fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Tak jak spora część Rosjan tęskni do batiuszki Stalina, tak połowa Albańczyków uważa komunistycznego dyktatora Envera Hoxhę za dobrego gospodarza, który uratował kraj od wojen. Nostalgiczne wspomnienie rządów silnej ręki, odczuwane w byłych krajach bloku wschodniego, już nikogo nie dziwi. Pojawia się przecież również u Polaków, którzy powtarzają, że za Gierka – doskonałego przywódcy – wszyscy mieli pracę, lodówkę i samochód, nie było takiej biedy jak dzisiaj.

Albańska pamięć staje się jednym z głównych tematów reportażu Małgorzaty Rejmer. Pojawia się ona we wszystkich wymiarach społecznych: jako wspomnienie okrucieństw systemu komunistycznego; ale też jako wydarzenia zapomniane, nierozliczone i usunięte z przestrzeni pamięci cyrkulacyjnej, żyjące gdzieś podskórnie; wreszcie jako idealizujące wyobrażenie przeszłości, uładzające wszystkie nieszczęścia, porządkujące je w ramach wybaczającej wszystko logiki. Pamięć o komunizmie okazuje się bowiem dla współczesnej Albanii niewygodna z powodów politycznych (bo władzę sprawuje wciąż ta sama, choć posługująca się innym językiem i innymi hasłami, ekipa), ale także społecznych: nigdy nie przeprowadzono dekomunizacji, nie otwarto archiwów policji politycznej Sigurimi, nie ukarano polityków odpowiedzialnych za realizację rozkazów dyktatora. Doszło do klasycznego wyparcia – o całe zło oskarżono zmarłego Hoxhę, na niego przerzucono ciężar odpowiedzialności za zło systemu politycznego. Świadomość Albanii przypomina Niemcy lat 60. albo Austrię lat 80. – pytanie, czy praca pamięci kiedykolwiek się dokona. 

Dla Herty Müller, piszącej o rumuńskim komunizmie z perspektywy życia na emigracji w Niemczech, ważny jest motyw zmarnowanego głosu. W momencie gdy o komunizmie można mówić swobodnie i wreszcie opowiedzieć o upokorzeniu, wyrzeczeniach, już nikt nie chce o tym słuchać. Wszyscy zwrócili się ku przyszłości, nie chcą rozliczania i analizowania win. Taką pesymistyczną diagnozę autorka stawia w tomie esejów „Głód i jedwab”, który ukazał się w 1995 roku, krótko po upadku komunizmu. Podobne rozbiegnięcie się czasów, ale w 2018 roku, opisuje Rejmer: część społeczeństwa albańskiego jest rozgoryczona, pragnie rozliczenia, część zaś chce iść naprzód. Młodzi nie znają historii, ale nie wierzą też w to, co opowiadają byli więźniowie. Krótka pamięć zjada swój własny ogon: Kasem Kaçi, jeden z polityków tłumiących bunt więźniów, w 2017 roku miał odebrać medal za zasługi dla kraju. To tak, jakbyśmy chcieli dać medal Kiszczakowi.

W momencie gdy o komunizmie można mówić swobodnie i wreszcie opowiedzieć o upokorzeniu, wyrzeczeniach, już nikt nie chce o tym słuchać

To właśnie obieg pamięci jest pokazywany przez Rejmer najwyraźniej, a jej odkrycia możemy uporządkować w szereg symetrycznych odruchów: oficjalnie pamięć o przeszłości jest ciągle istotna, więźniowie zapisują się do solidarnościowych stowarzyszeń, w których mają dostać rekompensatę za swoje cierpienie. Tymczasem jeden z bohaterów przyznaje, że do związku zapisywało się jak najwięcej osób, nikt jednak nie dostał pieniędzy. Oficjalnie krytykuje się przeszłość, nieoficjalnie – coraz więcej osób nostalgicznie ją wspomina: „Mężczyźni patrzą w ziemię, w chwilach ożywienia spluwają pod nogi. Stoją tutaj, są wolni, państwo niczego im nie da, los mają w swoich spracowanych rękach. Być wolnym to znaczy móc robić, co się chce, i mówić, co się chce, to znaczy stać na ulicy, czekając, aż ktoś najmie cię do roboty, i powtarzać, że nienawidzisz tego parszywego kraju, że lepiej już było… Kiedy?”. Archiwa są wciąż zamknięte, a jednocześnie wiele osób pisze i własnym sumptem wydaje wspomnienia, chce podzielić się opowieścią o komunistycznym upokorzeniu. Ten ciąg działań sprzecznych, niekoherentnych, można ciągnąć w nieskończoność, ważne zaś, że oficjalne zawsze rozmija się z nieoficjalnym, tak jakby system trwał nadal.

Rejmer, rekonstruując i zbierając losy swoich bohaterów, tworzy charakterystykę albańskiego komunizmu, w której na marginesie historii ludzkich powstaje quasi-podręcznik, składany z losów indywidualnych, jednocześnie tak bardzo podobnych i różnych, osobnych przez niemożliwe do podzielenia cierpienie. Widzimy zatem, że jest to system paranoidalny, oparty na powszechnym donosicielstwie i szpiegostwie, pracowicie składający w teczkach „materiały na osoby”. Donosi się w zakładach pracy, domach, w rodzinach, nawet w więzieniach. Obywatele dzielą się, jak w nieśmiesznych radzieckich żartach, na tych, którzy już siedzą i na tych, którzy dopiero będą siedzieć. Trudno zaś powiedzieć, kto boi się bardziej: byli więźniowie szepczą nawet po uwolnieniu, wolni nawet w domu boją się wyrazić na głos własne myśli. „Im mniej każde z nas mówi, tym lepiej” – poucza ojciec swoją żonę i córkę. Komunizm albański jest również wybitnie ksenofobiczny, oparty na lęku wobec wszystkich państw ościennych. Gdy Hohxa umiera, Albańczycy obawiają się, że nastąpi atak zza granicy, precyzyjnie i systematycznie powtarzane hasła propagandowe odniosły wszak swój skutek i społeczeństwo uwierzyło w powszechną niechęć wobec Albanii, ale i jej atrakcyjność dla potencjalnego podboju. Takie nastawienie nie kłóciło się wcale (i to kolejna cecha w tym quasi-podręczniku) z przekonaniem Albańczyków, że żyją w kraju podupadającym, głodnym, zacofanym: „Albańskie gówno jest gówno warte!” – mówią, gdy władza rzuca wezwanie do czynu społecznego – oddawania codziennie wszystkich domowych ekskrementów do punktu zbiórki nawozu służącego do użyźniania pól.

Komunizm albański okazuje się także nad wyraz wywrotowy i przewrotny w swojej ślepej sprawiedliwości. Ci, którzy najpierw sprawują władzę, po jakimś czasie zawsze ją tracą – lądują w małej wiosce – jak minister edukacji i kultury Thoma Deliana, sprowadzony do roli nauczyciela i pastucha, zamieszkujący w baraku i odcięty od rodziny. Jego los i tak okazuje się lepszy niż dzieje kolejnych zwierzchników sił zbrojnych i szefów policji politycznej. Ci, którzy krwawo tłumią powstanie więźniów politycznych w Spaçu, kilka lat później, w wyniku kolejnej czystki, sami stają przed plutonem egzekucyjnym (tak jak Feçor Shehu – wiceminister), albo popełniają samobójstwo oskarżeni o zdradę stanu (tak jak Mehmet Shehu – premier i minister obrony). 

Choć historycy komunizmu uczą nas, że blok wschodni był niezwykle zróżnicowany i że każdy barak w tym obozie był zupełnie inny, na co dzień o tym zapominamy, bo obecność po tej stronie żelaznej kurtyny wszystkich nas w jakiś sposób łączyła. Tymczasem Rejmer pokazuje wyraźnie odmienność warunków życia w Rumunii (w poprzedniej książce, „Bukareszt. Kurz i krew”) i Albanii, implicite porównując je z sytuacją w Polsce. Albania otoczona jest zasiekami, nakaz pracy obowiązuje przez cały czas trwania komunizmu, głód pojawia się, gdy Hoxha zrywa sojusz z ZSRR, poziom donosicielstwa dorównuje temu z Rumunii lub NRD. W silnie rozwijającym się państwie, dzieci wrogów ludu na co dzień żywią się zupą na leśnych ziołach, bo tylko to można zdobyć w czasie powszechnego niedoboru. Tymczasem na zamkniętym osiedlu rządowym w Tiranie konsumpcja odbywa się raczej luksusowo i bez ograniczeń.

Oczywiście dla wszystkich obywateli bloku wschodniego wspólne jest to, co pisze Herta Müller w „Głodzie i jedwabiu” – powszechna szarość, strach wpędzający w chorobę psychiczną, połączenie sfer publicznej i prywatnej, podporządkowanie obu przestrzeni absolutnej władzy partii. Tak jest i w Albanii: prywatne, nawet najbardziej osobiste zdarzenie, musi być podporządkowane władzy. To partia decyduje, kto skończy studia, a kto nie będzie miał żadnego wykształcenia, gdzie rzuci nakaz pracy i jakie obowiązki każe podjąć. To władza decyduje o zawieranych związkach. Dziecko z dobrej rodziny nie może zalegalizować związku z kimś o złej biografii, gdy jednak zmienia się kurs polityczny i niedawny sojusznik zagraniczny dokonuje wyimaginowanej zdrady, należy doprowadzić do internowania lub rozwodu małżeństw zawartych z obywatelami tego państwa. Żona Deliany, byłego ministra, by wrócić do dzieci i mieć z nimi kontakt, musi publicznie odciąć się od męża.

„Błoto słodsze niż miód” nie jest jedynie opowieścią o politycznym wymiarze życia w komunistycznej Albanii. Rejmer wykorzystuje najlepsze elementy polskiej szkoły reportażu – potrafi opowiadać o tym, co rzeczywiste, uchwytne, realne, a jednocześnie budować drugi plan: historię o tym, co niewypowiadalne, o trudnym do zmierzenia bólu, lęku, podporządkowaniu absolutnym. Jedna z jej bohaterek wyznaje: „ból się nie wyczerpał, zawsze można było zadać go więcej” – taką naukę wyciągnęła po latach prześladowań, jako posiadaczka złej biografii – urodziła się w rodzinie zamożnej burżuazji, jej rodzice i ich krewni kształcili się przed wojną za granicą, a potem należeli do niewłaściwej partii. Mari Kitty Harapi padła więc ofiarą podwójnie: nie tylko nie zaznała przywilejów, które dostępne były wcześniejszemu pokoleniu, lecz także musiała ponieść karę za wybory życiowe swoich przodków; jeszcze jako dziecko posyłana była do więzienia na widzenia z wujami, bardzo wcześnie zatem została wepchnięta w dorosłe życie.

Tak zwana wielka historia, o której opowiada „Błoto słodsze niż miód”, jest rekonstruowana z mozaiki losów pojedynczych bohaterów. Rejmer udało się nawiązać kontakt z ludźmi reprezentującymi bardzo różne środowiska i warstwy społeczne, przedstawicielami różnych pokoleń. Jej bohaterami są między innymi: syn premiera, dzieci przedwojennych notabli, znany pisarz skazany w czasie studiów na przesiedlenie, ale też więzień polityczny, po uwolnieniu pracujący jako strażnik więzienny, czy kamieniarz, ideologicznie zaślepiony, zakochany w Enverze Hoxhy, albo mechanik, który w więzieniu obiecuje sobie, że kiedyś wybuduje dom z basenem. Pojawiają się też ludzie z pogranicza – traktowani przez władzę mniej surowo, bo potrzebni do pilnowania granicy, przymusowi świadkowie okrucieństwa państwa, strzelającego do tych, którzy uciekają do Serbii. Taki układ sprawia, że dostajemy obraz zróżnicowany, ale oparty jednocześnie na bardzo solidnym fundamencie, w kółko powracają te same lęki, obawy, obsesje – niezależnie, czy wypowiadają je dzieci komunistów, czy ludzie uznani za wrogów systemu. Polskiego czytelnika uderza chyba najbardziej brak prywatności i stopień inwigilacji, podporządkowanie życia osobistego życiu publicznemu i ideologicznemu. Komunizm albański w czasie całego swego trwania przypomina stalinizm – opiera się na przekonaniu, że wierność wobec partii obowiązuje przed wiernością wobec rodziny, że wydać należy własnego ojca czy męża, jeśli tylko planuje on ucieczkę, czy okazuje niewystarczające niezadowolenie z panujących warunków.

Dostajemy obraz zróżnicowany, ale oparty jednocześnie na bardzo solidnym fundamencie, w kółko powracają te same lęki, obawy, obsesje

Drugi reportaż Rejmer, na który trzeba było czekać sześć lat, pokazuje, że autorka nie zmarnowała tego czasu, spędziła go twórczo, pracując nad nową opowieścią. „Bukareszt. Kurz i krew” i „Błoto słodsze niż miód” to książki zarazem podobne i całkiem inne – obie opowiadają o codziennej nędzy, o ludziach, którzy nie mają możliwości, by opowiedzieć o własnym doświadczeniu, obie skupiają się na połączeniu małej i wielkiej historii. W obu widoczna jest niezwykła wprost zdolność do opowiadania bez oceniania, za to ze współczuciem dla bohaterów i ich decyzji. Nie wiem zresztą, czy współczucie to właściwe określenie, wielu reporterów jest obdarzonych tą cechą. Rejmer wyróżnia się jednak na ich tle poprzez połączenie współczucia, zrozumienia, czułości, wyrozumiałości. Żałuję bardzo, że polskie społeczeństwo nie doczekało się takiej opowieści, jak ta poświęcona aborcji w Rumunii czasów Ceaucescu. Rejmer udało się pokazać nieludzkość paragrafu przymuszającego do rodzenia, połączyć – to, co pozornie niemożliwe do pogodzenia – akceptację dla domowych, pokątnych skrobanek dokonywanych przez Rumunki z potępieniem dla państwa, które skazuje kobiety na takie cierpienie. W „Błocie słodszym niż miód” Rejmer zajmuje już inną pozycję: w „Bukareszcie…” to ona mówiła za swoich bohaterów, w większym stopniu syntetyzowała ich opowieści, więcej słyszeliśmy jej głosu. Tam Rejmer-reporterka w jawny sposób rządziła opowiadaną historią. Teraz, w drugiej książce reporterskiej, więcej miejsca oddaje swoim postaciom, chowa się za nimi, nie sprowadza do wspólnego mianownika. Pozwala im opowiadać, notuje powtórzenia, wielokrotnie czytamy o tym, jak oszukiwała ich propaganda oraz o tym, jak dzisiaj również czują się oszukani przez nowy system polityczny. Wydaje się, że autorka jest bardziej dojrzała i pewna siebie, więc usuwa się w cień, oddaje pole bohaterom, zapisuje ich głos. Ciągle jednak – na szczęście – tak samo mocno panuje nad historią.

Małgorzata Rejmer

„Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii”, Czarne, Wołowiec 2018, s. 344.

Paulina Małochleb
krytyczka literatury. Sekretarz Nagrody im. Wisławy Szymborskiej. Autorka książki „Przepisywanie historii. Powstanie styczniowe w powieści polskiej w perspektywie pamięci kulturowej”. Pisze dla "Fa-artu", "Nowych Książek", "Odry", „Polonistyki”, „Polityki”, "Twórczości", "Znaku". Laureatka Nagrody Prezesa Rady Ministrów 2014 i Stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Młoda Polska 2017. Prowadzi blog ksiazkinaostro.pl.

Małgorzata Rejmer

„Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii”, Czarne, Wołowiec 2018, s. 344.

POPRZEDNI

szkic  

Napiszmy sobie rewolucję. „Napis” a sprawa polska

— Maja Staśko

NASTĘPNY

recenzja  

Turnus mija

— Oliwia Fryc