fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Ćwiczenia z rezygnacji
To autorski cykl postfelietonów Krzysztofa Sztafy prowadzony na łamach "Małego Formatu". Kliknij, by zobaczyć jego pozostałe odcinki.

 

39.

Wtorek, środa albo czwartek; wychodzi na jedno.

40.

Śnieg tej zimy – na jedno.

Śnieg tej zimy nie zaskoczył nikogo, albowiem […]

41.

„Jest tedy zadaniem historii, ażeby […]

42.

Japa, typie. „Piątek”.

Błagam.

Gdybym miał zespół, nazwałbym go SCHAUMA. W nocy niebo przecinane przez szare wstęgi; wtorek, środa albo czwartek. Weekend, dialektyka negatywna. Miłuję swoje traumy, bo i tak wychodzi na jedno, kruche i gliniane jedno, takie, które można położyć przy kominku. Przy mahoniowym obiciu. Z kolei w dzień niebo przecinane przez wstęgi białe. Czasami boli mniej, czasami więcej. Co wynika z tego papuśnego bólu? Podwórko, a w nim drzewa, do kikutów przyspawane ptaki – to, że „w naszych domach gwiżdże elektryczność”. Słowa poety, który pracuje na islandzkim parkingu. W małej, ocieplanej budce. Przed sobą nie przyznaje się do tego, ale patrzy na szczyty gór i czuje łechtanie muz.

Myślę obcymi myślami, albowiem […] na swoje nie mam siły. Albo fantazji. Zbudziłem się, było pomiędzy czwartą a piątą, bez siły wyszedłem do kuchni, bezsilnie nalałem sobie wody, „gwizdała elektryczność”.

Taka była moja mała prawda (mogłem ją sobie podarować). Na białej ścianie placek po pajączku. Nie miałem siły, chciałem wrócić do spania. Miałem mało siły, nie chciałem być tam, gdzie akurat byłem. Gdybym jednak w domyśle znalazł się wreszcie tam, gdzie akurat chciałbym być, najpewniej zapragnąłbym być gdzie indziej. Zima – śnieg tej zimy […] – wysysa ze mnie energię, wielka we mnie, wielka zamieć. I proste następstwa. Wróciłem do łóżka, obejrzałem dwa odcinki serialu o nastolatkach z libidalną fiksacją, później wstałem raz jeszcze, tup do kuchni, pyk do lodówki, bezsilną zrobiłem sobie kanapkę; było mi wstyd.

Że jestem człowiekiem, wiadomo. Poza tym, że nie mam zespołu SCHAUMA. W zespole SCHAUMA mógłbym śpiewać o tym, że zimą jest zimno, a latem jest ciepło. Że jak podgrzejesz wodę, to ona zacznie wrzeć. Że w nocy niebo przecinają szare wstęgi, a za dnia wstęgi białe. Że wieje i o wietrze możemy mówić głównie ze względu na jego funkcję.

Strasznie wiało tej nocy, byłem rozczochrany i zagubiony, nie miałem na tyle fantazji, by myśleć swoimi myślami, więc myślałem myśli cudze, ażeby te cudze myśli stały się płaskie i zlały z moimi. Aby ułożyły się w przepływające przeze mnie spirale.

Kanał lewy, kanał prawy, kapitał zmienny, kapitał stały. Kiedy zadajesz sobie pytanie o to, co ci dolega, tak naprawdę pytasz o kapitalizm.

43.

Kiedy chcesz coś zmienić, chcesz zmienić kapitalizm. Proszę wybaczyć prywatę […], to jest pisanie konceptualne. Albo gówno. Runie system pracy najemnej; wychodzi na jedno, takie jedno, którym można popieścić zmysły. Wszystkie hegemonie wcześniej czy później rodzą swoją kontrpubliczność, ale ja – random z randomowego pokolenia – nie jestem ani wcześniej, ani później, tylko teraz, w jakimś nieskończonym dzisiaj. Dzisiaj w nocy niebo przecinają szare wstęgi, w dzień wstęgi białe: repetycja jest figurą schizy. Chciałbym należeć do klasy średniej, podzielać jej aspiracje. W poszukiwaniu istoty języka dochodzę do wniosku, że najbardziej inspirujące wydają mi się nowe teorie zarządzania żywą pracą: żywa praca zatrzymuje historię, która już „zawsze jest dzisiaj”.

44.

Żywa praca pisze wiersze, w których opisuje swoje konsumpcyjne aspiracje. Albo sprzeciw wobec nich, ale i tak wychodzi na jedno. Dzisiaj – już na zawsze dzisiaj – oglądam film o dobrych nazistach w łodzi podwodnej, w którym każdy rozkaz kapitana jest dublowany przez randomowych oficerów. Każdy z nazistów ma jakąś rodzinę, jakieś dzieci, jakąś przeszłość domu rodzinnego; wszyscy zasypiają w kajutach i piszą listy, których nie będą mieli okazji wysłać. Trafiam akurat na scenę nieudanego ataku na brytyjski handlowiec: jest okropna pogoda, jakiś monstrualny sztorm, z otwartego mostka do środka wlewa się słona, lodowata breja Pacyfiku. Wyobraź sobie, że się w niej zanurzasz. Żaden marynarz nie robi z tego sprawy. Jest dopiero drugi rok wojny, handlowce często pływają bez eskorty i stanowią łatwy cel. Nawet podczas sztormu. Znam ten film, widziałem go w całości już kilka miesięcy temu, ale teraz albo wówczas – tej nocy albo tamtego dnia – nie mam pojęcia, co w zasadzie oznacza tych kilka miesięcy. Podwodna przygoda kończy się na tym, że wszyscy umierają (NAZI PIGS MUST DIE). „gdy przed obliczem śmierci stanę, wtedy powiem jejciu”. Gdyby naziści z łodzi podwodnej pożyli jeszcze kilka lat, staliby się częścią nowej klasy średniej.

W ciągu kilku kolejnych lat – co to oznacza – na ich ziemi powstaną pierwsze elektrownie jądrowe. Odkąd rozmawiam głównie ze zmarłymi filozofami, coraz mniej zależy mi na dialogu z żywymi („jako zmarli potrzebujemy więcej szczęścia”).

45.

To nie był dobry rok (chyba że jednak), ale też błagam, żadna z tego tragedia, bo niby który spośród tych dwudziestu siedmiu był dobry. Może ten, w którym przystąpiłem do pierwszej komunii świętej. Wiązałem uroczyście białe lakierki w sypialni rodziców: naprzeciw wielkiego lustra, w którym odbijał się pucołowaty chłopczyk. Z sylwestra najwyraźniej pamiętam wracanie metrem i wyprawę po fajki za ostatni hajsik, padał deszcz, świtało, na niebie białe wstęgi po tych szarych, na uszach słuchawki, w serduszku, wiadomo, niepokój. Tak sobie. Szklane elewacje wieżowców odbijały niezogniskowane refleksy; mógłbym się w nich obejrzeć, tak jak wtedy przed wielkim lustrem, ale nie chciałem widzieć swojej japy. W drodze z metra do mieszkania prawie skoczyłem pod samochód (umrzeć pod kołami zdezelowanej Skody, trochę lipa); w ostatniej chwili doszło do mnie, że lepiej nie, bo w lodówce czekały na mnie zapiekanki. Easy, pomyślałem, zaraz będę sobie spokojnie jadł. W kuchni pustej i zimnej. W mroku wielkim i przeciągłym, wśród gwiżdżącej elektryczności. Najpierw czułem się spóźniony wobec swoich pragnień, później dochodziłem do siebie przez trzy dni, ale nie było między nimi – między tymi dniami – żadnych następstw, one po prostu nałożyły się na siebie i tak już zostało. Witaj nowy roku, jakież to dary nam przyniesiesz, żegnaj roku stary, „jakiegoż to gościa mieliśmy”. O czym w starym roku rozmawialiśmy, czyjeśmy uszy całowali wilgotnym językiem, kogośmy drapali po plecach w bezsenne albo po prostu nieprzespane noce tamtego stycznia, tamtego czerwca, tamtego listopada? Czy wiosenną odwilż przyjęliśmy ze stosowną ulgą? Czy pociliśmy się w skwarze? W pociągu na wakacje? I wreszcie: kiedy spadł śnieg, czy byliśmy na niego gotowi? Śnieg tej zimy nie zaskoczył nikogo, albowiem […] mieliśmy nadzieję i chcieliśmy tylko dobrze. Czy wierzyliśmy w oczyszczającą moc muzyki, w to, że wszystko będzie dobrze, jeśli tylko przytulimy się do siebie i tak sobie objęci na chwilę bezczelnie zostaniemy?

Pewnie tak, pamiętam muzykę i to, że prawie nic nie było „dobrze”. Tejże zjebanej nocy albo w tymże zjebanym dniu stanęło mi to przed oczami; patrząc na przyspawane do kikuta ptaki potakiwałem do siebie z tajemnym porozumieniem. Pomyślałem, że gdybym miał zespół SCHAUMA, mógłbym nawet napisać o tym kawałek.

46.

Jest tedy zadaniem historii, ażeby […] krytykę nieba przekształcić w krytykę ziemi. Wrócę tutaj – do „Ćwiczeń…” – raz jeszcze, a potem najpewniej daję spokój miejscu na serwerze. Niewiele mam już tutaj do powiedzenia; kogo interesują te fafuśne podrygi trzydziestolatka. Serdecznie pozdrawiam z pizgawicy, noście czapki, szale i rękawiczki, trzymajcie się ciepełka jak życia.

Ćwiczenia z rezygnacji
To autorski cykl postfelietonów Krzysztofa Sztafy prowadzony na łamach "Małego Formatu". Kliknij, by zobaczyć jego pozostałe odcinki.

Krzysztof Sztafa
ur. 1991, krytyk literacki, publicysta, prozaik. Doktorant w Instytucie Badań Literackich PAN w ramach projektu „Humanistyka cyfrowa”. Publikuje w prasie i internecie. Stały współpracownik „Małego Formatu”. Mieszka w Warszawie
redakcjaAndrzej Frączysty
korekta Lidia Nowak
POPRZEDNI

szkic  

Kot jako tekst

— Mikołaj Borkowski