fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Waldemar Jocher, autor i asystent autora w jednej osobie. To dobry incipit?

Przede wszystkim zacznę od tego, że „incipit” rozumiem jako „początkowanie”, a to oznacza dla mnie proces. Natomiast moje doświadczenie zarówno jako twórcy, jak i człowieka osadzonego w konkretnym czasie i miejscu mówi mi, że umiejętność nadawania nazw i „tytułów” nie jest wcale tak oczywista. Nie mam tutaj na myśli wyłącznie spraw dotyczących pojęcia tworzenia. Zatem problem z identyfikacją, w tym autoidentyfikacją, może nie jest dobry, ale na pewno interesujący.

 Jak zatem zidentyfikowałbyś się sam na tle/w procesie/w tle tej książki, na tle/w procesie/w tle początkowania?

Twoje pytanie bezpośrednio dotyczy sedna, jakie zawarte jest w moim biogramie umieszczonym w nie „moim” tomie. Jeśli mam być szczery to z całym przekonaniem odpowiem, że w kontekście całej swojej twórczości, a zatem i tej książki, jestem człowiekiem asystującym procesowi tworzenia. Czyli bardziej obserwatorem niż sprawcą. Pytanie, na czym polega owa obserwacja? Odpowiedzi może być kilka: obserwacja jako otwarcie się, obserwacja jako zgoda na „przepływ” wierszy, obserwacja jako intymna relacja z nie tylko z całym tym dziedzictwem, któremu na imię literatura (że tak sparafrazuję znanego Polaka), ale głównie z tym, co jeszcze nie jest widoczne. Dodam, że oczywiście jako asystent autora podlegam wszystkim emocjom i stanom, które mogłoby mu towarzyszyć.

Co zatem z rzeczy, które jeszcze nie są widoczne, zaczyna być, choćby i powoli, możliwe do zauważenia?

Nie wiem. Mogę powiedzieć jedynie o tym, co już zauważyłem. Tylko po co o tym mówić skoro jest to w „moich” wierszach. Zresztą, także samemu sobie nie chcę zabierać elementu zaskoczenia. Działam intuicyjnie, idę po omacku, chociaż w tej ciemności towarzyszy mi konkretna „lampa u mych stóp”. Tylko widzisz, lampa ta daje światło na dosłownie dwa kroki przede mną, reszta jest niewidoczna. Na całe szczęście zresztą, ponieważ uczy to zarówno zaufania, jak i pokory.

Jestem człowiekiem asystującym procesowi tworzenia. Czyli bardziej obserwatorem niż sprawcą

Mówisz,  że twoje wiersze są intuicyjne, że mają zdolność zaskakiwania nawet ciebie zarazem autora i jego asystenta. Incipit zdaje się jednak opisywać pewien cykl, o jak się zdaje dość określonej, bardziej znanej niż intuicyjnej kolejności. Czy Incipit można nazwać intuicyjnością przejawianą w znanych, w pewien sposób uniwersalnych zdarzeniach?

Jeśli mówię o intuicyjności, to mam na myśli przede wszystkim sam proces twórczy, czyli wszystko, co prowadzi do powstania tych wierszy takich, jakimi są. Natomiast ich odbiór, mój odbiór, jest dokładnie osadzony w tym samym „klimacie”. Oczywiście, że wiersze w „Incipicie” odczytuję także jako „zadanie“ konkretnego tematu. Jednak ufam, że nie jednego a w dodatku, że temat rodzi temat i że ta brzemienność się nie wyczerpuje.

Wydaje mi się, że proces (albo: procesualność) stanowi jeden z głównych tematów twojej książki. Cykl przeobrażeń obejmuje, jak sądzę, co najmniej trzy tematy:  rodzicielstwo (zmiany ciała, myślenia, czucia, zachowania, języka), religię (jej związek z rodzicielstwem, jej związek z człowiekiem, jej wpływ na język) i język (odbiorca, ale i przetwórca procesów). Jak rozumiesz wspomnianą procesualność, jak rozumiesz początkowanie;  czym ono jest?

Mam nadzieję, że tych „tematów” w książce jest więcej, ale przede wszystkim ufam, że są one ze sobą scalone. Że tak sobie pozwolę powtórzyć, a przez to umocnić swoją wcześniejszą wypowiedź. W żadnej mierze nie mam na myśli, że książka jest jednolita, co swoją drogą często uważa się za mocny punkt tomów poetyckich. Od razu postaram się uporządkować ewentualne pytania czy niejasności. Otóż nie zauważam w „Incipicie” tematu religii. Generalnie religia nie jest dobrym wyrazem, bo raczej wskazuje na pewien system, a ja wolę mówić i myśleć o wierze. Pomimo powyższego mam nadzieję, że autorowi „Incipitu” udało się grać na saksofonie z otwartą czaszką.

Jak rozumiem „początkowanie”? Nie rozumiem tego procesu. Gdybym go rozumiał, czy też zrozumiał, literatura przestałaby mnie zajmować. Zresztą nie tylko literatura. Mogę jedynie powiedzieć, co w moim przekonaniu towarzyszy owemu „początkowaniu”. Na pewno jest to poczucie samotności budowniczego myśli. To jest jakby warunek konieczny, by „początkowanie” miało swój początek. Taki grunt, fundament. Reszta dzieje się jakby zaprogramowana. Cały ten znany nam, jak i dotąd niepoznany świat ma znamiona i charakter permanentnego początkowania. Pomimo że ma tyle lat i że czasem wydaje się nam, że doświadczenie pokazuje bardziej koniec.

Gra na instrumencie przy otwartej czaszce to w świecie neurochirurgii pewne zabezpieczenie śródoperacyjne, dzięki któremu lekarz może bezpośrednio ocenić wpływ zabiegu na określony aspekt funkcjonowania osoby. Jak sądzisz, jaki mógł być cel zabiegu, z którego autor i asystent autora w jednej osobie, jak wskazuje Twoja nadzieja, mógł wyjść (i prawdopodobnie wyszedł) cało? Jakie skutki przyniósł ten zabieg?

Z tym porównaniem to, żeby być w porządku, przytoczę słowa Anny Kałuży, która mój drugi tom, „Przetrwalnik”, opisała między innymi tak: „dramaturgia pisania u Jochera jest szczególna: u niego czytać/pisać to jak grać na saksofonie podczas operacji mózgu”.

Ponieważ mam wrażenie, że ta operacja wciąż trwa, nie odważę się jeszcze ocenić jej skutków. Może być i tak, że urodziłem się po to, by ten eksperyment trwał. Życie jako eksperyment? To by była bezczelność, ale i prawdopodobnie interesująca przygoda. Może być i tak, że jedynym skutkiem tej operacji będzie jakieś POZNANIE, oczywiście nie dla autora i jego asystenta, a wyłącznie dla owych „lekarzy”. Z tym że istnienie tych medyków wcale nie jest takie oczywiste.

Może więc poznanie w formie czystej? Czy jednak jest ktoś pewny ktoś, kto nie jest autorem, jego asystentem, ani jednym z medyków?

Chciałoby się zacytować słowa z wiersza Wojaczka, które zresztą są umieszczone na ścianie obok bramy wejściowej do Instytutu Mikołowskiego: „musi być ktoś kogo nie znam, ale kto zawładnął mną, moim życiem, śmiercią; tą kartką”. Myślę, że nie samo „poznanie” jest tu najważniejsze, ale to, że jest bardzo prawdopodobne istnienie kogoś/czegoś, kogo/co można poznać (lub nie). Podmiot. I wcale nie liryczny.

Powiedziałeś wcześniej, że świat jako permanentne początkowanie, mimo wszystko może odwracać naszą uwagę od incipitu-początku i kierować ją na jakiś, nieopisany tu jeszcze przez Ciebie koniec. O jakim końcu mowa? 

Tak, i chociaż uważam, że rola świata jest dość naturalna, to tym bardziej potrzeba uważności. Osobiście coraz mniej wierzę w „koniec”, ale istnieje groźba, że możemy sobie urzeczywistnić koniec poprzez jego autokreacje. Zarówno koniec wszystkiego, jak i koniec poszczególnych bytów. Dla mnie „koniec“ jest raczej „zmianą formy”.

Jak w Twoim świecie budowania zaprogramowane są postaci? Kim są, z czego się składają, jakie nawet jako zapis myśli mają właściwości?

Przytoczę Heideggera: „tam, gdzie świat czyni się obrazem, byt w całości zakłada się jako coś, na co człowiek się nastawia i co chce zatem pozwać przed siebie, mieć przed sobą”.  Z tego, co odczytuję w trzech tomach dotąd wydanych, na pewno odważę się powiedzieć, że rozpoznaję postaci jako właśnie byty. Te byty, co jest kluczowe, są brzemienne. To jest ich jedyna właściwość, której skutki są nie do przecenienia. Człowiek jako byt, życie jako byt, świat jako byt i wreszcie język jako byt! Reszta się mnoży i dzieje. Przyciąga i odrzuca. Pochłania i wydala. Ale zawsze JEST.

Człowiek, życie, świat i wreszcie język jako byt! Reszta się mnoży i dzieje. Przyciąga i odrzuca. Pochłania i wydala. Ale zawsze JEST

Co wiąże się z tą brzemiennością?

Brzemienność to w moim poczuciu dynamika. Ruch, którego opisem może być np. stwierdzenie, że muzyka to przerwana cisza. Ale brzemienność to także, a może głównie, całe spektrum związane z pojęciem (s)tworzenia. Tylko widzisz, czasem nie pamięta się o tym, że istnieje coś takiego, co można nazwać „wolnością tworzenia”. Nie mylić z dowolnością. Bo przecież nieobce jest nam przeczuwanie, że stworzenie, podobnie jak wiersz, obraz czy choćby traktat metafizyczny, mogły pozostać czystą, niemą myślą. Przykładem brzemiennego aktu mowy może być opis stworzenia świata w Księdze Rodzaju. Bo choć namysł mógł powstać w jednej chwili, to samo stworzenie Bóg jednak wypowiedział. A ponieważ owa wypowiedź rozwijała się w czasie, stworzenie zabrało sześć dni. Co więcej, ów brzemienny w konsekwencji akt mowy nie ustał wraz z pierwszym szabasem. Mowa wymaga słuchacza. A jeśli to możliwe – także odpowiedzi. Do kogo Bóg mówi „naase adam – uczyńmy ludzi”? Do własnej samotności w tym właśnie momencie, który dzięki stworzeniu człowieka, słucha, odpowiada, ale i oponuje, za chwilę osiągnie swój kres. Stąd uważam, że mówimy, ponieważ zostaliśmy wezwani do odpowiedzi. Zatem — język w najbardziej pierwotnym sensie jest „powołaniem”?

To dobre pytanie na koniec. Zostawmy te drzwi uchylone, nie do końca otwarte. Dziękuję Ci za rozmowę!

Waldemar Jocher

autor i asystent autora w jednej osobie. Od roku 2006 permanentny błąd w procesie tworzenia. 3 lata starości w procesie zygoty. W 2009 r. przeczytał swój tomik „Reszta tamtego ciała”, a wydając go w Mikołowie doświadczył pasemka czeluści w związku z Nagrodą im. Iłłakowiczówny. Jako asystent odebrał ten zaszczyt. Odczytał też w 2015 r. tom „Przetrwalnik”, który jawił się jako okruch Rozdzielczości Chleba. Ewoluuje ku nawigacji koła, pozostając przed_grociem rozpoznania publicznych placów, ponad którymi uwidacznia się zbiór nowych znaków końcowych, rozpisanych w trzeciej księdze „Incipit”.

Waldemar Jocher

„Incipit", Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka, Mikołów 2017, s. 40.

Weronika Janeczko
Weronika Janeczko – ur. 1994, doktorantka CogNeS UJ, redaktor naczelna kwartalnika literackiego „KONTENT". Publikowała w „biBLiotece", „2miesięczniku" i „Małym Formacie". Mieszka w Krakowie.

Waldemar Jocher

autor i asystent autora w jednej osobie. Od roku 2006 permanentny błąd w procesie tworzenia. 3 lata starości w procesie zygoty. W 2009 r. przeczytał swój tomik „Reszta tamtego ciała”, a wydając go w Mikołowie doświadczył pasemka czeluści w związku z Nagrodą im. Iłłakowiczówny. Jako asystent odebrał ten zaszczyt. Odczytał też w 2015 r. tom „Przetrwalnik”, który jawił się jako okruch Rozdzielczości Chleba. Ewoluuje ku nawigacji koła, pozostając przed_grociem rozpoznania publicznych placów, ponad którymi uwidacznia się zbiór nowych znaków końcowych, rozpisanych w trzeciej księdze „Incipit”.

Waldemar Jocher

„Incipit", Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka, Mikołów 2017, s. 40.

POPRZEDNI

szkic  

Nie trzeba cudów (polemika)

— Maciej Jakubowiak

NASTĘPNY

recenzja  

Nasz poeta, jego książka

— Marcin Świątkowski