fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Za piętnaście jedenasta pod klubem Piana pojawił się wysoki młody człowiek w nowym ciemnym garniturze. Zatrzymał się przy wejściu, otworzył paczkę papierosów Parlament, zapalił. Po kilku zaciągnięciach na jego twarzy pojawił się leniwy, skwaszony grymas lekkiego przesytu i z tym wyrazem twarzy młody człowiek pchnął ciężkie szklane drzwi.

W foyer siedziało dwóch ochroniarzy. Bez pośpiechu pili kawę z plastikowych kubeczków, szykując się na długą, nudną noc dyżuru. Jeden z nich podniósł się, by przywitać gościa, drugi instynktownie, czy też na wszelki wypadek, poprawił kaburę z pistoletem na gaz.

Młody człowiek wydobył z wewnętrznej kieszeni marynarki zalaminowaną kartę członkowską klubu, niedbale pokazał ją ochronie. Ten, który się podniósł, kiwnął w odpowiedzi i szybko obmacał młodego człowieka wykrywaczem metalu.

– Proszę wchodzić! – powiedział życzliwym głosem i otworzył przed nim wewnętrzne drzwi z rzeźbionego drewna.

– Dziękuję…

O tej porze do Piany zawsze przychodzi dużo ludzi, ale klub jest przestronny, mieści się w budynku byłego osiedlowego Domu Pionierów. Miejsca starcza dla wszystkich, o ile nie gra tam akurat jakiś modny zespół. Nawet wtedy jednak większość dusi się w sali, gdzie odbywa się koncert, Piana tymczasem ma tyle pomieszczeń, że zabłądzić można. Dwie sale taneczne, jedna z automatami do gier, sala z bilardem, bar, mnóstwo zakątków z miękkimi kanapami na intymne rozmowy; jakby trochę oddzielona od klubu – restauracja, dosyć droga i czysta.

Najgłośniej robi się koło jedenastej. Wtedy nadciągają ci, którzy zdecydowali się spędzić tu całą noc, a nastolatki, wypuszczone przez rodziców, próbują nabawić się, zanim zamkną metro.

W pierwszej kolejności młody człowiek zamówił drinka, bez słów wyraził niezadowolenie, że barman nie uwija się wystarczająco. Zapłacił i z wysokim kieliszkiem przeszedł tam, gdzie panowało teraz szczególne ożywienie.

Na podium tańczyły klubowe dziewczyny, a niżej – goście. Żywo i drażniąco migały różne kolory, kręciły się kule pod sufitem, zasypując salę, jak śniegiem, plamami światła. Muzyka bębniła w ściany, potrząsała ludźmi, zarażając ich swoim wyraźnym rytmem, zupełnie jakby nimi dyrygowała. Młody człowiek od razu zaczął się kołysać, podrygując nogą w miejscu. Żółtawa ciecz z kawałkami lodu wzburzyła się w jego kieliszku.

Z pięciu dziewczyn na podium przypadły mu do gustu dwie. Jedna – szczuplutka, ponętna, miniaturowa – miała na sobie bikini, a jej ciało pokrywała ledwo zauważalna siateczka. Jasnorude włosy splecione były w krótki francuski warkocz. Gwałtownie i podniecająco wyginała swoje piękne ciało, jakby chciała je rozerwać, i wyzywająco patrzyła na ruszających się w dole, pokazując, jak powinni wszyscy tańczyć. Cała jej twarz się uśmiechała, uśmiech ani na sekundę nie znikał z jej twarzy, nawet w momentach najbardziej giętkich i skomplikowanych ruchów.

„Mała niczego sobie” – zaaprobował młody człowiek, jednocześnie przypatrując się dziewczynie i zasysając drinka przez słomkę.

Oprócz niej spodobała mu się jeszcze jedna. Ta wręcz odwrotnie: duża, wysoka, ale tańcząca z lekkością, jakby ważyła nie siedemdziesiąt kilo, ale trzydzieści pięć. Twarz ładniutka, piękne pełne plecy, mocne biodra obciągnięte skróconymi do szortów dżinsami. Wzrok przyciągała jednak przede wszystkim jej koszulka. Cienka, króciutka koszulka, taka, że przy każdym podniesieniu rąk u dołu na sekundę odsłaniały się duże kule piersi. Dziewczyna często machała do tańczącej publiki, żeby ta ruszała się energiczniej.

„Taak” – młody człowiek oblizał się w myślach – „nauczyli się wybierać takie laski, co dobrze rozpalają człowieka…”

Melodia była monotonna, ale jej monotonia tylko podkreślała stopniową zmianę tonacji, komputerowe piski i pojedyncze angielskie słowa, wypowiadane aksamitnym kobiecym głosem.

Stopniowo młody człowiek się rozkręcał. No, w sumie czemu nie miałby zatańczyć… Z dziewczyn na podium przeniósł wzrok na te, które tańczyły obok niego, zaczął wypatrywać jakiejś wartej uwagi.

O, na przykład ta w obcisłej czarnej sukience z odkrytymi ramionami i plecami. Co ona robi ze swoim giętkim ciałem! Podobna do żmii, która hipnotyzuje ofiarę. Ofiarą jest tłuściutki typ z misiowatą mordką, przestępujący z nogi na nogę ze śmieszną solidnością. Zwyczajny niebiedny facet, który wyprowadza swoją dziunię na miasto… Młody człowiek wyobraził sobie, że jest na miejscu tamtego. Pomyślał, jak on tańczyłby z tą żmijką w czarnej sukience… Jak patrzą sobie w oczy, ocierają się o siebie, niby przypadkiem, z wolna się do siebie zbliżają, splatają się ze sobą, wciągają wzajemnie i toną w gorących falach pożądania… A potem jeden z tych ustronnych zakątków z miękką kanapą…

Muzyka zaczęła cichnąć. Rozkołysany tłum powoli się uspokajał. Dziewczyny na podium, cały czas tańcząc, po kolei schodziły za kulisy. W ich miejsce pojawił się zgrabny, łysiejący showman w białym golfie, z małym mikrofonem przed ustami i modną kępką włosów na podbródku. Powitany został radosnym gwizdem i brawami.

– No, to jak oceniacie nasze ślicznotki? – tonem gościnnego gospodarza zapytał showman.

– Zajefajne! – odezwał się tłum. – Cool!

Lampy przestały migać, muzyka ostatecznie zamilkła.

– Bardzo się cieszę! Zresztą, wy też robicie ogromne postępy – przyznał wodzirej w golfie. – Jestem pewny, że do rana wszyscy będziemy tańczyć po prostu super! Jesteście gotowi tańczyć do rana?

– Tak!

Niektórych, co prawda, ta propozycja zmusiła do spojrzenia z żalem na zegarki – nastolatki niedługo będą musiały biec na metro. Showman tymczasem kontynuował:

– Odpocząć jednak też trzeba. Chociaż nie dla wszystkich to będzie odpoczynek, bo, bo… – specjalnie zrobił pauzę i dodał złowieszczo – trzy gotowe na wszystko dziewczyny i trzech najodważniejszych chłopaków zapraszam do siebie na podium. Nadszedł czas na kolejny konkurs!

Znów gwizd, radość, oklaski. Ale do wchodzenia na podium nikt się nie palił.

– Śmielej, śmielej! – zawołał showman.

Z tłumu ktoś głośno zapytał:

– A co to za konkurs?

– O, nie dam się tak złapać. – Showman pogroził palcem. – To przecież tajemnica. Wchodźcie, i wtedy wszystko wyjaśnię. Jedno tylko mogę powiedzieć już teraz: nagrody są warte ryzyka!

W końcu zebrała się wystarczająca liczba uczestników. Showman komenderował:

– Dobra, drodzy, dzielimy się na pary. Ty, czuję, widzisz w tym młodzieńcu obiecującego partnera, a ty – o, w tym. Patrz, jaki jest silny, nie da cię skrzywdzić! Dobrze. – Showman znów zmienił ton, stał się teraz liryczny i przymilny:

– A więc, nie jesteśmy już w Pianie, ale… na Titanicu. Ogromny, rozświetlony transatlantyk. Wokół na tysiące mil – przestrzeń oceanu. Wyobraźcie to sobie: noc, cisza, a wy, właśnie wy, stoicie na rufie. Tylko wy. Tylko ona i on. Kate i Leonardo.

Milczący w czasie całej przemowy tłum wybuchł w tym miejscu radością. Uczestnicy z kolei sprawiali wrażenie napiętych, zaintrygowanych; oczekiwali szczegółów konkursu.

– No więc stoicie, a dookoła noc – romantycznym tonem kontynuował showman – kochacie, kochacie się na zabój… Do waszych uszu dociera muzyka. I zaczynacie tańczyć. Rozpala was namiętność, nie macie sił się jej przeciwstawić… Krótko mówiąc, chłopak rozbiera dziewczynę, a dziewczyna jego…

– Uu-aa! – przerwała publiczność, domyśliwszy się, jakie widowisko będzie jej dane oglądać.

Showman podniósł rękę, gestem nakazał tłumowi ciszę, a ten od razu się uspokoił; zaczął opowiadać dalej, pośpiesznie, już zupełnie nieromantycznym tonem:

– Im więcej części garderoby zdejmiecie, tym lepiej. Z góry uprzedzam: główna nagroda jest po prostu fantastyczna! A zwycięży ta para, która zrzuci na podłogę więcej ubrań!

Znów radość w tłumie, który pcha się w stronę podium, żeby wszystko lepiej widzieć; młody człowiek też podszedł bliżej, wybierając sobie uczestniczkę, której warto kibicować.

Zadźwięczał cover znanej piosenki z filmu „Titanic”. Tempo wolniejsze niż w oryginale – pewnie specjalnie zrobili dłuższą wersję do takich konkursów…

Pary zaczęły dreptać, najpierw z zawstydzeniem, nieśmiało, powolutku się oswajając. Widzowie dopingowali ich okrzykami, oklaskami… W końcu dziewczyny zaczęły rozpinać guziki na koszulach kawalerów, a kawalerowie niezgrabnie próbowali uwolnić od ubrań swoje damy.

Młody człowiek wybrał parę. Przystojny, przypakowany chłopak, a dziewczyna taka, że pozazdrościć można. Tacy pasowaliby nie do Piany, a gdzieś indziej, chyba faktycznie na Titanica. Nie do wiary, że dziewczyna jest tu bez kolesia, chyba że ten, co z nią tańczy, to jej..? I najciekawsze: co pozwoli z siebie zdjąć, oprócz kozaczków? Ma na sobie tylko złotą sukienkę, tak cienką, że cała jej młoda kształtna figura jest pod nią wyraźnie zarysowana; jeszcze rajstopy czy pończochy i, być może, cienkie majtki. Pewnie nic nie zdejmie…

– Spieszymy się, moi drodzy! – mówi showman swoim podniesionym głosem. – I odważniej, ludziska! Przegrani sobie nie wybaczą…

Odzież stopniowo opada na podłogę, a każdy upadek witany jest radosnym krzykiem, pogwizdywaniem, klaskaniem. Uczestniczące damy działają energiczniej od swoich kawalerów i oto wszyscy chłopacy zostali w samych slipach. Oczywiście, z rozbieraniem dam sprawa jest trudniejsza: dwie są w sukienkach, zdjęły tylko buty, a trzecia – niestety paskudna – poświęciła bluzkę i została w staniku i dżinsach.

– Odważniej, Leonardzi! – dopingował showman. – Wasze dziewczyny, wasze urzekające Kate czekają na wasz męski ruch!

Parka, której kibicował młody człowiek, długo szeptała między sobą w czasie tańca, partnerzy wyraźnie się o coś kłócili, i gdy piosenka się skończyła, dziewczyna zdecydowała się zdjąć z siebie sukienkę. Wyszło to u nich zgrabnie i szybko: chłopak podniósł do góry wąski dół sukienki, ściągając ją przez głowę, a dziewczyna zdążyła zakryć dłońmi piersi. Została w jasnobrązowych rajstopach, spod których prześwitywały białe majtki.

– Łał! – wydał z siebie pisk showman, o moment wyprzedziwszy ryk tłumu. – Tak, no po prostu super! Superpara! – Głośno wziął oddech. – I to mi się podoba!

„Pewnie podstawieni” – przyszło na myśl młodemu człowiekowi, gdy zobaczył, jak piękna dziewczyna stoi prawie bez wstydu, ściskając w rękach obnażone piersi, i z uśmiechem patrzy na showmana. Jej chłopak ostrożnie trzyma wywiniętą na lewą stronę sukienkę.

– Trzeba zgodnie wyrazić zachwyt dla odważnej i słodkiej pary! Bezspornie wygrała ona w tym – uch! – niełatwym konkursie. No dalej! – Showman zamachał publiczności. – Wszyscy razem!…

Pod jego kierownictwem tłum po raz kolejny zagwizdał, podskoczył, zapiszczał.

Brzydula, ta co została w staniku i dżinsach, zaczęła się o coś kłócić z showmanem, wskazując na stosy odzieży na podłodze. Na jej twarzy malowały się zdziwienie i uraza. Showman zdawał się jej sprzeciwiać, ale potem kiwnął i powiedział do mikrofonu:

– Pojawiła się propozycja dokładnego przeliczenia zdjętych sztuk odzieży. No cóż, bez wątpienia, takie są zasady, i bez względu na wszystko musimy im się podporządkować.

Zaczęli liczyć. Przetrząsali koszule, bluzki, skarpetki, spodnie. W końcu ustalono zwycięską parę: dziewczyna w staniku i chłopak w majtkach w paski. O wszystkim zadecydowały różowe skarpetki brzyduli.

– Zwycięzcy otrzymują płyty CD z najnowszymi składankami klubowymi, hitami sezonu! – krzyknął showman z nowym przypływem radości, entuzjastycznie uśmiechając się do brzyduli. – A do tego bezpłatne bilety na olśniewający striptiz w klubie Zamieć! Mogę zaręczyć, że ani chłopakom, ani dziewczynom nie będzie się tam nudzić!

– Super!.. – zaszumiał tłum.

– A nagrodę, nagrodę za odwagę ośmielę się wręczyć tym tu ludziskom! – Showman podszedł do dziewczyny z gołymi piersiami i jej partnera, po drodze wyjmując papiery z tylnej kieszeni swoich spodni. – Dla was, drodzy, bezpłatne wejściówki do klubu Manhattan Express, gdzie, nawiasem mówiąc, pojutrze zagrają Masza i Niedźwiedzie – i konfidencjonalnym tonem dodał: – Rozumiem, że striptiz nie zrobi na was wrażenia. Wy, haha, sami możecie zrobić na kimś wrażenie. – Obrócił się do tłumu. – Czy nie mam racji?

– Uuuuu! – ten odpowiedział zgodnie.

– I, oczywiście, wszyscy uczestnicy mogą bezpłatnie wypić po kuflu naszego klubowego piwka, ugasić pożar w duszy! Przygasić znaczy. Ale na razie przejdźcie za kulisy wskoczyć z powrotem w wasze czarujące ciuszki.

A gdy półnadzy uczestnicy zeszli z podium, showman zwrócił się znów do publiczności:

– Za piętnaście minut – ostatni na dziś konkurs! A teraz tańczymy dalej! Wszyscy się bawią!

Zatętniła melodia, zamigały różnobarwne światełka. Showman zniknął, na podium wybiegło poprzednich pięć dziewczyn, już w nowych strojach. Wszyscy zaczęli zgodnie tańczyć. Jedni umiejętnie, przyjemnie dla oczu, inni niezgrabnie i śmiesznie. Wszyscy jednak tak, jakby chcieli wytrząsnąć z siebie, ze swojego wnętrza coś ciężkiego, przeszkadzającego, zbędnego…

Młody człowiek postawił pusty kieliszek na stoliku i skierował się do sąsiedniej sali. W plecy szturchały go, czepiały się go i ciągnęły z powrotem wesołe głosy „Girl, girl, girl, alle, alle, alle!”.

W drugiej sali tanecznej sceneria była inna. Światło przygaszone, ludzi niewiele, a muzyka wolna, liryczna. Kilka objętych par łagodnie kołysało się w miejscu, całując i pieszcząc się wzajemnie. Młody człowiek z daleka obejrzał siedzące wzdłuż ścian nieliczne dziewczyny, ale nie wybrał odpowiedniej – tej, z którą można by zatańczyć.

Obok była sala z automatami do gry. Ciężkie drzwi z mętnego szkła oddzielały pomieszczenie od reszty świata. Nie dolatywała tu muzyka, powietrze było ciężkie, nasycone papierosowym dymem. Oświetlenie słabe. Pełni napięcia i milczący chłopcy i mężczyźni stali przed automatami, wrzucali w szczeliny ciężkie żetony, uderzali w klawisze, szarpali dźwignie. Obojętnie brzęczały dzwoneczki, kręciły się bębny z narysowanymi na nich śliwkami, gruszkami, siódemkami, w każdej sekundzie obiecując sukces, nową porcję żetonów do dalszej gry…

Młody człowiek pokręcił się po sali, obserwując graczy, niby wyjął portfel, ale od razu schował go z powrotem, zmarszczył się i uśmiechnął, jakby domyślił się źle skrywanego oszustwa. Zapalił i wyszedł.

Sala bilardowa. Tu za to było jasno i przyjemnie. Z impetem zderzały się kościane kule, czasami rozlegały się okrzyki, żarty, krótki śmiech.

Na początek młody człowiek kupił butelkę piwa, rozejrzał się dookoła. Potem swobodnie podszedł do dwóch dość ładnych dziewczyn, siedzących w kącie; z zainteresowaniem i zazdrością śledziły grę na najbliższym stole.

– Dobry wieczór! – powiedział. – Macie ochotę zagrać?

Dziewczyny spojrzały na niego podejrzliwie, jakoś ze strachem. Nic nie odpowiedziały. Jedna była ubrana skromnie, twarz miała lekko głupią, ale przyjemną, a drugą szpeciła krótka fryzura i nadmierna skłonność do koloru fioletowego: fioletowe ciuchy, fioletowe buty, fioletowy cień na powiekach, fioletowe usta, fioletowe tipsy…

Młody człowiek wziął duży łyk piwa, wyjaśnił:

– Nie mam partnera do gry, a chce mi się grać. Nie dajcie się prosić. Tak po prostu, zwyczajnie…

Ta w fioletowym pytająco spojrzała na przyjaciółkę, potem znów zwróciła okrągłą twarz w stronę młodego człowieka, powiedziała:

– Kiedy my nieszczególnie potrafimy…

– To nic. – Uśmiechnął się. – Też nie jestem profesjonalistą. Tym lepiej… Po amerykańsku. Wy dwie na mnie jednego.

– To co? – zapytała ta w fiolecie. – Gramy?

Druga, ta ładna, wzruszyła ramionami. Wstały. Młody człowiek przywołał chłopaka w kamizelce obsługującego bilard, ten natychmiast podbiegł.

– Weźmiemy ten stół – powiedział młody człowiek, wręczając mu sto rubli. – I butelkę Bałtiki z trójką, ze szklankami. Reszty nie trzeba.

– Okej.

Zaczęli grać, dziewczyny trochę się ożywiły. Piwa nie odmówiły – w przerwach między uderzeniami piły je małymi łyczkami, smakując, jakby to nie była zwykła Bałtika, a co najmniej Bavaria.

Młody człowiek długo wybierał kule, starannie celował, a mimo to zupełnie nie udawało mu się wbić kuli w łuzę.

– Dawno nie grałem – usprawiedliwiał się półżartem. – Tylko praca, praca… Dzisiaj pomyślałem: nie no, trzeba wyjść, rozerwać się trochę…

W tym momencie ta ładna wbiła pierwszą kulę.

– O, gratulacje – tonem starszego kolegi pochwalił młody człowiek – pewnie często grasz. A udawałyście, żeście nigdy kija w rękach nie miały.

– Czasem mamy – odpowiedziała fioletowa, gestem podpowiadając przyjaciółce, jak lepiej uderzyć.

– No coś ty… – Ładna z przejęciem zmarszczyła brwi. – Tak to czarna może wlecieć…

– Taak – westchnął młody człowiek i dopił swoje piwo. – Jestem wydawcą młodzieżowego pisma, ale w samym procesie wydawniczym rzadko ostatnio uczestniczę. Sprawy, problemy…

– A jakie pismo? – lekko zainteresowała się dziewczyna w fiolecie.

Ładna uderzyła, ale bez powodzenia. Młody człowiek położył się na stole, minutę przymierzał się do uderzenia, przesuwając kijem w tę i z powrotem w szczelinie między palcem wskazującym i kciukiem. Uderzył – kula znikła w łuzie.

– Nazywa się „OM” – odpowiedział spokojnie i nie patrząc na dziewczyny, nie zważając na ich reakcję, zaczął obchodzić stół, przypatrując się położeniu kul.

– Naprawdę „OM”? – nie dowierzała fioletowa. – To przecież… bardzo modne pismo.

Młody człowiek się uśmiechnął.

– Staramy się.

Wybrał kulę, znów długo się przymierzał, celował, ale mimo to chybił.

– Ech, trzeba było milimetr na lewo – powiedział zdenerwowany i opuścił kij. – Proszę! – Zrobił miejsce dziewczynie w fioletowym.

– Jakoś tak, przepraszam, nie chce się wierzyć, żeby ktoś z „OM” był w takim miejscu – powiedziała. – Raczej w Manhattan-Expressie, w LSDance, to są miejsca, gdzie tacy ludzie się… resetują.

– Wszędzie trzeba bywać. – Młody człowiek wzruszył ramionami. – Każdy klub ma swoją atmosferę, właściwy sobie target. Plusy i minusy. I nie można się niczym ograniczać, to zabójcze dla pisma.

Ta ładna spojrzała na niego jakoś dziwnie, powiedziała:

– Ciekawe…

– Witalij Olszewski – przedstawił się młody człowiek – co prawda nie naczelny, ale redaktor świetnie prowadzący.

– Nie naczelny?

– I chwała Bogu, chwała Bogu! Naczelny to w ogóle nie ma życia. Umowy, spotkania, mnóstwo pracy. Nie-e… – Witalij pokręcił głową. – Pasuje mi moja nisza. Nisza niczego sobie, hehe, muszę przyznać!

Po wbiciu drugiej kuli całkiem się rozgadał.

– Zresztą, dziewczyny, to tylko z dystansu się wydaje, że to są jacyś naprawdę ekstra ludzie. Oni po prostu chcą za takich uchodzić, a w rzeczywistości… Mam znajomego, wiceprezes Menatepu. Taki bank. Przed kwietniowym krachem, całym tym bałaganem, jeszcze jako tako sobie radził, a teraz… W pół roku postarzał się o dziesięć lat, cały w długach, z problemami. Z sześciuset koni musiał się przesiąść na używane volvo. Taak… A wydawałoby się, że nie wiadomo co, bo jak to brzmi: wiceprezes banku Menatep! No brzmi? Albo na przykład Szura… Znacie takiego piosenkarza?

– Znamy, znamy – od razu odpowiedziała ta w fioletowym; uważnie słuchała rewelacji nieoczekiwanego znajomego.

– No więc tak – Szura. Niby gwiazda, na każdym rogu lecą jego piosenki, ciągle w telewizji. No i zdecydowaliśmy się zrobić o nim reportaż. Gdzieś tak z rok temu, w samym szczycie jego popularności. Okazało się, że wynajmuje kawalerkę w tak biedackiej dzielnicy jak Kapotnia, śpi na zniszczonej kanapie. Pali, hehe, Jawę – na Parlamenty go nie stać… A zresztą, Szura – młody człowiek machnął kijem – on ledwie zaczął i już gaśnie, a, na przykład, Igor Krutoj. To przecież w ogóle filar naszej estrady, wchodzi w skład dwudziestki najbardziej wpływowych ludzi w naszym show-biznesie…

– Jakoś nie chce się wierzyć – przerwała fioletowa. – Dziwne… – Uderzyła kulę, bez sukcesu, oddała kij przyjaciółce. – A taki Łagutienko, z Mumij Trolla. W Anglii mieszka…

Młody człowiek powstrzymał ją sarkastycznym uśmieszkiem.

– To też nieprawda? – z przestrachem zapytała dziewczyna.

– Naturalnie. No, mieszka, co prawda, w Krylatskim, takiej, można powiedzieć, szanującej się dzielnicy, ale też tylko wynajmuje. Do Anglii to owszem jeździ, bo tam… no, wybaczcie, tam jego sponsor mieszka…

– W jakim sensie?

Młody człowiek zręcznie wbił kolejną kulę, przymierzył się do następnej, jednocześnie odpowiadając:

– Jego przyjaciel, można powiedzieć.

Dziewczyny natychmiast się rozszeptały. Coś w stylu „A nie mówiłam!” – „Dobra… później!”

– Zwykła rzecz – uspokoił je Witalij. – Teraz w tych kręgach ludzi z normalną orientacją to ze świecą szukać… Jedni zawsze tacy byli, drugich zmusiło życie. A narkomanów ile! Kokainiści, heroiniści – to już nie są ludzie.

Młody człowiek uderzył słabo, a grająca po nim ładna dziewczyna – zapewne ze zdenerwowania – w ogóle wyrzuciła kulę za stół. Kula z hukiem uderzyła o poręcz kanapy, potoczyła się po parkiecie.

– Ostrożniej, drodzy państwo – powiedział marquer, podnosząc kulę.

Witalij spojrzał na chłopaka z rozdrażnieniem, ale powstrzymał się, nic nie odpowiedział.

Partia trwała długo. Gracze faktycznie nie byli mistrzami. Mimo to w końcu dokończyli grę. Młody człowiek zwyciężył przewagą dwóch kul.

– Dziękuję za towarzystwo, dziewczyny! – powiedział z uśmiechem. – Wybaczcie, wyjdę na chwilę, muszę wykonać pilny telefon. – Dotknął marynarki, wymacując telefon, lekko się ukłonił i wyszedł z sali bilardowej.

Zamiast dzwonić, skierował się do restauracji.

Było tam prawie pusto. Goście Piany rzadko mają środki, żeby w niej posiedzieć, ale restauracja jest otwarta – mówi się, że często świętują tu sukcesy przestępcy z tej części miasta. I teraz było widać, że oczekują kogoś ważnego – kelnerzy pospiesznie nakrywali kilka zestawionych ze sobą stołów w przytulnym kącie.

Młody człowiek kazał przynieść sobie menu, długo je studiował, marszczył się, cmokał.

– Taaaak – powiedział w końcu – to już przesada…

Skrywając pogardę, kelner uprzejmie odpowiedział:

– Jak pan sobie życzy.

Już prawie zwracając mu ładną kartę, młody człowiek zauważył coś interesującego.

– Proszę poczekać, a to… ad…żap… sandal, co to?

Głos kelnera natychmiast złagodniał:

– Coś w rodzaju warzywnego ragout. Gruzińskie danie.

– Tak? Dobre to jest?

– Mm… – Kelner skrzywił usta z obrazą. – Oczywiście, że dobre.

– A czemu takie tanie? Dwadzieścia pięć rubli porcja…

– Hm…

– Jasne. – Młody człowiek znowu zaczął studiować menu – Dobrze.

Dziewczyny były w drugiej sali tanecznej. Siedziały na kanapie i patrzyły, jak drepczą w miejscu nieliczne parki. Młody człowiek podszedł do nich.

– Zadzwoniłem, nic specjalnego – jutro lecę do Rygi. – Nie chcecie czegoś przekąsić? Żeby, jak to mówią, głód nie przeszkadzał odpocząć. Co wy na to? – zaproponował nienachalnie.

Dziewczyny nie od razu, ale się zgodziły.

Sadzając je przy stoliku, młody człowiek mówił:

– Muszę wyznać, że jestem wegetarianinem. I nie obrażajcie się, ale wszystkim radzę zrezygnować z mięsa. Mleko, jogurty, ser – to normalne. A mięso..? Niszczy człowieka i fizycznie, i moralnie.

Dziewczyny przytaknęły głową z szacunkiem. Siedziały naprzeciwko młodego człowieka i zauważył, że czują się niezręcznie, kręcą się na krzesłach, nerwowo rozglądają.

– Dobrze – zwrócił się do kelnera – poprosimy w takim razie trzy razy adżap…sandal, dziesięć koreczków serowych, trzy sałaty i… i trzysta gram wódki… smirnoffa, tak.

– To wszystko? – zapytał kelner.

– Na razie wszystko.

Gdy kelner się oddalił, młody człowiek zatarł ręce, po czym szybko zdjął marynarkę i powiesił ją na krześle.

– Adżapsandaal – przeciągnął rozmarzonym tonem – wspaniała rzecz. Nie próbowałyście? Gruzińska kuchnia! Ach, Suchumi, Gagra… Właśnie, a my przecież do tej pory się nie poznaliśmy jak należy! – przypomniał sobie. – Witalij. A wy?

Ładna miała na imię Lena, a ta w fiolecie – Andżela.

– Piękne imiona!

Kelner przyniósł sałaty, koreczki i zmrożoną karafkę.

– Na adżapsandal trzeba będzie poczekać. Smaży się.

– Dobrze. – Kiwnął Witalij i gestem kazał kelnerowi napełnić kieliszki.

– No cóż, to za znajomość!

Stuknęli się, wypili. Zjedli po koreczku.

– Będziecie tu całą noc? – zapytał Witalij.

– Nie, niedługo do domu – odpowiedziała ładna Lena, nadziewając na widelec zielone listki – jutro na dziesiątą do pracy.

– A gdzie pracujecie, jeśli to nie tajemnica?

Dziewczyny popatrzyły na siebie, radząc się spojrzeniami – powiedzieć czy nie. Potem Andżela markotnie wyznała:

– W zakładzie fryzjerskim.

– Tak? Świetnie!

– Co w tym niby świetnego?

– No jak to? – Witalij dolał wszystkim trochę wódki. – Będę odwiedzać wasz salon, o ile, oczywiście, trzyma poziom. Znajomego, haha, to brzydko nie zetniecie, co? – I zmieniając ton z żartobliwego na poważny, zapytał: – Można spytać o adres?

– To nie jest salon – równie jak wcześniej markotnie powiedziała Andżela – zwykły fryzjer.

– No, bywają takie salony, że jak cię zetną, to potem już lepiej się na łyso ogolić! – Witalij wyjął maleńki notes i długopis. – Więc zapisuję. Może zostanę waszym stałym klientem. Nieźle by było, co?

Dziewczyny się zawahały, znów wymieniły spojrzenia, w końcu Lena podała adres.

Zapachniało aromatem przypraw, duszonych warzyw: kelner przyniósł adżapsandal.

– Uuu… – mlasnął z rozkoszą Witalij, biorąc się za widelec. – Śmiało, dziewczyny!

Wieczór spędzili miło. Dziewczyny były zadowolone. Młody człowiek sprawdził podany rachunek, zapłacił. Gdy wyszli z restauracji, powiedział:

– Ceny, oczywiście, niemałe. W sensie: dla przeciętnego człowieka. Trzeba będzie puścić w piśmie materiał, haha!

Dziewczyny też zachichotały.

Potem tańczyli. Młodemu człowiekowi przyjemniej tańczyło się ze skromniejszą Leną, ale nie obrażał też Andżeli – po piosence z każdą.

Potem wypili po butelce Bałtiki i chwilę po czwartej dziewczyny zaczęły się zbierać do domu.

– Jak dojedziecie? – zdziwił się Witalij. – Metro jeszcze zamknięte.

– My niedaleko, pół przecznicy stąd…

– No cóż, rozumiem – westchnął – praca to praca. Też niedługo wyjeżdżam, trzeba się wyspać przed lotem. Lecę do Rygi w sprawie wprowadzenia pisma na tamtejszy rynek. Robią tam jakieś trudności, że niby „OM” jest nazbyt rosyjski. Hm! Oczywiście, orientujemy się przede wszystkim na Rosję. A jakżeby inaczej?… No i lecę teraz to ogarniać…

Andżela i Lena patrzyły na niego z szacunkiem i zazdrością.

– Szczęściarz – westchnęła Lena – ja samolotem leciałam tylko w dzieciństwie. Już prawie nie pamiętam, jak to jest…

– Nic przyjemnego – zbył ją młody człowiek. – Cały lot przed oczami ma się kadry z katastrofami. A jeśli są turbulencje albo trzęsie, to myślisz sobie, że po wszystkim, czas umierać. No nic! – Spojrzał na zegarek. – Nie śmiem was zatrzymywać. Do zobaczenia, dziewczyny!

Poszły. Młody człowiek pochodził po klubie, paląc Parlamenty. Ludzi w Pianie było bardzo mało, wszyscy ociężali, półśpiący. Czekali na otwarcie metra. Podium, gdzie wieczorem organizowano konkursy i gdzie tańczyły klubowe dziewczyny, stało puste, ciemne. Muzyka sączyła się wolno, jakby i ona się zmęczyła; już nikt nie tańczył. W ustronnych zakątkach drzemali objęci chłopcy i dziewczyny.

…Jakoś dotrwał do szóstej rano. Teraz trzęsie go w bezludnym wagonie metra. Na podłodze, na siedzeniach walają się zerwane ze ścian przez jakichś debili strzępy naklejek z reklamami. Jeden skrawek przylepił się do podeszwy buta i próbuje go teraz odczepić drugim butem, złoszcząc się i jednocześnie ciesząc, że znalazło się jakieś zajęcie.

Kleją mu się zaspane oczy, głowa ciąży od lekkiego, ale odczuwalnego kaca. Boli twarz, rozdzierana ziewaniem.

…Od stacji do jego domu – dziesięć minut podwórkami. Idzie szybko, drżąc z zimna, z podniesionym kołnierzem marynarki. Wypala ostatniego papierosa z paczki Parlamentów. Od czasu do czasu pod jego nogami chrzęści cienka warstewka lodu na zasychających kwietniowych kałużach… Kiedyś w dzieciństwie lubił kruszyć taki lód podeszwą buta. Kry rozpadały się i dźwięczały jak szkiełka, a pod nimi czerniało pasemko brudnej, niezamarzłej wody…

Przechodząc przez jedno z podwórek, zatrzymuje się nad kupką śmieci, których komuś nie chciało się donieść do kontenera i wyrzucił je po prostu pod drzewo.

– Ale świnie! – syczy ze wstrętem i gniewem, kopie kolorową puszkę po konserwie. – Fiuty!

Idzie dalej.

…Obszarpany blok w głębi ciasnych podwórek i krzywych, wąskich zaułków. Ciemne chłodne schody. Podeszwy porządnych butów głośno stukają na wytartych stopniach.

Wyjmuje klucz, otwiera drzwi na drugim piętrze.

– Losza, to ty? – pyta z łóżka mama zachrypniętym, świszczącym głosem.

– Ja. Wszystko w porządku? – Zdejmuje buty, wchodzi do pokoju.

– W porządku – odpowiada mama. – Trochę pospałam. Wieczorem znowu miałam atak…

– Och…

– Zjedz coś, synek, na kuchence stoi patelnia z kaszą i wątróbką. Dobre, z przecierem pomidorowym.

Kiwa głową:

– Zaraz się przebiorę, zjem.

Blokuje drzwi od szafy, zdejmuje marynarkę, koszulę, spodnie. Wiesza je na wieszaku. Na garnitur naciąga celofanowy pokrowiec. Teraz wyjściowe ubranie długo mu się nie przyda…

– Wieczorem dzwonili do ciebie z pracy – mówi matka – krzyczeli, że źle sprzątnąłeś…

– Tak? – pyta i ze złością, ledwo dosłyszalnie burczy: – tym gadom nigdy nic się nie podoba…

– Postaraj się, synek. Jeszcze cię zwolnią i jak będziemy żyć? Moja renta, sam wiesz… a z bazaru raz masz pieniądze, raz nie…

– Tak, tak.

– Jeszcze coś – przypomina sobie matka. – Witalka dzwonił, przypomina o jakiejś karcie. Żebyś dzisiaj odniósł.

– Jasne. Dzięki, mamo.

Szeleści celofanem, wyjmuje z kieszeni marynarki kartę członkowską Piany, potem chowa ubranie do szafy. Wkłada dżinsy, sweter. Spogląda na zegarek. Pospać się nie uda – niedługo trzeba iść zamieść, potem dyżurować na bazarze, może przyjdzie coś pilnego do rozładowania. Odeśpi później.

– Zjedz – znowu prosi mama. – Jest trochę wątróbki, kasza…

– Dobrze, mamo, dziękuję.

Idzie do kuchni, włącza kuchenkę, nastawia czajnik. Podgrzewa jedzenie na patelni. Przeżuwa, niewesoło wpatrując się w startą, obdrapaną naklejkę na chlebaku: twarz ładnej dziewczyny. Piętnaście lat temu dostał ją od sąsiada Witalki za miedzianą rurkę do pistolecika. Brat Witalki służył w NRD, w każdym liście przysyłał dziesiątki takich naklejek…

Woda się zagotowuje. Patelnia pusta. Zaparza świeżą, mocną herbatę, żeby się rozbudzić, przegnać zmęczenie. Bierze cukierniczkę. Została w niej garstka cukru na samym dnie, a mamie w czasie ataku koniecznie trzeba czegoś słodkiego. Dobra, można włożyć samą łyżkę, nie będzie tak gorzko…

Długo miesza łyżeczką w kubku, znów patrzy na naklejkę. Dziewczynie brakuje jednego oka, na policzku – szeroka rysa, na szyi też… Trzeba by całkiem zeskrobać, nakleić na jej miejsce coś innego… Żałuje, złości się na siebie, że tak głupio wydał pieniądze, że się nie wyspał. Andżela i Lena zdają mu się teraz brzydkimi i chciwymi ździrami, które specjalnie kleją się do facetów, żeby miło spędzić czas, wypić, zjeść coś dobrego… Po co on w ogóle pojechał do tej Piany? Co tam niby jest szczególnego? Był już przecież cztery razy… Trzeba było wziąć po prostu dobrą wódkę, spotkać się u któregoś z chłopaków, wypić, pogadać normalnie… Wymyśla sam sobie, ale wie, że za kilka miesięcy, kiedy odłoży czterysta rubli, wyprosi u sąsiada Witalki kartę członkowską klubu, włoży wyjściowy garnitur, kupi paczkę drogich papierosów i znowu pojedzie…

Nowy realizm rosyjski

Cykl tekstów poświęconych jednemu z najważniejszych nurtów w rosyjskiej literaturze współczesnej. Powstał przy okazji wydania książki Katarzyny Roman-Rawskiej „Nowy realizm w rosyjskim polu literackim po 1991 roku. Literatura i polityka" (2020).

Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

Ilustr. Oleksandra Balytska

Roman Sienczin
ur. 1971, rosyjski prozaik, autor powieści i opowiadań, komentator życia literackiego w Rosji, regularnie nominowany do rosyjskich nagród literackich, m.in. do nagrody Bolszaja Kniga, Nacionalnyj Bestseller. Wybrane tytuły: Вперед и вверх на севших батарейках (2008), Елтышевы (2009), Лед под ногами (2010), Информация (2011), Зона затоплениа (2015).
Monika Woźniak
filozofka i filolożka rosyjska. Zajmuje się filozofią rosyjską i radziecką XX wieku, a także Heglem i jego recepcją. Adiunktka w Zakładzie Filozofii Niemieckiej UWr. Chrześcijanka, marksistka.
redakcjaAndrzej Frączysty, Katarzyna Roman-Rawska
korekta Karolina Wilamowska

Nowy realizm rosyjski

Cykl tekstów poświęconych jednemu z najważniejszych nurtów w rosyjskiej literaturze współczesnej. Powstał przy okazji wydania książki Katarzyny Roman-Rawskiej „Nowy realizm w rosyjskim polu literackim po 1991 roku. Literatura i polityka" (2020).

Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

Ilustr. Oleksandra Balytska

POPRZEDNI

varia proza  

Fabryka „Wolność” (fragmenty)

— Ksenia Buksza

NASTĘPNY

szkic  

Kogo nie ocala? Podsumowanie roku 2020 (cz. I)

— Jakub Skurtys