fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

1. Co Twoim zdaniem jest najważniejsze w zawodzie redaktorki/redaktora? Czy jest to praca o charakterze „powołaniowym”, czy raczej bliższe jest ci przekonanie, że jest to (lub: powinna być) praktyka silnie „sprofesjonalizowana”?

Zofia Król: Nie ma sprzeczności pomiędzy praktyką sprofesjonalizowaną a elementami powołania, które w pracy redaktorskiej sprowadza się głównie do wiary w sens uprawiania tego zawodu wbrew niesprzyjającym okolicznościom i praktykom współczesnych instytucji. Bliskie jest mi rozumienie redaktora jako poruszyciela myśli i języków, osoby inicjującej tematy, aktywizującej autorów, podtrzymującej toczącą się rozmowę, świadomie tworzącej sferę wolnej wymiany idei. Konieczny element profesjonalizmu każe brać w tej działalności pod uwagę potrzeby i możliwości czytelników, nie zamykać się w fałszywym elitarnym kręgu zagadnień przerabianych od dawna i bardzo już nieświeżych.

Dawid Kujawa: Nie sądzę, żeby te dwie opcje się wykluczały, ale nie wydaje mi się też, by były to jedyne możliwości. Spora większość redaktorek, które znam, zaczynała od drobnych zleceń pozwalających przeżyć przy niskiej płacy asystenta, śmiesznym stypendium albo w czasie ogólnej posuchy, a potem została w zawodzie na dłużej. Nie wiem, czy zamiłowanie ma tu jakieś znaczenie poza tym, że może mocno utrudniać pracę, bo „redaktor z powołania” kojarzy mi się raczej nerwicowo. W tej pracy nie chodzi o idiotyczny puryzm, ale o uchwycenie dynamicznego wymiaru języka i chyba też o zrozumienie tego, że norma językowa jest ustanawiana wewnątrz i dla określonej klasy (zob. William Labov).

Mikołaj Ratajczak: Obecnie jest to praca w dużym stopniu „powołaniowa” z racji niskich płac dla redaktorek i redaktorów. Celem powinno być jak największe jej „sprofesjonalizowanie”. Środkiem do tego jest zwiększenie stawek redaktorskich – mamy już wystarczająco dużo kierunków profesjonalnie kształcących redaktorki i redaktorów, nie mamy jednak wciąż odpowiednich warunków pracy do tego, by redakcja mogła być typową „profesją”. Natomiast pewna grupa osób pracujących zgodnie z „powołaniem” zawsze pozostanie: będą to redaktorzy i redaktorki periodyków, wydawcy i wydawczynie inicjujące, redaktorzy i redaktorki serii wydawniczych itd. Na tego rodzaju stanowiskach potrzebne są przede wszystkim osoby z wizją, intuicją i pomysłem, a swoją pracę najczęściej traktują właśnie jako rodzaj „powołania”. Oczywiście w żadnym razie nie oznacza to, że osoby te powinny być przez to nieodpowiednio wynagradzane.

Bartosz Sadulski: Byłbym hipokrytą, gdybym forsował ideę, wedle której tylko elitarne praktyki redaktorskie u największych teoretyków i praktyków zawodu, połączone z latami benedyktyńskich studiów i umiejętnością recytowania Słownika Doroszewskiego na wyrywki w środku nocy gwarantuje powodzenie w zawodzie. Ze swoim wykształceniem mógłbym co najwyżej podawać książki w szkolnej bibliotece, ale biorąc pod uwagę, że na praktykach w liceum szukałem w wiejskiej bibliotece „Antygony” pod „A”, a na pierwszym roku Bibliotekoznawstwa dostałem jasny komunikat, że bibliotekarza ze mnie nie będzie, to chwała, że redaguję i piszę. Redaktor to ostatecznie nie lekarz, istnieje spore prawdopodobieństwo, że od niedoredagowanego tekstu nikt nie umrze, co najwyżej dostanie zgagi. Na to, by tekst nie był jednak niedoredagowany, składają się w takim samym stopniu indywidualne cechy osobowe, jak i wykształcenie oraz wiedza: przede wszystkim o tym, gdzie szukać informacji (tutaj Bibliotekoznawstwo i Informacja Naukowa bardzo się przydały). Jeden z najlepszych redaktorów, z jakimi pracowałem, o którym będzie jeszcze mowa, skończył architekturę, ale ma oko, które z odległości stu metrów w ciemnym pomieszczeniu pozwala mu odróżnić dywiz od pauzy, oraz specjalistyczną wiedzę w wąskiej dziedzinie. Prawie jak Liam Neeson w „Uprowadzonej”, co jest połączeniem idealnym.

Małgorzata Szczurek: To chyba fałszywa dychotomia. Potrzebne są profesjonalizm i bakcyl. Niestety jednak poziom wynagrodzeń za pracę redaktorską jest zupełnie nieadekwatny do niezbędnego w tym zawodzie profesjonalizmu i czasu, jaki trzeba mu poświęcić. Gdyby przeliczyć stawkę za redakcję arkusza wydawniczego na czas, jaki średnio zajmuje ta praca, szybko okazałoby się, że wynagrodzenie to oscyluje w granicach minimalnej stawki godzinowej. Na tym polega problem. Co uważam za najważniejsze w tym zawodzie? Być uważnym, pomagać, motywować, nie kastrować.

Aleksandra Żdan: Przede wszystkim nie ma czegoś takiego jak jeden zawód o nazwie redaktor – w tym worku mieszczą się tak naprawdę bardzo różne profesje, dla których wspólnym mianownikiem jest praca z tekstem. Dla jednych będzie to wyłącznie praca zarobkowa, tzw. zatrudnienie, a dla innych powołanie. I tak mamy redaktorów inicjujących, prowadzących, merytorycznych, językowych – każdą z tych prac można wykonywać z zamiłowania, a czasami znowu – bywa różnie: w jedną książkę (jeśli ograniczymy się tylko do rynku książki, bo przecież redaktorzy pracują również w prasie, marketingu czy w po prostu szeroko pojętych mediach) włożymy całe serce, inną trzeba zrobić, więc się ją robi. Trudno zatem moim zdaniem przeciwstawić sobie powołanie i profesjonalizację. Pytanie też, co ta profesjonalizacja miałaby dokładnie oznaczać. Na pewno kompetencje dobrego redaktora nie powinny ograniczać się do znajomości zasad poprawnej polszczyzny. To nie jest i nie powinna być taśma produkcyjna. Myślę, że niezależnie od tego wszystkiego najważniejsza jest umiejętność współpracy – na każdą książkę pracują często dziesiątki osób i one po prostu muszą umieć się ze sobą dogadać. Ważna jest również wyobraźnia, która pozwala patrzeć na każdy tekst indywidualnie i przez pryzmat jego projektowanego odbiorcy.

 

2. Praca nad jaką książką/tekstem/z jaką autorką lub autorem była najważniejszym doświadczeniem w twojej historii zawodowej/intelektualnej? Czego cię nauczyła?

Zofia Król: Najcenniejszym moim doświadczeniem nie jest współpraca z jedną autorką czy tekstem, ale raczej rozmaitość, z jaką mam stale do czynienia: debiutujące autorki i autorzy, którzy uwalniają się od modnych dyskursów i szukają dla siebie odpowiednich stylistyk; akademicy, poszukujący możliwości porozumienia z szerokim czytelnikiem; krytyczki i krytycy, dostosowujący swoje subtelne narzędzia do opisu współczesnych obyczajów. Zadanie redaktorki polega także na dostosowywaniu sposobów współpracy, ściśle indywidualnym podejściu do każdego tekstu. Nauczyłam się wsłuchiwać w autorskie zajawki, ale jednocześnie zderzać je niekiedy z zupełnie innym materiałem, choćby z innej dziedziny, żeby uzyskać nieoczekiwany tekstowy efekt.

Dawid Kujawa: Mam sporo całkiem dobrych i bardzo złych doświadczeń, trudno mi z nich wyodrębnić coś szczególnego. Mogę wspomnieć o jednej zasadzie, która w tym zawodzie wydaje mi się najistotniejsza, a której poznanie było dla mnie kluczowe: nie pracuj z bucami. Zorganizuj sobie taki radar, ustaw dobrze parametry, naucz się wykrywać buców na odległość i nie pozwól im się zbliżyć – taki człowiek jest święcie przekonany, że płaca jest tylko dodatkiem do splendoru, który skapuje na Ciebie, gdy z nim pracujesz. Wysokie stężenie bucerii jest tam, gdzie są „nazwiska”, ale nie ma na to algorytmu, trzeba być czujnym.

Mikołaj Ratajczak: Najwięcej uczy mnie regularna praca w czasopiśmie naukowym „Praktyka Teoretyczna”. Każdy numer jest swego rodzaju wyzwaniem, ale przede wszystkim dużo mnie uczy na temat tego, jak teksty naukowe (o określonym profilu politycznym) funkcjonują w środowisku naukowym i szeroko rozumianej „inteligencji”. Dzięki temu, że działamy niemalże wyłącznie on-line, możemy prowadzić dość precyzyjne statystyki na temat tego, które teksty są najczęściej czytane oraz jak czytelnicy i czytelniczki do nich docierają. Dużo mnie to uczy na temat tego, jak pisać i jak publikować, by docierać do potencjalnych odbiorczyń.

Natomiast jeśli chodzi o książki, to najwięcej nauczyły mnie prace nad polskim wydaniem „Męskich fantazji” Klausa Theweleita oraz drugim wydaniem „Jogasutr i Jogabhaszji” w przekładzie Leona Cyborana, a pod redakcją Wiesława Kowalewicza. Oba projekty wymagały olbrzymich nakładów pracy. „Męskie fantazje” to ponad 60 arkuszy tekstu i paręset ilustracji. Była to dość bliska współpraca z wybitnymi tłumaczami (Michałem Hererem i Mateuszem Falkowskim) oraz z samym oryginałem, tak by oddać jego specyficzną atmosferę i styl. Pracę nad „Męskimi fantazjami” rozpocząłem, kiedy tylko przyszedłem do pracy w Wydawnictwie Naukowym PWN (2012 rok) i była to ostatnia książka, którą opublikowałem przed odejściem pod koniec 2015 roku. Prawie cztery lata pracy. Natomiast „Jogasutry i Jogabhaszja” to przykład na to, jak można ożywić klasyczne dzieło. Wersja przygotowana do druku i wydana w serii BKF w 1986 roku jako „Klasyczna joga indyjska” (przygotowana przez legendarnego Leona Cyborana, ale zredagowana po jego śmierci przez Wiesława Kowalewicza, jego młodego wówczas ucznia) była pod wieloma względami niezadowalająca. Przystępując po prawie 30 latach do drugiego wydania, razem z Wiesławem Kowalewiczem wprowadziliśmy mnóstwo zmian, m.in. dodaliśmy zapis sutr w sanskrycie, inaczej ułożyliśmy całość, poprawiliśmy mnóstwo błędów merytorycznych i przygotowaliśmy praktycznie nowy indeks pojęć. Nowe wydanie „Jogasutr i Jogabhaszji” może być przykładem na to, jak powinny wyglądać poprawione wydania klasycznych opracowań tekstów filozoficznych.

Natomiast ogólnie najwięcej nauczyłem się, pracując nad przekładem „Rezultatów bezpośredniego procesu produkcji”, niewydanych wcześniej rękopisów Karola Marksa z okresu jego pracy nad „Kapitałem”. Było to prawdziwe wyzwanie i pierwsze tłumaczenie tekstu Marksa na język polski od 1986 roku. Musiałem najpierw zaznajomić się dokładnie z funkcjonującym przekładem niemieckich pojęć Marksa na język polski. Następnie sama praca tłumacza wymagała mnóstwa decyzji – rękopisy bowiem nie stanowiły gotowego tekstu, lecz były pełne błędów gramatycznych, równoważników zdań, neologizmów i wtrąceń z łaciny, francuskiego, greki czy angielskiego. Ostateczny polski przekład w wielu miejscach jest bardziej interpretacją niż przekładem. Współpraca nad tym tekstem z doświadczonymi znawcami myśli Marksa oraz wybitnymi redaktorami była dla mnie wspaniałym doświadczeniem, ale też sprawiła, że niewiele już potem tłumaczyłem. I chyba swoją aktywność jako tłumacza ograniczę już tylko do przekładów Karola Marksa.

Bartosz Sadulski: Moje doświadczenie pozwala mi mówić o pracy redakcyjnej z trzech perspektyw: redagowanego autora wierszy, autora tekstów oraz redaktora prowadzącego. Jako poeta nie byłem utalentowany, i jeśli osiągnąłem chociaż dwa stopnie oddalenia od grafomanii, to jest to przede wszystkim zasługa Mariusza Grzebalskiego, z którym pracowałem regularnie przez kilka miesięcy w ramach projektu „Laboratorium”, organizowanego lata temu przez Biuro Literackie. Nie byłem wówczas przesadnie przywiązany do tego, co i jak komunikuję, dlatego łatwo było mi przyjmować sugestie Mariusza, dzięki którym do dzisiaj wiersz nie jest dla mnie manifestacją ego, ale takim samym tekstem, jak esej czy artykuł. Nauczył mnie praktycznego, redaktorskiego myślenia o rytmie, brzmieniu i obrazowaniu, a za jego sugestią odnalazłem przyjemność w pisaniu sonetów. Nieco później dzięki niemu pracowałem nad debiutancką książką ze Szczepanem Kopytem, od którego nauczyłem się nieco literackiej dezynwoltury i bezpośredniości. Miało to jednak znacznie mniej wspólnego z jakąkolwiek definicją „redakcji”, jaką możemy znać. Wielką przyjemnością jest dla mnie zawsze praca nad tekstami z Maciejem Jakubowiakiem z dwutygodnika, redaktorem mądrym i czułym jak hrabalowski barbarzyńca; dużo nauczyłem się od Doroty Wodeckiej, chociaż nienawidzę gazetowej poetyki. Największą przyjemność sprawiła mi jednak praca z Anną Mirkowską nad tekstem do „Delfina w malinach” wydanego przez Czarne. Była to przyjemność tak wielka, że udało mi się sprosić Anię do redagowania tekstów w „Herito” i wiem, że pracujący z nią autorzy są najpierw wstrząśnięci, a później zachwyceni. W „Herito” przez pierwsze pół roku podpatrywałem Łukasza Galuska, wspomnianego absolwenta architektury i aktualnego wicedyrektora Międzynarodowego Centrum Kultury. Łukasz przekazał mi być może kluczową dla redaktorskiej pracy naukę: nikomu nie ufaj. I nie ufać należy zwłaszcza autorytetom: historyk architektury pomyli się w datach i nazwiskach, specjalista od Rumunii w nazwach miast, profesor germanistyki nie zrobi umlautów, a korektor przeoczy sprytne literówki. Redaktor powinien być jak spowiednik, więc ani słowa więcej.

Małgorzata Szczurek: Trudno wymienić jednego autora, jedną autorkę, jeden tekst. Za każdym razem to inna przygoda, często fascynująca, ale niekiedy frustrująca. Wiedza, jaką się przy tym zdobywa, dotyczy w równym stopniu języka i literatury co psychologii. Gdzieś na końcu jest to po prostu opowieść o ludzkiej naturze. W ostatnich miesiącach miałam ponownie okazję współpracować z Wiesławem Myśliwskim przy jego najnowszej książce – spotkanie z tego formatu pisarzem i człowiekiem to wielka przyjemność i przywilej.

Aleksandra Żdan: Cała praca w zawodzie wydawcy nauczyła mnie dużo pokory. Trudno mi wskazać jedno najważniejsze doświadczenie, ale na pewno do największych wyzwań zaliczę przygotowanie wydań pism francuskich filozofów takich jak Jacques Derrida, Jacques Lacan, Michel Foucault, Bernard Stiegler czy Catherine Malabou. To jest praca skomplikowana pod każdym względem – od rozmów z właścicielami praw, współpracę z tłumaczem, odpowiednim redaktorem aż po kolejne korekty i konsultacje. Dzieła filozoficzne sytuują się na pograniczu literatury i tekstu profesjonalnego, niemal technicznego, więc praca nad nimi jest bardzo wymagająca. Istnieje chyba taki mit, że redakcja czy korekta to praca, którą wykonuje się w samotności, ale na pewno nie przy takich książkach – tutaj często jeden przecinek jest przedmiotem wielomailowych i telefonicznych dyskusji. Taka praca uczy ogromnej skrupulatności, ale i umiejętności słuchania innych, mądrzejszych od siebie, i wykorzystywania ich wiedzy, czyli chyba właśnie przede wszystkim pokory – zarówno wobec samego tekstu, jak i ludzi, którzy nad nim pracują.

 

3. Jakie jest twoje zdanie na temat współczesnych warunków zatrudnienia w zawodzie redaktorki/redaktora? Co lub kto jest twoim zdaniem w największym stopniu odpowiedzialny za sprekaryzowanie tej sfery (i przyległych wobec niej sfer)?

Zofia Król: Największy kłopot polega na tym, że większość instytucji nie widzi potrzeby pracy redaktorskiej i nie rozumie jej związków z działalnością artystyczną, krytyczną czy dziennikarską. To niezrozumienie prowadzi do sytuacji, w której przy ograniczonym budżecie najłatwiej zaoszczędzić na niewidzialnych redaktorach. Dlatego bardzo istotne jest wydobywanie tego zawodu z cienia, inicjowanie rozmowy na ten temat, wbrew utartemu poglądowi, jakoby redaktorzy mieli pozostawać wyłącznie w cieniu swoich książek i czasopism.

Dawid Kujawa: No, temat jak Amazonka. Ale czy muszę mówić, że wolałbym żyć w rzeczywistości, w której umowy kodeksowe są normą? W najszerszym sensie za prekaryzację zawodu redaktora – tak jak innych „elastycznych” dziś zawodów –  odpowiedzialni są ci, którzy w latach 80. wprowadzali na świecie neoliberalne reformy w reakcji na wcześniejsze mocne wystąpienia ruchu robotniczego. Na pewno wiem tylko tyle, że nie poprawimy swojego położenia bez samoorganizacji, bo wyższych płac i lepszych warunków zatrudnienia nikt jeszcze nigdy nie dostał na Gwiazdkę. Ale coś się zmienia. W zeszłym roku udało się powołać Stowarzyszenie Korektorów i Redaktorów, a to pierwszy krok do tego, by działania na rzecz własnych interesów w ogóle rozpocząć.

Mikołaj Ratajczak: Warunki są fatalne. Prekaryzacja w zawodzie jest oczywista. Coraz mniej wydawnictw, gazet, magazynów itd. zatrudnia na stałe redaktorów językowych, a zamiast tego zleca tego rodzaju pracę na zewnątrz. Nie jest to dobra praktyka, chociażby z tego względu, że kolejne tury poprawek nad tekstem (a trudno zawsze przewidzieć, ile ich będzie potrzeba) stają się decyzją budżetową (ponieść dodatkowe koszty, czy nie). Zamiast tego na miejscu powinna być po prostu osoba za to odpowiedzialna, która pracowałaby nad tekstem do końca. W efekcie albo oddaje się do druku tekst z błędami, albo też prace nad tekstem przejmują osoby, które nie są zawsze do niej najlepiej przygotowane (wielokrotnie w Wydawnictwie Naukowym PWN sam robiłem, z oszczędności, ostatnie rewizje tekstu, a nie jestem wykształconym polonistą ani nie ukończyłem żadnego kursu pracy redaktorskiej).

Natomiast bardzo trudno jest wskazać jeden odpowiedzialny czynnik. Mówimy tu bowiem o sytuacji w kraju, w którym coraz mniej osób czyta. Paradoksalnie być może najbardziej winni są sami redaktorzy i redaktorki – nie mają wciąż żadnego stowarzyszenia czy związku zawodowego, który regularnie monitorowałby sytuację na rynku i żądałby wzrostu stawek oraz polepszenia warunków pracy.

Bartosz Sadulski: O warunkach zatrudnienia nie wypowiadam się, bo nie mam aż tak dużej wiedzy na temat sytuacji koleżanek i kolegów, ale za ich chujową sytuację odpowiada oczywiście kapitalizm i powszechne przyzwolenie na dziadostwo i bylejakość, czyli Polska.

Małgorzata Szczurek: Jako wydawczyni, która sama zleca prace redakcyjne i wie, jakie środki może na to przeznaczyć, odpowiedziałabym najchętniej, że winny jest cały system rynku książki. Dystrybutorzy wymuszają na wydawcach ogromne rabaty, a wydawca z pozostałej kwoty – dziś jest to często mniej niż 50% ceny okładkowej książki – musi opłacić wszystko: prawa autorskie, koszty tłumaczenia, druku, łamania, projektu graficznego, promocji oraz właśnie koszty redakcyjne. Musi przy tym spróbować nie splajtować. Można jednak odpowiedzieć inaczej: winni są wydawcy, którzy kilka lat temu, kiedy było to jeszcze możliwe, nie umieli się zjednoczyć i wspólnie przeciwstawić dyktatowi dystrybutorów. Teraz jest już na to za późno – najwięksi dystrybutorzy mają swoje wydawnictwa. Inny jeszcze powód to zwiększający się prymat obrazu nad słowem; wydawcy są skłonni proporcjonalnie lepiej opłacać projektantów graficznych i osoby zajmujące się łamaniem i składem, ponieważ ich praca jest bardziej widoczna i wiąże się z estetyką książki. Zawartością jakoś wszyscy przejmują się mniej. Myślę, że przydałby się związek zawodowy redaktorów, który zacząłby walczyć o ich prawa (podobno jakiś zalążek już jest).

Aleksandra Żdan: Trudno mówić o warunkach zatrudnienia jako takich, bo jest to pod tym względem bardzo zróżnicowany zawód i wykonujące go osoby pracują zarówno na umowach o pracę, jak i na umowach zlecenia czy o dzieło. Warunki na rynku pracy ogólnie nie są dobre, o czym świadczą choćby takie książki jak „Urobieni” Marka Szymaniaka czy „To nie jest kraj dla pracowników” Rafała Wosia. Autorzy tych książek pokazują, że problem prekaryzacji nie jest problemem jednego zawodu. Jest to raczej kwestia systemowa wynikająca ze słabości struktur państwowych, które powinny stać na straży warunków zatrudnienia, jak Państwowa Inspekcja Pracy czy związki zawodowe. Dla grupy zawodowej takiej jak redaktorzy problematyczne wydaje się na przykład to, że związki zawodowe mogą funkcjonować jedynie na poziomie konkretnych zakładów pracy (i to większych niż dziewięcioosobowe, a należeć do nich mogą tylko etatowi pracownicy), a żeby być podmiotem na rynku pracy powinny działać na poziomie grup zawodowych i obejmować również freelancerów (bo przecież też nie każdy marzy o pracy na etacie).

 

4. Czy w swojej dotychczasowej działalności zawodowej spotkałaś/spotkałeś się ze zjawiskiem „niewidzialnej pracy”? Czyja praca w znanym ci obszarze najczęściej zostaje “uprzezroczystniona”? Praca kobiet, ludzi młodych, słabo znających uwarunkowania rynkowe, pracowników średniego i niskiego szczebla (na przykład korektorów i korektorek)? Innych grup? Jakie to grupy? Jak byś je zdefiniowała/zdefiniował?

Zofia Król: Najbardziej przezroczysta staje się praca początkujących w zawodzie, których zatrudnia się na zasadach wolontariatu czy stażu. Główny problem polega na tym, że nawet jeśli wolontariusz świetnie się sprawdza i staje się podporą instytucji, często nie ma możliwości zatrudnienia i po okresie bezpłatnym odchodzi do innej instytucji, gdzie sytuacja się powtarza. Dotyczy to nie tylko korektorów, redaktorów i innych pracowników, ale także samych autorów. Bardzo częstą i szkodliwą praktyką jest niepłacenie autorom za teksty. To praca nie tyle przezroczysta, co finansowo niedoceniana.

Dawid Kujawa: Zacznijmy od tego: kapitalizm stoi na niewidzialnej, nieodpłatnej pracy. Spotykamy się z nią na każdym kroku, czasem wykonujemy ją, wcale o tym nie wiedząc. Praca mająca na celu reprodukcję siły roboczej to najbardziej znamienny przykład: gotowanie posiłków, utrzymywanie porządku w domu i dbanie o własną higienę może wydawać się czymś zewnętrznym wobec kapitalistycznej produkcji, ale są to praktyki w pełni podporządkowane akumulacji kapitału, one są społecznie znormalizowane właśnie w tym celu. A jeśli chodzi o pracę najemną i Wasz temat: najbardziej zagrożone są młode osoby z klasy ludowej, czasem pochodzące z mniejszych miejscowości, które aspirują do awansu społecznego, działając w sferze produkcji kulturowej, i są przekonane, że droga ku niemu wiedzie przez nieodpłatne staże w dużych wydawnictwach oraz wyświadczanie przysług znanym personom, które później „coś im załatwią” (zob. Ad. 2., buc). Dla tak zwanych bananów nie jest to żaden problem, bo zanim nadejdą chude lata, pomogą im rodzice, a praca zawsze będzie dla nich przede wszystkim samorealizacją (to dla nich prekaryzacja faktycznie jest elastycznością), ale sytuacja młodych ludzi z robotniczych rodzin, którzy chcą pracować intelektualnie, jest naprawdę bardzo trudna – powinniśmy uwrażliwiać ich na tę nierówność, prowokować ich do myślenia klasowego i pilnowania swoich spraw, a tym, którzy mogą wykorzystywać ich położenie, zawsze patrzeć na ręce.

Mikołaj Ratajczak: Takich przypadków widziałem wiele i nie byłoby sensu, bym je tu wszystkie opisywał. Mogę tylko wspomnieć raz jeszcze zjawisko, którego byłem świadkiem, pracując w redakcji dużego wydawnictwa naukowego. Regularnie zwalniano w nim pracowników (choć nie widziałem za bardzo, by ograniczano też liczbę kierowników i dyrektorów). W efekcie coraz więcej różnego rodzaju zadań, kiedyś rozłożonych na parę osób, musiała wykonywać jedna osoba. Będąc zatrudnionym jako wydawca, musiałem pracować również jako redaktor, korektor, autor indeksów itd. Nie chciałem bowiem rezygnować z jakości, nie miałem w budżecie publikacji tyle pieniędzy, by zlecać różne prace podwykonawcom, a nie było w wydawnictwie wystarczająco dużo osób, by takie prace wykonać w ramach etatu. Niestety, pomimo najszczerszych chęci, i tak odbijało się to ostatecznie na jakości publikacji. Złe warunki pracy nad tekstami zawsze odbijają się ostatecznie na czytelniczkach.

Bartosz Sadulski: Istnieje spore prawdopodobieństwo, którego nie potwierdzą póki co żadne badania, że największą niewidzialną pracę wykonują partnerzy oraz partnerki osób piszących. Zwłaszcza piszących do portali horyzontalnych. Przez siedem lat mojej współpracy z Onetem żaden mój tekst nie widział się z redaktorem z prawdziwego zdarzenia (chociaż Paweł Kostrzewa był wspaniałym wydawcą, który jako jeden z pierwszych mi zaufał) czy korektorem, więc jego druga lektura była zawsze dziełem mojej partnerki (chciałbym w tym miejscu serdecznie pozdrowić Martę). W przypadku jej niedostępności, wpadałem w popłoch i przerażenie, co owocowało błędami (nie, portale nie publikują tekstów z literówkami specjalnie, żeby ludzie je komentowali i nabijali wyświetlenia). Z tej niewidzialnej pracy korzystali nie tylko pismacy tacy jak ja, ale też tuzy pokroju Sławomira Sierakowskiego, więc nawet nie wyobrażam sobie skali zjawiska.

Małgorzata Szczurek: Myślę, że w pracy nad tekstem dotyczy to przede wszystkim korektorów i początkujących redaktorów. W działalności wydawniczej jest znacznie więcej takich obszarów – to osoby zajmujące się promocją, administracją, księgowością, prawami, sprzedażą, marketingiem, przygotowaniem e-booków, obsługą techniczną. One wszystkie pracują na sukces autora/autorki i książki, a nie są znane z imienia i nazwiska. Tymczasem ich skuteczność to nie tylko środki zainwestowane w pracę, to także ich osobisty talent i zaangażowanie.

Aleksandra Żdan: Żeby mówić o „niewidzialnej pracy”, trzeba by najpierw było ustalić warunki jej widzialności. Moim zdaniem stanowi o niej dobrze wydana książka i jej strona redakcyjna, choć tylko sami zainteresowani wiedzą, ile w tekście jest ich pracy.

W tym sensie praca nad książką zawsze jest w jakiś sposób niewidzialna, bo do odbiorców trafia produkt końcowy. Zdarzają się naprawdę dobrze napisane książki i wtedy proces wydawniczy jest łatwiejszy, a czasami na którymś etapie pracy ktoś nie podoła i wtedy następne osoby w tej kolejce mają trudniej.

 

5. Które instytucje polskiego rynku książek i czasopism uznajesz za najbardziej godne zaufania zarówno pod względem merytorycznym/artystycznym, jak i uczciwości wobec pracowników biorących udział – na takim czy innym etapie – w wytwarzaniu produktów przeznaczonych do czytania? Którym spośród tego typu instytucji nie udzieliłabyś/udzieliłbyś kredytu zaufania i dlaczego?

Zofia Król: Bardzo szanuję pod tym względem pracę kilku liczących się wydawnictw średniej wielkości, które mimo obecnych na rynku zagrożeń prowadzą bardzo rzetelną merytorycznie i uczciwą wobec pracowników i autorów działalność. Wśród czasopism warto wyróżnić jeden z najnowszych miesięczników społeczno-kulturalnych, „Pismo”, które ma zasadę dużych, uczciwych wynagrodzeń autorskich.

Dawid Kujawa: Hm, opowiem o własnych doświadczeniach. Wysoko cenię sobie współpracę z Marcinem Czachorem z Wydawnictwa Ekonomicznego „Heterodox”, który nie tylko wykonuje świetną robotę, publikując po polsku np. „Przewodnik po »Kapitale« Karola Marksa” Davida Harveya (drugi tom jest już dostępny, polecam) i uparcie edukując nas w zakresie ekonomii heterodoksyjnej, ale też bardzo szanuje pracowników. W żadnym innym miejscu nie spotkałem się z tym, by wydawca z zasady, z własnej inicjatywy, wypłacał redaktorkom i korektorom połowę wynagrodzenia przed rozpoczęciem pracy, a przelewy zawsze były na czas.

Nie miałem zamiaru promować tu „swoich”, ale – cóż – teraz jestem już częścią „Praktyki Teoretycznej”, a zawsze uważałem ją za kolektyw godny zaufania. Merytoryczna wartość każdej odsłony tego czasopisma nie jest chyba czymś, za czym musiałbym tu argumentować, dlatego wspomnę tylko o uznawanej w „PT” zasadzie, która powinna być podstawą działania każdej instytucji dysponującej niewielkim budżetem: jeśli nie możemy zapłacić wszystkim, płaćmy tym, którzy pozostają na drugim planie. Byłoby super, gdyby autorka artykułu naukowego zawsze mogła otrzymać honorarium, ale jako że łapie się ona na punkty parametryczne (i to prawdopodobnie jej główna motywacja do publikowania w określonym miejscu; w większości zachodnich czasopism naukowych to autor płaci za publikację tekstu), wynagrodzenie należy się przede wszystkim tym, którzy umożliwiają doprowadzenie publikacji do skutku: korektorom, redaktorom, autorkom okładek i tym, którzy składają tekst.

Komu nie jestem w stanie zaufać? Niestety fatalnie funkcjonują u nas wydawnictwa akademickie, z zaufaniem do nich bywa u mnie ciężko. Ale znacznie gorsi są ci kolesie od „jakoś się dogadamy”.

Mikołaj Ratajczak: W tym momencie nie jestem już bezpośrednio związany z polskim rynkiem książki i do sytuacji na nim podchodzę wyłącznie z perspektywy własnych, indywidualnych potrzeb. Nie wiem, czy jest jakiekolwiek wydawnictwo naukowe, co do którego miałbym absolutną pewność, że jest w stanie zapewnić odpowiednie warunki pracy. Sądzę, że największym problemem jest to, że wciąż nie można darzyć odpowiednim zaufaniem wydawnictw uniwersyteckich (przynajmniej największych uczelni). A to one powinny wyznaczać standardy tego, jak należy wydawać książki naukowe, jakie powinny być warunki pracy przy nich (zarówno dla redaktorek, jak i tłumaczek oraz autorek). Niestety, wieloletnie ich zaniedbywanie odbija się teraz czkawką, a rektorzy patrzą na wydawnictwa często wyłącznie jako na koszty. To powinno się zmienić i to jak najszybciej, zwłaszcza, że uczynienie wydawnictw uczelnianych najważniejszymi graczami na rynku publikacji wydawniczych to kwestia dosłownie paru lat i rozsądnych inwestycji.

Bartosz Sadulski: Każda sroczka swój ogonek chwali, ale jestem dumny z faktu, że Międzynarodowe Centrum Kultury, wydające „Herito”, jest tak dobrym pracodawcą, że kiedy ponad rok temu zacząłem w nim pracować, mogłem z czystym sumieniem uznać część współpracowników za rozpuszczonych. Lata freelancerki pozwoliły mi nie tylko docenić atmosferę stabilizacji i profesjonalizmu, ale też lepiej zrozumieć położenie autorów i współpracowników. Dlatego staram się traktować wszystkich tak, jak sam byłem traktowany rzadko, a największą przyjemność sprawa mi przygotowywanie umów i poganianie autorów z odsyłaniem rachunków (serdecznie w tym miejscu pozdrawiam Marcelego Szpaka). Zawsze dobrze współpracowało mi się z dwutygodnikiem, ale też wrocławskim Towarzystwem Aktywnej Komunikacji, organizującym między innymi Festiwal Opowiadania, a i o współpracy Książkowych Klimatów z autorami, tłumaczami i redaktorami mogę mówić w samych superlatywach, w czym głównie zasługa wspaniałej redaktor naczelnej Kamy Buchalskiej. W Onecie przez siedem lat za duży tekst płacili 300 złotych, a na pytania o podwyżkę reakcja była podobna: ciesz się, że nie było obniżki. Dzięki zaoszczędzonym na autorach pieniądzom mogli sobie pozwolić na zatrudnienie Twardocha i Smarzowskiego, więc chyba warto było.

Małgorzata Szczurek: Istnieją wydawnictwa podpisujące skandaliczne umowy z autorami i tłumaczami – na przykład na przeniesienie praw. Czasami trudno wręcz uwierzyć, że takie praktyki są wciąż możliwe, a skarżą się na nie zwłaszcza osoby młode, bez dużego doświadczenia. Są też księgarze i dystrybutorzy, którzy nie mają w zwyczaju płacić wydawnictwom (płacić, czyli tak naprawdę zwracać im pieniądze za sprzedane książki), a niekiedy nie wypłacają pensji swoim pracownikom. Jako redaktorka miałam akurat sporo szczęścia. Współpracowałam z niewieloma instytucjami i wydawnictwami, głównie z Wydawnictwem Znak, Muzeum Etnograficznym w Krakowie i Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Każde z nich mogę z czystym sumieniem polecić jako uczciwe wobec współpracowników.

Aleksandra Żdan: Bardzo cenię pracę takich wydawców jak Czarne, Karakter i Bęc Zmiana. To, co i jak wydają, budzi mój autentyczny podziw pod każdym względem. Bęc Zmiana wprowadziła dodatkowo bardzo ciekawy zabieg budowania świadomości tego, co na książkę i jej cenę się składa, publikując na okładkach tabele ze spisem kosztów, które każdy egzemplarz danego tytułu „dźwiga” – mamy tam informacje o honorarium autora, kosztach druku czy marży księgarń. To bardzo ciekawy element budowania świadomości czytelniczej i ujawniania niewidzialnych aspektów rynku książki. Jeżeli chodzi o czasopisma, moją uwagę przyciągają „Dwutygodnik”, „Pismo” oraz „Czas Kultury”. Ciekawie na tym polu wygląda również „Mały Format”, szczególnie pod względem naprawdę świetnego opracowania graficznego i zaangażowania w rzetelną krytykę literacką. Wśród instytucji wspierających rozwój rynku książki warto na pewno wspomnieć o Instytucie Francuskim i Fundacji na Rzecz Myślenia im. Barbary Skargi – mam bardzo dobre doświadczenia ze współpracy z nimi i naprawdę wiele wspaniałych książek ukazało się dzięki ich wsparciu.

Śledź zmiany
To cykl tematyczny poświęcony praktyce redaktorskiej. Kliknij, by przeczytać pozostałe teksty z cyklu.

Ilustr. Aga Lutostańska

Zofia Król
ur. 1980, współzałożycielka, szefowa działu literatury, a od 2013 roku redaktorka naczelna magazynu dwutygodnik.com. Krytyczka literacka, literaturoznawczyni, doktor filozofii. Autorka książki „Powrót do świata. Dzieje uwagi w filozofii i literaturze XX wieku" (2013). Pisuje także do „Gazety Wyborczej" i „Tygodnika Powszechnego". Jurorka Nagrody im. Witolda Gombrowicza oraz Nagrody Conrada.

Dawid Kujawa
ur. 1989, krytyk literacki, redaktor, marksista. Interesuje się najnowszą polską poezją i politycznym wymiarem historycznych ruchów awangardowych. Związany z czasopismem naukowym „Praktyka Teoretyczna”.

Mikołaj Ratajczak
ur. 1986, filozof, redaktor i tłumacz. Obecnie pracuje w Zespole Filozofii Kultury IFiS PAN i współtworzy redakcję czasopisma naukowego Praktyka Teoretyczna. W latach 2012-2015 prowadził redakcję filozofii i nauk społecznych w Wydawnictwie Naukowym PWN. Na język polski przełożył m.in. "Nierówności. Co da się zrobić?" Anthony'ego Atkinsona (2017, razem z Maciejem Szlinderem, nagrodzona drugim miejscem w konkursie Economicus 2018 dla najlepszej zagranicznej książki ekonomicznej przetłumaczonej na język polski) i "Kapitał 1.1. Rezultaty bezpośredniego procesu produkcji" Karola Marksa (2013).

Bartosz Sadulski
autor tomów wierszy „post” oraz „tarapaty”. Za pierwszy z nich był nominowany w 2013 roku do Nagrody Literackiej Silesius w kategorii „debiut”, za drugi otrzymał wrocławską nagrodę kulturalną „Warto”. Wiersze publikował między innymi w Lampie, Odrze, Gazecie Wyborczej, Chimerze i antologii „Połów. Poetyckie debiuty 2010”. Autor przewodników po Malcie i Bornholmie. Stały współpracownik portalu dwutygodnik.com, sekretarz redakcji i redaktor prowadzący kwartalnika „Herito”.

Małgorzata Szczurek
– romanistka, redaktorka, tłumaczka. Współwłaścicielka i redaktorka naczelna Wydawnictwa Karakter.

Aleksandra Żdan
ur. 1989, doktorantka w Instytucie Literatury Polskiej Wydziału Polonistyki UW. W swojej pracy badawczej zajmuje się zagadnieniem żałoby po Zagładzie. W latach 2016–2018 wydawczyni filozofii, socjologii i politologii w Wydawnictwie Naukowym PWN. Od czerwca 2018 roku redaktorka inicjująca w Wydawnictwie RM.

Andrzej Frączysty
redaktor „Małego Formatu”.
korekta Marta Gastoł

Śledź zmiany
To cykl tematyczny poświęcony praktyce redaktorskiej. Kliknij, by przeczytać pozostałe teksty z cyklu.

Ilustr. Aga Lutostańska

Zofia Król
ur. 1980, współzałożycielka, szefowa działu literatury, a od 2013 roku redaktorka naczelna magazynu dwutygodnik.com. Krytyczka literacka, literaturoznawczyni, doktor filozofii. Autorka książki „Powrót do świata. Dzieje uwagi w filozofii i literaturze XX wieku" (2013). Pisuje także do „Gazety Wyborczej" i „Tygodnika Powszechnego". Jurorka Nagrody im. Witolda Gombrowicza oraz Nagrody Conrada.

Dawid Kujawa
ur. 1989, krytyk literacki, redaktor, marksista. Interesuje się najnowszą polską poezją i politycznym wymiarem historycznych ruchów awangardowych. Związany z czasopismem naukowym „Praktyka Teoretyczna”.

Mikołaj Ratajczak
ur. 1986, filozof, redaktor i tłumacz. Obecnie pracuje w Zespole Filozofii Kultury IFiS PAN i współtworzy redakcję czasopisma naukowego Praktyka Teoretyczna. W latach 2012-2015 prowadził redakcję filozofii i nauk społecznych w Wydawnictwie Naukowym PWN. Na język polski przełożył m.in. "Nierówności. Co da się zrobić?" Anthony'ego Atkinsona (2017, razem z Maciejem Szlinderem, nagrodzona drugim miejscem w konkursie Economicus 2018 dla najlepszej zagranicznej książki ekonomicznej przetłumaczonej na język polski) i "Kapitał 1.1. Rezultaty bezpośredniego procesu produkcji" Karola Marksa (2013).

Bartosz Sadulski
autor tomów wierszy „post” oraz „tarapaty”. Za pierwszy z nich był nominowany w 2013 roku do Nagrody Literackiej Silesius w kategorii „debiut”, za drugi otrzymał wrocławską nagrodę kulturalną „Warto”. Wiersze publikował między innymi w Lampie, Odrze, Gazecie Wyborczej, Chimerze i antologii „Połów. Poetyckie debiuty 2010”. Autor przewodników po Malcie i Bornholmie. Stały współpracownik portalu dwutygodnik.com, sekretarz redakcji i redaktor prowadzący kwartalnika „Herito”.

Małgorzata Szczurek
– romanistka, redaktorka, tłumaczka. Współwłaścicielka i redaktorka naczelna Wydawnictwa Karakter.

Aleksandra Żdan
ur. 1989, doktorantka w Instytucie Literatury Polskiej Wydziału Polonistyki UW. W swojej pracy badawczej zajmuje się zagadnieniem żałoby po Zagładzie. W latach 2016–2018 wydawczyni filozofii, socjologii i politologii w Wydawnictwie Naukowym PWN. Od czerwca 2018 roku redaktorka inicjująca w Wydawnictwie RM.

NASTĘPNY

varia  

Literatura jako drogie hobby - od redakcji

— Redakcja