POGO GŁOSEK
czyli
BŹDZINA DZIADZINA
albo
KRAM PENERA
albo
OD DECHY I UCHA
albo
NATCHNIENIE W ŁACHMANACH
Rzęch
języka, poswarki
kochanologów, echa
zamierzchłych komunikatów, że
wygnałem pająka liściem mięty, albo
Kasia obnażyła różowe pięty, nie
prowadzą ani do niedzieli, ani
do łodyżątek rukoli czy akmelii;
w jaskini rewolucja: erectus przeciągnął
sznurek konopny przez jedną dziurkę w nosie
i wyciągnął drugą, co wzbudziło powszechny
śmiech: interferencja ludzkich głosów wśród
stalaktytów i nietoperzowych pisków gnije
w śmietniku pamięci, twardy dysk zmiękł.
I na tym rzęchu języka muszę się wspinać do poezji
jak kolejką wysokogórską na grań!
Gdy wiersz niczym się nie różni od zupy.
Gdy popularność domorosłych kucharzy
przebija kabareciarzy, sława pospolita
jak grzebanie wykałaczką w zgorzeli.
W małżowinie nosa mości się koza.
Nosz panie! Taka fraza! Zajebioza
Trzeźwość
jest straszna, nie
dziwię się tym, co walą na umór,
żeby nic nie czuć (smród!
smród!), i to niebo nocne, ani
to niebo! Gdzie są gwiazdy?
W ogniskowych satelit jesteśmy celebrytami.
Ale przez te chmury chuja widać,
chuja gwiazdy zapewne, ni to humor,
ni to melancholia, taki trick! Śnieg!
Chyba pójdę do brynolshopu po jakiś trunek.
Ale chyba to po czesku błąd! Jak myśleć!
Boże, ratuj język! Boże, ratuj katolików
od bycia katolikami! Ewangelików
i prawosławnych też! Spraw, żeby
śnieg przestał padać! Ratuj rośliny!
Dar Meneli wyszedł, a ja
od dziewczyny brać pieniądze
na przetrwanie; tymczasem piękny
umysł, sprowadzony do dziennikarzyny,
płacze nad niespełnionym sobą…
Jak tu być szczęśliwym, gdy ziemia
aż trzęsie się od płaczu? I kto częściej
płacze? Murzynek zapierdalający
w kopalni ciężkich metali, czy
TV prezenter od nadmiaru bycia
osobą publiczną? I jak do tego
skurwysyństwa współczesnościo
wania przyłożyć miarę,
iloczas (ile, kjuhwa,
tego czasu nam zostało?
cejn jaren?), no to
cześć, ludzkość! Idę
po piwo! Nicość stawia,
sroczy ogon przedłuża
okap, w śnieżnej mżawce.
…i górnicy
kłócący
się
po wódce
Dosranie święta
Pozdrawia was życie, które zabiera czas.
Urzędnik ma wolne, nic nie załatwisz,
chyba że to Twój krewny. Proboszcz
marszczy freda w zakrystii, spuszcza
się w sutannę, bez przeżegnania. Tak
kończy (terror i cenzura w jednym worku).
Nie ma to jak pocieszenie za
pomocą półśrodków, gdy bunt
jest domeną młodości, nie rozumu.
Zapierdalaj z tymi święconkami, już!
Och, jaki jestem dobry w wigilię…
(terror i cenzura w jednym worku)!
[Napisać nawet…]
Napisać nawet nie
OGÓRKI MAŁOSOLNE
pendrive i lufka
towarzysz Palić co za okrzyk! Make
it funky! Nicorette
i fruittela! Mniam! ćwierć-
spalona zapałka
;i:
tępe spojrzenie na blat,
papier ekranu – strona
„enta“ czcionki spacerują
po ścianie na skos o włos
o wrzos od ustawionej
przyszłości
sikorki pod parapetem
[chciałbym być dzieckiem…]
chciałbym być dzieckiem,
które jeszcze nie rozróżnia
reguł społecznych
w pierzu różowych chmur
zgniecione ucho przez słuchawkę
i warzywny wiatr
skąd ten słonecznik?
SZKOŁA PRESLEYA:
chłopsko-inżynieryjskie
myślenie
śnienie, nie olśnienie
dekarze na rusztowaniach
największego domu w okolicy
u poddasza gołębie gniazdo
sroka na skos
montują ocieplenia
bardziej jednak obserwacja
niż myślenie
ale to dobrze, że jest obserwacja
rzeczywistość absurdu
dajcie mu prozy!
dajcie mu prozy!
w orkiestrowych fajerwerkach!
w rafie koralowej wesołego miasteczka!
na surrealistycznym placu zabaw!
na pustyni pod kioskiem z piwem!
w środku lasu na ambonie!
z widokiem na pole i las!
nie rąb, pan!
wyglądam przez okno
na zielony ogród
nie pal tego
[targać ćpanie…]
targać ćpanie
moi rówieśnicy budują dla swoich rodzin wielkie domy
a ja patrzę na to z balkonu wynajętego pokoju
ciąć popas
handel marzeniami
sterowanymi z zewnątrz
telewizory
mozaika z ekranów monitorów
labirynt z migających obrazów
sieczka
system wbity w mózg
stereotyp
typ
t
[…na pożółkłym indiańskim papierze…]
…na pożółkłym indiańskim papierze
słowo kreśli kulfonem przelatująca mucha
koło lotu tańczy z czcionką
wiersz jest jak słonecznik w promieniach słońca na bezchmurnym niebie
nie ma co idealizować krzesła
pięć chlebków świętojańskich patrzy ufnie w przyszłość nasionka jesionu
ogrodowy gąszcz obrasta kwiatami różowymi
gdzie jest łacha niezapominajek
józef czechowicz jest polskim surrealistą
i czerwieni się czereśnia
chłopczyk w ciele dorosłego
siedzi na parapecie swojej jaźni
ze zrealizowanej wyobraźni
mucha tańczy pod sufitem
schizogeometryczny taniec
piwo osiadłemu schładza krwiobieg
biegnie krew jak sarna przez step
nieucięte objemki chwieją się na bryzie
tu długopisowy wkład jest jak piorunochron
piorun emocji jest gorzki jak piołun
bohaterem jest pożółkła kartka
nie skóra ludzka
nieskóra
jaźń nieba tnie ameba
niejaźń niećma
[czuję się…]
czuję się
wybzdurzonym (nieczytelne)
erozja wąwozowa
pieczeń z procesora
sikorki migoczą skrzydłami
u poręczy
trzy gonią się
u okna
DZIĘCIOŁ
dzięcioł
na murze!
sikorka się huśtała
na nieuciętej
objemce
odrzyg
DELIKATESY
(jak opisać stan umysłu AD 2017?)
(już tak jestem zaprogramowa
ny)
ur. w 1976, poeta, redaktor-korektor, krytyk literacki. Autor pięciu książek poetyckich: „Epifanie i katatonie” (2003), „Motta robali” (2005), „Stos gitar” (2009), „Gram, mózgu” (2010), „masakra kalaczakra” (2011), „Dar Meneli” (2017). Mieszka w Krakowie.