fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format
logo cyklu ludowa historia literatury – mały format

Ludowa historia literatury

W numerze publikujemy teksty zróżnicowanego grona badaczy i badaczy klas ludowych. Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

 

Opublikowany w pierwszym numerze „Lewara” z 1936 r. „artykuł dyskusyjny”[1] pt. „Dookoła problemu dziedzictwa”, podpisany pseudonimem Jerzy Kellert, z pewnością nie należy do najważniejszych tekstów Dawida Hopensztanda. Zmarły w 1943 r. literaturoznawca, członek Komunistycznej Partii Polski oraz niezwykle istotnego dla kształtu polskiej teorii literatury Warszawskiego Koła Polonistów (WKP) pozostawił po sobie dosłownie garstkę publikacji. Mimo tego uwaga badaczy skupia się przede wszystkim na dwóch obszernych rozprawach interpretacyjnych Hopensztanda: „Mowa pozornie zależna w kontekście »Czarnych skrzydeł«” oraz „»Satyry« Krasickiego (Próba morfologii i semantyki)”. W obu tekstach stworzył on podwaliny metodologiczne pod dyscyplinę literaturoznawstwa, którą dziś nazwalibyśmy socjologią form literackich, inspirując się zarówno pracami formalistów rosyjskich, praskich strukturalistów, Michaiła Bachtina czy Walentina Wołoszynowa, jak i nowoczesnym językoznawstwem w osobie Jana Baudouina de Courtenay. Danuta Ulicka podsumowuje podstawowe intuicje stojące za wypracowaną przez badacza koncepcją literatury i centralnym dla niej rozumieniem formy w następujący sposób:

Hopensztand ujmuje wypowiedź literacką (…) jako zapis postawy poznawczej i praktycznej podmiotu wobec rzeczywistości – postawy, która jest komunikowana dzięki medium formy, przekazuje wiedzę o bycie społecznym, a jednocześnie stanowi impuls do oddziaływania na ten byt. Forma (…) przekazuje wiedzę o rzeczywistości, rozumianą nie jako produkt, lecz proces poznawania, rozszyfrowywania i zmieniania świata[2].

Historyczna wartość artykułów o Kadenie-Bandrowskim i Krasickim sprawia, że drobne szkice krytycznoliterackie, relacje z wystaw, recenzje teatralne czy felietony publikowane przez Hopensztanda w latach 1935‒1937 na łamach „Lewara” i „Dziennika Popularnego” wiodą żywot przypisowy. Jak można sądzić, powodem tego pominięcia jest również ich ostra retoryka – znak czasu międzywojennej krytyki literackiej – oraz specyfika dyskusji toczonych w latach 30. na łamach lewicowej prasy kulturalnej, w których niekiedy trudno odróżnić argumentację merytoryczną od doraźnie politycznej (często podyktowanej bieżącą sytuacją w II Rzeczpospolitej i ZSRR czy sporami wewnątrz- i międzypartyjnymi).

„Dookoła problemu dziedzictwa” to głos w toczącej się od połowy lat 20. na łamach lewicowych czasopism kulturalnych („Nowa Kultura”, „Dźwignia”, „Europa”, „Miesięcznik Literacki”, „Lewar”, „Sygnały”) debacie dotyczącej tradycji literackiej. Brali w niej udział m.in. Jan Nepomucen Miller, Julian Brun-Bronowicz, Ignacy Fik, Stanisław Ryszard Stande, Stanisław Baczyński czy Andrzej Stawar. Spierano się wówczas o ocenę twórczości Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Bolesława Prusa czy Stefana Żeromskiego, zadając pytania o klasowy charakter literatury, ideologiczny wymiar formy literackiej czy relację między światopoglądem pisarza a światopoglądem wyrażającym się w tym, co tworzy. Na tle najbardziej skrajnych stanowisk dotyczących zagadnienia tradycji Hopensztand wyróżnia się przede wszystkim tym, że kładzie nacisk na konieczność dialektycznego przepracowania całego dziedzictwa literackiego przez „pisarzy postępowych”.

Krytyczne uwagi na temat surrealizmu z końcowej części artykułu również domagają się osadzenia w historycznym kontekście. Przede wszystkim, niechęć względem awangardowej poezji – słabnąca na lewicy w II połowie lat 30. – była czymś wspólnym dla środowiska lewicowych polonistów z WKP, wysoko ceniących twórczość poetycką Skamandrytów (wystarczy wspomnieć prace wersologiczne Franciszka Siedleckiego i jego „»Likwiduję Peipera«. Z zagadnień formy wierszowej”). Warto jednak wspomnieć, że w tekście „O właściwą rolę poezji” opublikowanym w jednym z wcześniejszych numerów „Lewara” (1935, nr 10) Hopensztand wysoko cenił twórczość Mariana Czuchnowskiego, będącego dla niego reprezentantem „postępowej poezji awangardowej”, o której pisał, posługując się podobnymi kategoriami, co w „Dookoła problemu dziedzictwa”:  

(…) postępowy odłam awangardy nie tylko dlatego zasługuje na nazwę postępowego, ponieważ treść jego utworów jest radykalna społecznie, a forma przystępna, ale jeszcze i dlatego, ponieważ mniej lub więcej konsekwentnie dąży do rewizji wszystkich tych elementów stylu awangardowego, które noszą znamiona reakcyjności[3].

Z podanych względów tekst Hopensztanda wydaje się ciekawym dokumentem literackim. Stanowi również punkt wyjścia dla zrekonstruowania relacji między analitycznymi rozprawami warszawskiego badacza a tymi wypowiedziami, w których manifestuje on swój światopogląd.

Łukasz Żurek

 

 

W poprzednim artykule („W spr. realizmu prol.” „Lewar” Nr. 11) podkreśliliśmy, że przyswajanie dziedzictwa kulturalnego jest w ZSRR – inaczej niż u nas – ogromnie ułatwione już choćby dzięki wzorowemu stanowi rynku książkowego oraz bibliotekarstwa.

Jednakże sprowadzić całą kwestię jedynie do tego, znaczyłoby ogromnie ją uprościć.

Inne jeszcze, i to bardzo ważne przyczyny działały tu i działają, a gdybyśmy je pominęli, groziłoby nam, że nie pojmiemy całej specyficzności naszej sytuacji w tej dziedzinie, że nie dostrzeżemy bardzo istotnych sił hamujących u nas procesy dziedziczenia i że, w następstwie tego, nie potrafimy skutecznie im się przeciwstawić.

I u nas, i w ZSRR działały  w tej mierze pewne hamulce; tam należą one już do przeszłości, u nas wciąż jeszcze zachowały swą aktywną moc; ale całkiem inny charakter nosiły one tam, a całkiem inny u nas.

Tu i tam wytwarzało je, co prawda, radykalne drobnomieszczaństwo; ale różnica między tymi formacjami społecznymi obu krajów sięgają głęboko.

Tamtejszy lewy odłam drobnomieszczaństwa, ten, który ciążył ku proletariatowi, w znacznej mierze zasłużył na przydomek radykalnego. Cechował go rozmach zarazem burzycielski i twórczy, on to wyłonił z siebie futuryzm, który na pewnych etapach swego rozwoju miał w sobie więcej pierwiastków postępowych niż wstecznych. Były w nim co prawda tendencje, które go niekiedy, szczególnie przed wojną, częściowo upodabniały do z gruntu reakcyjnego futuryzmu włoskiego, ale w znacznej mierze zostały one przygłuszone przez tkwiące w nim dużo silniejsze tendencje postępowe.

W pierwszym swym, przedwojennym jeszcze, manifeście rosyjski futuryzm oświadczył wszem wobec, że „zrzuca Puszkina z okrętu teraźniejszości”.

Wówczas był to objaw negowania zgnilizny burżuazyjnej, która zaanektowała sobie całą przeszłość kulturalną po to, by z niej uczynić reakcyjną bazę wypadową. Odrzucając Puszkina, futuryści odrzucili właściwie to, co sobie zeń burżuazja dla swych potrzeb klasowych przywłaszczyła. W swej dalszej fazie rozwojowej, już jako „Lef-owcy” i „Nowo-lefowcy”, jako mistrzowie reportażu i agitki, futuryści wytrwali w swym negującym przeszłość kulturalną stanowisku. Porwało ich za sobą budownictwo socjalistyczne z jego wspaniałymi perspektywami i olśniewającą nowością; czymże w porównaniu z budownictwem była w oczach tych szczerze oddanych rewolucji, lecz niedialektycznie myślących radykałów cała przeszłość, jeśli nie pomnikiem wyzysku i ciemnoty?

W pierwszym swym, przedwojennym jeszcze, manifeście rosyjski futuryzm oświadczył wszem wobec, że »zrzuca Puszkina z okrętu teraźniejszości«

Ulegli w końcu jedynie słusznemu postulatowi dziedzictwa, ale ulegli jako ludzie w pełni świadomi, że tworzą kulturę nową i że tylko w tym celu, a nie dla jałowego przeestetyzowania, sięgają w przeszłość.

Ich długotrwały opór wobec przyswajania dziedzictwa nie był zresztą całkiem bez korzyści właśnie dla sprawy dziedzictwa, oczywiście nie dlatego, że był oporem, ale ponieważ, w warunkach niewykrystalizowanych jeszcze wówczas w ZSRR poglądów na kulturę socjalistyczną, futurystom przyszło walczyć głównie z kierunkiem równie jak ich błędnym, choć z innych powodów; mamy na myśli ich walkę z pseudo-marksistowskim poglądem na dziedzictwo, jaki wówczas panował w pewnym odłamie radykalno-drobnomieszczańskich wulgaryzatorów marksizmu zgrupowanych dookoła marksistowskiego w swych intencjach czasopisma „Na Litpostu”; do tego kierunku jeszcze wrócimy później.

Nasze radykalne drobnomieszczaństwo było – w przyczyny nie możemy tu wchodzić – raczej bojaźliwe i konserwatywne; burza futuryzmu przeszła u nas bokiem; i choć w żaden sposób niepodobna zignorować wielkiej roli, jaką odegrali pisarze tej miary co Jasieński i Wat, to jednak faktem jest, że nie mieliśmy futurysty o rozmachu geniuszu Majakowskiego; proces zanegowania przeszłości odbył się u nas połowicznie.

Rosyjski futuryzm przeholował – polscy futuryści nie dociągnęli. Te historyczne braki powinniśmy sobie z całą jasnością uświadomić właśnie na wstępie prac zmierzających do przyswojenia nam kulturalnego dziedzictwa. Gdy staniemy wobec jakiegoś prądu literackiego przeszłości, wobec tego czy innego genialnego twórcy przeszłości, pierwszym naszym zadaniem będzie do gruntu zbadać, co tam było, jest lub może być reakcyjnego. To znaczy: jakie reakcyjne przyczyny złożyły się na to, że dany kierunek się narodził, jaki wpływ reakcyjny wywarł on na współczesne mu i następne pokolenia, jaką pożywkę czerpie z niego współczesny faszyzm i w ogóle czym może on jeszcze zagrażać proletariatowi obecnie i na przyszłość. Po tym wstępnym zabiegu dopiero będzie można w sposób racjonalny i metodyczny rozważyć sposoby najwłaściwszego, najproduktywniejszego zużytkowania całej, historycznie i aktualnie postępowej, „reszty”.

O tym, że praca ta w żadnym sensie nie może przypominać przebierania w worku kartofli dla odrzucenia precz zgniłych „okazów” i zachowania zdrowych, że przyswajanie dziedzictwa jest czymś nierównie bardziej skomplikowanym od jakiejkolwiek mechanicznej selekcji – będzie jeszcze sposobność we właściwym miejscu pomówić.

Akcentujemy więc niezbędność pewnej kolejności; wpierw wydobywać na jaw konkretną, historycznie wielopostaciową reakcyjność danego konkretnego przedmiotu dziedziczenia, a potem – natychmiast potem – jego historyczne i aktualne pierwiastki postępowe. Jeżeli się do tego nie zastosujemy – grozi nam to, czego w ZSRR w przeszłości nie uniknięto, mianowicie: dziedziczenie wulgarno-, a więc pseudo-marksistowskie, nieco w stylu „Na Litpostu”.

O ile futuryści niedialektycznie negowali przeszłość, o tyle pseudo-marksiści niedialektycznie ją akceptowali.

Hasło przyswajania dziedzictwa rzucił swego czasu Lenin, ale w szeregach rewolucji nie było jeszcze wówczas, ani nawet nieco później, kadr, które by hasło to potrafiły we właściwy sposób podjąć i realizować.

Otóż, podchwyciwszy postulat dziedziczenia, wymieniona przez nas grupa „Na Litpostu” pojęła go jak najopaczniej. Zdawało się jej, że wystarczy naczytać się dużo utworów literatury nieproletariackiej, pogłowić się trochę nad nimi, powtórzyć kilkakroć, niby zaklęcie jakieś, słowo „dialektyka” – stanie się cud; z tego czarnoksięskiego kotła, wypełnionego po brzegi kłębiącą się masą tematów, postaci i chwytów kompozycyjnych, wyłoni się nieskazitelna twórczość proletariacka. Tej radykalnej inteligencji drobnomieszczańskiego pochodzenia hasło dziedzictwa dało pośrednio dobrą okazję do biernego pławienia się w kulturze przeszłości. Raz jeszcze: w ZSRR ten okres definitywnie minął.

Hasło przyswajania dziedzictwa rzucił Lenin, ale w szeregach rewolucji nie było jeszcze wówczas, ani nawet nieco później, kadr, które by hasło to potrafiły we właściwy sposób podjąć i realizować

Nam również grożą takie kłopoty, bo czego jak czego, ale połowicznie radykalnego drobnomieszczaństwa i wśród czytelników i wśród pisarzy nam nie brak.

Ale to jeszcze nie wszystko.

Powiedzieliśmy: jest rzeczą możliwą, że nasze radykalne drobnomieszczaństwo zacznie czerpać bez wyboru z przeszłości; obok tego jednak jest rzeczą pewną, że to samo radykalne drobnomieszczaństwo już czerpie bez wyboru z teraźniejszości, ze współczesnej, zwyrodniałej literatury burżuazyjnej. Więcej: niektórzy pisarze, ideologicznie należąc do obozu postępowego, artystycznie niewiele różnią się od swych faszystowskich „kolegów”. Najjaskrawszym przykładem tego jest postępowa awangarda – ale to samo, choć w formie bardziej złagodzonej powtarza się na terenie innych szkół literackich.

Przypomnijmy to, cośmy poprzednio mówili o klasie panującej i jej również panującej ideologii. Jeżeli powiadamy, że ideologia klasy panującej tak bardzo przytłacza radykalnych pisarzy, to oznacza to nie tylko i nie tyle, że wypacza ideologię ich utworów, lecz raczej, że artystycznie nadaje im reakcyjne piętno. Na ideologiczne skażenia jest sposób stosunkowo prosty: odciąć się od źródeł tych skażeń, przy obcowaniu z twórczością reakcyjną pamiętać, że nosi ona w sobie ideologiczne zarazki, zatem uodpornić się przeciw nim. Znacznie gorzej z artystycznymi elementami reakcyjnej twórczości. Tu zabiegi tak proste nie pomogą.

W tej dziedzinie nacisk ideologii panującej znaczy ni mniej ni więcej, tylko że zarówno pisarzom społecznie postępowym, jak i społecznie reakcyjnym częstokroć właściwa jest jedna i ta sama artystyczna wizja rzeczywistości – oczywiście reakcyjna. Powiedzieć tym pisarzom: wyrzeknijcie się swojej reakcyjnej wizji rzeczywistości i to natychmiast, a równocześnie nie wskazywać im, jak by to mogli zrobić, znaczy to samo, co powiedzieć im: przestańcie być pisarzami; nie powiedzieć im tego, znaczy dopuścić do zatrucia źródeł twórczości proletariackiej.

W praktyce nasza krytyka marksistowska robi jedno i drugie, jedno obok drugiego – i skutki odpowiadają tym prymitywnym zabiegom lekarskim. I tak: gdy pisarz jest ideologicznie postępowy, a reakcyjność jego formy nie bardzo rzuca się w oczy, wówczas chwali się go za tę postępowość, a na wszystko inne po trochu przymyka się oczy, pisarz zaś, całkiem z siebie zadowolony, nie rozwija się w kierunku dla proletariatu pożądanym. Gdy zaś reakcyjność formy jest już nadto jaskrawa, wówczas wypomina mu się to w sposób zdecydowany, a w następstwie, albo pisarz, nie mogąc od razu wyskoczyć z własnej skóry, nadal robi swoje i ani on nie jest zadowolony z siebie, ani lewicowy czytelnik z niego, albo pisarz radykalnie zrywa z samym sobą – i płodzi utwory poronione.

Jasne, że taka pedagogika nie jest ani dialektyczna, ani, tym samym, celowa…

Skierować pisarza wprost i bezpośrednio do dziedzictwa historycznego – to sposób dobry, ale daleko niewystarczający, dopóki postępowy pisarz będzie na tę przeszłość patrzył oczami reakcyjnego artysty.

A więc?

Wydaje nam się, że sposób jest jeden – i to bardzo trudny: skoro nie ma innej rady – wyrobić w postępowym pisarzu postawę równocześnie i bardziej niż dotychczas rzeczową wobec twórczości faszystowskiej oraz wobec jej niewykorzenionych elementów w twórczości postępowej, i bardziej negatywną. Po to, aby się pisarz mógł od niej definitywnie oddalić, musi się do niej, w poczuciu ważności sprawy, zbliżyć i spojrzeć wrogowi prosto w oczy. Musi się raz skończyć wstydliwe odwracanie głowy przy równoczesnym pożądliwym wysuwaniu ręki po datek. Pisarz postępowy musi chcieć wyzbyć się elementów reakcyjnych ze swej twórczości, ażeby zaś skutecznie chcieć, winien krok za krokiem analizować części składowe tej wizji artystycznej, która w nim tkwi, a którą chce przezwyciężyć. W tym winna mu dopomóc krytyka.

Po to, aby pisarz mógł się od twórczości faszystowskiej definitywnie oddalić, musi się do niej, w poczuciu ważności sprawy, zbliżyć i spojrzeć wrogowi prosto w oczy

Jej zadanie jest nie byle jakie: poważnie zastanowić się nad każdym wybitniejszym utworem faszystowskim oraz nad każdym utworem w intencji postępowym, lecz zrodzonym w cieniu faszyzmu, nie tylko, jak dotychczas, w celach „demaskatorskich”, lecz również po to, by wykazać, że te same niekiedy typy chwytów kompozycyjnych i tematycznych, które tworzą teraz całość reakcyjną, inaczej tylko użyte – mogą wejść w skład utworu postępowego i tam stać się wyrazem postępowej wizji artystycznej.

Spróbujmy pokazać, jak to sobie wyobrażamy, na przykładzie zwięzłej analizy liryka Adama Ważyka. Ten bardzo zdolny i subtelny poeta znalazł się jako twórca w sytuacji, która pozornie tylko jest osobliwa, mianowicie: do jego liryk nic prawie nie przedostało się z postępowych przekonań społecznych. Strona artystyczna jego utworów, traktowana en bloc, jest ponad wszelką wątpliwość schyłkowa, reakcyjna, a znowuż mechanicznie przyczepić do niej postępowej tendencji społecznej poeta prawdopodobnie nie chce, ponieważ jest świadom lub przeczuwa, że będzie to skojarzenie właśnie mechaniczne, a więc zewnętrzne.

Inni uprawiają łataninę, byle stworzyć iluzję jedności formy i treści – i tak jest niedobrze; Ważykowi nie w smak taka partacka robota, więc machnął ręką na wszystko – i tak jest również niedobrze. W jednym i drugim wypadku mamy do czynienia z pójściem po linii najmniejszego oporu.

Inni uprawiają łataninę, byle stworzyć iluzję jedności formy i treści – i tak jest niedobrze; Ważykowi nie w smak taka partacka robota, więc machnął ręką na wszystko – i tak jest również niedobrze

Jak znaleźć wyjście z tej pozornie beznadziejnej sytuacji?

Ważyk jest tak zwanym nadrealistą; kierunek ten, który trochę oddziałał na awangardę i bardzo wiele – na niektórych polskich prozaików (Schulz, Choromański i in.), ma jeszcze inną nazwę: magiczna rzeczywistość. Znaczy to, że poeci tego kierunku starają się obserwować rzeczywistość uważnie, zgodnie z wymaganiami realizmu, a równocześnie cofają się przed realistycznym wyjaśnianiem zjawisk świata rzeczywistego, natomiast przypisują im sens tajemniczy, niesamowity, magiczny. Gdy zbierają surowy materiał do swych utworów, wtedy pragną upodobnić się w sumienności i skrzętności do realistów, gdy natomiast przystępują do konstruowania artystycznej całości z tego budulca, rezygnują całkowicie z realizmu, popadają w biegunowe zaprzeczenie realizmu, stają się jako artyści wyrazicielami mistycznego poglądu na świat.

Ludowe przysłowie: „porwał się jak lew i zginął jak mucha” znakomicie określa taką właśnie postawę wobec rzeczywistości, jaką przyjęli nadrealiści.

Jest ona artystycznie wyrazem ubożuchnego światopoglądu pewnego odłamu drobnomieszczaństwa. Badać rzeczywistość – owszem; ale dopatrzeć się w faktach ich sensu materialistycznego, ich wzajemnego związku dialektycznego – co to, to nie. Tu wyczerpuje się radykalizm i na scenę wychodzi reakcyjność, która „wyjaśnia” artystom, że szkoda ich fatygi, że i tak nie pojmą rzeczywistości, bo ona jest niedocieczoną tajemnicą.

Tak i Ważyk. Oto np. wiersz p. t. „Ślub Krzysztofa”. Dzieją się tam rzeczy niesamowite: jakiś nie wiadomo dlaczego pojedynek, jakieś nie wiadomo po co włóczenie się po rozmaitych lokalach rozrywkowych z coraz to inną osobą płci żeńskiej i w końcu – Krzysztof, nie wiadomo czym poirytowany, zaślubia pierwszą napotkaną na ulicy kobietę.

Pomińmy chwilowo to, że nas te wypadki niewiele obchodzą (inna sprawa, że Ważyk opisał je bardzo sugestywnie). Zadajemy sobie inne pytanie: czy są one w zasadzie niemożliwe? Tego bynajmniej nie mówimy. Owszem, w ostateczności wszystko to zdarzyć się mogło – ale autor wprost programowo nie usiłuje ani psychologicznie, ani „w ogóle” motywować. Podaję wam fakty, a nad „resztą” zastanawiajcie się sami – oto co autor zdaje się mówić. A jednak ten brak motywacji jest tylko pozorny. Bo równocześnie przez swoiste opisanie i uporządkowanie tych faktów, autor podsuwa czytelnikowi, że to wszystko nie takie proste, że za tym ukrywa się jakiś „głębszy sens”; jaki – diabli wiedzą.

Tak więc samo kolekcjonowanie realnych faktów zdaje się zawierać w sobie jakieś zdrowe postępowe ziarno, a tylko mistyczna interpretacja tych faktów pogrąża wszystko z kretesem.

Zwróćmy uwagę jeszcze na jedno: nadrealiści mają tę ambicję, aby, tworząc obraz rzeczywistości ze szczegółów i obserwacji całkiem powszednich, niemal banalnych, dać mimo to całość kompletnie nową, a zarazem – w jakiś tam sposób zgodną z rzeczywistością, która istnieje poza nami i niezależnie od nas. Ważyk powiada:

 

„Spojrzyj przelotem z windy a odkryjesz

wzdłuż schodów, po których codziennie schodzimy

na linjach niewidzialnych (są to linje izogon)

nowe skojarzenia oraz nowe rymy”.

 

Mniejsza o te nowe rymy. Ważne jest znów zdrowe ziarno postawy badawczej. Poeta nie oświadcza przecież, że chce wmówić w rzeczywistość coś, czego w niej nie ma, owszem, chciałby poznać to, co w niej jest, chciałby się jak najbardziej do niej zbliżyć, a już winą jego idealistycznej postawy jest, że widzi źle, fałszywie.

Historia literatury uczy nas, że ilekroć w czasach przełomu wypływał problem realizmu, tylekroć postępowi pisarze usiłowali spojrzeć na społeczną rzeczywistość tak zwanym „nieuprzedzonym okiem”. Tak Monteskiusz, gdy chce w „Listach perskich” poddać druzgocącej krytyce społeczeństwo francuskie, nie czyni tego od siebie, lecz wprowadza jakiegoś podróżującego Persa, który zdaniem autora łatwiej, niż nawykły do obyczajów swego kraju Francuz, potrafi dostrzec i w sposób „właściwy” osądzić śmieszne, bezsensowne i karygodne obyczaje Francji feudalnej. Monteskiusz po pierwsze chce uwolnić swego obserwatora i to, co on zaobserwuje, od nacisku ideologii panującej wówczas we Francji, a zarazem chciałby, żeby Pers osądził wszystko zgodnie z tak zwanym „zdrowym rozsądkiem”, który u postępowych pisarzy XVIII wieku oznaczał ideologię nacierającej na feudalizm burżuazji.

Historia literatury uczy nas, że ilekroć w czasach przełomu wypływał problem realizmu, tylekroć postępowi pisarze usiłowali spojrzeć na społeczną rzeczywistość tak zwanym »nieuprzedzonym okiem«

Co to wszystko ma wspólnego z surrealizmem?

W jednym i drugim wypadku mamy do czynienia z pewnymi formami radykalizmu, który każe artystom pilnie obserwować rzeczywistość; za jego to sprawą stary, reakcyjny sposób wyjaśniania zjawisk przestaje im wystarczać; zdumieni artyści widzą przed sobą fakty, czasem od dawna znane, z którymi nie wiedzą, co począć, w jaki sposób z nich ułożyć jakiś jednolity obraz – w końcu jednak zabierają się do pracy.

Tu wychodzą na jaw poważne różnice. Bardzo radykalni racjonaliści XVIII wieku ułożyli z dostępnych sobie faktów obraz, który zawarł w sobie konsekwentny postępowy światopogląd burżuazyjny; połowicznie radykalnych surrealistów nie stać było na wysiłek stworzenia sobie, też na podstawie danych im faktów, artystycznego odpowiednika proletariackiego światopoglądu; z bezradności więc popadli w mistycyzm. Nie jest więc beznadziejnie z surrealistami. Mają w sobie silnego wroga – mistycyzm, ale mają też w sobie – znacznie słabszą co prawda – tendencję wystraszenia go za pomocą badawczego podejścia do rzeczywistości. Ponadto mogą, jeśli zechcą, korzystać z pomocy sprzymierzeńca, o jakim racjonaliści XVIII wieku marzyć nie mogli – mamy na myśli teorię i praktykę materializmu dialektycznego.

Jeżeli przy jego pomocy rozwiną w sobie badawczą tendencję, jeżeli zaostrzą ją akcentami postępowej walki społecznej – mistycyzm będzie zgnębiony. Wówczas przyswajanie dziedzictwa będzie mogło pójść jedynie właściwą drogą.

Tak więc: trzeba nam rozejrzeć się w dziedzictwie na całym jego obszarze historycznym, posegregować materiał i rozważyć sposoby dialektycznego przyswojenia go.

Trzeba nam rozejrzeć się w dziedzictwie na całym jego obszarze historycznym, posegregować materiał i rozważyć sposoby dialektycznego przyswojenia go

W ten sposób zyskamy broń pośrednią i bezpośrednią do walki z wpływami współczesnej literatury reakcyjnej; pośrednią – bo nauczymy się, w jaki sposób pisarze postępowi mogą przezwyciężać własną reakcyjność; bezpośrednią – bo odpowiednio zinterpretowane arcydzieła literatury światowej staną się dla pisarzy postępowych odtrutką na zgniliznę literacką, w której się obecnie, chcąc nie chcąc, pławią.

 

Tekst ukazał się pierwotnie w piśmie „Lewar”, 1936, nr 1. W przedruku zmodernizowano ortografię i interpunkcję.

 

[1] Przypisem o takiej właśnie treści redakcja „Lewara” opatrzyła tytuł artykułu Hopensztanda.

[2] D. Ulicka, [wstęp do D. Hopensztand, „»Satyry« Krasickiego (Próba morfologii i semantyki)”], [w:] „Wiek teorii. Antologia”, pod red. eadem, t. 1, Warszawa 2020, s. 179.

[3] [D. Hopensztand] J. Kellert, „O właściwą rolę poezji”, „Lewar” 1935, nr 10, s. 6.

 

Materiał powstał dzięki współpracy z Instytutem Literatury, wydawcą „Nowego Napisu”.

logo cyklu ludowa historia literatury – mały format

Ludowa historia literatury

W numerze publikujemy teksty zróżnicowanego grona badaczy i badaczy klas ludowych. Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

Dawid Hopensztand
ur. 1904, zm. 1943, krytyk literacki i działacz komunistyczny, członek Warszawskiego Koła Polonistów, jeden z prekursorów socjologii form literackich.
Łukasz Żurek
ur. 1991, świeżo upieczony doktor literaturoznawstwa z Instytutu Literatury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracował z portalem niewinni-czarodzieje.pl oraz czasopismem naukowym „Tekstualia". Publikował m.in. w „Dwutygodniku”, „Kulturze Liberalnej”, „Kontencie”, „Przeglądzie Filozoficzno-Literackim” oraz w „Zagadnieniach Rodzajów Literackich".
POPRZEDNI

varia proza  

Bunt kobiet ze wsi Draganowo

— Denczo Kucarow

NASTĘPNY

varia  

Soundtrack do „Chamstwa”

— Kacper Pobłocki