fbpx
Logotyp magazynu Mały Format

Szwaj­car­ski pi­sarz Ro­bert Wal­ser stwier­dził kie­dyś prze­kor­nie, że pi­sa­rze mają nad­zwy­czaj… dłu­gie ryje. A to dla­te­go, że wy­czu­wa­ją za­pach przy­szłych wy­da­rzeń jak św­inie za­pach tru­fli. Jego au­striac­ki ko­le­ga po pio­́rze, Her­mann Broch, wy­ra­ził całą rzecz nieco bar­dziej ele­ganc­ko, mo­́wiąc, że li­te­ra­tu­ra to nie­cier­pli­wość po­zna­nia, a pi­sa­rze pro­́b­uj­ą uchwy­cić wie­lo­znacz­ną rze­czy­wi­stość w okre­śl­ony wzór, kto­́ry po­zwa­lał­by uwie­rzyć, prz­yn­ajmniej na kró­tk­ą chwi­lę, że jed­nak je­ste­śmy w sta­nie coś z tego świ­ata zro­zu­mieć.

Wzór rze­czy­wi­sto­ści? Wielu powie, że to nie­moz­̇l­iwe. Dla ta­kich nie­do­wiar­ków mam de­wi­zę ko­lej­ne­go pi­sa­rza, Her­man­na Hes­se­go, kto­́ry całe ż­ycie po­wta­rzał, że aby do­ko­na­ło się moz­̇l­iwe, trze­ba cia­̨gle pro­́b­ować nie­moz­̇l­iw­ego. Tak, prze­cież tym li­te­ra­tu­ra ró­wnież jest: ćw­icz­eni­ami z nie­moz­̇l­iw­oś­ci. Zwłasz­cza teraz, kiedy kul­tu­ro­twó­rcza rola li­te­ra­tu­ry gwał­tow­nie traci na zna­cze­niu. Na na­szych oczach zmie­nia się świat, za spra­wą re­wo­lu­cji cy­fro­wej prze­cho­dzi­my, co za­uwa­ż­ono już ja­kiś czas temu, od tzw. kul­tu­ry do­świa­dcz­eni­owej do kul­tu­ry in­for­ma­cyj­nej. Li­te­ra­tu­ra była nie­sły­cha­nie istot­ną cze­̨śc­ią tej pierw­szej, na­to­miast w tej dru­giej, gdzie ton na­da­je lo­gi­ka pro­duk­cji i wy­daj­no­ści, a suk­ces mie­rzy się licz­bą „laj­ków”, trud­no zna­leźć dla niej wy­god­ne miej­sce. Za­rza­̨dz­anie in­for­ma­cją nie jest i nigdy nie było do­me­ną pi­sa­rzy, a prz­yn­ajmniej tych naj­wy­bit­niej­szych.

Co praw­da zja­wi­ska, o kto­́rych mowa, nie są wy­łąc­znie kon­se­kwen­cją re­wo­lu­cji cy­fro­wej, a je­dy­nie zo­sta­ły przez nią zin­ten­sy­fi­ko­wa­ne, zaś w nie­kto­́rych przy­pad­kach do­pro­wa­dzo­ne do skraj­no­ści. Pierw­szym eta­pem zmierz­chu do­mi­na­cji ba­dań li­te­rac­kich w ob­sza­rze hu­ma­ni­sty­ki było glo­bal­ne uma­so­wie­nie szkol­nic­twa wyz­̇sz­ego po 1945 roku. Do­pro­wa­dzi­ło ono do głe­̨b­okich prze­mian w ob­re­̨bie in­sty­tu­cji aka­de­mic­kich, to zaś do po­waz­̇nych re­kon­struk­cji hie­rar­chii kul­tu­ro­wych. Dru­gim eta­pem, zwia­̨z­anym z pierw­szym, było (w Pol­sce ten pro­ces do­ko­nu­je się do­pie­ro od nie­daw­na, choć w szyb­kim tem­pie) tzw. uryn­ko­wie­nie ofer­ty na­uko­wej i edu­ka­cyj­nej, ró­wnież w za­kre­sie hu­ma­ni­sty­ki. Co prze­kła­da się na coraz po­wszech­niej­sze (nie­ste­ty cze­̨sto tak­że wśród sa­mych ba­da­czy!) prze­ko­na­nie, że nauka jest po pro­stu pew­nym to­wa­rem na sprze­daż. W tej sy­tu­acji okre­śl­enie „fa­bry­ki edu­ka­cyj­ne” – a nimi wła­śnie sta­ją się w ostat­nich cza­sach uni­wer­sy­te­ty – nie jest by­naj­mniej na wy­rost. Z ta­kich fa­bryk nigdy nie wyj­dą świ­ad­omi oby­wa­te­le i twó­rczy pra­cow­ni­cy, czyli lu­dzie, kto­́rych obec­nie, gdy świat wo­kół tak gwał­tow­nie się zmie­nia, naj­bar­dziej po­trze­bu­je­my. Wyj­dą z nich co naj­wy­żej sfor­ma­to­wa­ne „płasz­cza­ki”, isto­ty po­dob­ne do bo­ha­te­rów po­wie­ści Edwi­na A. Ab­bot­ta, „Fla­tlan­dia”.

Czy w tej sy­tu­acji źle się dzie­je z li­te­ra­tu­rą i ba­da­nia­mi li­te­rac­ki­mi? Nie­ko­niecz­nie. Ba, sa­̨dz­ę wręcz, że po­ste­̨p­uj­ą­ca de­gra­da­cja li­te­ra­tu­ry na li­stach ran­kin­go­wych prze­my­słu aka­de­mic­kie­go i kul­tu­ro­we­go może nam w wielu wy­pad­kach wyjść na dobre. Po­zwo­li na nowo okre­ślić sto­sow­ne miary li­te­rac­ko­ści i upew­nić się, co w twó­rcz­oś­ci li­te­rac­kiej po­zo­sta­je dla nas na­praw­dę waz­̇ne. Po­zwo­li prze­ko­nać się, że li­te­ra­tu­ra nie spro­wa­dza się (a takie wra­ż­enie moz­̇na by wy­nieść z ob­ser­wa­cji wielu zja­wisk wspó­łcz­esn­ego ż­ycia li­te­rac­kie­go w Pol­sce i za gra­ni­cą) do gro­te­ski mar­ke­tin­gu, na­chal­nej pro­mo­cji „waz­̇nych” au­to­rów i ich „jed­no­dnio­wych ar­cy­dzieł”, co po­nie­kto­́rych fe­sti­wa­lo­wych tar­go­wisk pró­ż­nos­́ci, cu­dacz­nych wo­je­nek mie­̨dzy kry­ty­ka­mi krzy­kli­wie fe­ty­szy­zu­ja­̨c­ymi wła­sne wizje es­te­ty­ki li­te­rac­kiej i co rusz to ogła­sza­ja­̨c­ymi rze­ko­my prze­łom. A już na pewno nie da się spro­wa­dzić li­te­ra­tu­ry do wa­̨sko po­je­̨tej aka­de­mic­ko­ści, w kto­́rej tak wiele in­te­lek­tu­al­nej i du­cho­wej wsob­no­ści, kar­mio­nej pu­sty­mi am­bi­cja­mi, ukła­da­mi śr­od­ow­isk­ow­ymi, za­wi­ści­ą, za­ro­zu­mial­stwem, nie­po­je­̨t­ą py­chą, neu­ro­tycz­nym już nie­omal przy­mu­sem nie­ustan­ne­go no­wa­tor­stwa; aka­de­mic­ko­ści coraz sil­niej do­tknie­̨tej bez­myś­ln­ą punk­to­zą i gran­to­zą. Cy­to­wal­ność? Roz­po­zna­wal­ność? To cho­ro­by. Trze­ba je wszyst­kie otwar­cie na­zy­wać w ten spo­sób, do­po­́ki się z nich nie wy­le­czy­my, i to raz na za­wsze.

Trze­ba je tak na­zy­wać tym bar­dziej, że w ob­sza­rze nauk hu­ma­ni­stycz­nych wła­śnie ob­ser­wu­je­my trium­fal­ny po­chód czło­wie­ka, jak by po­wie­dział Her­bert Mar­cu­se, jed­no­wy­mia­ro­we­go. Ba­da­czy, gdy tylko za­czy­na­ją sta­wiać pierw­sze kroki w swoim fachu, usta­wia się na ta­śmach pro­duk­cyj­nych prze­my­słu aka­de­mic­kie­go, po czym pod­da­je for­ma­tu­ja­̨cym pro­ce­du­rom ad­mi­ni­stra­cyj­nym, kto­́re co praw­da dają gwa­ran­cje osia­̨gni­ęc­ia za­mie­rzo­nych re­zul­ta­tów, ale w za­mian cze­̨sto pe­try­fi­ku­ją wy­obraz­́ni­ę; na­kła­da­ją na nią coraz cia­śnie­jszy gor­set zasad, wy­tycz­nych, norm, na­ka­zów. A prze­cież „za­mie­rzo­ne re­zul­ta­ty” to okre­śl­enie stwo­rzo­ne przez ludzi, kto­́rzy boją się za­da­wać py­ta­nie „Co by było gdyby?”. Kon­se­kwen­cją ta­kiej po­li­ty­ki na­uko­wej jest w od­nie­sie­niu do li­te­ra­tu­ry i ba­dań li­te­rac­kich – wi­dać to już od pew­ne­go czasu – po­ste­̨p­uj­ą­ca uni­for­mi­za­cja metod ba­daw­czych, sty­lów od­bio­ru czy pro­po­zy­cji in­ter­pre­ta­cyj­nych, nie mo­́wiąc o es­te­ty­ce wy­po­wie­dzi tek­sto­wych, do kto­́rej przy­kła­da się, jako do kwe­stii rze­ko­mo dru­go­rzę­dnej, coraz mniej­szą wagę. Co z kolei spra­wia, że w pol­skiej (i nie tylko) hu­ma­ni­sty­ce robi się, wbrew szum­nym de­kla­ra­cjom o po­ste­̨pie i in­no­wa­cyj­no­ści, wbrew wra­ż­eniu ob­fi­to­ści (a nawet nad­mia­ru), po pro­stu – moim zda­niem – nudno i prze­wi­dy­wal­nie. For­mu­łu­ję tę ogó­ln­ą oce­nę z roz­my­słem. I mam od razu ocho­tę przy­wo­łać Italo Ca­lvi­no z jego wy­kła­du o lek­ko­ści: 

W chwi­lach kiedy kro­́l­estwo czło­wie­ka wy­da­je mi się ska­za­ne na no­sze­nie cie­̨z­̇a­ru, my­śl­ę, że po­wi­nie­nem, ni­czym Per­se­usz, od­le­cieć w inną prze­strzeń. Nie mo­́wi­ę o uciecz­ce w sen lub ir­ra­cjo­na­lizm. Chcę przez to po­wie­dzieć, że mu­szę spoj­rzeć na świat z in­ne­go punk­tu wi­dze­nia, przy­jąć inną opty­kę, inną lo­gi­kę, inne me­to­dy po­zna­nia i kon­tro­li.

Wiem, to trud­ne. Ale chciał­bym, ż­eb­yś­my jako ba­da­cze li­te­ra­tu­ry nigdy nie za­po­mnie­li – nie za­po­mnie­li zwłasz­cza teraz, gdy in­sty­tu­cje ba­daw­cze przy­po­mi­na­ją ra­czej zauto­ma­ty­zo­wa­ne hale mon­ta­ż­owe dla pro­jek­tów gran­to­wych – o głe­̨b­oko an­tro­po­lo­gicz­nym wy­mia­rze na­szej pracy; o tym, że li­te­ra­tu­ra (tak, to znowu Ca­lvi­no z tego sa­me­go wy­kła­du) jest przede wszyst­kim, od sa­mych po­czą­tków, po­szu­ki­wa­niem lek­ko­ści w od­po­wie­dzi na cie­̨żar(y) ż­ycia.

W obszarze nauk humanistycznych obserwujemy triumfalny pochód człowieka, jak by powiedział Herbert Marcuse, jednowymiarowego

Za­wsze był mi bli­ski ideał li­te­ra­tu­ry jako in­sty­tu­cji pe­da­go­gicz­nej, cze­goś w ro­dza­ju Ka­sta­lii, re­pu­bli­ki uczo­nych i ar­ty­stów, kto­́rej por­tret na­kre­ślił Hesse w swo­jej ostat­niej i do dzi­siaj nie­do­ce­nia­nej po­wie­ści „Gra w szkla­ne pa­cior­ki”. Choć może za­miast „pe­da­go­gi­ki” lep­sze by­ło­by „kształ­ce­nie”. A naj­lep­sze: nie­miec­kie okre­śl­enie Bil­dung, ozna­cza­ja­̨ce ty­leż po­zy­ski­wa­nie wie­dzy co bar­dziej jesz­cze kształ­to­wa­nie i for­mo­wa­nie (jed­nost­ki). W roku 1935, pię­ć lat po roz­po­cze­̨ciu prac nad swoim opus ma­gnum, Hesse no­to­wał w jed­nym z li­stów: 

Praw­dzi­we kształ­ce­nie [Bil­dung] nie jest kształ­ce­niem w ja­kimś celu, lecz po­sia­da (…) sens samo w sobie. (…) samo w sobie jest już dla nas na­gro­dą, gdyż po­pra­wia na­szą ja­kość ż­ycia i pew­ność sie­bie, czy­niąc nas we­sel­szy­mi i szcze­̨śl­iws­zy­mi, a tak­że ob­da­rza­jąc czło­wie­ka wzmo­ż­onym po­czu­ciem bez­pie­czen­́stwa i zdro­wia, to zna­czy: (…) jest uszcze­̨ś­liw­ia­jąc­ym i wzmac­nia­ja­̨cym po­sze­rze­niem na­szej świ­ad­om­oś­ci, wzbo­ga­ce­niem na­szych moz­̇l­iw­oś­ci ż­yci­owych i umie­ję­tn­oś­ci za­zna­wa­nia szcze­̨śc­ia. Dla­te­go praw­dzi­we kształ­ce­nie (…) jest ró­wn­ocz­eśn­ie speł­nie­niem i im­pul­sem. Za­wsze jest ono u swego celu, a jed­nak na ni­czym nie po­prze­sta­je. (…) Celem kształ­ce­nia jest (…) nada­nie na­sze­mu ż­yciu sensu, zin­ter­pre­to­wa­nie prze­szło­ści i nie­ule­̨kłe otwar­cie się na przy­szłość.

Nic do­dać, nic ująć, wciąż po­wta­rzam te słowa, na ró­ż­ne spo­so­by, moim stu­den­tom. A jesz­cze cze­̨ściej po­wta­rzam je sa­me­mu sobie. W swo­jej po­wie­ści Hesse na­da­je pro­ce­so­wi kształ­ce­nia wła­sną na­zwę: gra w szkla­ne pa­cior­ki. Niech nazwa ta nas nie zmyli, nie cho­dzi o ma­nie­ry­stycz­ną roz­ryw­kę dla elity, ule­ga­ja­̨cej po­ku­som eska­pi­stycz­nych po­szu­ki­wań tzw. pię­kna. A je­śli nawet wielu miesz­kan­́ców Ka­sta­lii taką po­ku­sę co pe­wien czas żywi, w fał­szy­wym prze­ko­na­niu, że w tym wy­ra­ża się szla­chec­two kul­tu­ry wy­so­kiej, to w oso­bie głó­wn­ego bo­ha­te­ra po­wie­ści, Jo­́z­efa Knech­ta, pi­sarz po­ka­zu­je wy­raz­́nie, że kształ­cić się, zna­czy ró­wnież… po­rzu­cać to, co nas ukształ­to­wa­ło; za­prze­czać za­sa­dom, kto­́re wy­da­wa­ły się nie­na­ru­szal­ne; pod­wa­żać do­gma­ty, niech­by naj­szla­chet­niej­sze; do­strze­gać rysy, za­bru­dze­nia czy pę­kni­ęc­ia tam, gdzie inni wolą wi­dzieć har­mo­nię, czy­stość i gład­kie po­wierzch­nie.

Pi­sa­nie i czy­ta­nie li­te­ra­tu­ry, pi­sa­nie o li­te­ra­tu­rze rzecz jasna ró­wnież, są bez wą­tpi­enia takim ro­dza­jem gry w szkla­ne pa­cior­ki. Nie oba­wiam się użyć tego okre­śl­enia, mimo że nie­je­den może je uznać za po­dej­rza­ne, za nie­do­sta­tecz­nie wy­ra­zi­ste, za mało no­wa­tor­skie. Szcze­gó­lnie teraz, kiedy w świ­ecie za­chod­nim, w Pol­sce ró­wnież, przy­bie­ra­ją na sile spory ide­olo­gicz­ne i świ­at­op­ogl­ą­do­we, i kiedy szyb­ko rodzi się chęć ła­twe­go ety­kie­to­wa­nia; kiedy rodzi się zwod­ni­cza po­ku­sa, aby za kaz­̇dym razem mieć jasne prze­ko­na­nia oraz tego sa­me­go wy­ma­gać od in­nych; aby być „za” lub „prze­ciw”, bo kaz­̇da se­kun­da wa­ha­nia jest rze­ko­mo wodą na młyn na­szych „prze­ciw­ni­ków”.

Taka po­sta­wa jest mi obca. Gra w szkla­ne pa­cior­ki, czyli dobra li­te­ra­tu­ra, to w moim prze­ko­na­niu nie­śpies­zna szko­ła bu­do­wa­nia świ­ad­om­oś­ci; po­szu­ki­wa­nie jed­no­ści tam, gdzie ró­ż­ne dzie­dzi­ny ż­ycia, do­świa­dcz­enia, wie­dzy i nauki stra­ci­ły ze sobą istot­ną łąc­zność wsku­tek, jak czy­ta­my w po­sło­wiu do naj­now­sze­go pol­skie­go wy­da­nia „Gry w szkla­ne pa­cior­ki”, po­ste­̨p­uj­ącej spe­cja­li­za­cji, na­cjo­na­li­zmów, ide­olo­gii, par­tyj­niac­twa, wy­zna­nio­wo­ści.

Ktoś stwier­dzi, że takie ro­zu­mie­nie li­te­ra­tu­ry i jej funk­cji kształ­ce­nio­wej to nic no­we­go pod słon­́cem. Racja. Tylko że cza­sa­mi – je­stem o tym naj­głe­̨biej prze­ko­na­ny – trze­ba po­rzu­cić am­bi­cje two­rze­nia cze­goś zu­peł­nie no­we­go, gra po­le­ga prze­cież i na tym, aby upo­rczy­wie po­wta­rzać to, co już po­wie­dzia­no. I po­wie­dzia­no ma­̨drze. Za­wsze jed­nak jest to ró­wn­ocz­eśn­ie coś in­ne­go, po­nie­waż kon­tekst wy­po­wie­dzi nie­ustan­nie się zmie­nia. Cel­nie uj­mu­je to Navid Ker­ma­ni, wspó­łcz­esny pi­sarz nie­miec­ki po­cho­dze­nia per­skie­go, w eseju po­świ­ę­conym Hes­se­mu: 

Tak­że gra w szkla­ne pa­cior­ki nie ogra­ni­cza się prze­cież do tego, by po­wta­rzać gesty z prze­szło­ści, lecz kaz­̇dym nowym uje­̨ciem ukła­da je ona w inną kon­ste­la­cję i na nowo in­ter­pre­tu­je, a ta nowa in­ter­pre­ta­cja jest w isto­cie ak­tu­ali­za­cją, w na­tu­ral­ny spo­sób po­wia­̨z­an­ą z oso­bą, kto­́ra jej do­ko­nu­je, z miej­scem, w kto­́rym owa osoba prze­by­wa, z hi­sto­rycz­ną chwi­lą. W osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku udana par­tia szkla­nych pa­cior­ków jest za­wsze je­dy­na w swoim ro­dza­ju, nie ma w niej nic po­wta­rzal­ne­go ani też nic, co da­ło­by się po­wto­́rzyć w przy­szło­ści. Mimo to ist­nie­nie całej pó­źni­ejszej li­te­ra­tu­ry, a więc, miej­my na­dzie­ję, ró­wnież na­szej, jest w ja­kiś spo­sób uspra­wie­dli­wio­ne i uza­sad­nio­ne, po­nie­waż nie po­wie­la ona me­cha­nicz­nie tra­dy­cji, na kto­́rej się wspie­ra, lecz ją kon­ty­nu­uje, od­no­sząc jej sym­bo­le do no­wych tre­ści, sy­tu­acji czy oko­licz­no­ści spo­łecz­nych. Je­śli by­śmy za­mil­kli, za­po­zna­li­by­śmy nie tylko al­fa­bet kul­tu­ry eu­ro­pej­skiej (…). Zdra­dzi­li­by­śmy po­nad­to przy­szłość, kto­́ra po­trze­bu­je ró­wnież na­sze­go świ­ade­ctwa – po to, aż­eby stać się lep­szą.

Nie szko­dzi, że Ker­ma­ni brzmi co­kol­wiek ko­tur­no­wo. Za­wsze prze­cież mo­ż­emy wro­́cić do po­ró­wn­ania Ro­ber­ta Wal­se­ra i po­wie­dzieć, że w tym wszyst­kim cho­dzi po pro­stu o… dłu­gie ryje świń, po­szu­ku­ja­̨cych sma­ko­wi­tych tru­fli. Wyj­dzie z grub­sza na to samo.

 

*

 

Na chwi­lę od­wo­łam się do ob­ser­wa­cji, o kto­́rej pi­sa­łem już w ksią­ż­ce „Do czego uż­ywa się li­te­ra­tu­ry?”, wy­nie­sio­nej z prak­ty­ki dy­dak­tycz­nej. Otóż wię­kszość uczniów i stu­den­tów – kto­́r­ymi prze­cież kie­dyś by­li­śmy – w cia­̨gu lat nauki na­bie­ra prze­świa­dcz­enia, że li­te­ra­tu­ra to coś, co w pierw­szym rze­̨dzie słu­ży do ma­ga­zy­no­wa­nia w bi­blio­te­kach, oma­wia­nia w cia­snych po­miesz­cze­niach kla­so­wych, dusz­nych sa­lach se­mi­na­ryj­nych i na kon­fe­ren­cjach czy jako pre­tekst do dro­bia­zgo­wych roz­trza­̨sań opa­ko­wa­nych w for­mę roz­praw­ki, ar­ty­ku­łu, eseju, mo­no­gra­fii. Sło­wem coś, do czego – aż­eby sto­sow­nie o tym mo­́wić – jest nie­zbę­dna ja­kaś od­po­wied­nia in­sty­tu­cjo­nal­na opra­wa, cza­sa­mi nawet bar­dzo do­stoj­na. Jak gdyby wła­śnie ona, opra­wa, sta­no­wi­ła wła­śc­iw­ą prze­strzeń li­te­ra­tu­ry, nie zaś, dla przy­kła­du, fotel, w kto­́rym wy­god­nie sie­dzi­my i od­da­je­my się przy­jem­no­ściom lek­tu­ry. Zwłasz­cza w obec­nych cza­sach (kiedy bar­dzo wielu przed­sta­wi­cie­li hu­ma­ni­sty­ki na wy­śc­igi chce nas, czy­tel­ni­ków, za­mie­nić w za­kład­ni­ków naj­prze­ró­żni­ejszych po­win­no­ści, tak­że mo­ral­nych) zwrot „przy­jem­ność lek­tu­ry” brzmi co­kol­wiek po­dej­rza­nie.

Je­śli o mnie cho­dzi, to za­je­̨cia ze stu­den­ta­mi zwy­kle za­czy­nam od tego, że… wy­pro­wa­dzam ich z sali se­mi­na­ryj­nej, a potem z bu­dyn­ku uni­wer­sy­te­tu. Tak wy­gla­̨da nasze pierw­sze spo­tka­nie po­świ­ę­co­ne li­te­ra­tu­rze – idzie­my „w mia­sto”. Spa­ce­ru­je­my, roz­gla­̨d­amy się, wy­mie­nia­my wra­ż­eni­ami, coś no­tu­je­my. Od­wie­dza­my dwor­ce ko­le­jo­we, cen­tra han­dlo­we, ka­wiar­nie. I na resz­tę na­szych spo­tkań sta­ra­my się za wszel­ką cenę pa­mie­̨tać jedno: że li­te­ra­tu­ra rodzi się i żyje przede wszyst­kim wła­śnie tam, w miej­scach, gdzie krzy­ż­uj­ą się ludz­kie do­świa­dcz­enia.

Zajęcia ze studentami zwykle zaczynam od tego, że wyprowadzam ich z budynku uniwersytetu. Tak wygląda nasze pierwsze spotkanie poświęcone literaturze – idziemy w miasto

Nie­ste­ty tak się skła­da, że ostat­nio ż­yj­emy w cza­sach, kiedy te hi­sto­rie krzy­ż­uj­ą się cze­̨sto w spo­sób dra­ma­tycz­ny, dużo bar­dziej dra­ma­tycz­ny niż de­ka­dę, dwie de­ka­dy wcze­śniej; kiedy na dwor­cach wy­bu­cha­ją bomby, kiedy do sie­dza­̨cych w ka­wiar­niach tu­ry­stów strze­la się z ka­ra­bi­nów ma­szy­no­wych, a po uli­cach bie­ga­ją ter­ro­ry­ści uzbro­je­ni w noże, bez ża­dnej li­to­ści mor­du­jąc, kogo po­pad­nie. W ta­kich wa­run­kach tym trud­niej pod­jąć de­cy­zję, aby opu­ścić bez­piecz­ne mury szko­ły, uni­wer­sy­te­tu, sali se­mi­na­ryj­nej, sali kon­fe­ren­cyj­nej, bi­blio­te­ki. Ale czy­tać, jak się czy­ta­ło do tej pory? Czy tak się jesz­cze da, czy tak wolno, czy tak wy­pa­da? Nie znam od­po­wie­dzi. Mam je­dy­nie po­czu­cie, i chciał­bym się tym po­czu­ciem po­dzie­lić, że li­te­ra­tu­ra być może staje przed wy­zwa­nia­mi, przed ja­ki­mi nie sta­wa­ła od dawna. I to bar­dzo licz­ny­mi, na wielu ró­żnych płasz­czy­znach. Je­śli uznać, że wszyst­kie one skła­da­ją się na pe­wien ro­dzaj prawa, ro­zu­mia­ne­go jako nie­do­strze­gal­ny jesz­cze w ca­ło­ści, mimo to po­wo­li ry­su­ja­̨cy się nowy po­rza­̨dek rze­czy, to nie­wą­tpl­iwie li­te­ra­tu­ra staje „przed pra­wem”. Nowym i szcze­gó­ln­ego ro­dza­ju, na kto­́re skła­da­ją się gwał­tow­ne prze­obra­ż­enia spo­łecz­no-po­li­tycz­no-kul­tu­ro­we ostat­nich lat i dekad. Prze­obra­ż­enia te mają ogrom­ny wpływ na li­te­ra­tu­rę, jej in­fra­struk­tu­rę i in­sty­tu­cje. Spo­śród wielu zja­wisk, z ja­ki­mi mamy obec­nie do czy­nie­nia i kto­́re spra­wia­ją, że li­te­ra­tu­ra pod­le­ga prze­mia­nom o zna­cze­niu fun­da­men­tal­nym dla jej przy­szło­ści, na czoło wy­su­wa się zwłasz­cza zanik kul­tu­ry pisma i eks­pan­sja kul­tu­ry cy­fro­wej, ze wszyst­ki­mi tego kon­se­kwen­cja­mi.

 

*

 

Je­śli li­te­ra­tu­ra jest in­sty­tu­cją kształ­ce­nio­wą, to jest ró­wnież in­spi­ra­cją. Do my­śl­enia? Tak, oczy­wi­ście. Lecz nie tylko. Wbrew po­zo­rom my­śl­enie to zde­cy­do­wa­nie za mało, gdy w grę wcho­dzi li­te­ra­tu­ra. Nie czyta do­brze ten, kto czyta wy­łąc­znie pod dyk­tan­do idei. Czy­tać tak, jak gdyby szło się „na ca­łość”, i to z całą po­wa­gą, na jaką nas stać, ze wszyst­ki­mi ko­tłu­ja­̨c­ymi się w ciele pod­czas lek­tu­ry my­śl­ami, od­czu­cia­mi, wra­ż­eni­ami, fa­scy­na­cja­mi, obo­ję­tn­ośc­ia­mi, świ­ad­om­ośc­ia­mi i nie­świ­ad­om­ośc­ia­mi, a ró­wn­ocz­eśn­ie po­zwo­lić, aby ta „ca­łość” była w swo­jej po­wa­dze swo­bod­ną, ż­ywi­oł­ow­ą za­ba­wą, oto praw­dzi­wa sztu­ka. Sam nie je­stem pe­wien, w jakim stop­niu ją opa­no­wa­łem, przez lata za­wo­do­wo zaj­mu­jąc się li­te­ra­tu­rą i hi­sto­rią li­te­ra­tu­ry.

Przy­ste­̨p­ując do gry w szkla­ne pa­cior­ki, nawet je­śli ro­bi­my to cza­sa­mi w od­osob­nie­niu (bo gra w li­te­ra­tu­rę jest cze­̨sto grą sa­mot­ni­czą), za­wsze wkra­cza­my w pla­̨t­an­in­ę śl­adów, jakie zo­sta­wi­li tam inni gra­cze; śl­adów ich do­świa­dczeń, naj­ró­żni­ejszych. Bo­gac­two owych śl­adów przy­pra­wia nie­kie­dy o za­wrót głowy, co nie od­bie­ra nam przy­jem­no­ści po­zo­sta­wie­nia wła­snych, po kto­́rych be­̨d­ą z kolei kro­czyć na­stę­pni, kto­́rzy ze­chcą grać po nas. I tak to się toczy. Czy­ta­jąc, bu­du­je­my w ten spo­sób wspó­ln­ot­ę, kto­́r­ą nie­ła­two uni­ce­stwić. I kto­́ra może sta­wić czoła wy­zwa­niom, przed ja­ki­mi sto­imy, czy to jed­nost­ko­wym czy spo­łecz­nym. Ta­kich nigdy nie bra­ku­je, a zwłasz­cza teraz, w epoce kon­flik­tów mi­gra­cyj­nych, na­pięć eko­no­micz­nych, zmian kli­ma­tycz­nych, po­ste­̨p­uj­ą­ce­go tro­glo­dy­ty­zmu w ob­sza­rze po­li­ty­ki i coraz bar­dziej bez­wzglę­dnych wojen cy­fro­wych.

Przedruk

Tekst stanowi wstęp do książki Łukasza Musiała pt. „Zaufanie i utopia. Eseje o literaturze", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Naukowego im. Adama Mickiewicza. W przedruku zrezygnowano z przypisów.

Łu­kasz Mu­siał
li­te­ra­tu­ro­znaw­ca, tłu­macz, ese­ista, dok­tor ha­bi­li­to­wa­ny nauk hu­ma­ni­stycz­nych, pra­cow­nik In­sty­tu­tu Fi­lo­lo­gii Ger­mań­skiej na Uni­wer­sy­te­cie im. Adama Mic­kie­wi­cza w Po­zna­niu, autor książ­ki „Kafka. W po­szu­ki­wa­niu utra­co­nej rze­czy­wi­sto­ści" (Wro­cław 2011), za którą otrzy­mał Na­gro­dę „Li­te­ra­tu­ry na Świe­cie", współ­re­dak­tor (wraz z Ar­ka­diu­szem Ży­chliń­skim) an­to­lo­gii „Nie­na­sy­ce­nie. Fi­lo­zo­fo­wie o Kafce" (Kra­ków 2011). W 2018 roku w Wy­daw­nic­twie Osso­li­neum uka­zał się „Wybór prozy" Fran­za Kafki w jego opra­co­wa­niu. Ostat­nio wydał tom „Za­ufa­nie i uto­pia. Eseje o li­te­ra­tu­rze". Miesz­ka w Po­zna­niu.
redakcjaDorota Borowiak
korekta Teresa Karasińska

Przedruk

Tekst stanowi wstęp do książki Łukasza Musiała pt. „Zaufanie i utopia. Eseje o literaturze", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Naukowego im. Adama Mickiewicza. W przedruku zrezygnowano z przypisów.

POPRZEDNI

szkic  

Jako czytelnik

— Arkadiusz Żychliński

NASTĘPNY

varia felieton  

Ćwiczenia z rezygnacji (19)

— Krzysztof Sztafa