fbpx
Logotyp magazynu Mały Format

 

Za­wsze to le­piej być panem niż cha­mem.

Radek Rak, „Baśń o wę­żo­wym sercu albo wtóre słowo o Ja­kó­bie Szeli”[1]

 

An­drzej Leder w „Prze­śnio­nej re­wo­lu­cji” za­sta­na­wia się nad tym, dla­cze­go w pol­skiej pa­mię­ci zbio­ro­wej tak skrom­ne miej­sce zaj­mu­je re­wo­lu­cyj­na zmia­na struk­tu­ry spo­łecz­nej w la­tach 1939–1956, spo­wo­do­wa­na wy­mor­do­wa­niem Żydów i wy­własz­cze­niem ro­dzin szla­chec­kich, a na­stęp­nie prze­ję­ciem ma­jąt­ków obu tych grup przez chło­pów. W jed­nej z od­po­wie­dzi autor wska­zu­je na brak ję­zy­ka sym­bo­licz­ne­go, któ­rym mo­gli­by­śmy opo­wia­dać o chłop­skich lo­sach. Bez niego wiel­kie ob­sza­ry lu­do­wej hi­sto­rii Pol­ski po­zo­sta­ną wy­klu­czo­ne ze spo­łecz­nej świa­do­mo­ści – nie­obec­ne w de­ba­tach me­dial­nych, w ka­len­da­rzu rocz­nic pań­stwo­wych, w edu­ka­cji szkol­nej.

Co może ukształ­to­wać nową sym­bo­li­kę i wy­bu­dzić nas ze snu? Mię­dzy in­ny­mi fik­cja, taka jak naj­now­sza po­wieść Radka Raka pt. „Baśń o wę­żo­wym sercu albo wtóre słowo o Ja­kó­bie Szeli”. W kwiet­niu no­mi­no­wa­na do Na­gro­dy Li­te­rac­kiej im. Je­rze­go Żu­ław­skie­go, w maju do Na­gro­dy Li­te­rac­kiej Gdy­nia, wcze­śniej siód­ma w ran­kin­gu naj­lep­szych pol­skich ksią­żek 2019 roku spo­rzą­dzo­nym przez ma­ga­zyn „Książ­ki” – z róż­nych wzglę­dów za­słu­gu­je na do­ce­nie­nie. Rak bez wąt­pie­nia jest jedną z naj­cie­kaw­szych po­sta­ci w kra­jo­wym śro­do­wi­sku li­te­ra­tu­ry fan­ta­stycz­nej; chyba nikt z jego przed­sta­wi­cie­lek i przed­sta­wi­cie­li nie wy­pra­co­wał rów­nie roz­po­zna­wal­ne­go stylu.

Po­przed­nią po­wieść pi­sa­rza („Puste niebo”) wy­daw­ca okre­ślił mia­nem „re­ali­zmu ma­gicz­ne­go w ory­gi­nal­nym pol­skim wy­da­niu”. Wiele w tym praw­dy, zwłasz­cza jeśli od­czy­tać ten opis jako zwró­ce­nie uwagi na in­spi­ra­cje ro­dzi­mą kul­tu­rą lu­do­wą, do któ­rej Radek Rak na­wią­zu­je nie od dziś. W do­dat­ku sam wy­cho­wał się na ob­sza­rze ob­ję­tym ra­ba­cją ga­li­cyj­ską, a jego naj­now­sza książ­ka jest do­brze pod­bu­do­wa­na wie­dzą hi­sto­rycz­ną. Jak sam stwier­dza w wy­wia­dzie dla por­ta­lu Buk­Buk, „więk­szość […] kwe­stii, które Jakób Szela wy­po­wia­da, to są kwe­stie, które fak­tycz­nie zo­sta­ły za­pi­sa­ne” (jed­nym z waż­niej­szych źró­deł dla au­to­ra były pa­mięt­ni­ki świad­ka ra­ba­cji, głu­cho­nie­me­go li­te­ra­ta i ma­la­rza Fran­cisz­ka Ksa­we­re­go Preka). Dzie­jo­wy kon­tekst po­wie­ści za­ry­so­wa­ny jest rów­nież w po­sło­wiu hi­sto­ry­ka Ar­ka­diu­sza S. Wię­cha, nie­for­mal­ne­go kon­sul­tan­ta Raka. Można więc chyba za­wie­rzyć twór­cy, jeśli cho­dzi o od­da­nie ogól­ne­go tonu sto­sun­ków mię­dzy wsią a dwo­rem.

Jed­no­cze­śnie w tym samym wy­wia­dzie Radek Rak de­kla­ru­je: „Cho­dzi­ło mi przede wszyst­kim o po­ka­za­nie we­wnętrz­nej drogi Ja­kó­ba Szeli” (imię chłop­skie­go wodza po­da­ję w pi­sow­ni przy­ję­tej w książ­ce). Zwłasz­cza w czę­ści pierw­szej, za­ty­tu­ło­wa­nej „Serce”, mamy do czy­nie­nia z nar­ra­cją in­dy­wi­du­ali­stycz­ną, a przy tym pół­mi­tycz­ną, w któ­rej wiej­ski chło­pak Kóba naj­pierw do­słow­nie od­da­je serce pew­nej nie­zwy­kłej dziew­czy­nie, aby potem szu­kać no­we­go aż w pod­ziem­nej kra­inie węży. W kul­mi­na­cyj­nym mo­men­cie otrzy­mu­je serce Wę­żo­we­go Króla i ma­gicz­nie speł­nia się jego pra­gnie­nie – teraz to on bę­dzie panem Wik­to­ry­nem Bo­gu­szem, od któ­re­go nie­jed­no wy­cier­piał (mo­że­my odtąd mówić: „Szela/Bo­gusz”). Z kolei szlach­cic zo­sta­je za­klę­ty w chłop­skim ciele Ja­kó­ba (tę po­stać na­zy­waj­my „Bo­gu­szem/Szelą”). I tu za­czy­na się druga część, „Chło­pi”, która zgod­nie z ty­tu­łem wcho­dzi już znacz­nie głę­biej w in­te­re­su­ją­ce nas kwe­stie kla­so­we. Je­że­li tylko nie bę­dzie­my przy­wią­zy­wać nad­mier­nej wagi do de­kla­ra­cji au­to­ra, szyb­ko okaże się, że ma­te­ria­łu do ana­li­zy spo­łecz­nej i po­li­tycz­nej nie bra­ku­je.

Jeżeli tylko nie będziemy przywiązywać nadmiernej wagi do deklaracji autora, szybko okaże się, że materiału do analizy społecznej i politycznej nie brakuje

 

Ja­kiej, kurwa, szko­le?!

„Sądzę, że głęb­sze, mniej uświa­da­mia­ne po­kła­dy współ­cze­sne­go ima­gi­na­rium pol­skie­go żywią się […] tra­dy­cją fol­war­ku, z jego bru­tal­nym po­dzia­łem na »pań­skie« i »cham­skie«” – oznaj­mia autor „Prze­śnio­nej re­wo­lu­cji”. Nie jest to teza bez­spor­nie traf­na: wiele z na­szych dzi­siej­szych po­staw można wy­ja­śniać ra­czej me­ta­fo­ra­mi prze­strzen­ny­mi niż cza­so­wy­mi, uwy­dat­nia­ją­cy­mi obec­ne po­ło­że­nie Pol­ski w świa­to­wym sys­te­mie spo­łecz­no-go­spo­dar­czym, a nie dzie­jo­we trwa­nie fol­warcz­nej men­tal­no­ści we­wnątrz jed­ne­go kraju. Taka lek­cja pły­nie z „Ka­pi­ta­li­zmu. Hi­sto­rii krót­kie­go trwa­nia” Kac­pra Po­błoc­kie­go. Ale też ukry­wa­nie prze­mo­cy, na któ­rej przez setki lat wzno­sił się gmach pol­skie­go spo­łe­czeń­stwa, a w kon­se­kwen­cji wy­ma­zy­wa­nie waż­nej czę­ści chłop­skie­go życia, z całą pew­no­ścią utrud­nia zro­zu­mie­nie rze­czy­wi­sto­ści. Sta­no­wi rów­nież prze­szko­dę w two­rze­niu hi­sto­rycz­nej „pod­bu­do­wy pod eman­cy­pa­cję sze­ro­kich warstw spo­łe­czeń­stwa”, w do­war­to­ścio­wa­niu „nie tylko tych »wiel­kich i wpły­wo­wych«, ale także i tych »mniej­szych, pro­stych«” – jak uj­mu­je to Łu­kasz Ko­żu­chow­ski, ana­li­zu­jąc miej­sce hi­sto­rii chłop­skiej w szkol­nych pod­ręcz­ni­kach. Zo­bacz­my więc, w jaki spo­sób po­wieść Raka może po­sze­rzyć naszą na­ro­do­wą wy­obraź­nię.

Róż­ni­ce mię­dzy pa­na­mi a chło­pa­mi ry­su­je autor nader wy­raź­nie, i to już na po­zio­mie gra­ma­ty­ki. Do dzia­łań szlach­ci­ców sto­su­je się cza­sow­ni­ki w licz­bie mno­giej, co zresz­tą w skraj­nych przy­pad­kach przy­no­si pa­ra­dok­sal­ne skut­ki: „Po­wia­da­ją, że ja­śnie­pan Wik­to­ryn Bo­gusz pew­ne­go dnia zwa­rio­wa­li do resz­ty i wy­pie­przy­li na zbity pysk […] ja­śnie­pa­na Bog­da­na Wi­niar­skie­go. Wzię­li i wy­rzu­ci­li”. Dla Bo­gu­sza/Szeli gra­ni­ca mię­dzy szlach­tą a chłop­stwem jest wiecz­na: „Pan nigdy na­praw­dę nie scha­mie­je, a cham nie bę­dzie panem”. Jeden z naj­bar­dziej od­py­cha­ją­cych bo­ha­te­rów, Do­mi­nik Rey, wprost mówi o dwu od­ręb­nych ga­tun­kach: „Tylko taki język cham zna: kija, ba­to­ga, a cza­sem stry­ka. Cham po ludz­ku nie zro­zu­mie, bo to bydlę, nie czło­wiek”. Pan Rey ob­ru­sza się też na su­ge­stię po­wszech­nej edu­ka­cji: „Ja­kiej, kurwa, szko­le?! […] Szlach­ta szko­ły ma wła­sne. Cham­stwu zaś szkół nie trze­ba, bo to wbija chama w pychę […]. Gotów taki cham po szko­le po­my­śleć, że wszy­scy lu­dzie równi. Cham panu równy – a to dobre!”. Nawet sam Jakób krót­ko po prze­mia­nie nie chce dać wiary wie­ściom, że chłop zbie­gły z ma­jąt­ku Kra­sic­kich (to ską­d­inąd jedna z wielu rze­czy­wi­stych bio­gra­fii prze­two­rzo­nych przez Raka) zo­stał pro­fe­so­rem Uni­wer­sy­te­tu Ja­giel­loń­skie­go: „Kto to wi­dział, cham – pro­fe­so­rem? Śmiech! Wszyst­ko to umy­ślił za­bor­ca, by Kra­sic­kim zro­bić na złość”.

Po­dział sięga wręcz spraw osta­tecz­nych. „Pa­no­wie [po śmier­ci] idą do lep­sze­go świa­ta, do nieba” , pod­czas gdy „prze­zna­cze­niem chama” jest „śmierć i nie­pa­mięć”. O za­bi­tym przez dia­bły chło­pie nar­ra­tor mówi: „Nędz­nie żył, nędz­nie zdechł. Taki cham­ski los”. Rów­no­cze­śnie „pan może od­bie­rać życie, jeśli uzna, że tak na­le­ży”, co nie­po­ko­ją­co wiąże się z ob­ser­wa­cją po­czy­nio­ną przez Szelę/Bo­gu­sza w trak­cie po­lo­wa­nia: „Po­czu­cie wła­dzy i siły […] za­wsze jest przy­jem­ne”.

Do róż­ni­cy an­tro­po­lo­gicz­nej i escha­to­lo­gicz­nej mo­że­my więc dodać psy­cho­lo­gicz­ną, tak jak w ko­lej­nym frag­men­cie: „Wahać może się cham, nie pan”. W tym wy­mia­rze chło­pa i szlach­ci­ca różni „przede wszyst­kim strach. Być cha­mem to żyć w lęku jak zając na mie­dzy, to […] nie mieć wiele, ale drżeć przed utra­tą tego, co się po­sia­da. […] Cham­stwo – to lęk. Pan zaś jest ja­strzę­biem na nie­bie i lwem na pu­sty­ni, i ni­cze­go nie musi się bać”. Nie­po­kój bu­dzić może nawet chwi­lo­wa po­pra­wa losu: „Do­świad­cze­nie po­ko­leń cha­mów mó­wi­ło wy­raź­nie, że zmia­ny by­wa­ją albo na złe, albo na jesz­cze gor­sze; a jeśli coś po­zor­nie zmie­nia się na lep­sze, to prę­dzej czy póź­niej ta lep­szość i tak wyj­dzie bo­kiem”.

 

Cham przez całe życie musi uda­wać

W szla­chec­kim ciele Jakób od­kry­wa, że „kiedy jest się sytym, wy­spa­nym i do­brze ubra­nym, łatwo jest być do­brym i wspa­nia­ło­myśl­nym”. Męż­czy­zna nie uprzy­tom­nia sobie jed­nak wagi tej re­flek­sji – nie do­strze­ga, że nawet etyka zo­sta­ła tak urzą­dzo­na, aby wyżej zna­leź­li się ci, któ­rych stać na hoj­ność. Co wię­cej, pa­no­wie dys­po­nu­ją ubez­pie­cze­niem mo­ral­nym wła­ści­wym wła­dzy: o wielu złych rze­czach nie muszą wie­dzieć, mimo że na nich ko­rzy­sta­ją. „Czemu nikt mi o tym dotąd sło­wem nie na­po­mknął?!”, pyta szcze­rze zdu­mio­ny Szela/Bo­gusz, gdy sły­szy o bez­praw­nie obo­wią­zu­ją­cym na jego zie­miach po­dat­ku od kmin­ku, jagód, grzy­bów i orze­chów. „Nie chciał ci pew­nie man­da­ta­riusz głowy za­wra­cać”, pada od­po­wiedź. „No i […] nie chciał bliż­szej zna­jo­mo­ści za­wie­rać z wierz­bo­wą ga­łę­zią”. Oczy­wi­ście nie jest to wie­dza ta­jem­na, ale żeby ją po­siąść, zie­mia­nin sam mu­siał­by za­cząć za­da­wać nie­wy­god­ne py­ta­nia o to, skąd bie­rze się jego ma­ją­tek. Albo jak żyje się tym, któ­rzy na niego pra­cu­ją.

W szlacheckim ciele Jakób odkrywa, że »kiedy jest się sytym, wyspanym i dobrze ubranym, łatwo jest być dobrym i wspaniałomyślnym«

Ta nie­świa­do­mość mo­ral­na szlach­ty jest jedną z sił prze­ciw­dzia­ła­ją­cych zmia­nom. Inną jest wiara w „boski po­rzą­dek: chło­pa rzecz – pra­co­wać, nasza – z pracy jego spo­ży­wać”. Wiara ta zresz­tą ob­ra­ca się prze­ciw­ko samym panom, któ­rzy nawet na chwi­lę przed ra­ba­cją nie ro­zu­mie­ją, że zna­leź­li się w nie­bez­pie­czeń­stwie. Za­miast tego po­cie­sza­ją się, że „do­brzy pol­scy chło­pi” płacą spe­cjal­ny po­da­tek na­ło­żo­ny przez szlach­tę z racji pla­no­wa­ne­go po­wsta­nia. I prze­ko­nu­ją, że „do po­wsta­nia trze­ba jed­no­ści, a tej mię­dzy cham­stwem nie ma. Aby się na­żreć, napić i aby innym było go­rzej, tego im tylko trze­ba do szczę­ścia”.

W tym wszyst­kim ważne jest jesz­cze jedno: „Cham przez całe życie musi uda­wać, że jak go chłosz­czą, to wcale nie jest żadna chło­sta, jeno gła­ska­nie”. Gła­ska­nie albo za­słu­żo­na kara. Gdy któ­ryś szlach­cic, nie­za­do­wo­lo­ny ze smaku wina, rzuca pu­cha­rem w słu­żą­cą, czy­ta­my, że ta „zre­flek­to­wa­ła się szyb­ko i jęła prze­pra­szać, choć nie wie­dzia­ła za co”. Fa­ta­li­stycz­ne prze­ko­na­nie o wła­snej niż­szo­ści – czy prz­yn­ajmniej po­ni­że­niu – jest w te re­ak­cje i re­la­cje głę­bo­ko wdru­ko­wa­ne. Nie po­wstrzy­mu­je to wszak­że na­ra­sta­ją­ce­go po­czu­cia nie­spra­wie­dli­wo­ści, które w do­god­nych oko­licz­no­ściach może się stać przy­czy­ną bru­tal­ne­go od­we­tu.

 

Urazy, krzyw­dy i rany od po­ko­leń nie­wy­li­za­ne

We­dług Le­de­ra w pol­skiej hi­sto­rii głów­ne kody sym­bo­licz­ne są kon­se­kwent­nie od­rzu­ca­ne przez duże grupy spo­łecz­ne, które żyją w po­czu­ciu skrzyw­dze­nia. Tro­chę jak w tym cy­ta­cie z „Baśni…”: „Rola księ­dza – grzmieć, a rola wier­nych – księ­dza nie słu­chać, choć­by i przy­pad­kiem miał rację”. Zgod­nie z „Prze­śnio­ną re­wo­lu­cją” chło­pi w Pol­sce nigdy nie do­cze­ka­li się ję­zy­ka, który w po­wszech­nie przy­ję­ty spo­sób po­zwo­lił­by wy­ra­zić „wie­lo­wie­ko­wą nie­chęć wobec szla­chec­ko-urzęd­ni­czych elit”, roz­le­wa­ją­cą się w „wiele złych uczuć, in­ten­cji i pra­gnień”. Wy­two­rze­nia po­dob­ne­go kodu do dziś nie uła­twia­ją ar­tyst­ki, dzien­ni­ka­rze bądź po­li­ty­cy lek­ce­wa­żą­cy źró­dła i siłę stłu­mio­ne­go gnie­wu albo też go wzmac­nia­ją­cy i sku­pia­ją­cy na ko­złach ofiar­nych. Obec­nie cho­dzi o na­pię­cia mię­dzy prze­gra­ny­mi i wy­gra­ny­mi trans­for­ma­cji, a nie mię­dzy chłop­stwem i szlach­tą; wsze­la­ko me­cha­nizm może być zbli­żo­ny.

Nie­któ­re z ob­ra­zów krzyw­dy w po­wie­ści Raka już wy­mie­ni­łem, nie­mniej łatwo dodać ko­lej­ne. Oto na przy­kład szlach­cic Bog­dan Wi­niar­ski za­bie­ra ze wsi wy­swa­ta­ną już młodą dziew­kę: „Noce chłod­ne, bę­dziesz mi łóżko grza­ła”. Kiedy jej matka bie­gnie za końmi, pro­sząc „zmi­ło­wa­nia, że wstyd przed ludź­mi i że pre­span­ki nikt nie weź­mie”, pan grozi ko­bie­cie śmier­cią. W innym mo­men­cie urzęd­ni­cy mo­nar­chii habs­bur­skiej, ku­sząc zie­mią i bra­kiem pańsz­czy­zny, na­kła­nia­ją chło­pów do prze­pro­wadz­ki na Bu­ko­wi­nę, ale pe­wien szlach­cic oznaj­mia, „że bez zgody dworu wy­jazd taki jest nie­moż­li­wy, a on ni­ko­mu zgody na taki wy­jazd nie da”. Przede wszyst­kim jed­nak przyj­rzyj­my się temu, co spo­ty­ka mło­de­go Ja­kó­ba Szelę.

Obecnie chodzi o napięcia między przegranymi i wygranymi transformacji, a nie między chłopstwem i szlachtą, wszelako mechanizm może być zbliżony

Szó­sty roz­dział „Baśni o wę­żo­wym sercu” nosi tytuł „O panu do­brym i ła­ska­wym”. Wik­to­ryn Bo­gusz okrut­nie po­stę­pu­je w nim z Szelą: dla wła­snej roz­ryw­ki za dwa dni za­le­głej kośby każe wy­mie­rzyć mu trzy­dzie­ści pięć kijów, po któ­rych chło­pak nie jest już „Kóbą ani Ja­kó­bem, tylko bólem”. Jakiś czas potem nie­for­mal­ny opie­kun mło­dzień­ca, Stary Mysz­ka, za­pa­da na cięż­ką cho­ro­bę, ale i tak idzie pra­co­wać dla dworu przy zbie­ra­niu wi­kli­ny. Gdy w pew­nej chwi­li za­czy­na zwi­jać się z bólu, ja­śnie­pan na­ka­zu­je obić i jego. Kóba bie­rze cięgi na sie­bie, lecz z pod­usz­cze­nia Do­mi­ni­ka Reya Bo­gusz na tym nie po­prze­sta­je: „Sta­re­mu Mysz­ce po­le­ci­li zwią­zać dłu­gim rze­mie­niem nad­garst­ki i przy­wią­zać ko­niec tego rze­mie­nia do po­prę­gu w uprzę­ży swo­je­go siwka. Stary ję­czał, śli­nił się i pła­kał. Pan Wik­to­ryn, brzy­dząc się na niego pa­trzeć, czym prę­dzej wsko­czy­li na siwka i po­go­ni­li go żwa­wym kłu­sem wzdłuż wierzb-apo­sto­łów, tam i nazad, i znowu, i jesz­cze raz”. Tego sa­me­go dnia przed pół­no­cą sta­ru­szek umie­ra.

Na ostat­nich stro­nach po­wie­ści chłop­skie cier­pie­nie pod­su­mo­wu­je Żyd Abram Ti­ten­fas:

Każdy cham ma urazy, krzyw­dy i rany od po­ko­leń nie­wy­li­za­ne. To i idą ra­chun­ki wy­rów­ny­wać. Za nie­spra­wie­dli­wie li­czo­ną pańsz­czy­znę, za ku­po­wa­nie i sprze­da­wa­nie ludzi, jakby byli by­dłem albo ku­ra­mi, za nie­uzna­wa­nie daw­nych przy­wi­le­jów, za gwał­ce­nie dzie­wek, za pa­le­nie cha­łup tym, co po­sła­li dzie­ci do szko­ły, za zakaz wę­dro­wa­nia poza wła­sną wieś, za po­dat­ki od kmin­ku, grzy­bów i jagód, które każ­de­mu winny się na­le­żeć darmo jak woda, bo nikt ich prze­cież w lesie nie sa­dził.

 

Chamy rodzą się z ciem­no­ści

Kiedy Bo­gusz zo­sta­je za­klę­ty w skó­rze Szeli, sam za­czy­na do­świad­czać chłop­skie­go losu. Nie stać go na przej­ście przez most (z po­wo­du opła­ty, którą sam kie­dyś jako szlach­cic wpro­wa­dził), więc wsz­czy­na awan­tu­rę i zo­sta­je bru­tal­nie po­bi­ty. Nikt oczy­wi­ście nie wie­rzy, że jest wła­ści­cie­lem dworu: „Bo­gusz, Bo­gusz, hy, hy! Dupa wam z gaci wy­zie­ra, ja­śnie­pa­nie!”. Wście­kły męż­czy­zna z cza­sem staje się roz­bój­ni­kiem. Ko­lej­ny cios tra­fia go, kiedy Szela/Bo­gusz – który zdą­żył wro­snąć w rolę szlach­ci­ca – roz­myśl­nie umiesz­cza jego na­zwi­sko na li­ście po­bo­ro­wych: „Temu łaj­da­ko­wi dam ja za­ję­cie na czter­na­ście lat! Do woj­ska pój­dzie, na­uczą go wresz­cie, gdzie jego miej­sce!”. Aby tego unik­nąć, Bo­gusz/Szela od­rą­bu­je sobie dwa palce, lecz w tej sy­tu­acji nie­zra­że­ni urzęd­ni­cy za­bie­ra­ją jego na­sto­let­nie­go syna Stasz­ka. W końcu zaś dawny ja­śnie­pan rzuca się w karcz­mie z pię­ścia­mi na swo­je­go sta­re­go wroga, a ten tylko dla­te­go ska­zu­je go na pół­to­ra mie­sią­ca kar­ce­ru za­miast na szu­bie­ni­cę, że oba­wia się kon­se­kwen­cji: „Czy wtedy praw­dzi­wy Wik­to­ryn Bo­gusz po­wró­cą na swoje miej­sce, a on, praw­dzi­wy Jakób Szela, za­wi­śnie na stry­ku, wierz­gnie no­ga­mi, zmo­czy spodnie, po­cho­wa­ją go jako zbója poza ob­rę­bem cmen­ta­rza, ciało zgni­je, a wę­żo­we serce wróci do pod­ziem­ne­go świa­ta?”.

Nie­szczę­ścia drę­czą całą ro­dzi­nę Bo­gu­sza/Szeli. Gę­stość wy­da­rzeń sku­mu­lo­wa­nych w kil­ku­na­sto­stro­ni­co­wym roz­dzia­le „O zimie” gra­ni­czy z gro­te­ską. Kiedy pan domu przy­ła­pu­je przy­bra­ną córkę na ma­stur­ba­cji, mal­tre­tu­je ją tak, że dziew­czy­na już za­wsze bę­dzie kuleć. A po­nie­waż czuje się winny, krót­ko potem bije „raz jesz­cze, aby mu w oczy nie lazła”. Na­stęp­nie jego naj­młod­sza córka ginie w tak ma­ka­brycz­ny spo­sób, że w jej szcząt­kach trud­no roz­po­znać czło­wie­ka. Miej­sco­wy ksiądz od­ma­wia po­chów­ku, więc oj­ciec małej nigdy wię­cej nie zaj­rzy do ko­ścio­ła. Póź­niej do chaty Sze­lów wraca Sta­szek; ku­la­wy, na pół ślepy i na pół głu­chy. A na ko­niec w ob­li­czu głodu, który „przy­szedł […] i wy­szcze­rzył do Ja­kó­ba zęby w tru­pim uśmie­chu”, męż­czy­zna każe wła­snej żonie Salci zo­sta­wić cha­łu­pę i pójść na śmierć z zimna. „Ale jakże tak – ja?”, pyta oszo­ło­mio­na. „No a kto? Ja?”, od­po­wia­da jej mąż. „A jeśli nie ty, to wskaż pal­cem, kto z nas”. I Sal­cia idzie.

Na zimie jed­nak mścić się nie spo­sób, na pa­nach na­to­miast – można. Do tego od­we­tu chło­pi w „Baśni…” szy­ku­ją się długo. Nim się­gną po prze­moc, Szela/Bo­gusz ma sen, w któ­rym „noc za mu­ra­mi dworu mierz­wi się od cham­stwa. Chamy rodzą się z ciem­no­ści. Wy­cho­dzą z za­ka­mar­ków, z ob­sia­nych ozi­mi­ną pól i ole­istej toni gno­jów­ki. Bły­ska­ją śle­pia­mi i zę­ba­mi, bły­ska­ją ostrza­mi sier­pów, kos i noży. […] Chamy wpa­da­ją do dworu w mil­cze­niu, pra­wie bez sze­le­stu. […] Raz po raz ktoś głu­cho jęk­nie, sły­chać ury­wa­ne krzy­ki: cham­stwo wy­rów­nu­je po­ra­chun­ki z dwo­ra­ka­mi. I nagle prze­sta­je być cicho”. Tuż przed ra­ba­cją krew uci­ska­nych pod­bu­rza roz­pusz­cza­na przez Bo­gu­sza/Szelę po­gło­ska o tym, jak to pa­no­wie, czyli „Po­la­cy”, knują prze­ciw­ko chłop­stwu. Za­mie­rza­ją rze­ko­mo pod­wyż­szyć ceny wódki, „która je­dy­ną jest ra­do­ścią cham­skie­go ży­wo­ta, je­dy­ną jego wspo­mo­ży­ciel­ką”, na­stęp­nie „cha­mów po­gnę­bić przez na­ło­że­nie ko­lej­nych cię­ża­rów, pańsz­czyc i zo­bo­wią­zań” i w końcu zabić. Stop­nio­wo więc „bunt i sprze­ciw gęst­nie­ją w chłop­skich du­szach”. „Chamy mil­czą […] mil­cze­niem dusz­ne­go let­nie­go po­po­łu­dnia, w każ­dej chwi­li go­to­we­go wy­buch­nąć burzą, trza­snąć pio­ru­nem i lunąć desz­czem; w ich mil­cze­niu nie­mal czuć gra­do­we chmu­ry”.

A potem przy­cho­dzi ra­ba­cja, w któ­rej wście­kli chło­pi za­bi­ja­ją „nawet ogłu­pia­łe­go ze sta­ro­ści pana Sta­ni­sła­wa [ojca Wik­to­ry­na]: Sta­szek Szela, na­zy­wa­ny dla woj­sko­wej prze­szło­ści puł­kow­ni­kiem, zwa­lił go z wózka i kop­nia­ka­mi wy­tur­lał aż na dzie­dzi­niec, gdzie strze­lił mu w po­ty­li­cę z fuzji”.

 

Pa­no­wać panom, ży­dzić Żydom i cha­mieć cha­mom

„To pa­no­wie wy­gra­li hi­sto­rię i na­pi­sa­li ją dla sie­bie”, oznaj­mia po­wie­ścio­wy nar­ra­tor. A w innym uryw­ku, gdy mowa o ra­ba­cji: „Gi­nę­li winni uci­sku chło­pów, gi­nę­li też nie­win­ni. Choć trze­ba przy­znać, że winni na ogół czę­ściej”. W ta­kich miej­scach po­ja­wia się sys­te­mo­wa kry­ty­ka sto­sun­ków mię­dzy szlach­tą i chłop­stwem. Nie­mniej książ­ka wy­da­je się bar­dzo pe­sy­mi­stycz­na, jeśli cho­dzi o moż­li­wość re­al­nej zmia­ny spo­łecz­nej, nie tylko w 1846 roku, lecz kie­dy­kol­wiek.

(Szela/Bo­gusz) zwa­lił się na ster­tę słomy w miej­scu, gdzie kie­dyś stało jego wyrko – dawno, dawno temu, w innej erze, w innym życiu. Za­mknął oczy i zo­sta­wił za sobą wszyst­ko. (…) Wszyst­kie mrzon­ki o spra­wie­dli­wej i wol­nej Pol­sce, Pol­sce dla wszyst­kich, bo ta­kie­go kraju nigdy nie bę­dzie, i za­wsze będą pa­no­wie, któ­rym żyje się do­brze, i za­wsze będą chamy, któ­rym żyje się źle. (…)

Po­wia­da­ją, że (…) kiedy chamy po­ję­ły, że Kaj­zer i gu­ber­na­tor tyle o nich dbają, co pol­scy pa­no­wie, że nie ma ta­kiej siły, która by się za nimi wsta­wi­ła ani w tym świe­cie, ani w przy­szłym – kiedy więc chamy po­ję­ły, że nigdy ni­czym innym nie będą, jak tylko cha­ma­mi, (…) wy­szły na­prze­ciw ar­miom. (…) Bitwa skoń­czy­ła się, zanim na dobre za­czę­ła, a tych cha­mów, któ­rzy prze­ży­li, roz­ka­zem Naj­ja­śniej­sze­go Pana, Mi­ło­ści­wie Pa­nu­ją­ce­go Kaj­ze­ra Fran­za Jo­se­fa I, ukrzy­żo­wa­no wzdłuż trasy ko­le­jo­wej z Kra­ko­wa do Lwowa.

Ow­szem, w całej książ­ko­wej nar­ra­cji jest pe­wien dy­stans. Prze­ja­wia się on za­rów­no w świa­do­mych ana­chro­ni­zmach – mię­dzy in­ny­mi w roku 1846 nie było jesz­cze w tych oko­li­cach kolei – jak też w samej fi­gu­rze nar­ra­to­ra, który bez­u­stan­nie ujaw­nia swe po­glą­dy, uprze­dze­nia i nie­wie­dzę, a każdy roz­dział za­czy­na jak wyżej: „Po­wia­da­ją, że…”. (Część przy­to­czo­nych wyżej frag­men­tów po­cho­dzi zresz­tą od sa­mych bo­ha­te­rów, na przy­kład zgoła nie­sym­pa­tycz­nych czar­tów – to też nieco kom­pli­ku­je wy­mo­wę cy­ta­tów). Dla­te­go nie jest to żadna sta­now­cza de­kla­ra­cja na rzecz, po­wiedz­my, fa­ta­li­zmu hi­sto­rycz­ne­go.

Nadal jed­nak mamy do czy­nie­nia z po­wie­ścią, która pod­kre­śla ra­czej trwa­łość po­rząd­ku spo­łecz­ne­go niż do­ko­nu­ją­ce się w nim prze­obra­że­nia. W tym sen­sie można uznać ją za kon­ser­wa­tyw­ną. Nie­ko­niecz­nie jest to wada – da­le­ko mi do ma­rzeń o świe­cie, w któ­rym bę­dzie ist­nieć wy­łącz­nie pro­gre­syw­na sztu­ka – nie­mniej trze­ba mieć świa­do­mość, że z „Baśni…” nie wy­czy­ta­my le­wi­co­we­go pro­gra­mu ide­owo-po­li­tycz­ne­go. Z pew­ne­go punk­tu wi­dze­nia opo­wieść ta dzia­ła tak samo, jak przed­sta­wio­ny w niej sta­ro­sta tar­now­ski Josef Bre­inl: po­zwa­la „pa­no­wać panom, ży­dzić Żydom i cha­mieć cha­mom” (to dobry przy­kład in­wen­cji, ale i ste­reo­ty­pów, w ję­zy­ku nar­ra­to­ra). Każdą grupę książ­ka utwier­dza w miej­scu, które już wcze­śniej zo­sta­ło jej spo­łecz­nie przy­pi­sa­ne.

Nadal jednak mamy do czynienia z powieścią, która podkreśla raczej trwałość porządku społecznego niż dokonujące się w nim przeobrażenia

Po­je­dyn­czy bo­ha­te­ro­wie pró­bu­ją wpraw­dzie coś zmie­nić, lecz ich sta­ra­nia mają zwy­kle za­sięg jed­nost­ko­wy. Nie są dzia­ła­nia­mi zbio­ro­wy­mi, toteż nie mogą być sku­tecz­ne. Ostre­go po­dzia­łu kla­so­we­go nie ła­go­dzą oso­bi­ste gesty jed­ne­go ze szlach­ci­ców, który „chce być do­brym panem, jak z książ­ki, i swo­ich wło­ścian gnę­bić po­dat­kiem nie po­zwo­li. Tak po­wie­dział: wło­ścian, nie: cha­mów” . W spo­łecz­nej skali nie­wie­le przy­no­szą też po­czy­na­nia prze­mie­nio­ne­go Ja­kó­ba, na wła­sną rękę usi­łu­ją­ce­go na­pra­wiać wy­rzą­dzo­ne przez Wik­to­ry­na krzyw­dy. Skom­pli­ko­wa­na droga Szeli – prze­ciw­na do drogi jego ne­me­zis – jest dość po­ru­sza­ją­ca, choć­by w tym wzglę­dzie, że w swej ostat­niej sce­nie męż­czy­zna prze­sta­je po­wta­rzać Bo­gu­szo­wi, iż mu wy­ba­cza, i za­miast tego sam prosi o wy­ba­cze­nie. Py­ta­nie jed­nak, czy w utwo­rze nie bra­ku­je re­flek­sji nad tym, że in­dy­wi­du­al­ne de­cy­zje etycz­ne nie zmie­nia­ją struk­tu­ry spo­łecz­nej. I że dą­że­nia, któ­rych ho­ry­zont ogra­ni­cza się do drob­nych ko­rekt sta­tus quo lub oso­bi­stej po­myśl­no­ści (jak u Ja­kó­ba i Wik­to­ry­na, pra­gną­cych głów­nie pań­skie­go życia z nie­ja­ką Malwą u boku), nie są je­dy­ny­mi spo­so­ba­mi dzia­ła­nia na rzecz lep­sze­go świa­ta. Wy­wal­czo­ne w XX wieku prawa wy­bor­cze i spo­łecz­ne ko­biet po­ka­zu­ją to bar­dzo wy­raź­nie.

I tak jed­nak „Baśń o wę­żo­wym sercu” jest tek­stem istot­nym i cen­nym. Poza war­to­ścia­mi sty­li­stycz­no-nar­ra­cyj­ny­mi, do któ­rych autor zdą­żył już swą pu­blicz­ność przy­zwy­cza­ić, książ­ka przy­no­si ude­rza­ją­cy obraz re­la­cji chłop­stwa i szlach­ty, cha­mów i panów. Może się stać jed­nym z gło­sów wy­bu­dza­ją­cych nas ze snu uka­za­ne­go przez An­drze­ja Le­de­ra. Nie jest przy tym stron­ni­cza w opi­sie ra­ba­cji ga­li­cyj­skiej – nie ukry­wa ani kon­flik­tu kla­so­we­go, ani bez­po­śred­nie­go po­li­tycz­ne­go tła tych wy­da­rzeń (wiele dzia­ło się tu wszak za au­striac­ką na­mo­wą, a nawet z in­spi­ra­cji au­striac­ki­mi flo­re­na­mi). Tak jak ra­dził ostat­nio Kac­per Po­błoc­ki w „Mu­rach wy­obraź­ni”, hi­sto­ria przed­sta­wio­na zo­sta­je w wielu od­cie­niach. I to rów­nież ważna za­le­ta po­wie­ści Radka Raka.

 

[1] Nu­me­ry stron, z któ­rych po­cho­dzą cy­ta­ty z „Baśni o wę­żo­wym sercu…” Radka Raka oraz „Prze­śnio­nej re­wo­lu­cji” An­drze­ja Le­de­ra zo­sta­ły po­da­ne tutaj.

 

Radek Rak

„Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”, Powergraph, Warszawa 2019, s. 464.

Sta­ni­sław Kraw­czyk
ba­dacz fan­ta­sty­ki i gier wideo, w In­sty­tu­cie So­cjo­lo­gii UW obro­nił w ze­szłym roku dok­to­rat o pol­skim polu prozy fan­ta­stycz­nej. Jest rów­nież pu­bli­cy­stą i re­dak­to­rem ma­ga­zy­nu „Kon­takt”.
redakcjaJakub Nowacki
korekta Karolina Wilamowska

Radek Rak

„Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”, Powergraph, Warszawa 2019, s. 464.

POPRZEDNI

recenzja  

Liryka po przejściach

— Joanna Orska

NASTĘPNY

varia poezja  

Cukinie, wiersze dla Pufinka (48-58)

— Grzegorz Wróblewski