Na rozdrożu
– Gdzie idziesz, naga? – Po płaszcz z gwiaździstych zamieci.
– Sama? – Na wietrze gniją ostatnich zwłok strzępy.
– Skąd? – W bagnach śmierci kwiat pachnie, tańczy i świeci.
– Głodnaś. – Wnętrzności wyżarły pożądań sępy.
– Uciekasz? – Gna mnie z przepaści wzrok zimny, tępy.
– Idziesz bez żalu? – Nie płaczą matki twe dzieci.
– Wrócisz? – Księżycem w twej duszy senne ostępy
I błyskawicą wszechzgrozy, gdy pierś twą prześwieci.
– Stań chwilę. – Pali me stopy jesienne ściernisko.
– Wezmę cię w ręce. – Oczy twe syczą jak żmija.
– Pięknaś! – Pięknem jest wszystko ginące – gdy mija.
– Wejdź w dom swój dawny. Rozpalę smolne ognisko. –
– Dymi twój ogień – i wilczym jękom za blisko.
– Tyś nasza! – Niegdyś. Dziś wolna, sama, niczyja.
Duma
Płynie albatros ranny nad morzem.
W czerwieniach zmierzchu, jak czarny krzyż –
Jednym się skrzydłem rwie w gwiezdne głębie,
Drugim, omdlały, potrąca wodę.
Leci albatros ostatkiem siły,
Z rany się toczy strumieniem krew –
Krwią się zapala niebo i morze –
Przez krwawe ognie gna ptak mdlejący.
Gdzie dłonie, co go z wód groźnych zdolne
Wybawić – wstrzymać płynącą krew –
W sercu mu gniazdo uwić spokoju –
Gdzie takie wielkie serce – i dłonie?
Z skalistych zrębów nocny włóczęga
Patrzy żałośnie w posępną dal,
Kędy ostatkiem sił ptak zraniony
Swe krwawe, ciężkie opuszcza skrzydła.
Nie jemu ranne ptaki brać w dłonie –
Tchem słodkim koić płomienie ran,
W ramionach ostrów mu dać zdrowienia –
Ni w sercu grotę snów, co kołyszą.
On tylko, z ponadżlebnych krawędzi,
Kędy, sam, w głębiach nocy się pnie,
Na mórz skrwawionych głuchą balladę
l na krzyk trwogi rannego ptaka –
On tylko swoją może zadumę
Dać ciężką, głowę zamknąwszy w dłoń –
l jęk, co padnie w otchłań bezdenną,
Która go dzieli od reszty świata –
Od niw radosnych i mórz tych krwawych,
Kędy, mrąc, leci zraniony ptak.
Pragnienie
Jak nurek w ciężkim, szklanym swoim dzwonie,
Pragnę iść na dno, tonąć z swym ciężarem.
Szukam otchłani, która mnie pochłonie,
Podmorskich świateł olśniewając czarem.
Jako dojrzałe zeschłych kłosów ziarno,
Dręczone skarbem niemej tajemnicy.
Pragnę się w ziemi pierś pogrążyć czarną,
Ujść oku słońca i ludzkiej źrenicy.
Jak wód rozgrzanych opar w noce letnie,
Tak zniknąć pragnę, oddać się niebiosom,
– Aż mnie ojczysty wiatr na obłok zetnie –
– Iskrą powrócę wtedy – tęczą – rosą.
Jak chce szlachetna ruda tyglów waru,
Pragnę się stopić, spalić, zwęglić, zginąć –
Zniszczeć na popiół w orkanie pożaru
– I z prochu skrzydła Feniksa rozwinąć.
Pragnę z pamięci świata tak doszczętnie
Wymrzeć, by z nazwy nie zostało śladu –
By mnie nie poznał nikt po dawnym piętnie,
Gdy ląd pozdrowię z floty mej pokładu.
Chcę uciec, zniknąć, zginąć – jak nurek, ruda, mgła, ziarno;
Przeistoczenia szukać w morzu, w ogniu, w chmurach, w ziemi,
Przeistoczony wrócić w głusz mego domu cmentarną,
Z twarzy osłupionych czar ustami zdjąć budzącemi – – –
Za zgodę na publikację wierszy serdecznie dziękujemy Zofii Dernałowicz i Tomaszowi Komornickiemu, spadkobiercom Marii Komornickiej
(1876-1949) - poetka, tłumaczka, krytyczka literacka, autorka dramatów i opowiadań. Współautorka (wraz z Wacławem Nałkowskim i Cezarym Jellentą) książki-manifestu "Forpoczty" (Lwów 1895). Od 1907 roku nosiła męski strój i nazywała się Piotr Odmieniec Włast.