fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

 

„Dom z dwiema wieżami” to z pewnością jedna z najlepszych niefikcjonalnych książek 2018 roku; nie wiem, czy nie najlepsza. Zaremba-Bielawski przestawia w niej opowieść o swojej rodzinie – o spotkaniu rodziców krótko po wojnie, swoim dorastaniu w siermiężnym PRL-u i wyjeździe z braćmi, matką i babką do Szwecji w 1968 roku. W drugiej części książki cofa się dalej w przeszłość, pokazując młodość dziadka Izaaka, jego pracę sędziego, dzieciństwo matki w żydowskiej rodzinie inteligenckiej, przeżycia ojca z I wojny światowej, kampanii 1919 przeciwko Ukraińcom i wojny bolszewickiej. Najwięcej miejsca poświęca jednak doświadczeniom wojennym rodziców, odtworzeniu tego, o czym nigdy ze sobą nie rozmawiali, o czym także bardzo rzadko i skąpo opowiadali synom.

 

Autobiograficzna sylwa

Nie jest to jednak typowa narracja autobiograficzna, w której bohater staje się śledczym rekonstruującym losy własnej rodziny. „Dom…” wyróżnia niezwykły warsztat literacki autora, ale też sylwiczność opowieści, w której saga rodzinna miesza się z romansem, Bildungsroman i traktatem socjologiczno-historycznym. Narracja nie ma tutaj charakteru linearnego. Zaremba-Bielawski subtelnie i z rozmysłem zaburza ciąg chronologiczny, nadając jednocześnie kompozycji ramę, wyznaczoną przez spotkanie i rozstanie jego rodziców. Gdy tuż po wojnie matka przybywa na rozmowę do słynnego specjalisty od psychiatrii, mamy wrażenie, że na naszych oczach rozpoczyna się historia płomiennego romansu. Lekarz, dyrektor szpitala, żonaty, 30 lat starszy, z rodziny o korzeniach szlacheckich. Nie chce mieć dzieci, o czym mówi bez ogródek, od razu. Dla Elżbiety to warunek nie do przyjęcia, opuszcza go zatem natychmiast. I wtedy Oskar – człowiek nasycony już życiem – rzuca wszystko, szuka jej, godzi się na małżeństwo, dzieci, pełen pakiet zobowiązań. Biorą ślub kościelny, mają trzech synów. Rozstają się dwadzieścia lat później, bo Elżbieta nie jest w stanie znieść nagonki antysemickiej, on zaś nie zna i nie rozumie jej lęków – okupacyjnych lęków, które odżywają z pełną mocą dzięki gomułkowskiej propagandzie.

»Dom z dwiema wieżami« wyróżnia niezwykły warsztat literacki, ale też sylwiczność opowieści, w której saga rodzinna miesza się z romansem, Bildungsroman i traktatem socjologiczno-historycznym

Ten romans właściwie nie powinien mieć miejsca – gdyby nie wojna, nie doszłoby do niego, bo dziewczyna z nowoczesnej, ale niezbyt zamożnej rodziny żydowskiej, której nie dane było studiować medycyny z powodu ustawy numerus nullus, raczej nie miałaby szans, by związać się z potomkiem polskiej rodziny szlacheckiej, słynnym psychiatrą. Ona decyduje się na wyjazd, on wyjeżdżać nie chce, bo jako 80-latek nie będzie w stanie zbudować sobie pozycji zawodowej. Za ich rozstanie odpowiedzialna jest jednak przede wszystkim wojenna trauma: Elżbieta nigdy nie wyjaśniła mężowi, co działo się z nią wtedy, gdy musiała się ukrywać, gdy pracowała w niemieckich rodzinach jako służąca, gdy głodowała w getcie, a potem oglądała tłusty popiół unoszący się w powietrzu. On zaś, ze swoim doświadczeniem uwięzienia w oflagu, nie byłby w stanie zrozumieć jej strachu, nawet gdyby potrafiła o nim mówić.

Lila niemało ma do zapomnienia. Nie tylko swoje imię i nazwisko. Gdy idą razem, potrafi nagle wyszeptać: „patrz, tam jest miejsce na czworo”. Wypatruje kryjówek, poddaszy, ciężkich gdańskich szaf, ziemianek z ledwie widocznym wejściem. Wtedy Oskar, słynny psychiatra, mówi: „Musisz przestać tak myśleć. Zabraniam ci”.

 

Efekt Immerdauera

Zawarte w „Domu…” żydowskie wątki budzą skojarzenia z „Fałszerzami pieprzu” Moniki Sznajderman. Tutaj także tematem staje się zniknięcie połowy rodziny (jej niearyjskiej części), relacja powojennego małżeństwa polsko-żydowskiego, które próbuje budować sobie życie na zgliszczach. Sądzę jednak, że Zarembie-Bielawskiemu bliżej do „Memorbuchu” Henryka Grynberga – obaj zakreślają bardzo szerokie tło, świadomie pomijając konwencje przedstawiania historii polsko-żydowskiej, budując swoją opowieść gdzieś obok, składając ją z zupełnie niepoprawnych elementów. Jednocześnie wiele miejsca poświęcają perspektywie politycznej i społecznej. W opowieści Grynberga o Adamie Brombergu i w sadze rodzinnej Zaremby-Bielawskiego obok losów bohatera na plan pierwszy wysuwa się refleksja nad antysemityzmem: tym, jak funkcjonował przed wojną, jakie kręgi zagarniał, jak się objawiał, oraz tym, jak zmienił się w czasie wojny oraz po niej. Czy był to polski antysemityzm, czy też raczej antysemityzm w Polsce?

„Wracam do swoich zapisków, żeby sprawdzić, kiedy zacząłem pisać »oni« o narodzie, z którego pochodzę. To było po trzech tygodniach w archiwach, śladami ojca mojej mamy. Oni. Polacy. Już nie my. Efekt Immerdauera”. Zaremba-Bielawski wydaje się do tego rodzaju myślenia podwójnie uprawniony, bo – wychowywany w szlacheckiej tradycji rodziny – do pełnoletniości myślał, że jest czystym Polakiem, dziedzicem Sarmatów. Ojciec często przypominał o herbie i większych obowiązkach wobec wspólnoty, jakie niesie ze sobą wyższe urodzenie. Nawet gdy zaczęła się nagonka antysemicka w 1968 roku, w imprezach pożegnalnych Zaremba-Bielawski uczestniczył jako jeden z tych, którzy zostają. Dopiero jedno zdanie wypowiedziane przez matkę zmienia wszystko. Z Polaka staje się nagle Żydem – i to od razu skazanym na wyjazd, bo Elżbieta informuje o swoim pochodzeniu po to, by wytłumaczyć konieczność emigracji. Wcześniej robi wszystko, by wprowadzić synów do polskości całkowicie i totalnie. Nauczona, jak ważne są dokumenty i świadectwa, wymusza na Oskarze unieważnienie jego pierwszego małżeństwa, chrzest dzieci i inne ceremonie, które mają budować ich przynależność do polskiej wspólnoty. Sama odrzuca przedwojenne imię i gotowa jest zaprzepaścić pamięć o własnym żydowskim ojcu, o całej wojennej historii rodziny – po to, by jej dzieci żyły nieobciążone piętnem.

Co ciekawe, Zaremba-Bielawski nie przestaje czuć się Polakiem, gdy opuszcza kraj na fali antysemickich represji. Prawdziwe wykluczenie ze wspólnoty narodowej dokonuje się wiele lat później i ma charakter historyczny. Dochodzi do niego dopiero, gdy zaczyna on badać losy własnego dziadka, który jako pierwszy Żyd piastował funkcję sędziego w Tarnowie, pozostając na stanowisku większą część swojego życia. Próby dotarcia do historii jego życia, odkrycia, z kim i z jakiego powodu popadł w konflikt, stopniowe odkrywanie kolejnych dowodów antysemityzmu Polaków (np. listów, które obywatele słali do władz, nie życząc sobie żydowskiego urzędnika w sądzie), sprawiają, że Zaremba-Bielawski czuje się coraz bardziej wykluczony. Nie trzeba do tego wcale Holocaustu i polskiej postawy wobec niego, wystarczają działania podejmowane w XX-leciu: wprowadzenie getta ławkowego, paragrafu numerus claususnumerus nullus, tzw. „sprawa trupów żydowskich”, ustawa z 1937 roku wydana przez Związek Lekarzy Państwa Polskiego, wykluczająca ze związku Żydów. W połowie sierpnia 1939 ZLPP domaga się, by rząd zakazał Żydom przybierania chrześcijańskich imion, co miałoby ułatwić pacjentom rozpoznawanie tożsamości lekarzy i dawać im wybór. Lila Immerdauer nie dostaje się na studia medyczne, bo jest Żydówką. Dopiero po wojnie będzie mogła podjąć pracę w tym zawodzie.

Efekt Immerdauera sprawia też, że Zaremba-Bielawski wprowadza do swojej opowieści podobny zabieg do tego, którym posługuje się Grynberg w „Memorbuchu”. Gdy Bromberg przemierza z armią Berlinga trasę od ZSRR przez Polskę, podaje przerażający refren: jak kształtowało się życie żydowskiej wspólnoty w kolejnych miastach, jakie represje przeciwko niej podejmowano na przestrzeni wieków i jak zakończył się jej byt w ramach Holocaustu. U Zaremby-Bielawskiego znajdujemy z kolei passusy dotyczące likwidacji gett w miastach, w których ukrywały się jego matka i babka. Przez Krzemieniec, Łuck i Kowle przewijają się na chwilę przed Zagładą, uciekając właściwie w ostatniej chwili. Ich ocalenie nie jest efektem żadnego cudu – to owoc wysiłku 36 osób, których nazwiska Elżbieta spisuje. Obaj autorzy tworzą zatem oskarżycielsko-żałobne refreny, pewnego rodzaju tren.

 

Koszula z pokrzyw

„Dom z dwiema wieżami” przypomina koszulę z pokrzyw, którą tka w ciągu nocy najmłodsza siostra w znanej baśni o braciach łabędziach. Bolesny proces splatania, cierpienie tego, kto tka materię – to wszystko łączy utwór Andersena z autobiograficznymi zapiskami Zaremby. U Andersena bohaterka cierpi jednak w milczeniu, podczas gdy cała historia przedstawiona w „Domu…” stanowi próbę przepracowania własnego bólu, wynikającego z wchodzenia coraz głębiej w historię rodziny. Elizie udaje się braci uratować, choć narzuca na nich koszule, gdy stoi już na stosie, oskarżona o czary (i z takiej opresji można się w świecie baśni uratować). Tymczasem cierpienie Zaremby-Bielawskiego, jego stopniowe odkrywanie kolejnych warstw w przeszłości rodziców, nie prowadzi do żadnej transcendencji, nie ma odkupienia, nikt nie znajdzie ratunku. Nikt z tej historii nie wyjdzie cało.

Cierpienie Zaremby-Bielawskiego nie prowadzi do żadnej transcendencji, nie ma odkupienia, nikt nie znajdzie ratunku. Nikt z tej historii nie wyjdzie cało

To podobieństwo rozgrywa się też na innym poziomie. W opowieści Zaremby-Bielawskiego pojawiają się zdarzenia tak do siebie niepasujące, losy tak przeciwstawne, że cała materia, jaką stają się te zapiski, przypomina właśnie koszulę z pokrzyw – nic tu się nie zgadza, nie pasuje, nie przylega. Jak pogodzić historię wojenną ojca – uwięzionego w oflagu, traktowanego z honorami, odbierającego żołd od Rzeszy – z historią matki ukrywającej się po aryjskiej stronie, upokorzonej, przerażonej, porzucającej własnego rodzica? Czytelnik odnosi wrażenie, jakby pokazywano mu dwie zupełnie różne wojny, a nie dwa epizody z tego samego konfliktu. Różne wersje wzajemnie się wykluczają, a bohaterowie okazują się nagle kimś innym – tak dzieje się chociażby z babką, która w okresie dzieciństwa autora ma wszystkie cechy świętoszkowatej staruszki-katoliczki, domagającej się, by ksiądz poświęcił każdy pokój w nowym mieszkaniu. Lata później okaże się, że przez większą część swojego życia była niepraktykującą, kompletnie zlaicyzowaną i spolonizowaną nowoczesną żydówką, która przechrzciła się w czasie wojny.

Praca Zaremby-Bielawskiego nie jest więc pracą prządki czy szwaczki, które cierpliwie zbierają podatny im materiał. Autor „Domu z dwiema wieżami” do swej pracy potrzebuje nie tylko cierpliwości, ale i siły, by pokonać wszystkie węzły, By choć na chwilę utrzymać w bezruchu te rozjeżdżające się wątki, sztywne nici losów własnej rodziny. Zwłaszcza że sam obserwuje tę rodzinę z dwóch perspektyw: próbuje odtworzyć kształt świadomości chłopca, jakim był kiedyś, jego doświadczenia, przemyślenia, lęki. Pisze o nim raz to w trzeciej, raz w pierwszej osobie – ta niekonsekwencja pokazuje, że upragniony dystans nie jest możliwy, że tylko przez chwilę można patrzeć na siebie w sposób chłodny, z oddalenia. Innym razem staje się dorosłym reporterem, szwedzkim dziennikarzem, który szuka jakichś odłamków przeszłości, przegrzebuje archiwa, tropi dawno zmarłych.

 

Milczenie powleka wszystko

Po wojnie rodzina Zaremby-Bielawskiego żyje wspomnieniami jego ojca, ale nie chodzi tu o dominującą pozycję pater familias, ale o fakt, że jego doświadczenia – choć sprzeczne z obowiązującą doktryną komunistyczną – są bardziej akceptowalne, łatwiej przyswajalne niż doświadczenia wojenne matki. Dlatego chłopcy mogą zakładać jego wojskową czapkę, a różne obowiązki uzasadnia się faktem, że praszczur Zarembów walczył pod Grunwaldem. Druga strona rodzinnej historii, wszystko, co wnieść mogłaby pamięć Immerdauerów, jest skrupulatnie ukrywane przez matkę i babkę. Relację matki i syna, Elżbiety i Macieja, charakteryzuje właśnie milczenie, odmowa, osobność i samotność, a jednocześnie jest to związek bardzo bliski, oparty na szczerym uczuciu. Emblematyczna wydaje się tutaj ich jedyna wspólna wyprawa – do Oświęcimia. Zaremba-Bielawski używa właśnie tej nazwy, żeby pokazać, że matka zabiera go w miejsce polskiej pamięci o wojennym cierpieniu; to nie jest przestrzeń, w której dokonała się żydowska Zagłada. Jednocześnie w czasie tej upiornej wycieczki matka nie tłumaczy synowi niczego, otorbia się w swoim bólu. Zamyka się przed nim – jednak nie ze strachu, ale z miłości, by nie przekazywać dalej traumy, nie obarczać dziecka piętnem żydowskiego pochodzenia: „Jeszcze przez pięć lat udaje jej się ukryć przed dziećmi, że mają przeznaczenie. Jeszcze przez pięć lat on może w fantazjach ćwiczyć swoją rycerskość, traktując Żydów i Cyganów prawie jak równych sobie. A kiedy w 1968 roku on nie dostaje się na studia, ona pozwala mu wierzyć, że najzwyczajniej nie zdał”.

Już ten krótki fragment pokazuje niezwykle silny, skumulowany ładunek subwersywny, którego literacką moc porównać można chyba tylko właśnie z pisarstwem Grynberga. Zaremba-Bielawski w nosie ma schematy przedstawiania relacji polsko-żydowskich, buduje swoją osobną pozycję. Tutaj wszyscy są winni i zarazem uwięzieni w historii. Elżbieta wypiera się własnego pochodzenia, porzuca ojca, by uratować matkę i siebie. Po wojnie, już jako matka, umacnia to kłamstwo, by jej synów nie spotkał ten sam los, robi wszystko, by zatrzeć żydowską pamięć swojej rodziny – wierzy, że w sytuacji zagrożenia może to ocalić im życie. Słaby jest ojciec, który z miłości zgadza się na założenie drugiej rodziny, a potem puszcza synów na poniewierkę, choć w listach próbuje jakoś z siebie ten ciężar zdjąć. Winni są synowie, bo nie zadają pytań, pozostają rozdarci między rodzicami. Odkrycie tożsamości żydowskiej nie jest ruchem poziomym, ale wiąże się z pewnego rodzaju upadkiem, jak pisze sam Zaremba-Bielawski w przytoczonym wyżej fragmencie: wychowany w tradycji rycersko-szlachecko-polskiej, sam czerpie dumę z traktowania Żydów i Cyganów „prawie na równi”. Nie można zatem powiedzieć, że jest to opowieść faworyzująca jedną tożsamość, jedną pamięć. Przeciwnie – autor wygrzebuje z równą bezwzględnością fakty z historii obu rodzin, rozlicza oboje rodziców i szersze grupy społeczne, z których pochodzą. A sztuka ta jest tym trudniejsza, że chirurgiczny zabieg dokonuje się tu na jego własnym ciele – to przecież w nim łączą się obie historie.

Czytanie
non-fiction

Autorski cykl Pauliny Małochleb, która pisze o książkach reporterskich i biograficznych.

Ilustr. Natalia Przybysz

Maciej Zaremba-Bielawski
„Dom z dwiema wieżami”, tłum. Mariusz Kalinowski, Karakter, Kraków 2018, s. 320.

Paulina Małochleb
krytyczka literatury. Sekretarz Nagrody im. Wisławy Szymborskiej. Autorka książki „Przepisywanie historii. Powstanie styczniowe w powieści polskiej w perspektywie pamięci kulturowej”. Pisze dla "Fa-artu", "Nowych Książek", "Odry", „Polonistyki”, „Polityki”, "Twórczości", "Znaku". Laureatka Nagrody Prezesa Rady Ministrów 2014 i Stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Młoda Polska 2017. Prowadzi blog ksiazkinaostro.pl.
redakcjaJacek Wiaderny
korekta Marta Gastoł

Czytanie
non-fiction

Autorski cykl Pauliny Małochleb, która pisze o książkach reporterskich i biograficznych.

Ilustr. Natalia Przybysz

Maciej Zaremba-Bielawski
„Dom z dwiema wieżami”, tłum. Mariusz Kalinowski, Karakter, Kraków 2018, s. 320.

POPRZEDNI

recenzja  

Strategie przetrwania. Cięcie

— Cezary Wicher

NASTĘPNY

rozmowa  

Jestem, mam

— Andrzej Frączysty