Cyprian Kamil Cyprian
Norwid to brzdęk. Puch żelaza, fauna peronów.
W Paryżu słychać trawienie marzeń
prowincjusza, powolne ruchy przełyku. Norwid,
ten to przemyślał! Złamał myślnik w trzech
miejscach. Męczył temat w urzędzie, cisnął z nich.
Norwid to przemyślał.
Siekierę odrobaczył, naciął sobie makówkę. Przesadził.
Upiorny był, nawiedzał, ofuknął. Żaden człowiek
go nie oglądał. Okręcił wieżę.
Poprzestawiał szyki, skakał do gardła.
Sam się popsuł. Póki mógł.
Cudze zero go wnerwia – mówi Fryc.
On w ogóle nieużyty – mówią fraucymery.
Cały jest na zewnątrz, kto go zna?
Bezę kroił, potrajał zeza, syn Europy poza kręgiem.
Miał zlecenie na Karpowicza.
Gwizdał małpki. Skoczył.
Norwid to Kabul. Otoczył się wyciem.
Szydził ze struny, zerwał się.
Lepki, gburowaty, dobry na paszę.
Turbosłowian rozkołysał,
cudzowierców powykreślał. Skopał
studnię. Umarł dla siebie. Pękł jak myszka,
płonął za blisko, kopcił w oczach.
Wypił francę od tygrysa. Był jednością
z fortepianem w biedaszybie.
Zstąpił do policji,
bronił czarnych. Zwalniał na szutrze,
kochał go kryminał.
Szyny Les Invalides, Mickiewicz
wymachuje gęsią pipką. Słowacki
to efeb sekty. Gardło Paryża wypełnione
brodawkami. Towiański depeszuje cipkę
do ochrany, za wiedzą,
za miedziaki. Norwid nie był taki, Norwid
to prątek. Norwid czesze grzywy
rzygaczy. Kraken biedy rozpuszcza kolana.
Norwid sumuje porachę.
Stegozaury całują mu włoski.
Norwid kwestuje pod cipką Loulou.
Norwid nie zna murzyna.
Celuje
w stosunki. Noir-Vide jest murzyn i natręt- mówi
Lubomirski, mason. Bieda się cieszy.
U Boga kręcą noskami. Poraził kokoszki.
Piwo mu nie smakuje,
po winie się odkuje. Ssie temperę. Ssie ryciny.
Zionie deprechą, Norwid!
Dłubie, ryje w mostku zakochanych.
Rzyga nim wszechnica.
Wcześniej nie rzygał. Czarne kwiaty od Kemala,
ojca wszystkich Turków. Oślinił podprogi.
Białe róże od niewiasty. A tak hołubił! Donasza
po gburze, kocha kraj, donasza
go kryzys. Grochowiaka
spławił żwirem. Dama o pełnym cycu
gromi go. Kloszard go zwąchał.
Norwid to lepszy numer, spojówka,
wykastrował się pomadą, widział Whitmana.
Ptifurki z jagnięcia, kamelie, bulwary.
Iskierka mu odchodzi. Czy Norwid jechał metrem?
Śmierdzą nimfy. Jechał,
śmierdział węglem nieumytym.
Napisał do mamy, oddał sonet. Wykastrował
się kamelią. Norwid to masarnia o świcie,
obelisk imienia Kemala. Sypali mu wapno, nie pił,
oszczał się na rondzie. Paryż nim czyści. Norwid
to folia na polu rzepakowym.
W listopadzie wzgardził nim powstaniec.
Przetłumaczył Ildefonsa, mówił Cukrzę,
zamiast Słodzę. Norwid się poci,
modli, ściera go robak, gardzi,
nucą: Mare profumo di Mare. Mi piacce.
Goofy
Któregoś razu poszedłem na łąkę,
bez ubrania. Od razu przejął mnie
język plechy, rozgałęziona mowa matki.
Wiem to od niej i od niego. Gratis
za porzucenie podziałów. Otoczyła
mnie natura. Moje nerwy przechodzą
w liście i korzenie. Zwiewajmy stąd,
mówi ławica. I zwiewają. Zrzucamy wino
i bochny. Nie dościgną nas granaty Boszów,
popiskuje hardo wacuś.
Ucho w ziemi słyszy, że grzyb to wiatyk.
Marks to kielich. Kraj to kręgielnia
nad głową. Polska to czoło lodowca.
Rafineria szynki. Całują się. Kościół
to złoto w żelatynie i mrówkojad.
Rozjaśni się dolina, tatuaże zejdą z ciał.
Ezra, dzwonił opos i pytał
Chciałem się pośmiać, że wyskakujesz z błękitnej przerębli,
gromko wołając „husia!”, ale kręcę głową.
Nad każdym śpiącym dłuto. Anioł nad każdym śpiącym
w tunelu, w terrorze.
Sprawa jest rozwojowa, czas nie grał roli.
Jérôme Lejeune
Wejść może każdy w piżamce La Scali,
od najmniejszego do jeszcze mniejszego.
Błysk, tygrys na pokładzie, Eli za sterem.
Dźwięk wziął się i rozlał, zgłupiałem,
istna rozkosz, gryfoniki szumią potężnie.
Szalom dla wujka przy stole, szalom,
a nad nami membrany Atemkristall.
(ur. 1984) Mieszka i pracuje we Wrocławiu.