fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Joanna Wiszniewicz
„Życie przecięte. Opowieści pokolenia Marca”, wyd. III, Wołowiec 2018, s. 784.

Mikołaj Grynberg
"Księga wyjścia", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018, s. 416.

Krystyna Naszkowska
"Ani tu, ani tam. Marzec '68 - powroty", Wielka Litera, Warszawa 2018, s. 320.

Piotr Osęka
"My, ludzie Marca. Autoportret pokolenia '68", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015, s. 367.

50. rocznica Marca 1968 roku upływa pod znakiem politycznej burzy rozpętanej nowelizacją ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Liczni ignoranci i metodologiczni chuligani próbują manipulować narracją o tych skomplikowanych, niejednoznacznych wydarzeniach dla osiągnięcia bieżących celów politycznych. Oś sporu stanowi pytanie o odpowiedzialność społeczeństwa polskiego za antysemicką nagonkę skutkującą zmuszeniem około 13 tysięcy osób do opuszczenia kraju. To, że anno Domini 2018 wciąż możliwa jest negacja tej odpowiedzialności, wynika między innymi z faktu, iż trudne jest precyzyjne ustalenie zasięgu i odzewu, jakie w społeczeństwie zyskały antysemickie hasła propagowane w środkach masowego przekazu, na wiecach czy poprzez kanały nieoficjalne. Zachowane źródła tworzone przez organy partyjne i rządowe traktują problem wyrywkowo i niejednokrotnie budzą wątpliwości co do swojej wiarygodności. Czy jesteśmy zatem skazani na deficyt wiedzy historycznej, tworzący pole do rządowych reinterpretacji przeszłości? Nie, w sukurs przychodzi nam bowiem biografia.

Przy okazji obchodów rocznicowych do księgarń trafiły trzy zbiory wywiadów z żydowskimi uczestnikami wydarzeń roku 1968. Wydawnictwo Czarne wznowiło (już po raz drugi!) klasyczną pracę Joanny Wiszniewicz „Życie przecięte. Opowieści pokolenia Marca”.  Poza tym w tej samej oficynie ukazała się „Księga wyjścia” Mikołaja Grynberga, zaś wydawnictwo Wielka Litera opublikowało „Ani tu, ani tam. Marzec ’68 – powroty” Krystyny Naszkowskiej. Lektura tych relacji jest przeżyciem fascynującym i, śmiem twierdzić, najlepszą odtrutką na wszystkie próby nieuzasadnionego upraszczania wydarzeń sprzed pięćdziesięciu lat.

W wydanej w 2015 roku książce „My, ludzie z Marca. Autoportret pokolenia ’68” Piotr Osęka, bazując głównie na ustnych relacjach biograficznych uczestników marcowych protestów, stworzył „biografię zbiorową” tytułowego pokolenia. Nie ograniczył się przy tym wyłącznie do opisu ich zaangażowania w wypadki roku 1968, ale szeroko zajął się także okresem ich dzieciństwa i młodości oraz późniejszym zaangażowaniem w działalność opozycji demokratycznej. Odnosząc się do wartości relacji biograficznych, pisze Osęka następująco: „Akademicka narracja w zestawieniu z tymi opowieściami wydaje się zbyt uboga w środki wyrazu, spłaszcza relacje, być może pozbawia je istotnego wymiaru, dlatego transkrypcje wywiadów cytowałem w książce często i w miarę obszernie”[1]. Istotnie, Marzec okazuje się wydarzeniem odciskającym swe piętno na indywidualnych biografiach. W pamięci uczestników zapisał się jako moment przełomowy i formacyjny dla ich życiorysów. Jak pisze w kontrowersyjnej „Dekadzie przełomu” Michał Siermiński: „Dyskursywny obraz agresywnych kampanii i okrutnej pacyfikacji wieców uzupełniają wspomnienia podszytych antysemityzmem przesłuchań i śledztw, a także surowych wyroków, które wkrótce spadły na inicjatorów i uczestników studenckich wystąpień, nieodwracalnie zmieniając trajektorie życia niejednej i niejednego z nich”[2]. Z kolei Marcin Zaremba, komentując dokumenty Ministerstwa Spraw Wewnętrznych  świadczące o udziale w protestach obok studentów także i młodych robotników, nazywa Marzec „ruchem pokoleniowym”[3]. Pokolenie wyżu demograficznego z pierwszych powojennych lat wchodzi w 1968 roku na arenę historii nie tylko w Polsce, lecz także w innych krajach, w których staje się motorem wystąpień przeciwko zastanemu porządkowi.

Pomimo pewnej wspólnoty losów „pokolenia ’68” doświadczenie jego żydowskich członków jest szczególne. Specyfika ta zainteresowała Joannę Wiszniewicz. Zatrudniona w Żydowskim Instytucie Historycznym badaczka postawiła sobie na początku lat dziewięćdziesiątych karkołomne zadanie przedstawienia całości doświadczenia „pierwszego powojennego pokolenia polskich Żydów mieszkających w Polsce”. Urodzona w 1947 roku sama była tego pokolenia przedstawicielką, zadbała jednak o to, by jej książka była możliwie reprezentatywna. Przez 15 lat wyczerpującej pracy zebrała 90 biograficznych relacji osób z różnych miast i środowisk, z czego 30 znalazło się w ostatecznej wersji tekstu. Każda rozmowa prezentowana jest w formie jednolitej opowieści, nie znajdziemy w tekście pytań, komentarzy czy nawet przypisów autorki. Zdecydowała się ona na tylko jedną zasadniczą ingerencję w płynność narracji polegającą na podziale tekstu na trzy części. Najpierw przedstawione zostają losy rozmówców przed Marcem, później ich doświadczenie roku ’68, na koniec zaś dalsze koleje życia. Co uderzające, podział ten w każdym w zasadzie przypadku znajduje uzasadnienie w strukturze opowieści. Dobrze ujął to Marcin Wicha, pisząc o swojej matce: „Przed Marcem. W Marcu. Po Marcu. Marcowe. Jak w Marcu. Prawie jak w Marcu. Ten miesiąc tkwił w środku jej życiorysu”[4].

Pomimo pewnej wspólnoty losów »pokolenia ’68« doświadczenie jego żydowskich członków jest szczególne

Mikołaj Grynberg urodził się w 1966 roku. Pokolenie Marca ’68 to ludzie zaledwie parę lat młodsi od jego rodziców. „Księga wyjścia” składa się z 27 wywiadów z marcowymi emigrantami przeplatanych urywkami rozmów autora ze swoim ojcem – jedynym bohaterem książki, który po roku 1968 zdecydował się pozostać w Polsce. Grynberg spotyka swoich rozmówców kilkanaście lat później niż Wiszniewicz. Częściej słyszymy o wnukach, więcej osób miało okazję odwiedzić Polskę po przemianach 1989 roku. Odnieść można również wrażenie, że nieco mocniejsze są identyfikacje tożsamościowe. Czy rzeczywiście ci, którzy w latach 90. doświadczyli, mówiąc słowami jednej z bohaterek „Życia przeciętego”, middle life search for identity, w wieku dojrzałym poczuli się bardziej zakorzenieni? Dystans czasowy na pewno ma znaczenie. Grynberg, dla którego Marzec jest już w pewnym sensie wydarzeniem historycznym, potrafi zresztą zręcznie tym dystansem operować. Zachęca w ten sposób swoich rozmówców do mówienia o sprawach trudnych i intymnych lub też, nadając konwersacji horyzont historyczności, skłania do podsumowań i ocen.

Krystyna Naszkowska postanowiła wybrać węższe spojrzenie na losy pokolenia ’68 i zająć się tymi spośród emigrantów marcowych, którzy po roku 1989 zdecydowali się powrócić do Polski. Należałoby może powiedzieć: „zdecydowali się wracać”, bo – jak pokazuje osiem rozmów zebranych w tomie „Ani tu, ani tam” – nie jest to proces prosty ani raz na zawsze zamknięty. Dziennikarka rozmawia ze swoimi rówieśnikami (rocznik 1949), przedstawicielami dobrze jej znanych środowisk (mamy troje inteligentów oraz pięciu biznesmenów – Naszkowska wcześniej napisała książkę „Polskie rody biznesowe”).  Wywiady są ustrukturyzowane w planie biograficznym służącym wyjaśnieniu motywów skłaniających emigrantów do ponownego wiązania się z krajem, który wyrzucił ich 50 lat temu. Autorka nie operuje jednak sztywnym kwestionariuszem pytań i z dziennikarską wprawą stara się eksplorować wątki mogące zainteresować czytelników. Znajdziemy tu na przykład kulisy pracy w szwedzkich bankach albo historię sieci kawiarni Green Café Nero. Dużo mówi się tutaj o współczesności, rozmówcy dzielą się swoimi spostrzeżeniami na temat zmian w Polsce, opowiadają o starości czy swoich planach na przyszłość. Ta perspektywa prowadzi również do ciekawych reinterpretacji marcowych doświadczeń w kontekście obecnego kryzysu uchodźczego czy polityki Jarosława Kaczyńskiego.

Rozmowy zebrane w tych trzech tomach składają się na przebogaty i wielowątkowy portret własny „pierwszego powojennego pokolenia Żydów mieszkających w Polsce”.  Jest to materiał, do którego można podejść na wiele różnych sposobów, interesujący także ze względów literackich i językowych (niezmiernie ciekawe jest to, co z polszczyzną robią emigranci). Jest to również rozproszony na kilkadziesiąt relacji zapis doświadczenia Marca i w tym sensie stanowić może dokument krzywdy, która to pokolenie spotkała. Krzywdy, która nie zaczęła się w Marcu ani się po nim nie skończyła, a która polegała na braku akceptacji dla jego złożonej tożsamości.

Już na poziomie języka pojawia się pierwszy problem. Świadomie używam formuły Joanny Wiszniewicz „pierwsze powojenne pokolenie Żydów mieszkających w Polsce” – wydaje mi się ona bowiem trafna i ostrożna zarazem. Sami pytani autodefiniują się bardzo różnie. Część spośród nich mówi, że przed Marcem była Polakami (co jest zwłaszcza zrozumiałe w przypadku tych, którzy o swoich żydowskich korzeniach dowiedzieli się dopiero w 1968 roku), część czuła się wtedy Polakami żydowskiego pochodzenia, inni zaś za podstawową tożsamość uznawali swoje żydostwo. Każdy z nich został jednak w Polsce skrzywdzony z powodu tego,  że był Żydem. To główny powód, dla którego, na poziomie ogólnym, wzbraniam się przed językową aneksją tożsamości ofiar Marca ’68 do polskości mimo faktu, iż wiele z nich nadal czuje silne związki z Polską.

Wątła świadomość własnego żydostwa była często pokłosiem traumy pokolenia rodziców. Nieliczni, którzy uniknęli Zagłady na terenach zajętych przez Niemców, mieli za sobą lata życia w strachu, ocierania się o śmierć. Ci, którzy uratowali się w Związku Radzieckim, niejednokrotnie przechodzili przez Gułag lub morderczo trudne warunki życia w azjatyckich republikach czy oblężonym Leningradzie. Rodzice zazwyczaj nie chcieli rozmawiać z dziećmi o swoich wojennych przeżyciach. O byciu Żydem wiele z nich dowiadywało się, kiedy na podwórku zaczęto je wyzywać od „Mośków”, niektóre zaś dopiero gdy same, nieświadome niczego, do takich wyzwisk się przyłączały. Chęć ochrony dzieci przed skutkami własnych traumatycznych doświadczeń skutkowała tym, że członkowie marcowego pokolenia jako młodzi ludzie wchodzący w dorosłość wśród polskich rówieśników często nie przywiązywali większej wagi do kwestii własnej tożsamości. Interesowały ich polityka, kultura, romanse czy sport. Nie czuli się gorsi i nie chcieli czuć się inni.

O byciu Żydem wiele dzieci dowiadywało się, kiedy na podwórku zaczęto je wyzywać od »Mośków«, niektóre zaś dopiero gdy same, nieświadome niczego, do takich wyzwisk się przyłączały

Bardzo wiele rodzin w tym pokoleniu było już zupełnie zlaicyzowanych. Kultywowanie żydowskiej tożsamości, opartej przecież na kulturze kształtowanej przez religię, polegało w nich często na swobodnym wyborze pewnych wątków i tradycji. Była to swoista „prywatna żydowskość”. Ta świeckość była jednak czymś niezwykle rażącym dla polskiego otoczenia. Często spotykanym we wspomnieniach motywem jest kwestia nieuczęszczania żydowskich dzieci na lekcje religii, będąca czymś niezwykle, jak na dzisiejsze standardy, stygmatyzującym.

Rodziny w tym pokoleniu były małe, składały się zazwyczaj z rodziców, dzieci i pojedynczych, często żyjących na emigracji, krewnych. Międzypokoleniowa przepaść była tutaj szczególnie szeroka. Sprawiało to, iż poszukiwanie własnej tożsamości często przybierało formę bardzo intymnej próby zrozumienia wyborów i motywacji własnych ojców i matek. O tym, jak trudny i czasochłonny jest to proces, dobrze świadczy relacja, jaką zdała z niego Monika Sznajderman w przejmujących „Fałszerzach pieprzu”.

Istniało oczywiście w kraju zbiorowe życie żydowskie. To oficjalne, skupione w Towarzystwie Społeczno-Kulturalnym Żydów organizującym szkoły, kolonie czy kluby,  oraz to, które tętniło w nieformalnych środowiskach, organizowane oddolnie. Kształtowało ono w tych, którzy brali w nim udział, pewne wzory autoidentyfikacji: wiele bohaterek i bohaterów właśnie jemu przyznaje rolę formacyjną.

Wszystkie te czynniki kształtowały rozmaite tożsamości członków marcowego pokolenia. Proces ten nie był prosty ani skończony i trudno powiedzieć, jak mógłby potoczyć się dalej, gdyby nie został brutalnie przerwany przez uczynienie z tych prywatnych, kruchych i intymnych poszukiwań sprawy publicznej, określanej poprzez przemocowo narzucane zewnętrzne wzory rozumowania.

Oficjalnie Polska Republika Ludowa popierała kultywowanie świeckiej tożsamości żydowskiej. Działały wspomniane Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów, Żydowski Instytut Historyczny czy drukowany w jidysz dziennik (od 1968 roku tygodnik) „Fołks Sztyme”. W istocie jednak stosunek władz partyjnych do tej mniejszości był dalece bardziej skomplikowany. W tym kontekście warto przytoczyć ciekawą myśl Andrzeja Werblana z rozmowy z Karolem Modzelewskim i Robertem Walenciakiem: „Dyskusje w sprawie politycznych konsekwencji narodowościowego składu aktywu partii w środowisku KPP miały bardzo długą historię. I miały racjonalne przyczyny – bo tę sprawę wykorzystywała prawica w walce z KPP, usiłując kompromitować ją jako żydokomunę”[5]. Dalej zaś przytacza historię listu, w którym kierownictwo partii ruga działaczy w kraju, pytając, jak dopuszczono do sytuacji, w której Komitet Warszawski składa się z samych Żydów. Werblan mówi, iż sprawdził, kto w owym komitecie zasiadał, i zauważa: „No żeby uznać ten skład za samych Żydów, to trzeba było zastosować surowsze kryteria niż ustawy norymberskie”[6]. Przykłady takiego rozumowania polskich komunistów można by wymieniać dalej. We wspomnieniach spotykamy często historię o Zofii Gomułkowej, która (sama będąc pochodzenia żydowskiego) prosi po wojnie zgłaszających się do pracy politycznej towarzyszy żydowskich o zmianę nazwisk na bardziej polsko brzmiące. Świadczą one moim zdaniem o dwóch ważnych procesach. Po pierwsze komuniści, będąc zawsze grupą świadomą własnej słabości i alienacji, skłonni byli do daleko idących ustępstw na rzecz głęboko zakorzenionych w społeczeństwie resentymentów (a do takich na pewno należał antysemityzm). Po drugie zaś nie mieli oni w gruncie rzeczy pomysłu na afirmatywne zakorzenienie tożsamości żydowskiej w swoich praktykach polityczno-kulturowych. Odpowiedzią komunistycznych internacjonałów na pytanie o żydowskość było więc z jednej strony jego unieważnienie na poziomie teoretycznym, z drugiej zaś jego eksploatacja w praktyce. Eksploatacja, dodajmy, niejednokrotnie irracjonalna z punktu widzenia taktyki politycznej. Na to nakładał się proces „unaradawiania” komunizmu, szczególnie silnie zaznaczający się po 1956 roku. Efektem tego splotu było, mówiąc słowami jednego z rozmówców Wiszniewicz, komunistyczne kłamstwo: „wieloletnie oficjalne zakrywanie prawdy o problemie żydowskim w Polsce, udawanie, że Żydów w Polsce właściwie nie ma, antysemityzmu nie ma, wszystko jest bezkonfliktowe”[7].

Tymczasem bezkonfliktowo oczywiście nie było. Tym, co przy lekturze wspomnień uderza najbardziej, jest powszechność doświadczania antysemityzmu  zarówno przed, jak i po Marcu 1968 roku. Oczywiście charakter tych materiałów nie pozwala powiedzieć niczego na temat tego, jak szeroko ta postawa była obecna w społeczeństwie, niemniej przytłaczająca większość rozmówców Wiszniewicz, Grynberga i Naszkowskiej padła ofiarą rozmaitych jej przejawów. Antysemityzm nieodłącznie towarzyszy kształtowaniu się żydowskiej tożsamości członków marcowego pokolenia. Bardzo często to właśnie jego ujawnienie się rozpoczyna proces jej krystalizacji. Nie chodzi tu tylko o antysemityzm dotykający bezpośrednio wspominających, ale też o ten historyczny, pamiętany przez pokolenie ich rodziców. Postawa ta nie ograniczała się bynajmniej, jak chciałby pan premier, do owych mitycznych komunistów. Władze do marca 1968 roku nie używały oficjalnie retoryki antyżydowskiej, a nawet starały się w sposób ograniczony i następczy reagować na ekscesy, by przypomnieć opowiadanie Marka Edelmana o tym, jak w 1946 po pogromie kieleckim Mieczysław Moczar (wówczas szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Łodzi) wydawał mu broń do ochrony łódzkich Żydów. Antysemityzm, z którym stykali się członkowie pokolenia 1968 roku, był antysemityzmem tak zwanych zwykłych ludzi – kolegów z pracy, dzieci na podwórku, sąsiadów czy przechodniów. W Marcu otrzymał on po prostu oficjalne imprimatur.

Antysemityzm, z którym stykali się członkowie pokolenia 1968 roku, był antysemityzmem tak zwanych zwykłych ludzi – kolegów z pracy, dzieci na podwórku, sąsiadów czy przechodniów

Tragedia pokolenia marcowego jest w gruncie rzeczy tragedią złożonej tożsamości w środowisku domagającym się identyfikacji jednoznacznej. Jest też tragedią długiego trwania polskiego antysemityzmu w rozmaitych jego mutacjach. Te dwie tragedie są ze sobą strukturalnie połączone. Było tak w 1905 roku, kiedy endecka koncepcja narodu etnicznego połączona z użyciem antysemityzmu zdobyła sobie miejsce w narodowym imaginarium. Było tak również w marcu 1968 roku. I niestety nikt nie może dać gwarancji, iż nie będzie tak w przyszłości. Dlatego też dbałość o właściwy kształt pamięci o Marcu nie jest wyłącznie kwestią dbałości o rzetelną historiografię czy też o rozwiązanie bieżących sporów międzynarodowych. W istocie stanowić powinna miejsce debaty nad centralnymi zagadnieniami konstrukcji naszej wspólnoty politycznej. Żeby taka debata mogła się odbyć, musimy dobrze rozumieć pozycje aktorów marcowych wydarzeń. Tymczasem odnieść można wrażenie, iż mimo postępów badań historycznych przychodzi nam to z coraz większym trudem. Nie jesteśmy w stanie wczuć się w skomplikowaną wrażliwość żydowską. Zagubiliśmy zupełnie zainteresowanie problematyzowaniem polskiego doświadczenia z komunizmem, zgadzając się na ahistoryczne dychotomie.

Marian Grynberg, odpowiadając na pytanie swojego syna o to, kiedy skończył się dla niego rok 1968, odpowiedział: „Kiedyś myślałem, że skończył się w okolicach połowy lat siedemdziesiątych”. Zapytany, co myśli dzisiaj, skonstatował: „Jeszcze się nie skończył”. Nie wiem, czy uda się go zakończyć w przewidywalnej przyszłości, ale z pewnością wsłuchanie się głos ofiar tego pamiętnego i strasznego roku może się dobrze przysłużyć jego szczęśliwemu zamknięciu.

[1] Piotr Osęka, „My, ludzie z Marca. Autoportret pokolenia ’68”, Wołowiec 2015, s. 29.

[2] Michał Siermiński, „Dekada przełomu. Polska lewica opozycyjna 1968-1980”, Warszawa 2016,  s. 14.

[3] Marcin Zaremba, „Biedni Polacy ’68. Społeczeństwo polskie wobec wydarzeń marcowych

w świetle raportów KW i MSW dla kierownictwa PZPR” [w:] „Marzec 1968. Trzydzieści lat później”. Tom I. Referaty, Warszawa 1998  s. 159.

[4] Marcin Wicha, „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”, Kraków 2017, s. 122.

[5] „Modzelewski − Werblan. Polska Ludowa. Rozmawia Robert Walenciak”, Warszawa 2017, s. 265.

[6] Tamże, s. 268.

[7] Joanna Wiszniewicz, „Życie przecięte. Opowieści pokolenia Marca”, Wołowiec 2018, s. 343

Joanna Wiszniewicz
„Życie przecięte. Opowieści pokolenia Marca”, wyd. III, Wołowiec 2018, s. 784.

Mikołaj Grynberg
"Księga wyjścia", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018, s. 416.

Krystyna Naszkowska
"Ani tu, ani tam. Marzec '68 - powroty", Wielka Litera, Warszawa 2018, s. 320.

Piotr Osęka
"My, ludzie Marca. Autoportret pokolenia '68", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015, s. 367.

Stanisław Kierwiak
ur. 1995, student historii i prawa w Kolegium MISH UW.
POPRZEDNI

rozmowa  

Maria i starcy

— Karolina Kuszyk

NASTĘPNY

szkic  

Barbarzyńca w ogrodzie. Próba rekonstrukcji

— Rafał Różewicz