fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Mieszkań! Gdzie nie spojrzeć, pojawia się ten postulat. W zasadzie nie ma tygodnia, w którym w debacie publicznej nie pojawiłby się wątek mieszkaniowy. Kryzys mieszkaniowy tak bardzo nabrzmiał, że nie da się go dalej ignorować. I w takim właśnie momencie pojawiło się wznowienie książki Agaty Twardoch „System do mieszkania. Perspektywy rozwoju dostępnego budownictwa mieszkaniowego”. Mimo „specjalistycznego” tytułu jest to pozycja skierowana do wszystkich zainteresowanych mieszkalnictwem, jego jakością i przede wszystkim dostępnością.

Z rysu biograficznego autorki wynika, że kwestią mieszkaniową zainteresowaliśmy się mniej więcej w podobnym okresie (w połowie lat dwutysięcznych). Ona zainteresowała się tą tematyką, wychodząc z pozycji absolwentki wydziału architektury, ja z pozycji człowieka, który doświadczył niesprawiedliwości „rynku mieszkaniowego” na własnej skórze, co doprowadziło mnie do założenia organizacji lokatorskiej we Wrocławiu. I, przynajmniej początkowo, oboje spotykaliśmy się często z niezrozumieniem problemu.

Agata Twardoch, architektka, urbanistka i profesorka w Katedrze Urbanistyki i Planowania Przestrzennego na Wydziale Architektury Politechniki Śląskiej, próbuje od wielu lat wprowadzić do debaty w swoim środowisku, a w dalszej kolejności do dyskursu publicznego, kwestię tak zwanego mieszkalnictwa dostępnego. Określenie to powstało jako tłumaczenie angielskiego pojęcia „affordable housing”. Mimo że słownik Google uparcie tłumaczy to wyrażenie jako „tanie mieszkania”, określanie ich jako mieszkań dostępnych ma na celu rozbicie częstego skojarzenia „tanie = tandetne”. „Dostępność” zaś to kategoria celowo wieloznaczna i pojemna. Autorka definiuje to podstawowe dla swojej pracy pojęcie w ten sposób: „Dostępne budownictwo mieszkaniowe to zasoby mieszkaniowe przeznaczone dla osób, które mają problem z zaspokojeniem swoich potrzeb mieszkaniowych”.

Architektura jest polityczna

Kolejnym niezwykle istotnym dla książki tematem jest dostępne budownictwo mieszkaniowe rozumiane jako system rozwiązań przestrzennych, organizacyjnych czy prawnych. Nie jest to osobne zagadnienie, które może być traktowane w oderwaniu od kontekstu panującego systemu politycznego i ekonomicznego. Stąd też w pracy niczym refren powraca hasło „architektura jest zawsze polityczna”. Dotyczy to także kwestii mieszkalnictwa. W dyskusjach o architekturze i mieszkaniach, traktowanych często jako towar, zbyt często się o tym zapomina. Rozmawia się o estetyce, o jakości, ale rzadko o kontekście, o nierównościach w dostępie do mieszkań czy o kwestii mieszkania jako prawa człowieka. Autorka stara się przypomnieć w swoim środowisku o tak podstawowych kwestiach jak fakt, że „mieszkanie to znacznie więcej niż ochrona przed warunkami atmosferycznymi; człowiek bez mieszkania wyrzucany jest poza margines systemu społecznego”.

W książce niczym refren powraca hasło »architektura jest zawsze polityczna«

Książka podzielona jest na trzy zasadnicze części. To, co jest szczególnie cenne, to fakt, że o ile w pierwszej zarysowuje kontekst i obecną sytuację mieszkaniową w Polsce, przedstawiając szczegółowe informacje prawne czy statystyczne, to druga część poświęcona jest w dużym stopniu konkretnym, praktycznym propozycjom rozwiązań problemu mieszkaniowego. Bardzo odpowiada mi taki sposób przedstawienia tematu: od teorii i kontekstu do praktycznych propozycji. Utrudnia to umieszczenie tych postulatów w sferze oderwanego od rzeczywistości idealizmu.

Pierwsza część stanowi znakomite kompendium wiedzy dotyczące aktualnego stanu mieszkalnictwa w Polsce. Dane dotyczą okresu do 2018 roku i trochę szkoda, że w przypadku drugiego wydania w 2023 roku nie pokuszono się o uaktualnienie, ale ogólna sytuacja, niestety, pozostaje bez zmian. Punktem wyjścia do rozważań na temat struktury rynku mieszkaniowego w Polsce jest niezaskakująca konstatacja, że „podstawową cechą polskiego rynku mieszkaniowego jest jego zdominowanie przez sektor prywatny oraz mieszkania własnościowe. Zasoby mieszkaniowe, począwszy od lat 90. XX wieku, ulegają stopniowej prywatyzacji”.

Oprócz prywatyzacji zasobów gminnych (mieszkań komunalnych), dla autorki szczególnie przygnębiająca jest sytuacja związana z sektorem społecznym. Spółdzielczość mieszkaniowa się nie rozwija, nowe inicjatywy w tym zakresie (zwłaszcza małej spółdzielczości) stanowią zjawisko wciąż marginalne. Podobnie zła jest sytuacja w kwestii mieszkań tworzonych przez organizacje pozarządowe w formie „non profit” czy „low profit”. Dominacja prywatnej własności jest niemal całkowita.

Oczywiście nie ma to nic wspólnego z „procesem naturalnym”, ale raczej kontekstem stworzonym przez realizowaną politykę:

Od początku okresu transformacji jako niekwestionowany kierunek zmian dla gospodarki mieszkaniowej wskazuje się jej urynkowienie. Kolejne elity polityczne promują własność jako najlepszą formę zamieszkania, a kredyt jako optymalne rozwiązanie dla problemu mieszkaniowego. Własne mieszkanie jest miarą sukcesu, a kredyt hipoteczny pewnym synonimem przejścia w dorosłość.

Nie ma w tym nic oczywistego. W Niemczech większość osób mieszka w wynajętych mieszkaniach. Kiedy ponad dziesięć lat temu byłem w Berlinie, mieście także przecież dotkniętym licznymi problemami, z wystąpieniem o sytuacji mieszkaniowej w Polsce i opowiadałem o naszym rynku mieszkaniowym, o przytłoczeniu kredytami i absurdalnymi czynszami, reprywatyzacją i przemocą związaną z dzikimi eksmisjami, moim słuchaczom trudno było uwierzyć, że ludzie się u nas na to godzą. Mało tego, że uważają tę sytuację za „naturalną”.

Decyzje podjęte w czasach transformacji są w dalszym ciągu podtrzymywane, a ich konsekwencje pogłębiają się. Jak podkreśla autorka: „(…) z oficjalnych danych Unii Europejskiej wynika, że wydatki budżetu państwa na mieszkalnictwo są w Polsce jednymi z najniższych (w stosunku do PKB) w całej Unii Europejskiej. Średnia wynosi około 0,5% PKB, chociaż w niektórych krajach wydatki te sięgają poziomu 2%. Polska przeznacza na wsparcie mieszkalnictwa zaledwie 0,08% PKB”.

Decyzje polityczne stworzyły porządek, do którego dostosowała się większość mieszkańców:

Tylko u 1 na 10 osób młodych – pisze Agata Twardoch – wynajmowane mieszkanie pojawia się jako plan na przyszłość. Według badań przeprowadzonych przez Instytut Rozwoju Miast w 2011 roku ponad 50% młodych Polaków w planach mieszkaniowych miało budowę lub kupno własnego domu, a 35% ankietowanych zamierzało kupić mieszkanie.

Nic w tym dziwnego. Skoro, z powodów decyzji politycznych, mieszkanie w systemie dostępnym jest bardzo trudno osiągalne, a cała nadbudowa polityczno-kulturowa zniechęca aktywnie do najmu, jedyne co pozostaje ludziom, to próba realizacji tych podstawowych potrzeb na własną rękę.

Jedną z przyczyn popularności mieszkań własnościowych jest w praktyce słaba ochrona lokatorów w Polsce. Ludzie zwyczajnie boją się żyć „na łasce” właściciela, który niejednokrotnie próbuje ingerować w ich sferę prywatną i naruszać prawo posiadania (którego zasadności istnienia w Polsce nie rozumie niemal nikt, a jeszcze mniej rozumie, dlaczego jest odrębnym prawem względem prawa własności). Tę sytuację zdaje się zauważać także autorka:

Z badań jakościowych nad odczuwaniem komfortu wynika, że ważnym jego składnikiem jest poczucie podmiotowości i kontroli, wyrażające się w samodzielnych decyzjach dotyczących urządzania mieszkania i osobistej pracy związanej z wnętrzem (na przykład własnoręcznym wykonywaniem remontów, przeróbek, mebli).

Powoduje to, że lokatorzy często zmuszeni są „żyć cudzym życiem” w mieszkaniu urządzonym przez kogoś innego: „Mieszkania wynajmowane przez osoby prywatne są brzydkie, byle jakie i pełne starych sprzętów, które szkoda przecież wyrzucić”.

Naukowczyni poszukuje przyczyn tej sytuacji w stanie prawnym:

Publiczny rynek najmu przeznaczony jest praktycznie jedynie dla osób o bardzo niskich dochodach, a prywatny jest słabo rozwinięty, o ułomnej legislacji, która nie zapewnia zadowalającej ochrony żadnej ze stron – ani najemcom, ani wynajmującym.

Prawdopodobnie to pozorne „zrównanie stron” jest echem głośnych medialnych zdarzeń, przy okazji których właściciele żalą się, że „zalęgli im się lokatorzy” w mieszkaniach. Jednak podczas interwencji organizacji lokatorskich często okazuje się, że prawda jest nieco bardziej skomplikowana. Bardzo często konflikt wynika z tego, że wynajmujący nie chcą respektować nawet umów, które osobiście podpisali, oraz faktu, że w ogóle muszą ze sprawą sporną udać się do sądu, który jako jedyny w obecnym systemie jest w stanie rozstrzygnąć, z czyjej winy umowa została naruszona i czy nie próbuje się naruszyć praw lokatora. Głośne „afery” nagłaśniane przez lobby właścicieli za pośrednictwem mediów mają sprawić wrażenie, że w obecnym systemie to oni są stroną co najmniej w równym stopniu „pokrzywdzoną”. I dopiero wówczas uznają, że wreszcie nie są pokrzywdzeni, kiedy będą mogli sami decydować, czy wyrzucić lokatora z domu, czy nie.

W praktyce już teraz realizują ten postulat z pomocą wyspecjalizowanych w „czyszczeniu mieszkań” firm, dokonujących brutalnych, pełnych przemocy nielegalnych eksmisji, którym tylko czasem zapobiec może interwencja bezpośrednia i prawna ze strony organizacji lokatorskich, ponieważ policja w takich sytuacjach pozostaje z reguły bierna. Kult własności prywatnej, jako stojącej wyżej niż inne prawa, jest uwewnętrzniony tak głęboko, że przyjmuje go w swojej praktyce także państwo. Jako że właściciele uważają, że „bronią swego”, dopuszczają się sięgania po dowolne środki, a praktyka pokazuje, że państwo rzadko im w tym przeszkadza – nawet wówczas, kiedy dochodzi do naruszenia miru domowego, nietykalności cielesnej czy zniszczenia własności ruchomej lokatora.

Sytuacja ta nie wynika z niedostatecznej ochrony prawnej właścicieli, bo ta istnieje i jest relatywnie silna, ale wolą oni wykorzystywać „szybką ścieżkę pozaprawną”. Głównym winowajcą jest właśnie fakt, że system mieszkaniowy w Polsce opiera się na własności prywatnej, która w dodatku posiada tutaj status sakralny. Z jednej strony mieszkania stały się więc inwestycją, z której należy się jak największy i jak najszybszy zwrot, z drugiej strony dla zwykłego lokatora niezmiennie jest to podstawa jego egzystencji (często zależy od tego jego życie w bardzo biologicznej dosłowności). Sfery te są trudne do pogodzenia, a zwłaszcza zrównoważenia, ponieważ nie da się położyć na jednej szali czyjegoś prawa do zysku, a na drugiej czyjegoś prawa do życia. Nie da się więc tego napięcia i braku równowagi stron rozwiązać bez znacznego wzmocnienia sfery mieszkań najmowanych pozarynkowo. I w tym kierunku, jak się wydaje, prowadzą ostatecznie rozważania i praktyczne propozycje Agaty Twardoch.

Nie da się położyć na jednej szali czyjegoś prawa do zysku, a na drugiej czyjegoś prawa do życia

Patologie wolnego rynku

Architekta i urbanistka opisuje wiele patologii związanych z obecną dominacją własności prywatnej nad sferą publiczną. Opisuje destrukcyjne formy finansowania nieruchomości, które prowadzą do kryzysów, jak choćby problem kredytów subprime w USA, które spowodowały, że w 2008 roku na cały świat rozlał się kryzys finansowy i zniszczył życie milionów osób. Związany z tym był kolejny przykład prywatyzacji zysków i uspołecznienia strat, kiedy to w celu ratowania „zbyt wielkich by upaść” instytucji finansowych wpompowano w prywatne instytucje biliony dolarów, a zwykłym gospodarstwom domowym dotkniętym kryzysem odmówiono tego rodzaju wsparcia. Cała ta polityka doprowadziła oczywiście do pogłębienia rozwarstwienia społecznego.

Do listy problemów dochodzi jeszcze grodzenie przestrzeni i jej stopniowa prywatyzacja. Miasta zamieniają się w mozaikę podzielonych płotami i murami enklaw. Nie pomagają też symulujące przestrzeń publiczną tereny prywatne pozornie otwarte dla wszystkich. Ich działanie regulują prywatne regulaminy, zawierające wymogi dotyczące tego, kto konkretnie może przebywać na tym terenie (tym kimś jest oczywiście głównie konsument). Dlatego na tego rodzaju publiczno-prywatnych terenach dochodzi do ograniczenia lub zakazu aktywności politycznej (na przykład organizowania protestów).

Cieszy mnie to, że autorka zauważyła ten aspekt, sam bowiem tego swego czasu doświadczyłem. Brałem udział w pikiecie pracowniczej dotyczącej niewypłacenia pensji  pracownicy sklepu mieszczącego się w galerii handlowej. Oczywiście ochrona oraz wezwana policja zabroniły nam organizacji pikiety na terenie „publicznym, ale prywatnym”. Kierownictwo galerii próbowało nas zmusić do opuszczenia nie tylko budynku, ale także placu przed nim. Byliśmy do tego przygotowani, pokazaliśmy policji na ściągniętym uprzednio planie, w którym miejscu konkretnie kończy się teren wykupiony przez galerię, a gdzie zaczyna się gminna, prawdziwa przestrzeń publiczna. W ten sposób udało się nie tylko zrealizować nasze prawo do protestu i wolności słowa, ale także obronić niejako przestrzeń publiczną przed zawłaszczeniem przez podmiot prywatny. Podmiot, który oczywiście zgodnie z logiką biznesową kupił tylko tyle terenu, żeby idealnie obejmował obrys budynku, ale działa tak, jakby cała okolica należała do niego. Poruszone przez autorkę kwestie nie mają więc charakteru wyłącznie abstrakcyjnego i teoretycznego, ale wpływają bezpośrednio na nasze życie, wolność, aktywność społeczną i polityczną. Jeśli wszystko zostanie sprywatyzowane, zostaniemy całkowicie poddani dyktaturze właścicieli.

W dalszej kolejności naukowczyni przeprowadza analizę dotychczasowych programów mieszkaniowych realizowanych przez kolejne rządy. Jest to w przeważającej mierze miażdżąca krytyka:

Dopłaty nie zwiększały dostępności mieszkań, gdyż osoby, które zdecydowały się na zakup mieszkania z rynku pierwotnego z dopłatą, byłyby w stanie nabyć mieszkanie na rynku wtórnym bez dopłaty. Z analiz Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju wynika natomiast, że około 25% beneficjentów programu MdM osiągało wynagrodzenia mieszczące się w ramach 9.–10. decyla rozkładu wynagrodzeń, czyli w ogóle znajdowało się w sytuacji finansowej pozwalającej na samodzielny zakup mieszkania. Wynika z tego, że dopłaty udzielone do zakupu mieszkań na rynku pierwotnym mogą nie spełniać podstawowej zasady polityki społecznej, tj. celowości pomocy – stąd krytyka ich zasadności.

Ogólnie autorka słusznie ocenia te programy surowo: „Trudno oprzeć się wrażeniu, że prawdziwymi beneficjentami pomocy okazali się deweloperzy oraz banki”. W tym obszarze krótko poddano analizie także program Mieszkanie Plus, którego realizacji próbował się podjąć rząd Prawa i Sprawiedliwości. Kiedy oddawano tę książkę do druku, był on dopiero na początku swojej drogi do katastrofy, ale już wówczas autorka zauważała, że nie jest to najlepszy pomysł:

Wyeliminowanie formuły non profit w komercyjnej części programu sprawia, że zagrożone mogą stać się interesy lokatorów. Pierwszym wątpliwym krokiem jest wprowadzenie nowej formuły umowy najmu: najmu instytucjonalnego, który zdejmuje z lokatorów ochronę prawną, wynikającą z ustawy o ochronie praw lokatorów. Ponadto operator mieszkaniowy jest zobowiązany zachować status mieszkań na wynajem jedynie dla 50% wybudowanych mieszkań oraz tylko przez 15 lat. Po tym terminie może mieszkania sprzedać. Ponieważ zaproponowane rozwiązania mają charakter uniwersalny i obejmują także prywatnych inwestorów, strona społeczna wskazuje, że Mieszkanie Plus może okazać się kolejną formą wsparcia deweloperów, nie zaś lokatorów.

Wyeliminowanie formuły non profit w komercyjnej części programu sprawia, że zagrożone mogą stać się interesy lokatorów. Pierwszym wątpliwym krokiem jest wprowadzenie nowej formuły umowy najmu: najmu instytucjonalnego, który zdejmuje z lokatorów ochronę prawną, wynikającą z ustawy o ochronie praw lokatorów. Ponadto operator mieszkaniowy jest zobowiązany zachować status mieszkań na wynajem jedynie dla 50% wybudowanych mieszkań oraz tylko przez 15 lat. Po tym terminie może mieszkania sprzedać. Ponieważ zaproponowane rozwiązania mają charakter uniwersalny i obejmują także prywatnych inwestorów, strona społeczna wskazuje, że Mieszkanie Plus może okazać się kolejną formą wsparcia deweloperów, nie zaś lokatorów.

Program ten, a zwłaszcza wprowadzenie najmu instytucjonalnego, był od początku krytykowany i oprotestowywany przez organizacje lokatorskie. Jak dziś już wiemy, niewiele zostało z wielkiej wizji ówczesnego rządu. Zamiast jednak wyciągnąć z tego wnioski, powrócono do idei dopłat do kredytów i obecna ekipa kontynuuje niestety tę katastrofalną politykę.

Odnotuję, że do pewnego stopnia pozytywnym aspektem jest pojawienie się Funduszu Dopłat, z którego realizuje się wsparcie dla remontów czy budowy mieszkań na wynajem przez gminy. Niestety dotyczy to głównie budownictwa w systemie TBS, a w mniejszym stopniu w systemie mieszkań komunalnych, ale dzięki presji społecznej w części miast ma miejsce proces równoważenia tych form i przeznaczania większych zasobów na mieszkania komunalne.

Ogólnie jednak obraz, który się wyłania, jest dramatyczny. Z tego powodu cieszą mnie praktyczne rozwiązania, które w drugiej części książki opisuje autorka. Prezentowane są tam rozmaite rozwiązania z zakresu polityki mieszkaniowej, z których korzysta się w różnych krajach. Naczelne miejsce oczywiście zajmuje Wiedeń, który dla wielu specjalistów jest swego rodzaju miastem wzorcowym:

W 2016 roku 62% rodzin mieszkało w mieszkaniach subsydiowanych, a miasto pozostawało właścicielem ponad 220 tysięcy mieszkań na wynajem (25% całego zasobu). Kolejne 200 tysięcy mieszkań pozostaje własnością organizacji typu non profit, non for profit lub low profit, których działalność jest w Austrii uregulowana osobnymi przepisami (w całym kraju działa ponad 200 takich instytucji, które budują ponad 15 tysięcy mieszkań rocznie). Wiedeń cały czas dba o to, by nie dopuścić do prywatyzacji swoich zasobów mieszkaniowych. Wspomagane budownictwo mieszkaniowe przynosi nadspodziewanie dobre efekty pod względem architektoniczno-przestrzennym, a system mieszkaniowy jest jedną ze składowych sukcesu Wiednia – drugiego najlepszego na świecie miasta do życia.

W książce przedstawiono także na przykład sposób ochrony lokatorów i kontroli czynszów na przykładzie Berlina, gdzie degradacji mieszkalnictwa dostępnego przeciwdziała duża skala samoorganizacji lokatorów i lokatorek:

(…) silne środowisko najemców reprezentowane między innymi przez zrzeszającą ponad 160 tysięcy lokatorów organizację Berliner Mieterverein – Berlińskie Stowarzyszenie Najemców, które pomaga najemcom we wszystkich kwestiach dotyczących stosunku najmu i reprezentuje ich interesy.

Całość analizy obejmuje kilkanaście miast europejskich. Jest to bardzo ciekawe w kontekście przedstawianej w Polsce rzekomej „bezalternatywności” rozwiązań u nas stosowanych.

Jednocześnie Agata Twardoch opisuje, ile wysiłku wkładają duże miasta europejskie w przeciwdziałanie rozlewaniu się miast na przedmieścia. Próbuje się tam na nowo pobudzić do życia miejskie centra, walczy się z powstawaniem pustostanów. Tymczasem w Polsce nawet gminy budują nowe osiedla na peryferiach. Świetnym przykładem są tak zwane Nowe Żerniki we Wrocławiu, które miały być realizacją wizji doskonałego partnerstwa publiczno-prywatnego, w ramach której grupa architektów tworzy „drugą WuWę”. WuWa to słynna wystawa budowlana zorganizowana w przedwojennym Breslau w 1929 roku, w ramach której niemieccy architekci przedstawili ideowe i praktyczne założenia modernizmu w postaci realizacji konkretnych budynków, notabene do dzisiaj w większości użytkowanych[1]. „Druga WuWa” natomiast, czyli Nowe Żerniki, dalekie są od przełomowości swojego pierwowzoru. Twardoch krytykuje je nie tylko z powodu peryferyjnej lokalizacji wspierającej rozlewanie się miasta, ale także dlatego, że

(…) problematyczna jest gra interesów prywatnych i publicznych. Istnieje obawa, iż wartość dodana, wynikająca z zapewnionej przez miasto infrastruktury technicznej i społecznej, stanie się elementem zwiększonego zysku deweloperów, zamiast wpływać na obniżenie cen mieszkań lub wzrost ich jakości. W zespole nie znalazły się mieszkania komunalne ani socjalne, więc nie została zachowana – co było założeniem twórców – dbałość o pełen przekrój społeczny mieszkańców osiedla. Osoby niezamożne nie będą beneficjentami inwestycji wspieranej środkami publicznymi.

W świadomości społecznej mieszkańców Wrocławia – mam na myśli osoby, które nie pracują na stanowiskach specjalistycznych – Nowe Żerniki funkcjonują słabo, w przeciwieństwie do pierwotnej WuWy, która jest zarówno częścią tożsamości miasta, jak i częstym celem wycieczek. Nowe Żerniki w wizji włodarzy i elit miejskich miały być zapewne przeciwwagą dla pobliskiej megastruktury Stadionu Miejskiego i otaczającej go betonowej pustyni, ponadto ich funkcją miało być odwrócenie uwagi od kryzysu mieszkalnictwa komunalnego. Im więcej poprzednia ekipa rządząca Wrocławiem mówiła o Nowych Żernikach, tym mniej działo się w kwestii mieszkalnictwa dostępnego.

Daleko tu do realizacji w rodzaju Kalkbreite w Zurychu, opisywanej obszernie przez Agatę Twardoch. Zadbano tam o równowagę społeczną, przestrzenie wspólne i nowatorskie rozwiązania, które cieszą się popularnością nie tylko wśród mieszkańców, ale także licznych gości.

Dla autorki istotną rolę w kształtowaniu mieszkalnictwa powinna odgrywać także inicjatywa oddolna. Małe spółdzielnie mieszkaniowe, grupy budowlane, organizacje non profit. Te zaś formy organizacyjne po wielkiej fali prywatyzacji praktycznie zanikły i istnieją co najwyżej w ramach pewnych eksperymentów. Tymczasem ruch spółdzielczy, zanim został upaństwowiony po wojnie, a potem w trakcie transformacji sprywatyzowany, stanowił w Polsce wspaniałą i żywą tradycję.

Ruch spółdzielczy, zanim został upaństwowiony po wojnie, a potem w trakcie transformacji sprywatyzowany, stanowił w Polsce wspaniałą i żywą tradycję

Sektor, nie rynek

U autorki książki w kilku miejscach widać pewne rozdarcie. Zauważa ona bowiem, że „(…) nie można jednocześnie prowadzić polityki mieszkaniowej i zostawiać mieszkania w zarządzie wolnego rynku”, z drugiej strony zaś podkreśla, że „(…) sektor prywatny powinien oczywiście pozostać bazą rozwoju mieszkalnictwa”, natomiast „(…) postulat traktowania mieszkania jako prawa nie może wykluczyć istnienia mieszkania jako towaru, a wspieranie kooperatyw i przedsiębiorstw non profit nie może hamować prywatnego rynku mieszkaniowego”. Chciałoby się zapytać: dlaczego nie może?

W tym względzie mam podobne, radykalne zapewne jak na Polskę, spojrzenie na tę kwestię, jak Marcin Galent z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który zajmuje się m.in. badaniem brytyjskiego rynku mieszkaniowego. W tekście „Wielka Brytania doprowadziła do katastrofy mieszkaniowej. Idziemy jej śladem” zauważa on:

To nie jest tak, że w każdym kraju jest rynek mieszkaniowy. W przypadku brytyjskim rzeczywiście można mówić, że taki rynek jest. W Polsce też można mówić, że on jest. Ale w większości europejskich krajów jest raczej sektor, a nie rynek mieszkaniowy.

Aby w Polsce przesunąć nieco punkty ciężkości dyskusji na tematy mieszkaniowe, trzeba rozprawiać się z rozmaitymi „oczywistymi oczywistościami”, które w polskim społeczeństwie zakorzenione są bardzo głęboko.

Chciałoby się także, żeby autorka skorzystała z doświadczeń i wiedzy ruchu lokatorskiego w Polsce. Wówczas jej perspektywa stałaby się pełniejsza. W większości punktów wnioski i analizy tegoż ruchu są zbieżne z formułowanymi przez autorkę postulatami i opisem sytuacji. Z tego względu warto byłoby, jak sądzę, wzmocnić wymianę informacji i opinii pomiędzy środowiskiem naukowym a organizacjami tego typu.

Książka wypełniona jest po brzegi informacjami, analizami, przykładami dobrych i złych rozwiązań. Jest to lektura obowiązkowa dla wszystkich osób zainteresowanych tematem mieszkalnictwa w ogóle, a mieszkalnictwa dostępnego w szczególności. Dla urzędników, polityków, publicystów, architektów, urbanistów, socjologów, ale też aktywistów zajmujących się tematem mieszkaniowym. Stanowić będzie jeszcze długo nieocenione kompendium wiedzy w tym zakresie. Warto, żeby każda osoba pisząca na ten temat lub zajmująca się nim praktycznie miała na półce tę pracę i sięgała do niej w miarę potrzeb. Sam nie próżnuję i polecam jej lekturę w trakcie dyskusji z wrocławskimi urzędnikami miejskimi zajmującymi się kwestią mieszkaniową.

I na koniec wypada zgodzić się z autorką, że w kwestii mieszkaniowej „nie ma potrzeby wynajdywania koła na nowo”. Wszystkie podstawowe narzędzia są znane, testowane w różnych miastach. Wystarczy po nie sięgnąć i je wdrażać. Jedyną przeszkodą jest tutaj bariera ideologiczna oraz ewentualnie interes prywatny w utrzymywaniu takiego, a nie innego stanu rzeczy. Po lekturze tej książki nikt już nie będzie mógł powiedzieć, że „nie wiedział” i że nie było alternatywy.

[1] Wyjąwszy Dom Studencki „Pancernik”, który Uniwersytet Wrocławski od kilku lat usilnie próbuje sprywatyzować. Jest to sprawa nad wyraz symboliczna. „Pancernik” zaspokajał wszelkie potrzeby mieszkaniowe rodzin studenckich (był przeznaczony dla par z dziećmi), posiadał duże, jasne pokoje z przestronnymi korytarzami, które zmieniały się w wielki plac zabaw i miejsce spotkań, dostępne były także liczne miejsca wspólne. Pod każdym więc względem budynek realizował postulaty propagowane przez autorkę. Jego los, czyli powolna degradacja, obrazuje smutny obraz stosunku polskich elit do mieszkalnictwa dostępnego.

Agata Twardoch

„System do mieszkania. Perspektywy rozwoju dostępnego budownictwa mieszkaniowego”, Fundacja Nowej Kultury Bęc Zmiana, Warszawa 2023 (wyd. 2), 463 strony.

Xavier Woliński
publicysta, aktywista, autor projektu wolnelewo.pl. Specjalizuje się w tematyce pracowniczej i lokatorskiej, a także problematyce analizy dyskursu oraz strategii i historii ruchów społecznych.
redakcjaAndrzej Frączysty
korekta Lidia Nowak

Agata Twardoch

„System do mieszkania. Perspektywy rozwoju dostępnego budownictwa mieszkaniowego”, Fundacja Nowej Kultury Bęc Zmiana, Warszawa 2023 (wyd. 2), 463 strony.

POPRZEDNI

recenzja  

Spektakl awansu

— Karolina Kulpa

NASTĘPNY

recenzja  

Cóż po dystopii

— Paweł Jasnowski