„Historia żony” autorstwa Marilyn Yalom przekrojowo prezentuje losy zamężnych kobiet od czasów biblijnych po przełom XX i XXI stulecia na kilku obszarach geograficzno-kulturowych – głównie angloamerykańskim, a poza tym francuskim, niemieckim i włoskim. Autorka opisuje małżeństwo jako związek przez wieki upośledzający kobiety pod względem prawnym i ekonomicznym, ale nie tylko: jest także uwrażliwiona na kulturowe fantazmaty związane z byciem żoną, mające swoje źródło w przekonaniu o nierówności płci. Przytacza również nieoczywiste formy oporu, który stał się udziałem mężatek, a także włącza w obszar ich doświadczenia motywacje indywidualne i emocjonalne, pozytywne i negatywne. Te ostatnie (tj. emocjonalne) znikają jednak z jej opowieści, gdy w schemacie narracyjnym „Historii żony” zaczyna dominować słownik emancypacyjny z drugiej połowy XIX wieku Małżeństwo (i rodzina), początkowo traktowane przez rzeczników i rzeczniczki równości płci jako poligon egzystencjalnego i humanistycznego eksperymentu, zostaje wówczas podane w wątpliwość i wykluczone z obszaru kobiecych doświadczeń formujących jako środowisko antykobiece i patologiczne. Jak pisała w sposób symptomatyczny dla dojrzałej pierwszej fali feminizmu Lily Braun w „Historii rozwoju ruchu kobiecego”:
Miłość macierzyńska jest zatem pierwszym przebłyskiem ducha w pierwotnej ciemności, przez miłość macierzyńską kształtują się pierwsze pojęcia moralne. Gdyż nie związek między mężczyzną a kobietą, ale węzeł, łączący matkę z dzieckiem, był pierwszym uczuciowym stosunkiem w ludzkiem plemieniu (1901, wyd. pol. 1904).
Mniej więcej w drugiej połowie XIX wieku perturbacje romantyczne ustępują na rzecz bardziej palących kwestii związanych z zawodową pracą kobiet albo z ich indywidualistycznymi pragnieniami. W nieco uproszczonym ujęciu Yalom małżeństwo przełomu XX i XXI stulecia jest ze swej natury relacją zawiązywaną dobrowolnie i z miłości. Popularna herstoria wyklucza ze swoich narracji (a szkoda!) sprawczość kobiet, które sprytnie wykorzystują małżeństwo jako ekonomiczną albo prestiżową trampolinę. Do tego wątku jeszcze powrócę – tymczasem o samym układzie książki.
„Historia żony” składa się z dziesięciu rozdziałów ułożonych chronologicznie, ale dających się dodatkowo podzielić na trzy części zgodnie z dominującymi w nich narracjami. Pierwsza z nich obejmuje czasy od starożytności biblijnej po końcówkę XVIII wieku. To herstoryczny bric-à-brac, który trudno podsumować z powodu rozległości encyklopedycznego drobiazgu. Jego treść można ująć w skrócie następująco: małżeństwo miało u swoich źródeł przede wszystkim charakter układu ekonomicznego. Aspekt uczuciowy był drugorzędny dopóty, dopóki w XII wieku Francuzi nie wynaleźli miłości romantycznej. Nowością stała się także równość małżonków wobec normy legislacyjnej i obyczajowej; przez stulecia w sankcjonowanej przez prawo (i od średniowiecza przez Kościół rzymskokatolicki) instytucji małżeńskiej mąż miał pełną władzę nad żoną. System prawny zaś regulował seksualność kobiet, zabraniając im nieślubnych relacji erotycznych i jednocześnie pobłażliwie traktując cudzołóstwo ich partnerów. Między innymi w uchwalone w 18 r. p.n.e. Lex Julia stanowiło, że mieli oni obowiązek zgłoszenia niewierności żon w ciągu sześćdziesięciu dni od wykrycia zdarzenia, dzięki czemu mogli otrzymać rozwód. Ich partnerki, postawione w takiej samej sytuacji, pozbawione były możliwości podjęcia analogicznego działania i prawnej separacji od niewiernego męża. Wreszcie małżeństwo ściągnęło na siebie odium ze strony chrześcijańskich teologów, którzy dowartościowali celibat. Nie znaczy to jednak, że nie miały miejsca sytuacje, w których namiętność i erotyczne spełnienie brały górę nad religijnymi i kulturowymi ograniczeniami – świadectwem tego novum są dzieje Abelarda i Heloizy. Co ciekawe, na przeciwnym biegunie małżeńskich pragnień, wyrzeczeń i subwersji lokuje się znacznie już późniejsza historia Margery Kempe (przełom XIV i XV wieku) – początkowo mężatki, później mistyczki i autobiografki, która z sukcesem wymogła na mężu celibat i barwnie opisała swoje duchowe poszukiwania.
Żony nie zawsze były przytwierdzone wyłącznie do kuchni i salonu. W wielu średniowiecznych miastach i miasteczkach miały prawo wykonywać zawody rzemieślnicze albo pomagać mężom w prowadzeniu interesów. Wizję nowoczesnego małżeństwa, opartego na wzajemności i miłości (ale jeszcze nie na równości), realizowały natomiast społeczności protestanckie, w których dzięki praktykom duchowej introspekcji kobiety przeżywały swój status małżeński na sposób bardziej kontemplatywny i intymny. Tu interesującym przykładem służy historia poetki Anne Bradstreet (ok. 1612–1672), angielskiej purytanki, która wyemigrowała z mężem do Massachusetts w Stanach Zjednoczonych. Na podstawie jej utworów literackich Yalom pokazuje, jak w obrębie purytańskiej normy mogła się ona wypowiadać otwarcie na temat erotycznych relacji z mężem oraz cielesnego przeżywania macierzyństwa.
Chyłkiem prześlizgnijmy się do kolejnego stulecia. W XV wieku sytuacja w republikańskiej Ameryce i Francji – pisze Yalom – zyskała nowy wymiar, związany z pojawieniem się jawnego zaangażowania politycznego kobiet czy też ogólniej: ich świadomości politycznej. Teza to dość niefrasobliwa – przeciwstawianie politycznego zaangażowania funkcjonowaniu w sferze prywatnej bywało i bywa sporym uproszczeniem, które wyklucza z męskocentrycznej historii kobiety i nie widzi pośrednich, przekraczających tę alternatywę form ich zaangażowania. „Historia żony” należy do tych nieakademickich ujęć herstorycznych, które trudno krytykować; mają one dobre intencje i konsekwentnie opowiadają o dzielnych kobietach, które albo prywatnie zachowywały bezkompromisową lub kompromisową niezależność, albo publicznie wypowiadały się na rzecz równouprawnienia – nawet jeśli ujęcia te kreują apologetyczny, świątobliwy wizerunek roli kobiet w historii.
Publikacja Yalom należy do tych nieakademickich ujęć herstorycznych, które trudno krytykować, nawet jeśli kreują apologetyczny wizerunek roli kobiet w historii
Prawie dwudziestoletnia „Historia żony” (oryginalnie wydana w 2001 r.) dobrze pokazuje sprzeczność tkwiącą w popularnych herstoriach, które nawet jeśli odsznurowują usta swoim bohaterkom, to robią to co najwyżej tylko do połowy. Ten jeden z głównych grzechów popularnej herstorii widać wyraźnie w opowieści Yalom o losach Marie-Jeanne Roland, która „była prawą ręką męża piastującego ważne stanowiska rządowe”, „chciała uchodzić za konwencjonalną nieasertywną żonę, a nie za wścibską harpię szkalowaną później przez wrogów męża” (s. 204). Dalej jest mowa o umiarkowanych poglądach politycznych (s. 206). „Tylko żona” o umiarkowanych poglądach republikańskich… Niewiele jak na żyrondystkę prowadzącą salon polityczny, intelektualistkę świetnie zorientowaną w ówczesnych politycznych układach, antymonarchistkę i oświeceniową krytyczkę katolicyzmu, autorkę słynnego listu rewolucyjnego do Ludwika XVI, w końcu – ofiarę jakobińskich rozliczeń. Gdy Roland została uwięziona, mogła wyjść z ukrycia, pod własnym imieniem i nazwiskiem słała protesty i listy do Konwencji i swoich stronników. Podczas przesłuchań i procesu zaś manipulowała swoją personą żony, „milczącej kobiety”, by ukryć własne polityczne zaangażowanie. Była to czysta maskarada, która podwajała efekt jej politycznego wpływu. Między biograficznym résumé w książce Yalom a autoportretem wyłaniającym się z jej pamiętników różnica jest tak wielka, jak między bambusowym nożem do smarowania chleba a ostrzem gilotyny.
»Historia żony« pokazuje sprzeczność tkwiącą w popularnych herstoriach, które nawet jeśli odsznurowują usta swoim bohaterkom, to robią to co najwyżej tylko do połowy
Druga część „Historii żony” dotyczy wieku XIX, w który wkraczamy z obrazem porażki zaczątków ruchu kobiecego. Republikańskie małżonki miały realizować się jako matki młodych obywateli – był to typowy konserwatywny zwrot po rewolucji lub wojnie. Anielskiego sznytu kobiecości miała przydawać uczuciowa motywacja wyboru kandydata na męża – dominowała wizja małżeństwa z miłości. Ubóstwieniu kobiety (i jednocześnie jej represjonowaniu) służyło wiktoriańskie tabu nałożone na intymność relacji i pożądanie. Wreszcie żona stała się w oficjalnym normatywnym dyskursie figurą domową, a „kult obowiązków domowych” – „rodzajem świeckiej religii’ (s. 223). Na takim gruncie narodził się w kontrze silny ruch feministyczny, który doprowadził do istotnych zmian legislacyjnych na rzecz kobiet. W Anglii i Stanach Zjednoczonych stopniowo zyskiwały one możliwość partycypowania w majątku małżeńskim, a także, w razie rozwodu, równe albo takie samo jak mężowie prawo do opieki nad dziećmi, nie mówiąc o możliwości uczęszczania na uniwersytety i kształcenia zawodowego. Jednym z przełomowych momentów było dostrzeżenie ekonomicznej wartości domowej pracy kobiet. Opisywała ją m.in. Charlotte Perkins Gilman, bardziej znana jako autorka autobiograficznej „Żółtej tapety” (1892) – opowiadania o kryzysie psychicznym i przymusowej terapeutycznej izolacji. Uwzględnienie potrzeb kobiet przekładało się również na postulaty dostępności antykoncepcji i prawa do aborcji. Te ostatnie doczekały się wyjątkowo absurdalnej reakcji w postaci działań fanatycznego „krzyżowca czystości” Anthony’ego Comstocka. Za jego sprawą w 1873 r. amerykański Kongres uchwalił zakaz dystrybuowania pocztą środków antykoncepcyjnych. Mało tego, Comstock otrzymał stanowisko „wielkiego inkwizytora” – specjalnego agenta poczty, którego zadaniem było tropienie nadużyć. Zajmował się tym do śmierci w 1915 r. Z kolei na rzecz kobiet w tym zakresie działała Margaret Sanger (1879–1966) – pielęgniarka, jedna z czołowych amerykańskich rzeczniczek świadomego macierzyństwa i edukacji seksualnej.
W dalszej części tekstu przedstawia Yalom sytuację dziewiętnastowiecznych amerykańskich żon, koncentrując się na kategorii rasy. Źródła diarystyczne i pamiętnikarskie dowodzą, że na Południu Stanów Zjednoczonych relacje między białymi paniami a czarnymi niewolnicami przybierały niekiedy bliski, przyjacielski lub wręcz intymny charakter „i w środku patriarchalnej hierarchii [te kobiety] stworzyły świat żeńskiej współzależności” (s. 256). Niekiedy jednak, pod nieobecność mężów, kobiety przejmowały obowiązki i same wymierzały niewolnicom kary. Jeśli zaś chodzi o czarne żony, to w gestii białego pana leżały wszelkie ruchy matrymonialne i łączenie ich w pary z niewolnikami, choć małżeństwa te nie były uznawane przez prawo. Doświadczenia niewolnic związane z przemocą, też seksualną, przytacza Yalom, cytując liczne wypowiedzi tych ostatnich. Jest to bez wątpienia najbardziej interesująca partia syntezy. Na Południu bowiem wykształcił się rodzaj heteroseksualnego aranżowanego związku, zawieranego na plantacjach podczas świeckiej ceremonii udającej chrześcijańską – w roli kapłana występował właściciel niewolników, ale przysięga nie zawierała religijnych odwołań, chociaż bywało i tak, że ślubu udzielał pastor. Tradycyjnym zwyczajem wśród nowożeńców było skakanie nad miotłą, rytuał o mocy symbolicznego, duchowego oczyszczenia. Małżeństwa te opierały się na patriarchalnym układzie relacji między żoną a mężem, a w życiu emocjonalnym dzieci dominowały matki, które dźwigały ciężar obowiązków domowych, poza pracą u właścicieli. Te quasi-małżeństwa mogły być z perspektywy niewolnych próbą ocalenia humanistycznych wartości – zarówno taka teza, jak i inne, które nasuwają się po lekturze świadectw niewolnic i niewolników, mogłyby rzucić nowe światło na rolę kobiet i żon. Szkoda więc, że Yalom nie ukazuje ich jako form obrony człowieczeństwa, szczególnie że miały one kolosalne znaczenie dla ruchów abolicjonistycznych. Dwa przywołane świadectwa wskazują, że bycie kobiety i mężczyzny razem w warunkach niewoli było naznaczone płynnością między tym, co ludzkie, i tym, co zwierzęce. Mężczyzna z Alabamy powiedział osobie przeprowadzającej z nim wywiad o związku swoich rodziców: „Tato i mama nie być manżelstwem, bo wtedy białe państwo parzyć niewolne chłopy i baby nicem kunie i krowy” (s. 259). Używając porównania do zwierząt, seksualne i quasi-małżeńskie relacje opisuje także była niewolnica z Teksasu Sarah Ford: „[O]ni po prostu parzyć chłopy i baby plenne niczem muły. Jeśli babie chłop niemiły, nic to, baba iść musiała” (s. 259).
Przegląd losów Amerykanek w XIX wieku dopełnia rozdział „Wiktoriańskie żony na amerykańskim Dzikim Zachodzie”, prezentujący mniej oczywistą drogę emancypacji żon, a mianowicie tę, którą kroczyły one w warunkach walki o przetrwanie na nowej ziemi. Emancypacja to dość ograniczona, bo wciąż miały się spełniać jako matki i gospodynie, ale już na równi z mężczyznami wykonywały męskie prace, takie jak zbieranie plonów czy polowanie. We wczesnych społecznościach górniczych Południowego Zachodu żony pionierów prowadziły pensjonaty i świadczyły drobne usługi. Doświadczeniem powtarzającym się w spisanych przez nie dokumentach osobistych były wizyty w ich domach Indian, którzy trafiali tam w poszukiwaniu pożywienia. Specyficzna dla żon mormonów zaś była praktyka poligamii, dotycząca ok. 15–20% małżeństw między rokiem 1852 (powstanie sekty) a 1892 (uznanie monogamicznych przepisów). W tych warunkach wykształcił się etos małżeństwa jako transakcji finansowej, korzystnej z perspektywy dobra społeczności i – w odróżnieniu od etosu romantycznego – sankcjonujący wielożeństwo mężczyzn.
Trzecia część „Historii żony” poświęcona jest losom amerykańskich i brytyjskich kobiet w kontekście ich pracy zawodowej i aktywności seksualnej od lat przedwojennych, przez II wojnę światową i czasy po niej następujące, na 2000 r. kończąc. Yalom relacjonuje całe spektrum wojennych i powojennych możliwości związanych na przemian z aktami emancypacji żon i próbami ich udomowienia w wyniku backlashu. Przypomina, że wzrost ich zatrudnienia podczas II wojny światowej wzrósł z 15% w 1940 r. do 24% w roku 1945. Bez względu na status matrymonialny nie tylko zajmowały one stanowiska administracyjne, ale też wykonywały pracę fizyczną, którą podejmowały nie bez krytycznych komentarzy ze strony mężczyzn obawiających się o własne zatrudnienie. Warunki wojennego rozszczelnienia normy związanej z pracą zawodową kobiet traktowano powszechnie jako tymczasowe; spodziewano się, że po wszystkim „kobieta wróci do swoich wcześniejszych zajęć żony i gospodyni domowej” (s. 378). Mimo konserwatywnego zwrotu po 1945 r. tak się jednak nie stało. Powojenna dyskusja na temat społecznego, prawnego i kulturowego konstruowania kobiecości położyła podwaliny pod formowanie się priorytetów drugiej fali feminizmu. Niemożliwe było również cofnięcie zmian obyczajowych i społecznych, które zapoczątkowała wojna. Aktywne zawodowo mężatki negocjowały swoją pozycję w rodzinie w zakresie wykonywania nieodpłatnej pracy domowej, tematem publicznych dyskusji stała się kobieca seksualność – satysfakcja na tym polu definiuje i dzisiaj myślenie o różnych aspektach nie tylko małżeństwa, lecz także wszelkich intymnych relacji hetero- i homoseksualnych.
Potencjalnie najciekawsza część trzecia „Historii żony”, dotycząca realiów społecznych Stanów Zjednoczonych końca XX wieku, nie zaskakuje. Nawet tutaj Yalom unika intelektualnego czesania herstorii pod włos i ogranicza się do przytoczenia statystyk oraz snucia rozważań na temat tego, czy w przyszłości nastanie w końcu pełna równość w podziale obowiązków domowych i jak system poradzi sobie z aktywnością zawodową kobiet. „Nadal nieczęsto się zdarza, żeby pracująca kobieta miała zajmującego się domem męża” (s. 446), „W przeładowanym świecie wspólne planowanie czasu może paradoksalnie stanowić jedyną drogę ocalenia małżeństwa” (s. 448), „Amerykańskie żony i matki, których większość pracuje poza domem i w domu, nieustannie improwizują i żonglują, zapewniając swoim dzieciom odpowiednią opiekę dzienną i naukę, wygodne warunki mieszkaniowe, zdrowe posiłki, przyzwoite ubranie […]” (s. 450), „[…] wspólna odpowiedzialność za sprawy finansowe wpływa na wzmocnienie więzi między małżonkami” (s. 457) – to wybrane konkluzje z ostatnich stron książki. Kreślą one brzmiący znajomo wizerunek żony, która maksymalizuje swoje moce zawodowe w pracy i opiekuńcze w domu.
Nawet w potencjalnie najciekawszej części »Historii żony« dotyczącej końca XX wieku Yalom unika intelektualnego czesania herstorii pod włos
Pisząc o „nowej żonie”, autorka zaczyna od wspomnienia kryzysu obyczajowego ostatnich lat prezydentury Billa Clintona. Przebitki z tego medialnego konfliktu pamięta pewnie wiele dziewczyn urodzonych pod koniec lat 80. Hillary Clinton przedstawia jako żonę niezłomną i wybaczającą, która dodatkowo wyemancypowała się z roli pierwszej damy na rzecz własnej kariery zawodowej. Nie wspomina jednak o kontrowersyjnym tekście Glorii Steinem „Why Feminists Support Clinton” (1998), którego przesłanie brzmiało w skrócie: gwałt jest gwałtem, nie znaczy nie, ale Bill ma energię i talent, których potrzebuje jego ojczyzna, więc trzeba oddzielić obie te sfery. Jego autorka odniosła się do danej dwa lata wcześniej deklaracji tymi słowami: „Musimy wierzyć kobietom. Nie napisałabym tego samego teraz, bo dzisiaj pewnie wiemy więcej o kobietach. Nie jestem pewna”[1].
W tekście Steinem słychać jeden z drugofalowych evergreenów: dowartościowanie publicznej aktywności, które przysłoniło konflikt o wiele bardziej złożony. W latach 60. i 70. ówczesne feministki demaskowały mit kobiety domowej, czyli kobiety spełnionej, i działały między innymi na rzecz równości płciowej w pracy, praw reprodukcyjnych (w tym prawa do aborcji) i walki z seksizmem. Yalom występuje tutaj jako wzorowa reprezentantka drugofalówek: „nowa żona”, żona XXI wieku, będzie jej zdaniem dążyć do „ideału równości w małżeństwie” współgrającego z równością czy to zawodową, czy to ekonomiczną, czy to obyczajową w innych sferach życia.
Świat okazał się dużo bardziej skomplikowany i mniej słoneczny, niż przewidywała 20 lat temu autorka „Historii żony”. Widać to nawet w bardziej krytycznie zorientowanych popkulturowych obrazkach. Słownik drugofalowy świetnie tłumaczy mechanizmy przemocy wobec kobiet i odwetu „nowych żon” z „Wielkich kłamstewek” Davida E. Kelleya. Ale chyba nie daje wystarczających narzędzi do zrozumienia, kim są „żony komendantów” Gileadu. W „Opowieści podręcznej” kobiety mężczyzn z establishmentu zajmują stereotypowo apolityczną, intymną przestrzeń domu, gdzie stają się wrogami innych kobiet i mimo moralnych wątpliwości uczestniczą w politycznie sankcjonowanej przemocy seksualnej jako jej współsprawczynie. W swoich własnych pokojach. Ten komentarz do zaostrzania antykobiecej polityki pokazuje, że potrzebujemy nowego słownika, który nie tylko uchwyci obecne nieoczywiste układy w hierarchii płci, ale też pozwoli opowiadać historię kobiet w sposób bardziej złożony niż tylko za pomocą schematu patriarchalnej normy i emancypowania się z niej. Nawet w opowieściach szczególnie frapujących, ponieważ nieakademickich.
[1] Na podstawie artykułu: Molly Redden, „Gloria Steinem on Her Bill Clinton Essay: ‚I Wouldn’t Write the Same Thing Now, „The Guardian”, 30 listopada 2017.
Marylin Yalom
„Historia żony", przeł. Anna Kunicka, Wydawnictwo Aletheia. Warszawa 2019, s. 498.
członkini zespołu Archiwum Kobiet IBL PAN.