fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Iain Sinclair
(ur. 1943), walijski poeta, prozaik, scenarzysta i reżyser filmowy. W swojej twórczości interesuje się psychogeografią Londynu. Ostatnio wydał "The Last London: True Fictions from an Unreal City" (Oneworld Publications, 2017)

Dawno temu przeczytałem książkę Terry’ego Pratchetta i Neila Gaimana „Dobry omen”. Autorzy tak opisywali w niej długą na prawie dwieście kilometrów trasę dookoła stolicy Wielkiej Brytanii: „Wiele zjawisk zachodzących we współczesnym świecie (…) zaistniało za sprawą niewidzialnej ręki Szatana sterującej człowiekiem. Najwybitniejszym osiągnięciem (…) zdaniem większości studentów demonologii stosowanej, jest obwodnica M25 wokół Londynu, która na wystawie diabelskich wynalazków zdobyłaby bezapelacyjnie grand prix”. Pod koniec ubiegłego roku błądziłem po mapach Google’a wokół Londynu. Bezcelowa wędrówka przypomniała mi o obwodnicy oraz naprowadziła na twórczość Iaina Sinclaira. Choć brytyjski pisarz nie uprawia fantastyki, w jego opowieściach, zebranych podczas długich pieszych wypraw, szara rzeczywistość niejednokrotnie bywa bardziej niesamowita od fikcji.

Iain Sinclair pochodzi z Walii, ale na co dzień mieszka i pisze w Londynie. Metropolia jest główną bohaterką jego książek. Pisarstwo Sinclaira dobrze oddaje znaczenie terminu „psychogeografia”. Autor w zapisach spacerów swobodnie miesza przeszłość z przyszłością – odkrywa warstwy minionego czasu i jednocześnie prognozuje, jak mogą potoczyć się losy miasta w najbliższych latach. Sinclair nie trzyma się kurczowo jednej formuły. Łączy esej z reportażem. Odniesienia do innych twórców podczas budowania świadomości miejsca są dla niego równie istotne, co rozmowy ze spotkanymi po drodze ludźmi. Autor tworzy całościowy obraz z pozornie tylko nieprzystających elementów, a my dzięki temu całkowicie zanurzamy się w wykreowanej przez niego przestrzeni podczas lektury. Sinclair przeplata płaszczyzny historycznych odniesień i rysuje zupełnie nową mapę skojarzeń. Choć czytelnik porusza się po niej jego tropem, to warto dać autorowi poprowadzić się za rękę. Miejski krajobraz przeobraża się na naszych oczach. Londyn, jaki autor znał w czasach swojej młodości, odchodzi w niepamięć. Na nieużytkach i starych placach powstają nowe zabudowania. Ludzie też postępują w inny sposób.

Jak zmierzyć się z rosnącym tempem zmian? Najlepiej pójść w teren i opisać aktualny stan rzeczy, który w ujęciu Sinclaira kryje w sobie zalążki przyszłych realizacji rozwoju współczesnego Londynu: dziki rozrost miasta, zakusy deweloperów, zawłaszczanie każdego skrawka wolnej przestrzeni. Autor nie boi się krytycznie patrzeć na to, co dzieje się w Londynie. Rozwiązania szuka w działaniu. Dał temu wyraz w rozmowie.

 

Mateusz Kaczyński: Skończyłem właśnie czytać „London Orbital” oraz „Last London”. Odkrywa pan miejski krajobraz w najprostszy możliwy sposób: spacerując. Czy chodzenie i pisanie stały się dla pana nierozerwalne?

Iain Sinclair: Tak. Poznawanie przestrzeni bardzo przypomina proces pisania. Z tyłu głowy mam pomysły, których źródłem są moje doświadczenia, po czym wyruszam z nimi w nieznane. Krok po kroku, jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, krajobraz otwiera się przed nami i daje dostrzec w sobie zalążki opowieści. Powoli wyłaniają się także jej świadkowie. Krajobraz daje nam coraz więcej szczegółów. Dosłownie stąpamy po historii. Krajobraz jest łatwo dostępny, bo poznaje się go powoli i w naturalnym rytmie. Oddychamy i budujemy więź z ruchem. To całkowite przeciwieństwo jazdy samochodem, która bardziej przypomina kino. Jest się wtedy odciętym, a wydarzenia obserwuje się zdalnie przez szybę, która przypomina projekcję na ekranie.

Na cele wędrówek wybiera pan zazwyczaj nie-miejsca, architekturę cienia czy dzielnice odcięte od reszty miasta wielkimi arteriami. Zazwyczaj nie zwracamy uwagi na takie punkty na mapie. Czy według pana pokazują one prawdziwą twarz miasta?

To ciekawe, że nazywa je pan „architekturą cienia”. Szczerze uważam, że miejsca graniczne, krańce czy zapomniane przestrzenie to strefy, w których przeszłość i przyszłość rysują się znacznie wyraźniej niż w centrum. Co ciekawe, centrum Londynu zmienia się coraz bardziej w przestrzeń widmo. Nieznani spekulanci wykupują historyczne budynki. Dzielnice takie jak Chelsea czy Kensington stoją właściwie puste. Nikogo tam nie ma. Ciekawe narracje można znaleźć dopiero dalej, gdzieś na krawędzi. Pomiędzy galeriami handlowymi i stadionem olimpijskim widać projekcję przyszłości. Strefy przemysłowe i nieużywane wojskowe poligony współistnieją równolegle. Nieustannie majaczą na horyzoncie, tlą się na samym krańcu.

Dzielnice takie jak Chelsea czy Kensington stoją właściwie puste. Nikogo tam nie ma. Ciekawe narracje można znaleźć dopiero dalej, gdzieś na krawędzi

W jakim stopniu opowieści z przeszłości odnoszą się do obecnej sytuacji w Londynie? Często poruszanym przez pana tematem są nieczynne szpitale psychiatryczne i miejsca świadczące o drastycznej przeszłości ludzi, których chciano się pozbyć z wielkiego miasta. Odnoszę wrażenie, że podobne rzeczy dzieją się dzisiaj. Czy myśli pan, że historia się powtarza? Czy może jednak nie popełnimy błędów przeszłości?

Nie wiem, czy na tyle zmądrzeliśmy. Nie wiem też, czy historia zatacza koło i powtarza się, niczym w cyklu. Najważniejsze, żeby odrobić pracę domową z przeszłości. Nie popełniać tych samych błędów. Jeśli spojrzymy na dzieje szpitali psychiatrycznych na obrzeżach Londynu, od razu zobaczymy, że stały za nimi czystki społeczne oraz chęć pozbycia się chorych i niewygodnych ludzi z centrum miasta. Wysyłano ich na dalekie obrzeża z nadzieją, że tam już zostaną. Twórcy tych miejsc byli przekonani, że odkryją cudowne remedium na szaleństwo dzięki zielonym ogrodom. Dziś te miejsca są po prostu kolejnymi przestrzeniami do wykorzystania. Nie przynoszą już żadnych korzyści gospodarczych. Za rządów Margaret Thatcher wszystkie szpitale opustoszały, po czym prywatni deweloperzy wybudowali na ich miejscu osiedla. Szpitale wyszły z mgły przeszłości, porzucone i nieprzystosowane. Stały się obrazem tego, co dzieje się dzisiaj na naszych oczach. Wszelkie ślady przeszłości są zamazywane. Szpitale przestały istnieć, ale bitwy o grunty po nich wciąż trwają. Z miast znikają także przytułki i mieszkania komunalne. W ich miejsce buduje się luksusowe apartamentowce przeznaczone dla intratnych inwestorów, a nie szarych ludzi.

Chyba najbardziej uderzającym przykładem “miasta-widma” wewnątrz londyńskiej metropolii jest oczywiście City. Dla mnie to dzielnica, w której życie trwa od 9 do 17. Później zamienia się pustynię, a resztki życia można zaobserwować w centrach handlowych dla bankierów. W jaki sposób widzi pan londyńskie City?

Trudno się nie zgodzić z tym obrazem. Londyńskie City to zupełnie zupełnie inna historia. To królestwo w królestwie. Park rozrywki dla korporacyjnego kapitalizmu, w którym prane są pieniądze z całego świata, a pytania pozostają bez odpowiedzi. Banki robią, co im się żywnie podoba. Cokolwiek przetrwało z przeszłości, zostało już doszczętnie zniszczone przez City. Parki pokryte są głębokimi wykopami pod nowy system kolei miejskiej lub fundamentami kolejnych wieżowców. Londyńskie City ma ambicje, by stać się drugim Manhattanem. Powstają coraz wyższe wieżowce, coraz mniej dostępne dla zwykłych przechodniów. Zacząłem pisać o londyńskim City w latach dziewięćdziesiątych. W tym okresie zmieniało się w miejsce pod ekstremalnym nadzorem. Kamery przemysłowe sprawiły, że ludziom z zewnątrz ciężko było się do niego w ogóle dostać. City miało własną policję i odrębne prawo. Było mentalnie odcięte od reszty Londynu. Jak pan wspomniał, w nocy rzeczywiście zmienia się w opustoszałe miasto duchów. Mieszka tam bardzo niewielu ludzi. W 1947 roku, tuż po wojnie, w City powstały mieszkania pracownicze dla opiekunów, pielęgniarek i robotników. Dziś nawet im zagrażają prywatne inwestycje. Sprawy stoją na ostrzu noża.

W 1947 roku, tuż po wojnie, w City powstały mieszkania pracownicze dla opiekunów, pielęgniarek i robotników. Dziś nawet im zagrażają prywatne inwestycje

Odczuł pan to napięcie podczas swoich pieszych wypraw?

Odczuwam je bezustannie. Wystarczy przejść przez próg i widać je na każdym kroku. Procesy urbanizacyjne nabrały tempa za sprawą technologii. Staram się to pokazać w mojej najnowszej książce „Last London”. Skupiam się na Londynie jako na mieście, które ewoluuje, i które zawsze podlegało zmianom. Londyn nagle eksplodował: z miasta o ustalonych granicach, stał się metropolią. Na dobre zawitała do niego technologia. Ludzie są zamknięci w bańce teraźniejszości. Stracili poczucie ciągłości historycznej i nie wyciągnęli wniosków z przeszłości.

Widzi pan na to jakieś lekarstwo?

Z pewnością nie Brexit. Pozostaje mi wobec tego tylko przeprowadzka.

Dokąd w takim razie planuje pan się udać, by znaleźć spokój?

By mieć spokój, trzeba znaleźć własną przestrzeń. Dostrzegam wiele lokalnych inicjatyw, które pozwalają ludziom odzyskać przestrzeń. Najciekawsze rzeczy dzieją się, kiedy ludzie zbierają się, by protestować. Dzięki temu widać, którędy przebiegają linie podziału. Miejscowe społeczności odzyskują w ten sposób moc działania. W najnowszej książce poruszam temat osiedla na skraju miasta, które wybudowano w stylu Le Corbusiera. Chciano je wyburzyć, a teraz deweloperzy ponownie ostrzą sobie zęby na teren. Mieszkańcy osiedla zebrali się, by protestować. Na nowo odkryli własną tożsamość. Ludzie zaczynają reagować na niesprawiedliwość. Wystarczy spojrzeć na pożar wieżowca Grenfell Tower. Nie pozostają obojętni i z tego działania może zrodzić się coś dobrego.

„Last London” otwiera oczy na wiele istotnych problemów współczesnego miasta. Choć to portret stolicy Wielkiej Brytanii, analogie do innych wielkich miast nasuwają się samoistnie. W jaki sposób została książka została odebrana przez społeczeństwo?

Choć opisuję w niej uniwersalne zmiany, sama książka nikogo jednak nie zaszokowała. Od czasu jej wydania biorę udział w licznych spotkaniach i dyskusjach wokół niej. Dzięki temu widzę, że poruszone tematy angażują czytelników i mocno dotykają rzeczywistości. Najlepiej więc rozmawiać o nich bezpośrednio i osobiście. To dla mnie jeszcze większe wyzwanie, bo media niespecjalnie interesują się sprawami poruszanymi w książce. Myślą, że same je już odkryły albo zwyczajnie je ignorują.

Czy praca u podstaw i lokalne działania zaowocują prawdziwą zmianą?

Mam taką nadzieję.

 

Iain Sinclair
(ur. 1943), walijski poeta, prozaik, scenarzysta i reżyser filmowy. W swojej twórczości interesuje się psychogeografią Londynu. Ostatnio wydał "The Last London: True Fictions from an Unreal City" (Oneworld Publications, 2017)

Mateusz Kaczyński
tłumacz, redaktor subiektywnego bloga "Pańska Skórka" oraz innych magazynów, m.in. "Skarpy Warszawskiej" czy "Design Alive". Pasjonat kultury, muzyki, literatury oraz niezależnej myśli. Lubi rzeczy niebanalne. Pochodzi z Warszawy.
POPRZEDNI

rozmowa  

Atak nowego pod przykrywką starego

— Łukasz Żurek

NASTĘPNY

szkic  

Ukąszenie Bernhardem

— Marcin Bełza