / po dwudziestu iluś / wierszach, które // – gdzie są? – ”). Popadaniu w niepamięć kolejnych wizji, obrazów lub strzępków sensu wywołanych m.in. wewnętrznymi pobudzeniami organizmu samego autora ma odpowiadać podobna reakcja ze strony czytelniczki. Zostaje ona opisana w zakończeniu wiersza będącego przepływem surrealistycznych obrazów („winorośle, które / składają liście jak usta i szeptają, że najprzytulniej / jest być wewnątrz kurhanu”):
któraś z mitochondrii wyzwoliła energię i
pewnie stąd wyobrażenie (potem dendryty
to przejęły i zaskrzypiało między synapsami),
by zniknąć ku chwale pustki w niepamięci tych,
którzy za moment otworzą następną stronę.
Dążenie do niepamięci, czyli (na tyle, na ile jest to możliwe) nie tworzenia stabilnych sensów tak w przestrzeni wiersza, jak i całej książki tłumaczyłoby podporządkowanie przez Rybickiego całego swojego stylu zasadzie zmienności, ciągłego ruchu języka, nadawania na różnych jego falach (np. przeskoki od zapisku z codziennej sytuacji przez refleksję filozoficzno-autotematyczną do groteskowego ciągu obrazów).
Wyjaśniałoby także to, dlaczego wiersze Rybickiego o bardzo jasnej strukturze, pozbawione katatonii i epifanii (jak np. „Nowa Etyka” czy „To jest stół. Lekcja”) czyta się z zaciśniętym gardłem. Na tle obrazowo-językowych jazd Rybickiego te właśnie wiersze wydają się, poprzez swoją zadziwiającą klarowność, znaczyć moment, w którym poecie kończy się język, wyobraźnia, inwencja. Dlaczego to akurat w nich poezja Rybickiego traci swój impet? Otóż „Nowa Etyka” jest[4], najprawdopodobniej, opisem czynności wykonywanych w trakcie pracy, zaś „To jest stół…” da się rzeczywiście potraktować jako lekcję (przemocowego?) przywracania wiary w stabilne desygnaty i logikę zdań prostych. Wpuszczony między Kapitał a Nadzór język Rybickiego (a wraz z nim: jego wyobraźnia) momentalnie milknie.
***
Niepamięć jest więc w poezji Rybickiego formułą radykalnego ataku, wymierzonego w tożsamość, historię literatury i hermeneutycznie pojętą lekturę oraz tym, czym ma zarazić się czytelniczka, zdecydowana na uczestniczenie w tym eksperymencie artystycznym. Ma nie pamiętać o sobie jako stabilnym podmiocie, zapomnieć o przynależności do jakiejkolwiek grupy społecznej, klasy, wspólnoty językowej danego narodu czy mniejszości (wyznaniowej, seksualnej, etnicznej), a przynajmniej starać się zapominać o tych rozmaitych zakotwiczeniach. Ma stać się podobna samemu poecie, czyli „orybieć”: niszczyć pamięć o sobie i tym, czym jest poezja, aby poddawać się ruchowi tworzenia i burzenia wiersza zamiast z krytyczną nadświadomością rozkładać go na czynniki pierwsze.
Niepamięć jest w poezji Rybickiego formułą radykalnego ataku, wymierzonego w tożsamość, historię literatury i hermeneutycznie pojętą lekturę
A przede wszystkim, po zakończeniu lektury musi spalić swój egzemplarz „Podręcznika naukowego dla onironautów”. Bo oto ziścił się koszmar – tom wierszy zebranych Rybickiego z lat 1998-2018 to ucieleśnienie pamięci, przywrócenie z niebytu zapomnianych książek oraz odrzuconych wierszy, utrwalenie jakiegoś obrazu poety i wydanie go na pastwę uniwersyteckich narzędzi.
Nic dziwnego, że Ryba czuje się „do dupy”.
[1] W przypadku Mateusza i Mueller przywołuję ich facebookowe komentarze, więc linku brak.
[2] Metaforyka „konstelacji motywów” jest w przypadku Ryby wysoce niewystarczająca.
[3] Jako atak na hierarchiczność polskiej literatury można potraktować wiersz „ODLOT:” z tomu „Stos gitar”, w którym 113 pisarkom i pisarzom współczesnym (oprócz Wiesława Myśliwskiego w przeważającej części piszących poezję) Rybicki przypisuje wykonywanie określonej pracy w Wielkiej Brytanii. Prosty zabieg sprawia, że zarówno nazwiska nagradzane i doceniane (Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Andrzej Sosnowski, Joanna Mueller), jak i te raczej nie kojarzone przez szersze grono czytelniczek (Grzegorz Giedrys, Tomasz Hrynacz, Anna Tomaszewska) zostają ze sobą zrównane.
[4] „Nowa Etyka” to także księga, o której mowa w antyutopijnych „Maszynach na parkiecie”, co czyni moją interpretację jeszcze ciekawszą – to wiersz po końcu poezji i zdobyciu absolutnej władzy przez kapitał.
Robert Rybicki„Podręcznik naukowy dla onironautów”, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2018, s. 572.
ur. 1991, doktorant w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracował z portalem niewinni-czarodzieje.pl oraz czasopismem naukowym „Tekstualia". Publikował m.in. w „Dwutygodniku", „Kulturze Liberalnej", „Kontencie", „Przeglądzie Filozoficzno-Literackim" oraz w „Zagadnieniach Rodzajów Literackich".