fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Chyba już podręcznikowym sloganem czy krytycznoliterackim szlagwortem stało się powiedzenie, że polska fantastyka pozostaje domeną autorów konserwatywnych. Nawet jeżeli w ostatnich latach zmienia się sytuacja w rodzimym fandomie, coraz szerzej otwierającym się choćby na narracje nieheteronormatywne czy feministyczne, w dalszym ciągu owe zmiany pozostają niczym więcej jak wyjątkami potwierdzającymi regułę. Komentujący polityczną specyfikę polskiej fantastyki Jacek Dukaj konstatował wprost, że jej produkcję napędza „wyobraźnia po prawej stronie”. I chociaż swoje rozpoznania pisarz formułował ponad dekadę temu, upływ czasu ich bynajmniej nie sfalsyfikował: w dalszym ciągu fantastyka pozostaje gatunkiem najpoczytniejszym wśród czytelników konserwatywnych, domagających się literatury odpowiadającej na ich polityczne zapotrzebowania, od lat rzeczywiście dostarczanej przez wydawnictwo Fabryka Słów. Być może wydawane przez nie książki pozostają wyłącznie „książkopodobne”, o ustandaryzowanych fabułach i generycznym języku, krytykowanym zresztą przez autorów fantastyki dystansujących się wobec „fabryki pisarzy”, nie ma jednak wątpliwości, że powracają one regularnie na listy bestsellerów. Polska fantastyka jest literaturą prawicową – trudno temu zaprzeczyć, zwłaszcza jeżeli wziąć pod uwagę jej czołowych, promowanych przez Fabrykę autorów, takich jak Rafał A. Ziemkiewicz, Jacek Piekara, Andrzej Pilipiuk czy Jacek Komuda.

Z tezą o prawicowości rodzimej fantastyki trudno polemizować. Nie znaczy to jednak, że samo zjawisko nie jest poddawane pozaśrodowiskowej krytyce, w której być może należałoby wypatrywać jaskółek wyczekiwanych zmian. Trudno dziwić się choćby reakcji środowisk LGBT na publikację rażąco homofobicznego, powielającego stygmatyzujące mniejszości seksualne stereotypy opowiadania Komudy, zamieszczonego w zachowawczej „Nowej Fantastyce” (wskutek protestu, a może ze względu na ryzyko utraty reklamodawców, rzeczywiście doszło w niej do zmian personalnych). Trudno również dziwić się ironizowaniu z „dziaderstwa” polskiej fantastyki, zwłaszcza kiedy sama je prowokuje, dostarczając swoim krytykom tak pokaźnego materiału. W serii vlogów polska graficzka Kasia Babis poddała relekturze popularne cykle powieściowe, ukazując, jak mocno polska fantastyka pozostaje związana z formacją prawicy. Za cel Babis obrała prace wydawane przez Jacka Piekarę („cykl inkwizytorski”), Andrzeja Pilipiuka („Kuzynki”) czy Andrzeja Ziemiańskiego, autora poczytnej kilkutomowej „Achai”, którą, ze względu na jej… sugestywny urofilijny erotyzm, złośliwi nazywają „Fapają”. Jakkolwiek w ostatnich latach pojawiają się w niej nowe progresywne głosy, w dalszym ciągu polska fantastyka pozostaje niemal zmonopolizowana przez autorów konserwatystów, którzy w powieściowych fabułach wyrażają „brodatą” niechęć wobec nowoczesności, obawy związane z polityką emancypacyjną (głównie feminizmem), apologie wolnego rynku i własności prywatnej, wreszcie drwinogenne fiksacje seksualne, homofobiczne (a może i kryptohomoseksualne) lęki oraz mizoginiczne incelskie fantazje.

Polska fantastyka jest literaturą prawicową – trudno temu zaprzeczyć

Jak to możliwe, że wykorzystywaną przez prozaików-reakcjonistów formą literatury zaangażowanej, z większą lub mniejszą ostentacją stanowiącą komentarz do palących kwestii obyczajowych czy ekonomicznych, stała się literatura, która z definicji gatunkowej od współczesności powinna się dystansować? Konserwatyzm polskiej fantastyki łatwiej zrozumieć na przykładzie historycznego fantasy, subgatunku nierzadko sytuującego się w narodowej przeszłości. W staropolskich realiach rozgrywają się powieści takich autorów Fabryki jak Piekara („Szubienicznik”) czy sarmacki cosplayerowiec Komuda („Samozwaniec”, „Zborowski”), pisarz skądinąd zafascynowany banicką postacią Samula Zborowskiego równie mocno jak Jarosław Marek Rymkiewicz. Powracający do dziedzictwa Polski XVII-wiecznej autorzy fantastyki konfrontują się z własną współczesnością, która blednie w porównaniu z wiele atrakcyjniejszą, uprzywilejowującą wolne (wolnorynkowe?) JA Rzeczypospolitej sarmackiej. W powieściach wpisujących się w rozpoczęty jeszcze w dobie transformacji „zwrot sarmacki”[1] cofają się do idealizowanych czasów I RP, aby jej „retrotopię” przeciwstawiać anemicznej i antypatycznej w ich przekonaniu III RP. Plebeizują oni dziedzictwo Polski szlacheckiej, w której anarchiczności pozwalają się odnaleźć konserwatywnie zorientowanym, celebrującym rodzimą przeszłość i wolnorynkową swobodę czytelnikom.

„Polska fantastyka należy do prawicy. Bo widać tęsknotę za dawną, dumną i silną Rzecząpospolitą” – pisze w swojej próbie zrozumienia prawicowego zwrotu polskiej fantastyki recenzent „Rzeczypospolitej”. Z takim wyjaśnieniem można byłoby się zgodzić, gdyby konserwatyzm fantastyki sprowadzał się wyłącznie do wykorzystującego materiał historyczny podgatunku fantasy. Polska literatura fantastyczna ostatnich trzech dekad wydaje się jednak dowodzić czegoś odmiennego. Jeżeli bowiem zapracowała sobie na miano literatury konserwatywnej, stało się tak za sprawą jej poddziedziny, jaką było jeszcze mocniej angażujące prawicową wyobraźnię science fiction. Taka specyfika SF budzi oczywiste zastanowienie; w podręcznikowym ujęciu stanowi bowiem literaturę spekulatywną, rozgrywającą się „w światach fundamentalnie odmiennych od naszego, pod względem rozwoju naukowego i technologicznego przekraczających znane nam możliwości, ale posiadających racjonalne wytłumaczenie”[2]. Pozostaje ona gatunkiem literatury niejako odseparowanej od współczesnej rzeczywistości. W polskiej odmianie to jednak fantastyka naukowa stała się miejscem diagnoz politycznych, formą wręcz antysystemowej literatury kontrrewolucyjnej. W pojawiających się w niej dystopiach odbijała się polska współczesność, krytykowana z charakterystycznego dla gatunku czasoprzestrzennego oddalenia, w perspektywie futurologicznej pozwalającego na ukazanie dalekich konsekwencji dzisiejszych problemów i strukturalnych dysfunkcji. Lista autorów konserwatywnej apokaliptyki, którzy współczesność konfrontują z wizjami nie tyle lepszej przeszłości, ile gorszej przyszłości („gorszych światów”[3], jak powiedziałby sam uprawiający ten gatunek Cezary Michalski), okazuje się nader długa. Można na niej odnaleźć m.in. Eugeniusza Dębskiego, w którego „Aksamitnym Anschlussie” (2001) Polska zostaje poddana piątemu już rozbiorowi, wtopiona w zachodnie struktury „eurokołchozu” i pozbawiona jakiejkolwiek suwerenności; Marka Oramusa, który w „Kankanie na wulkanie” (2009) prezentuje analogiczną wizję Polski poddanej ultraliberalnemu reżimowi Radosława Sikorskiego; być może najbardziej reprezentatywnego dla nurtu, a jednocześnie piszącego jego gatunkowe podzwonne Pawła Kempczyńskiego, który w „Requiem dla Europy” (2007) ukazuje dystopijną przyszłość Europy Zachodniej, rządzonej przez nazifeministki wprowadzające (!) prawo szariatu; i wielu innych autorów rozwijających ów nurt fantastyki „antypoprawnościowej”.

Jakkolwiek problematyczna, konserwatywna orientacja fantastyki naukowej nie bierze się z historycznoliterackiej próżni. Jej autorzy kontynuują wzorce gatunkowe wypracowane jeszcze w poprzednim ustroju, zwłaszcza zaś będące wynalazkiem polskiej literatury, choć inspirowane anglosaskimi powieściami, wzorce „fantastyki socjologicznej” czy „fantastyki politycznej”, która za sprawą sztafażu SF pozwalała na wykroczenie poza cenzurę. Nie mogło być inaczej w gatunku, któremu patronował nie kto inny jak wyspecjalizowany w strategiach unikowych i powieściowych kryptażach Stanisław Lem, który w swoich powieściach szyfrował i prywatne traumy[4], i krytyczne wobec komunizmu diagnozy. Takie kryptodiagnozy formułowali w swoich powieściach również inni autorzy fantastyki z przełomu lat 70. i 80., wywodzący się najczęściej ze środowiska nauk ścisłych i podzielający antykomunistyczne poglądy (Janusz A. Zajdel, Marek Oramus, Maciej Parowski, Konrad Fiałkowski, Ryszard Głowacki, Mirosław P. Jabłoński). Wypracowane wówczas wzorce prozy SF stały się substytutem literatury politycznej, formą pierwszoobiegowej literatury drugoobiegowej (krytyczni wobec ówczesnej fantastyki mówią co najwyżej o literaturze reglamentowanej przez władzę, pozostającej niczym więcej jak instrumentem zarządzania nastrojami społecznymi); literaturą wykorzystującą możliwości pisarstwa spekulatywnego, aby za sprawą prozy gatunkowej poza ograniczeniami cenzury odnosić się do aktualnej rzeczywistości. Lokowane w kosmicznych dalach, w alternatywnych światach, w wyimaginowanych przyszłościach – science fiction wyznaczało przestrzeń swobody wykorzystywanej przez autorów-inżynierów do formułowania antysystemowej krytyki. Nie zawsze wystarczyło zamienić czerwonych komunistów na zielonych kosmitów, ale technika alegoryzacji stała się podstawową techniką owej fantastyki krytycznej.

(…) konserwatywna orientacja fantastyki naukowej nie bierze się z historycznoliterackiej próżni.

Metody fantastyki PRL-owskiej znalazły kontynuację w fantastyce czasów transformacji, której autorzy nieoczekiwanie zachowują nie mniejszy krytycyzm wobec porządku postkomunistycznego. Mówię: „nieoczekiwanie”, zmiany ustrojowe nie powinny bowiem pozostać bez wpływu na format fantastyki po 1989 roku, która nie jest przecież dłużej ograniczana jakimikolwiek ideologicznymi przykazami. A jednak fantastyka pozostaje literaturą „antyreżimową”. Prozy drukowane na łamach kultowej „Fantastyki”, w warunkach rynkowych przemianowanej na redagowaną wciąż przez Macieja Parowskiego „Nową Fantastykę”, nadal wyznaczają azymut młodym twórcom. W fantastyce wciąż jak gdyby nigdy nic alegoryzuje się rzeczywistość pozaliteracką, odbijającą się w co bardziej ponurych wizjach przyszłości (lub rzeczywistości alternatywnej), a jej język dla debiutantów zachowuje atrakcyjność jako język kryptokrytyki. Niewątpliwie rację ma Przemysław Czapliński piszący o literaturze wczesnotransformacyjnej jako literaturze apolitycznej, która w nowych warunkach wydawniczych celebruje prawo do niezajmowania się polityką i dystansuje się od wysłużonych wzorców drugoobiegowych. „Literatura od tego momentu zdobywała więc […] suwerenny obszar, na którym mogła nie zajmować się kwestiami ideologicznymi, wybierać raczej samotność niż solidarność, raczej metafizykę życia indywidualnego niż fizykę życia politycznego”[5]. Literatura polska z początku lat 90. wydawać się może apolityczna jednak tylko wówczas, kiedy krytycznoliteracki horyzont zawęża się do „górskich szczytów”[6] jej mainstreamowej produkcji, lekceważąc przy tym „strukturę geologiczną”[7] rozleglejszej literatury gatunkowej. Poza Alpami literatury wysokiej to ta ostatnia przyjmuje funkcje literatury arcypolitycznej, uprawianej przez konserwatystów zachowujących rezerwę wobec dokonujących się przekształceń.

Nieuwzględnianym w recenzenckich omówieniach i rozdaniach nagród, wyrzuconym do fandomowej niszy Benjaminowskim „romansem dla pokojówek” literatury transformacyjnej staje się właśnie polska fantastyka. Faktycznie, w latach 90. nie powstało nowe Przedwiośnie, jakim mogłaby być powieść realistyczna żywo reagująca na dokonujące się przekształcenia strukturalne. Powstało jednak mnóstwo powieści nierealistycznych, które wykorzystywały możliwości SF do opisywania nowej rzeczywistości. Fenomen nadwiślańskiego science fiction polegał na tym, że stało się ono prozą hiperrealistyczną, owszem – fabularnie dystansującą się wobec życia społeczno-politycznego, w rzeczywistości jednak zachowującą wobec niego deskryptywną czujność. Gatunek ten wręcz magnetycznie przyciągał przeciwników nowego systemu. Wśród jej prominentnych autorów pojawiali się pisarze debiutujący jeszcze w ubiegłym systemie, tacy jak utożsamiany z libertariańską narodową prawicą Rafał A. Ziemkiewicz, wówczas rzecznik konserwatywno-liberalnej Unii Polityki Realnej[8]. Ale również autorzy fantastyki dzisiaj już zapomniani, tacy jak choćby debiutujący antymasońską i eurosceptyczną dystopią, w dekadzie transformacyjnej związany z Młodzieżą Wszechpolską znany animator tłumów Roman Giertych[9].

W nowym demokratyczno-liberalnym ustroju fantastyka nie zmienia się więc zasadniczo, jej autorzy wydają się w ogóle nie odnotowywać cezury roku 1989. Swoje powieści nadal ustawiają w kontrze wobec (post)komunistycznych realiów, które odbijają w krzywym zwierciadle swojej literatury spekulatywnej. Symptomatyczny pozostaje w tym kontekście fakt, że głównym wydawcą fantastyki, poprzedzającym na pozycji lidera Fabrykę Słów, pozostaje wydawnictwo SuperNOWA. Superlatywny prefiks w nazwie wydawnictwa pojawił się dopiero na progu 90., do tej pory było ono bowiem znane jako NOWA, czyli wyspecjalizowana w publikacji literatury drugoobiegowej Niezależna Oficyna Wydawnicza. Wraz z rynkową restrukturyzacją zmieniła się nazwa wydawnictwa, nie zmieniło się jednak wbrew pozorom jego portfolio, zdominowane wprawdzie przez pozycje z zakresu fantastyki naukowej, uprawianej jednak wciąż przez pisarzy „niezależnych”, ustawiających się w kontrze wobec porządku oficjalnego i liberalnych ograniczeń cenzuralnych. „Owszem, minął czas cenzury mającej swe apartamenty na Mysiej, ale nastał czas głuchoty i ślepoty, o których tamci tropiciele zakazanych znaczeń mogli tylko marzyć” – pisał Marek Oramus w połowie lat 90. w entuzjastycznej recenzji z prozy Ziemkiewicza. Zdanie to podziela wielu autorów fantastyki, przekonanych, że w demokracji liberalnej wciąż ograniczana jest wolność słowa, zwłaszcza zaś poglądy niemieszczące się w wąskich ramach political correctness i uderzające w fundamenty obowiązującego porządku.

Transformacyjne science fiction nie jest literaturą zgodną z liberalnymi standardami. Nie wpisuje się bynajmniej w asystującą przekształceniom ustrojowym opowieść założycielską III RP. Drukowana w papierowych oprawach i imponujących, pięcio- a nawet sześciocyfrowych nakładach weryfikuje narrację demoliberalną, konfrontując ją z dystopijnymi futurologicznymi ekstrapolacjami. Sięgnięcie przez pisarzy konserwatystów, opowiadających się przecież za hierarchizacją kultury i koniecznością odróżniania literatury wysokiej od literatury niskiej, po literaturę popularną pozostaje gestem oczywiście zastanawiającym. Zainteresowanie konserwatystów poezją klasycystyczną – niekiedy wręcz sejsmograficznie reagującą na doświadczenia transformacyjne – wydaje się zrozumiałe, ale prozą gatunkową? Tanimi sensacyjnymi powieściami, które kierowane są do masowego czytelnika? Wyjaśnienie wydaje się wiązać ze statusem fantastyki naukowej, która w rzeczy samej pozostaje zmarginalizowana w krytycznoliterackiej recepcji i nie znajduje satysfakcjonującej reprezentacji medialnej. Dobrze, pogardzajcie sobie polską fantastyką! – zdają się mówić jej antyliberalni autorzy, właśnie w niej odnajdujący kanał dla własnego antysystemowego sprzeciwu. Im bardziej science fiction jest dyskredytowana w „salonowych” mediach liberalnych, tym atrakcyjniejsza staje się dla pisarzy prawicowych, odkrywających w niej przestrzeń dla formułowania antyliberalnych przekonań. Poszukując języka pozwalającego na wypowiedzenie dyskredytowanych, politycznie niepoprawnych czy wręcz „ciemnogrodczych” poglądów, odnajdują go w pogardzanym równie mocno gatunku literackim.

Im bardziej science fiction jest dyskredytowane w «salonowych» mediach liberalnych, tym atrakcyjniejsza staje się dla pisarzy prawicowych

Kazus polskiej fantastyki wydaje się jednocześnie świadczyć o nowym aktorze politycznym, o którego uwagę zaczynają zabiegać przedstawiciele przyjmującego nowe formy dyskursu konserwatywnego. Adresatem tak sprofilowanej fantastyki pozostaje bowiem czytelnik masowy. Zainteresowanie konserwatystów sztuką popularną koresponduje z przekształceniami samego programu konserwatywnego, który w czasach transformacji zdaje się ulegać procesowi plebeizacji. Skoro konserwatyści występują wobec nowego porządku społeczno-politycznego, by opowiedzieć się po stronie tzw. transformacyjnych przegranych, nic dziwnego, że sięgają po stosowne do tego środki. Tym sposobem ich przekonania znajdują miejsce prezentacji w formie sztuki popularnej, lekceważonej przez elity kulturalne, jednak nie przez rozczytujące się w SF transformacyjne masy, nowego rozgrywającego porządku demokratycznego, przechowującego jednocześnie zestaw konserwatywnych wartości. Wybierają model prozy znajdujący najliczniejszych czytelników wśród tych, którzy w najlepszym razie nie współuczestniczą w projekcie III RP, w najgorszym zaś – zostają z niego dyskursywnie wykluczeni.

Nie zmienia to faktu, że fantastyka transformacyjna pozostaje zjawiskiem mocno zróżnicowanym, zrzeszającym autorów o najróżniejszych temperamentach twórczych. Aby przyjrzeć się jej politycznej specyfice, proponuję skoncentrować się na trzech powieściach mniej więcej z połowy dekady, które wyróżnione zostały prestiżową dla tego gatunku Nagrodą im. Janusza A. Zajdla. Sam Zajdel patronuje nowej fantastyce kontynuującej dziedzictwo jego fantastyki socjologicznej, a z pewnością patronuje wyróżnionemu tą nagrodą w 1996 roku Tomaszowi Kołodziejczakowi. Jego powieść „Kolory sztandarów” może przynosić skojarzenia z prozą militarystyczną innego anglosaskiego konserwatysty Roberta A. Heinleina, autora kapitalnie zekranizowanych „Żołnierzy kosmosu”[10]. Również Kołodziejczak przenosi fabułę w międzygalaktyczne uniwersa, kreśli wielkie batalistyczne panoramy, rozdyma swoją opowieść do space operowych rozmiarów – wszystko po to, żeby swoją fabułę podporządkować socjopolitycznej diagnostyce polskiej współczesności. Powieść opisuje relacje imperialnego Dominium Solarnego i peryferyjnej planety Gladius, która prowadzi wojnę z dalece bardziej zaawansowanymi „korgardzkimi” najeźdźcami. Brak postępów na froncie zmusza Gladian do poddania się Dominium i przyjęcia jego wojskowo-politycznej protekcji. Ta okazuje się jednak niewystarczająca; właściwie jest tylko pretekstem, aby podporządkować peryferyjną cywilizację wobec cywilizacji silniejszej. Taką opowieść snuje Kołodziejczak, który w rzeczywistości odnosi się do geopolitycznej pozycji Polski i jej stosunku wobec imperialnego, zajmującego pozycję nowego kolonizatora Zachodu. Wprowadza problematykę postkolonialną czy postzależnościową, w istocie coraz chętniej przechwytywaną przez przedstawicieli dyskursu konserwatywnego[11], by z tej perspektywy przyjrzeć się aktualnej sytuacji w przechodzącej zmiany ustrojowe Polsce. „Kolory sztandarów” pozostają krytyczne wobec ówczesnego projektu modernizacyjnego, którego stawką okazywać się ma podporządkowanie ojczyzny zachodnim strefom wpływu. Szczególnie krytyczne pozostają wobec lokalnych „elit kompradorskich”, które uprzywilejowanie w nowym systemie zawdzięczać mają realizacji obcych interesów:

To była niezwykle wpływowa grupa nacisku: artyści, aktorzy wirtualni, dziennikarze tworzący serwisy holo i sieciowe, przywódcy różnych sekt religijnych, młodzieżowi idole, wreszcie ideowi poczciwcy, sądzący, że robią światu dobrze. Poszczególne grupy akcentowały odmienne problemy i z różnymi zagrożeniami wojowały. […] Wszyscy oni tworzyli przeogromną, artystyczno-polityczną koterię przyznającą sobie monopol na nieomylność, kulturę, elegancję i moralność.

Tworzyli warstwę opiniotwórczą, a jednocześnie atrakcyjną towarzysko. Nie można powiedzieć, aby nad tym żywiołem panował jakiś jeden ośrodek. A jednak grupa wpływowych ludzi, kilka centrów medialnych, parę instytucji gromadziły wokół siebie całą otoczkę akolitów i naśladowców, którzy wytrwale pracowali nad wizerunkiem własnej grupy i jej przywódców[12].

Kryptopublicystyczne fragmenty nie pozostawiają wątpliwości co do autorskich intencji. Autor „Kolorów sztandarów” przedstawia skorumpowany porządek państwowy, zarządzany przez beneficjujących w nich „uległych”, by skonfrontować z nim swojego romantycznego bohatera. Nakreśliwszy obraz państwowego skorumpowania, Kołodziejczak ustawia wobec niego żołnierza „niezłomnego”, niepoddającego się (demoliberalnej) narracji, prowadzącego walkę przeciwko władzy legalnej. A przede wszystkim wyznającego dawne wartości, które przyświecają jego narodowowyzwoleńczej partyzantce.

Analogiczną próbę fantastyki zaangażowanej podejmuje również nagrodzony Zajdlem dwukrotnie, i to w samej dekadzie transformacyjnej, Rafał A. Ziemkiewicz, który zanim stał się jedną z czołowych person rodzimej prawicy, rozpoczynał karierę właśnie w fantastyczno-naukowym fandomie. Taką próbę stanowił nagrodzony w 1995 roku „Pieprzony los kataryniarza”, już w tytule lekceważący zasady poprawności politycznej. Debiutujący w latach 80. jeszcze w ramach fantastyki socjologicznej, Ziemkiewicz w nową dekadę wkroczył jako pisarz uformowany. Jego powieść stanowi jedną z pierwszych nadwiślańskich prób powieści cyberpunkowej – opowiada o alternatywnym świecie lat 90., w którym krytykuje się rzeczywistość zupełnie niewirtualną, poddawaną skrzętnej i zgryźliwej socjologicznej wiwisekcji. Posługując się Gibsonowskim żargonem informatycznym, formułując nawet własny koncept cyberprzestrzeni, w rzeczywistości Ziemkiewicz uprawia powieściopisarstwo polityczne. Albo nawet ze względu na adresy do transformacyjnych elit powieściopisarstwo środowiskowe, które już w momencie premiery wywołało kontrowersje: w powieści sportretowany został chociażby Andrzej Szczypiorski, rzekomo zawdzięczający swoją pozycję wyłącznie kampanii przeciwko polskiemu antysemityzmowi. Powieść Ziemkiewicza nie sprowadza się jednak do zjadliwej satyry na liberalne elity. Za pomocą konwencji cyberpunku koncentruje się na rosnącym znaczeniu nowych mediów, które nie tylko w świecie równoległym stają się filarem nowego porządku społeczno-politycznego (w tym kontekście powieść można czytać jako prognozującą ingerencje w procesy wyborcze agregatów w rodzaju Cambridge Analytica). Świat powieściowy to świat medialnych symulakrów, składający się z fałszywych wyobrażeń, podporządkowanych zachodnim korporacjom i wschodnim agencjom. Ze światem symulowanym skonfrontowany zostaje główny bohater, przemierzający, jak się okazuje, prawdziwszą od realnej rzeczywistość wirtualną netrunner, czyli tytułowy „kataryniarz”. Niczym w filmowych technothrillerach dociera wreszcie do ukrywanej prawdy, dowiaduje się o geopolitycznym losie współczesnej Polski. W finale powieści poznaje rządzące nią cyfrowe reguły, służące jedynie państwom ościennym i międzynarodowym konglomeratom, by ostatecznie przejść na pozycje opozycyjne i – jak jego romantyczni przodkowie – rozpaczliwie walczyć o inną rzeczywistość.

W rekonesansie polskiej literatury współczesnej i jej stosunku wobec rzeczywistości III RP Paweł Dunin-Wąsowicz zaliczył Kołodziejczaka i Ziemkiewicza do grona „konserwatywnych romantyków”[13], którzy za pomocą prozy gatunkowej mieliby rewitalizować paradygmat romantyczny. Uprawiana przez nich fantastyka rzeczywiście przeczy zbyt pospiesznym obwieszczeniom, jakoby wraz z instalacją porządku wolnorynkowego wyczerpało się zapotrzebowanie na postawy modelowane przez tradycję romantyczną, zwłaszcza w jej wymiarze „tyrtejskim”. Jak pospieszne były to diagnozy, potwierdzają także wczesne opowiadania Jacka Dukaja. W przynależącym do jego „fikcji narodowych” opowiadaniu „Xavras Wyżryn” odświeża on problematykę jeszcze dziewiętnastowiecznego romantyzmu. Opowiadanie rozgrywa się na początku nowego milenium w poatomowym świecie – w rzeczywistości alternatywnej, w której polskie terytoria, od zwycięstwa w wojnie bolszewickiej, okupują siły radzieckie. Nuklearne scenografie są pisarzowi potrzebne, aby wykreować postać narodowego bohatera, po raz kolejny w polskiej historii walczącego z rosyjskim okupantem. Pod tym względem proza Dukaja wydawać się może wariacją na literaturę romantyczną, kontynuującą jej problematykę w nowoczesnej aranżacji prozy gatunkowej. I tak Dukaj portretuje retrofuturystycznego bohatera romantycznego, będącego dalekim wnukiem bohaterów dziewiętnastowiecznych – walczącego o wyzwolenie ojczyzny, a jednocześnie filmującego swoje pełne okrucieństwa inicjatywy, które finansowane są przez zachodnie korporacje medialne. Xavras to postać zarówno romantycznych poematów prozą, jak i współczesnej cywilizacji medialnej: „spójrzcie tylko na Wyżryna, toż on jest bohater właśnie w zachodnim, hollywoodzkim stylu: nieuchwytny, niepokonany; jakby wylazł prosto z tego komiksu, z którego wziął swą ksywę, bo czy ktoś jeszcze w ogóle pamięta o zmyślonym rysunkowym Xavrasie?”[14]. Rozpisując jego postać między wallenrodyczną partyzantką a bezkompromisowym terroryzmem (w jednej z mocniejszych scen Xavras wysadza w powietrze radziecki sierociniec wraz z jego małymi lokatorami), między bezinteresownością patriotyzmu a przedsięwzięciem komercyjnym, Dukaj pyta o współczesne miejsce niepozwalającego się wyegzorcyzmować romantyzmu. Być może nie odpowiada jednoznacznie na formułowane przez siebie pytania, samym ich ponowieniem zaprzecza jednak tezom, że wraz z Końcem Historii skończył się w polskiej kulturze romantyzm.

Uprawiana przez nich fantastyka rzeczywiście przeczy zbyt pospiesznym obwieszczeniom, jakoby wraz z instalacją porządku wolnorynkowego wyczerpało się zapotrzebowanie na postawy modelowane przez tradycję romantyczną, zwłaszcza w jej wymiarze «tyrtejskim»

Dalekiej od narracji demoliberalnej fantastyce patronuje przy tym Herbert – nie Frank jednak, a reprezentujący poezje klasycystyczne i sam miewający „kłopoty z demokracją”[15] Zbigniew. Dla młodych twórców stał się on wręcz modelowym kontestatorem, powracającym pod różnymi postaciami w prozach fantastycznych. Tak dzieje się chociażby w opowiadaniu Dukaja, w którego język wplecione zostały kryptocytaty z klasycysty i dla którego motto również zostało wybrane z jego poezji: „zaiste nie w twojej mocy / przebaczać w imieniu tych, których / zdradzono o świcie”. Utożsamiany z poezją moralistyczną w latach 80. i „wyklęty” przez liberalne media w latach 90., Herbert pojawia się również w „Kolorach sztandarów” Kołodziejczaka, które swój tytuł zawdzięczają właśnie jego drugoobiegowej liryce, a dokładnie „Raportowi z oblężonego miasta”: „kolory sztandarów zmieniają się jak las na horyzoncie / od delikatnej ptasiej żółci na wiosnę przez zieleń czerwień do zimowej czerni”. W karkołomnej interpretacji Dunin-Wąsowicz przekonuje, że również polityczna fikcja Ziemkiewicza stanowić miałaby „próbę powieściowego rozpisania »Przesłania Pana Cogito« Zbigniewa Herberta”[16] (odbijającą w fabule „błazeńską twarz” nowej rzeczywistości?). Czuwający nad literacką prawicą Herbert będzie zresztą powracał jeszcze wielokrotnie w polskiej fantastyce, chociażby u debiutującego zbiorem opowiadań w Fabryce Słów[17], identyfikującego się z konserwatywnym nihilizmem Szczepana Twardocha, który tytuł pierwszej powieści zaczerpnie z niejednoznacznego peanu[18] o „prawie wilka”[19] podziemia niepodległościowego.

Pytanie, czy możliwe jest wyobrażenie sobie w polskiej literaturze fantastyki napędzanej wyobraźnią po lewej stronie? Lewicowo ukierunkowaną krytykę trudno byłoby odnaleźć w fantastyce z lat 90., w której w najlepszym razie kreowane są wizje prężnego kapitalizmu. Fantastyka z tamtego okresu pozostaje krytyczna wobec rzeczywistości demoliberalnej, ale nie wobec wdrażanych wówczas i realizujących antykomunistyczne marzenia rozwiązań gospodarczych, wręcz oczekiwanych przez krytycznych wobec gospodarski sterowanej centralnie konserwatystów. Jeżeli w powieściowych alternatywach dla lat 90. współczesność ukazywana jest jako dziwna czy nawet „dziwaczna”[20], jeżeli nie przypomina ona obrazu rozścielanego przez media głównego nurtu, za sprawą światów równoległych wywołując w czytelnikach wręcz ontologiczny dyskomfort, nie znaczy to jednocześnie, że miałaby stawiać opór logice międzynarodowego kapitalizmu. Chociaż fantastyka w polskiej odmianie stała się ekwiwalentem literatury kontestacyjnej i kontrkulturowej, w czasach transformacji jej wektory nie zostały zwrócone przeciwko wprowadzanym wówczas rozwiązaniom ekonomicznym. Nawet sami autorzy fantastyki zachowują sceptycyzm wobec wprowadzenia do ich utworów krytyki antykapitalistycznej, przeprowadzającej namysł nad dalekosiężnymi konsekwencjami wolnorynkowej rywalizacji. Fantastyka lewicowa nie ma szans w rodzimej literaturze, „[t]rzymając się bowiem realiów wyjściowych, nie sposób w Polsce dać pozytywnej wizji lewicowej, nie narażając się na zabójczą śmieszność”, jak stwierdzał Dukaj przeszło dekadę temu. W fantastyce wiele można sobie wyobrazić, w jej polskiej odmianie, tak mocno uformowanej przez tradycje antykomunistyczne, trudno jednak wyobrazić sobie science fiction, w którym fantazjowałoby się o innych niż kapitalistyczne regułach gospodarczych i innych od rynkowych sposobach organizacji społecznej.

Inaczej sytuacja przedstawia się w fantastyce anglosaskiej powstającej równolegle do konserwatywnych transformacyjnych utworów polskiego science fiction. Na początku lat 90.  swoją klasyczną już „trylogię marsjańską” wydał reprezentujący poglądy alterglobalistyczne Kim Stanley Robinson. W monumentalnym cyklu, powstającym pod ideowym patronatem Fredrica Jamesona, autor „Czerwonego Marsa” opowiada o niekapitalistycznej organizacji społeczno-ekonomicznej. Moment jej publikacji nie jest bez znaczenia. Na progu lat 90., po upadku „czerwonego” bloku wschodniego, ekspediuje swoich bohaterów na czerwoną planetę, by dali przykład alternatywnego względem neoliberalnego modelu kapitalistycznego projektu społecznego. W kontrze wobec powtarzanej narracji o Końcu Historii Robinson ukazuje tym samym, że wbrew fukuyamowskimu sceptycyzmowi inna rzeczywistość jest możliwa. Najlepszym rodzajem literatury pozwalającym na poszerzenie socjopolitycznej wyobraźni pozostaje zaś właśnie fantastyka naukowa, która ze swojej specyfiki nie jest poddawana żadnym przedstawieniowym ograniczeniom, pozwalając wykreślić nieoczekiwane linie rozwojowe i sfabularyzować nawet najmniej prawdopodobne scenariusze. Scenariusze, które nie pozostają jednak bez wpływu na poszerzenie już istniejących wyborów politycznych, niezawężanych bynajmniej refrenem there is no alternative.

Jak wiadomo, łatwiej wyobrazić sobie koniec świata niż koniec kapitalizmu, o czym wydaje się zaświadczać z reguły prorynkowa fantastyka transformacyjna. W jakiej jednak literaturze fantazjować o innej rzeczypospolitej, jeżeli nie w wyspecjalizowanej w kreowaniu światów (nie)możliwych, pozwalającej na najdalej nawet zakrojoną spekulację, nieograniczaną w swoich monumentalnych wizjach literaturze science fiction? Z definicji pozostaje ona gatunkiem pozwalającym na kreowanie systemowych, nie tylko już katastroficznych i umacniających bieżący porządek alternatyw. W polskiej fantastyce lat 90., sporadycznie krytycznej wobec korporacyjnej hegemonii, o ile stoi ona w sprzeczności z narodową suwerennością, układa się najróżniejsze scenariusze na przyszłość, żaden z nich nie prowadzi jednak do niekapitalistycznego finału. Powstające w kontrze do dyskursu demoliberalnego prozy SF pozostają jednak dokumentem wciąż silnego potencjału futurologicznego, który w posthistorycznej rzeczywistości późnego kapitalizmu nie został bynajmniej wygaszony. Pozostają prozą antysystemowej niezgody, która jakkolwiek podporządkowana jest wówczas konserwatywnym agendom, ośmiela wyobraźnię polityczną do imaginowania innej przyszłości, daje przykład nieskrępowanej jakąkolwiek cenzurą futurologii, zachęca do nieszablonowanego myślenia out of the box systemowego domknięcia, napędza spekulatywną siłę gatunkowej kontestacji. Czy „fantastyka lewicowa po prostu nie ma jeszcze czego kontestować, nie ma pod co podkładać dynamitu”? Ma, teraz nawet bardziej jeszcze niż kiedykolwiek wcześniej, wyznaczając jednocześnie pilne zadanie literaturze najnowszej[21]. Czym zaś podkładać dynamit, jeżeli nie wyobrażeniami niewyobrażalnego?

 

 

[1] Zob. np. „Teksty Drugie” 2015, nr 1: „Zwrot sarmacki”; „Nowoczesność i sarmatyzm”, red. Przemysław Czapliński, Wydawnictwo „Poznańskie Studia Polonistyczne”, Poznań 2011.

[2] M. Keith Booker, „Historical Dictionary of Science Fiction in Literature”, Roman & Littlefield, Lanham 2015, s. 1 [przekład własny].

[3] Cezary Michalski, „Gorsze światy”, Fabryka Słów, Lublin 2006.

[4] Zbigniew Jazienicki, „01001100 01000101 01001000 01001101. Marańskie kryptografie w Głosie Pana Stanisława Lema” [w:] „Marani literatury polskiej”, red. Piotr Bogalecki, Adam Lipszyc, Kraków–Budapeszt–Syrakuzy 2020, s. 591–614.

[5] Przemysław Czapliński, „Polska do wymiany. Polska nowoczesność i nasze wielkie narracje”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009, s. 151.

[6] Walter Benjamin, „Chambermaids’ Romances of the Past Century”, przeł. Rodney Livingstone, [w:] tegoż, „Selected Writings”, t. II, cz. 1, red. Michael W. Jennings i in., Belknap Press, Cambridge–London 2005, s. 243.

[7] Tamże.

[8] Miniaturę w „Nowej Fantastyce” opublikował również związany z UPR-em Janusz Korwin-Mikke, zob. Protokół z posiedzenia, „Nowa Fantastyka” 1983, nr 5 (8), s. 46–47.

[9] Wydana pod pseudonimem powieść Giertycha pozostaje symptomatyczna dla powstających w latach 90. konserwatywnych dystopii, zob. Roman Bertowicz, „Za błękitną kurtyną. Polski wywiad na tropie masonów”, Oficyna Wydawnicza „Fulmen–Poland”, Warszawa 1996. Pod względem gatunkowym łączy ona pesymistyczne science fiction z prozą szpiegowską, opowiadającą o rozgrywających się na zachodzie Europy perypetiach asa polskiego kontrwywiadu, w tej paraautobiograficznej (?) powieści reprezentującego struktury Młodzieży Wszechpolskiej. Sensacyjna fabuła pozostaje oczywiście pretekstowa. „Te kraje znajdują się w takim stanie, jak Moskwa po upadku ZSRR w XX wieku. Bezprawie, bandytyzm, służby specjalne, mafie są na porządku dziennym”. Perspektywa futurologiczna potrzebna jest autorowi głównie po to, by poddawać eurosceptycznej krytyce zachodnią politykę i jej bazowe problemy, w powieści doprowadzane do hiperbolicznych dystopijnych rozmiarów: inżynierii społecznej i kontroli urodzeń, prokreacji zawężonej do laboratoryjnego in vitro, przymusowej eutanazji po sześćdziesiątym roku życia, akceptacji odmienności seksualnych („pedalstwa”, „zwyrodniałych zboczeńców” ), powrotu systemu niewolniczego, przymusowej diety wegetariańskiej, radykalnej laicyzacji prowadzącej do prześladowań katolików, wreszcie kryzysu demokracji parlamentarnej, zastępowanej korporacyjno-bankową „masońską” hegemonią. W tym nihilistycznym świecie Rzeczpospolita pozostaje jednak konserwatywną ultrakatolicką utopią, otoczonym maryjną opieką przedmurzem zachodnioeuropejskiego kryzysu („Dzięki opiece Królowej Polski nasz kraj rozwija się zarówno duchowo, jak i gospodarczo”). W powieści o masońskiej hydrze krytykuje się jednocześnie jej lokalne macki w postaci architektów III RP (w trudnym do złamania szyfrze wymienia się „Alojzego Michniaka” i „Bogusława Jeremka”). „Za błękitną kurtyną” pozwoliło Giertychowi rozliczyć się również z osobistymi przeciwnikami. W powieści pojawia się niejaki Dawid Kiecer-Piotrkowski, paranoik uważający się za cesarza Polski. W rzeczywistości jest to autentyczny konkurent Giertycha z Młodzieży Wszechpolskiej, który ze względu na przypisywane mu problemy psychiczne i (!) żydowskie pochodzenie oskarżył nawet autora o zniesławienie. „Zestawiając imię Dawid z nazwiskiem Kiecer-Piotrowski autor powieści przypisuje mi pochodzenie żydowskie, a to w środowisku narodowców największa obraza” – stwierdzał powód.

[10] Książkowy oryginał wydanych pod koniec lat 50. „Żołnierzy kosmosu” Roberta A. Heinleina (w latach 90. przetłumaczonych po raz pierwszy jako „Kawaleria kosmosu” i wydanych w niepełnej wersji bez traktatów politycznych) stanowił pochwałę utopii militarystycznej, przydzielającej obywatelstwo wyłącznie weteranom wojennym. W ekranizacji Paula Verhoevena z 1997 roku militaryzm pierwowzoru został jednak poddany subwersywnej wiwisekcji odwracającej jej prowojenną optykę. W opowieści o konflikcie ziemskiej cywilizacji z kosmicznymi barbarzyńcami reżyser „Starship Troopers” wygrywa metaforykę „robactwa” przeciwko niej samej, poddając krytyce jej długą „biopolityczną” pozafilmową przedakcję. Na tropy historycznopolityczne wydaje się naprowadzać zwłaszcza zakończenie filmu, będące cytatem z weimarskiego „M – Morderca” (1931) Fritza Langa, również odwracającego relację między prześladującym a prześladowanym. Ten sam gest wykonuje w finale Verhoeven, antropomorfizujący rzekomo bezmózgie robactwo.

[11] Stanley Bill, „W poszukiwaniu autentyczności. Kultura polska i natura teorii postkolonialnej”, „Praktyka Teoretyczna” 2014, nr 1 (11), s. 107–127.

[12] Tomasz Kołodziejczak, „Kolory sztandarów”, Wydawnictwo SuperNOWA, Warszawa 1996, s. 97–98.

[13] Zob. Paweł Dunin-Wąsowicz, „Oko smoka. Literatura tzw. pokolenia »bruLionu« wobec rzeczywistości III RP”, Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2000, s. 67–89.

[14] Jacek Dukaj, „Xavras Wyżryn”, SuperNOWA, Warszawa 1997, s. 199.

[15] Marek Beylin, „Pan Cogito ma kłopoty z demokracją”, „Gazeta Wyborcza” 1995, nr 54, s. 11.

[16] Paweł Dunin-Wąsowicz, dz. cyt., s. 78.

[17] Szczepan Twardoch, „Obłęd rotmistrza von Egern”, Fabryka Słów, Lubin 2005.

[18] Chodzi o kontrowersyjny wiersz Wilki, w którym mowa o bohaterstwie powojennej partyzantki „żołnierzy wyklętych”. W swojej biografii recepcję tego wiersza poszerzył Andrzej Franaszek. W rękopisie odkrył, że wiersz ten planowany był jako hołd dla wielu innych organizacji powstańczych, w tym problematycznej w kontekście patriotycznej recepcji utworu partyzantki UPA. Zob. Andrzej Franaszek, „Herbert. Biografia”, t. II, Wydawnictwo Znak, Kraków 2018, s. 766.

[19] Szczepan Twardoch, „Prawem wilka”, Wydawnictwo SuperNOWA, Warszawa 2008.

[20] Mark Fisher, „Dziwaczne i osobliwe”, przeł. i posłowie Andrzej Karalus, Tymon Adamczewski, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2013.

[21] Za spłonkę lewicowego antykorporacjoznimu można uznać podchwytującą futuroekonimiczną problematykę poezję science ficiton, którą w Polsce na jeszcze niewielką skalę reprezentują m.in. Anna Adamowicz i Radosław Jurczak. Zob. Sonia Nowacka, „Poezja spekulatywna a fantastka naukowa w poezji polskiej po 2010 roku. Próba ujęcia zjawiska”, „Annales Universitatis Paedagogicae Cracoviensis. Studia Poetica” 2021, nr 9, s. 258–272.

Zbigniew Jazienicki
literaturoznawca; przygotowuje monografię polskiej poezji klasycystycznej czasów transformacji ustrojowej.
redakcjaKatarzyna Kulpa
POPRZEDNI

recenzja  

Praca seksualna, karceralizm i inne brzydkie słowa

— Anna Obłękowska

NASTĘPNY

szkic  

Dziwaczne i osobliwe (poza „das Unheimliche”)

— Mark Fisher