Przez długi czas krytycy literatury powtarzali za Czesławem Miłoszem, że Polacy to naród poetów. Miłosz był przekonany nie tylko o kluczowej dla kultury polskiej roli samej poezji, ale i o jej wartości dla świata w ogóle – nie dziwi więc tytuł jednego z późnych esejów, które zgromadził w tomie „Życiu na wyspach” (1997). „Z poezją polską przeciw światu” – to buńczuczne zawołanie jeszcze do niedawna traktowane było przez środowisko polonistyczne z całą powagą; poezja polska miała być wyrazem szczególnego historycznego doświadczenia i mądrości płynącej z prostoty, znajdującej wyraz w afirmacji tego, co zwykłe, a zarazem metafizycznie głębokie. „Klasyczny” model modernistycznej poezji wysokiej pokrywał się do pewnego stopnia z kanonem literatury współczesnej nauczanej w szkołach pod koniec XX wieku. Pokrywał się, pokrywał… aż przestał. Czy rzeczywiście Polacy kiedykolwiek byli narodem poetów? Czy poezja polska kiedykolwiek miała takie znaczenie, jak do dziś uczy się w szkołach? To sprawa na osobną dyskusję. Dla nikogo nie będzie jednak niespodzianką, jeśli powiem, że zarówno tradycyjnie uprawiana poezja, jak i otaczająca ją debata, wraz z całą jej instytucjonalną, dziennikarską, nagrodowo-festiwalową i internetową komunikacyjną infrastrukturą, to rzecz mało społecznie ciekawa.
»Z poezją polską przeciw światu« – to buńczuczne zawołanie jeszcze do niedawna traktowane było przez środowisko polonistyczne z całą powagą
Jako dydaktyczka prowadząca zajęcia powiązane z nową poezją często mam do czynienia z pełnym radości odkryciem przez osoby rozpoczynające (jednak) studia literackie, że nie ma czegoś takiego, jak klucz interpretacyjny, określający właściwe znaczenie lektury. Radość ta szybko zostaje zmącona przez inne odkrycie: sprofesjonalizowane warunki debaty o literaturze są dość skomplikowane i trzeba poświęcić sporo czasu, żeby się w nie wdrożyć. Studiujący, o których mówiłam, przychodzą na Wydział Filologiczny Uniwersytetu Wrocławskiego (na przykład) na kierunek nazwany Kulturą i Praktyką Tekstu – poza elementami edytorstwa i krytyki nowej literatury uwzględniający ścieżkę związaną z twórczym pisaniem. W czerwcu tego roku dzięki staraniom Ingi Iwasiów odbyło się pierwsze sympozjum szkół twórczego pisania z całej Polski – z Krakowa, w którym znajduje się Studium Literacko-Artystyczne przy UJ, najstarsza w Polsce płatna szkoła tego typu, a także bezpłatnych studiów pisarskich z Katowic, Poznania, Wrocławia i oczywiście Szczecina. Oprócz okolicznościowej wymiany doświadczeń dyskusja dotyczyła między innymi tego, kogo właściwie kształcimy – i czy można w ogóle wykształcić się w zawodzie pisarskim. Materiał sympozjum, o ile mi wiadomo, nie zostanie upubliczniony, a ono samo miało charakter roboczy, polegający na luźnej wymianie uwag. Spróbuję na własną rękę wyciągnąć z tej rozmowy kilka wyrazistych, podzielanych szerzej, jak się wydaje, pedagogicznych przekonań, nadając im – z konieczności – charakter publicystyczny.
W trakcie zajęć twórczego pisania chcemy dyskutować z twórczymi osobami; chcemy, by tacy byli także odbiorcy i odbiorczynie literatury. Jeśli chodzi o długofalowe pożytki społeczne, powiedzieć by można, że przygotowujemy przede wszystkim świadomych, kompetentnych, aktywnych i twórczych czytelników (choć ich przygotowanie może stać się z czasem równą rzadkością, co zainteresowanie poezją). Kłopot z uprawianiem aktywnego czytelnictwa – w związku ze stylem nauczania w instytucjach akademickich z jednej strony i dyskursem nowych mediów oraz internetowym obiegiem literackim z drugiej – ma jednak złożoną naturę. Przestrzeń praktykowania kultury bardzo się zmieniła – umasowiła i spopularyzowała; żeby uczestniczyć w obiegu kreowanym przez media sieciowe wcale nie trzeba wyspecjalizowanych kompetencji. Przy próbach uzasadniania własnych umiejętności i krytycznoliterackiego doświadczenia pojawia się wręcz dydaktyczny smrodek, nieadekwatny wobec wspólnotowo-kolektywnej aury komunikacji na portalach społecznościowych. Żeby z sukcesem funkcjonować w obiegu sieciowym, na przykład pisząc literackiego bloga, niekoniecznie trzeba skończyć polonistyczne studia i umiejętnie brać udział w wielopiętrowych dyskusjach o literaturze z uwzględnieniem kontekstu historycznoliterackiego. Szkoły twórczego pisania, oferujące swoje usługi w internecie, obiecują sukces finansowy i stawiają jeden tylko warunek – jak się okazało w trakcie zorganizowanej przez Ingę Iwasiów dyskusji ‒ bardzo podobny do tego, jaki wysuwały ich akademickie odpowiedniki. Otóż trzeba dużo czytać (albo przynajmniej takie sprawiać wrażenie). Jak zatem opowiedzieć rozpoczynającym te studia ludziom o gasnącym życiu papierowych czasopism – do niedawna zasadniczych nośników krytycznej debaty? Jak czytać z nimi te czasopisma i przekonywać ich o znaczeniu podobnych mediów, skoro oni sami – na pocieszenie – z entuzjazmem informują nas o zapierającej dech liczbie odsłon recenzji na znanych video-blogach? O setkach tysięcy sprzedanych tomów (wydanej na papierze!) instapoezji? Czy jest sens wykładać dziennikarską teorię gatunków internetowych osobom, które te gatunki aktywnie współtworzą?
Żeby uczestniczyć w obiegu kreowanym przez media sieciowe wcale nie trzeba wyspecjalizowanych kompetencji
Nie sposób narzekać na rozchodzenie się interesów odbiorczego środowiska uczestniczącego dziś w umasowionej postaci życia literackiego i akademii uprawiającej nadal krytykę literacką, z pewnego dystansu nauczającej o najnowszej literaturze i jej mediach. Ten interesujący fakt należałoby raczej poddać analizie i ocenie, z punktu widzenia socjologii literatury na przykład. Badań zajmujących się nową komunikacją literacką, zwłaszcza w związku z tak zwanym ambitnym czy wysokoliterackim obiegiem (sformułowanie to znaczy dzisiaj coś innego niż niegdyś), nie ma jednak zbyt wiele. Chętniej przy tym wykonują je teoretycy mediów i prasoznawcy niż literaturoznawcy, przeważnie krytycznie i wyższościowo nastawieni wobec zmian zmierzających do gruntownej demokratyzacji obiegu literackiego w internecie. Nawet bez dostępu do badań wskazać można jednak pewne elementy, które determinują niemożliwość porozumienia pomiędzy nauczającymi – jako rzecznikami ciągłości rozmowy o literaturze – i często wyspecjalizowaną w nowych praktykach odbiorczych publicznością, która reguły masowej komunikacji związanej z literaturą nadpisuje swobodnie na dotychczasowym „stanie wiedzy”, niewiele się nim przejmując i dobrze przy tym bawiąc. W porównaniu z polonistyczną akademią, coraz bardziej bezradną wobec zmieniającego się obiegu komunikacyjnego i coraz bardziej wobec niego marginalizowaną, publiczność ta dysponuje również pewnym poczuciem sprawstwa w swoim polu – do czego wrócę później. Powiążmy przyczyny rozmijania się przesłanek i interesów osób uczących na uniwersytetach i tych, które są uczone, z poezją, od której zagaiłam moją wypowiedź.
W przypadku poezji różnice te wynikają z odmiennych sposobów myślenia o literackości, więc i z odmiennych oczekiwań i przekonań dotyczących samej literatury. W książce „Postmodernism, postsocialism and beyond” Aleša Erjaveca (2008) pojawia się teza, że kultury krajów byłego bloku sowieckiego, w czasie transformacji ustrojowej doświadczające przekształceń właściwych dla postmodernizmu, połączyły romantyczne przekonanie o wiodącej, jeśli nie zbawczej dla całości życia społecznego wartości kultury. Stąd postmodernizm właściwy dla naszego kręgu kulturowego został określony przez badacza jako „postsocjalistyczny”. Erjavec zwraca się m.in. ku krajom byłej Jugosławii, Węgrom, Czechom i Słowacji oraz Polsce, w których kultura powiązana była z nacjonalistycznym modelem tożsamości i obywatelskimi wzorcami edukacji, ugruntowującymi przekonanie, że kultura jest dobrem doniosłym, a przy tym obarczonym pewną społeczną misją. W postsocjalistycznym postmodernizmie literaturze przypisywano więc duży wpływ na wspólną rzeczywistość, nawet kiedy odwoływano się do ironicznych trawestacji klasycznych wzorów, parodiowano i pastiszowano, nawet kiedy grano z historycznymi szablonami i z radością włączano się w wydawniczo-rynkowy karnawał kwestionowania związków z narodową tradycją. Poczucie społecznego i politycznego sprawstwa – wcześniej typowe dla formacji awangardowych – przejawiało się także w przewrotnym przetwarzaniu społecznych, często fundowanych na nacjonalizmach postaw dysydenckich, co było widoczne w kontrowersyjnych występach słoweńskiej grupy Laibach, parasurrealnych działaniach czeskiego undergroundu czy w postpunkowych prowokacjach artystów z okolic „brulionu”.
W postsocjalistycznym postmodernizmie literaturze przypisywano duży wpływ na wspólną rzeczywistość, nawet kiedy odwoływano się do ironicznych trawestacji klasycznych wzorów
Założenie o sprawstwie kultury w sferze życia społecznego zazwyczaj powiązane jest z romantyczną indywidualizacją twórczych jednostek, więc z koniecznością zaistnienia silnego, artystycznie wyrazistego podmiotu, stylu czy języka. W ten sposób kategoria „linii poetyckich” – ukuta w latach 70. i 80. przez Jana Błońskiego, odnoszącego się do biegunów poezji wyznaczonych przez katastroficzno-wyobraźniowego Miłosza i intelektualnie-awangardowego Przybosia – pozostaje jednym z najczęstszych sposobów opisywania pola literackiego w polskiej krytyce. W dzisiejszej dyskusji powraca też w postaci nowych „linii” – Szczepana Kopyta, Konrada Góry i Roberta Rybickiego.
Jedną z tez, które padły w trakcie debaty o studiach twórczego pisania (notabene wiele z biorących w niej udział osób od lat zajmuje się krytyką poezji), było twierdzenie o „narcyzmie” nadawczych instancji obiegu poetyckiego. Nową przestrzeń odbiorczą opisywano – co ciekawe – jednocześnie w kategoriach estetycznych, jako scenę poezji, i jako szerzej rozumianą formułę społecznej komunikacji, związaną przede wszystkim z mediami społecznościowymi. Narcyzm utwierdzałby się jako powszechna komunikacyjna postawa poprzez uczestnictwo w facebookowych bańkach, traktowanych powszechnie niemal jako pierwsza rzeczywistość. Narcyz to figura w humanistycznym porządku łączona z romantycznym indywidualizmem. W rozumieniu akademickich krytyków i krytyczek nowego życia literackiego miałaby ona charakter daleki od otwarcia Derridiańskiego, w którym ruch powstawał wśród martwoty lustrzanego odbicia (jak w „Qual quelle”, rozdziale z „Marginesów filozofii” poświęconym koncepcji poetyckości Paula Valéry’ego). W krytycznoliterackiej optyce z narcyzmem wiązałoby się raczej nierozróżnianie pomiędzy rzeczywistym światem a własnym obrazem, który przykuwa uwagę narcystycznych podmiotów z lubością odbijających się w sobie i sobie tylko przyklaskujących. Z tej perspektywy piszą więc przede wszystkim o sobie nawet poeci kreujący poezję zaangażowaną, powołujący się na sprawczość kultury w sposób fałszywy: w gruncie rzeczy są oni bowiem narcyzami w bańce innych narcyzów zapatrzonych we własne problemy.
W akademickiej optyce specjalne miejsce przyznaje się właściwie wyłącznie uniwersytetom i ich humanistycznej misji – a wraz z tym tradycyjnym modelom komunikacji. To one umożliwiają kultywowanie romantycznej wspólnoty twórczych indywidualności. Zazwyczaj robią to jednak w języku nieprzystającym do dzisiejszej rzeczywistości komunikacyjnej, języku pełnym tajemnych zawołań i symboli – niczym Syreny wzywające przykutego do masztu, lekko już zirytowanego Odysa ku mitycznej śmierci dyscypliny. Z perspektywy nowego obiegu komunikacyjnego – z przyrastającą ciągle masą różnorako wykształconych odbiorców i odbiorczyń poezji, otwierających się chętniej na jasny przekaz płynący z mediów społecznościowych i wydawnictw – taki głos ucieleśnia utopię z przeszłości. Determinuje ona kryteria krytycznoliterackiej oceny podług przesłanek często niejasnych, które wydają się zewnętrznym obserwatorom uznaniowe, więc w domyśle związane z rozmaitymi instytucjonalnymi układami. W trakcie pierwszego sympozjum szkół twórczego pisania zgodnie mówiliśmy: twórca musi być samotny, prawdziwa sztuka rodzi się w samotności, prawdziwej sztuki nie da się nauczyć, skoro łączy się ona z indywidualnym talentem, ale próbować przecież należy. Coraz bardziej umasowieni czytelnicy, częściowo wykształceni w naszych szkołach, a częściowo gdzie indziej, mimo wszystko chłonni i intelektualnie niezależni, mówią nam, że samotność nie jest ich kulturalnym obowiązkiem. Że czytanie i praca są efektywne także w społecznej ciżbie.
W akademickiej optyce specjalne miejsce przyznaje się właściwie wyłącznie uniwersytetom i ich humanistycznej misji – a wraz z tym tradycyjnym modelom komunikacji
Romantycznym przesłankom przyklaskują w dalszym ciągu dziennikarskie media mainstreamowe. Stąd masa przekonań romantycznych wciąż wiruje w szerokim literackim obiegu, przemieszana z elementami spopularyzowanych, uniwersyteckich teorii, w opiniach lub wnioskach niewypływających z pracy nad tekstem, na którą w głównym nurcie nie starcza zazwyczaj miejsca. Niekoniecznie korespondować to musi z obiegiem wydawniczym czy fanowskim. Romantyczno-postsocjalistycznej analizie umykają, jak się wydaje, pewne niuanse komunikacyjnej praktyki, powiązane z rzeczywistością mediów społecznościowych – na przykład przyrodzony im kolektywizm trudno sprowadzić do tradycyjnie rozumianego narcyzmu. Nawet jeśli wpływ na facebookową bańkę jest przez samych facebookowiczów traktowany z ironią, to jednak przynosi prawdziwą przyjemność współ-zaangażowania w konstruowanie przekazu; podobnie prawdziwy jest wstyd powiązany z komunikacyjną wpadką i triumf przekonania innych do własnej racji. Jeśli grupa odbiorców naszego wpisu nie jest duża, przejawiamy chęć współpracowania z regułami facebookowych algorytmów dla poszerzenia swojego zasięgu. W przypadku artystów może się to wiązać zarówno z pragmatycznymi przesłankami, którymi kierują się twórcy na rynku, jak i z przeświadczeniem o społecznej ważności własnego przesłania. Truizmem byłoby stwierdzenie, że Facebook stał się kolejnym medium uprawiania sztuki: w oczywisty sposób multimedialnej, ekstremalnie szybko komunikującej i równie szybko unieważniającej każdy przekaz, otwartej za to na innych odbiorców w demokratycznym impulsie wspólnotowym, za którym stoi zgoda na bycie współkształtowanym. W mediach społecznościowych przekaz buduje bowiem grono odbiorców naszego „mikrodzieła”, korzystających z instrumentów afektywnych zachęt i nacisków, będących zarazem współ-twórcami całej sfery uspołecznionej, upolitycznionej i umasowionej intymności, z której to dzieło wynika.
Zaryzykować można twierdzenie, że coraz częściej podejmowana kooperatywa poetycko-redaktorsko-wydawnicza – sprawiająca, że wiele książek wydaje się tworem wręcz armii osób, nie zaś, jak niegdyś, zatopionego w sobie, genialnego indywiduum – nie posiada korzeni w historycznych, twórczych kolektywach socjalistyczno-awangardowych, ale że ich matrycą i ojczyzną pozostaje genialne medium Zuckerberga i inne podobnie działające komunikatory. Taka formuła komunikacyjna zakłada wymiar wielopodmiotowego współdzielenia psychicznego i społecznego życia, nawet z wykluczeniem rzeczywistego ekshibicjonizmu – skoro właśnie indywidualność i prywatność, a może i samotność są od samego początku szerowanym przez nas kontentem. W przypadku komunikacji sieciowej, w modelu właściwym dla forów i mediów społecznościowych, często można wyróżnić osobowości charyzmatyczne, wpływowe, popularne, celebryckie; trudniej byłoby jednak zdecydować o rzeczywistym autorstwie ferowanych przez nie tez, opinii czy wyroków. Ocena wskazująca wprost na narcyzm jako dominującą cechę takiej komunikacji uwidacznia jedynie wycinek szerokiego zjawiska, który łatwo uzgodnić z romantycznymi przesłankami tradycyjnej humanistyki. Kolektywne współtworzenie w nowych mediach zakładałoby raczej koncepcję podmiotowości, która „jest poetami” – która stanowi „wielostkę”. Współczesna przestrzeń komunikowania związana z poezją to już nie klerkowski klasztor, wieża z kości słoniowej, o którą uderzają fale gówna, nawet nie demokratyczna agora tych, którzy z rozmaitych, nie zawsze sprawiedliwych przyczyn znaleźli się przy głosie. Jesteśmy raczej ławicą – mnogą, współtworzącą się, migotliwą wielopodmiotowością nadawczo-odbiorczą, nawigującą w prądach wydawniczego marketingu ku współdzielonej widoczności przy pomocy setek zsynchronizowanych komunikatorów. Narcyzm nie pozostaje, jeśli mam rację, najszczęśliwszym wobec tego określeniem: kiedy operujemy przesłankami romantycznymi, nie dopuszczamy do świadomości ani specyficznego kolektywizmu nowych mediów, ani powiązanego z nimi w sposób konieczny egalitaryzmu, ani faktu upodrzędnienia jednostek wobec reguł handlowych, które determinują tę wielopodmiotowość. W tym układzie akademicka relacja mistrz-uczeń pozostaje właściwie poza skalą.
A jednak na studiach twórczego pisania kształcimy przecież właśnie do literackiej i krytycznoliterackiej komunikacji. Na mieszane kompetencje młodych tworzących, także krytyczek i krytyków, składają się świat spoza akademii i przesłanki akademickie, elementy szkolnego kanonu, medialny obraz literatury oraz związane z nim stereotypy, prostowane najczęściej przez wiedzę, jaką nabywają na polonistycznych studiach uważni czytający. Wychowani przez nas czytelnicy nie zapominają i nie wstydzą się swoich wyborów i pasji, choć uwzględniają w swoich lekturach element warsztatu literaturoznawczego. Rozumieją kosmiczne odklejenie nawy polskiego humanizmu od rzeczywistości, ale potrafią wyzyskać wyprodukowane przez nas mapy. Sprofesjonalizowanej dyskusji współtworzącej pole poezji, która toczy się przecież także swoimi nowymi ścieżkami w mediach cyfrowych, przyrodzona jest pewna zachowawczość – choćby ze względu na datujący się w Polsce mniej więcej od lat 70. silny związek krytyki literackiej z dyskursem akademii.
Czytelnicy rozumieją kosmiczne odklejenie nawy polskiego humanizmu od rzeczywistości, ale potrafią wyzyskać wyprodukowane przez nas mapy
Z drugiej strony często poeci i poetki występują dziś przeciwko samej tradycyjnie rozumianej instytucji literatury, reprodukującej krytyczne wzorce lektury według nich nieadekwatne wobec dzisiejszego jej obrazu – na tym między innymi polega widoczny u wielu odwrót od instancji romantycznego podmiotu. Towarzysząca temu odmowa uznania specjalistycznych autorytetów, dyktowana również postawą niezgody powiązaną z literacką tradycją, przypomina argumentami tę, którą można spotkać na fanowskich forach. Często staje się ona wyzwaniem wobec akademickiej niszy – skupiającej może jedyne osoby, które z zainteresowaniem i pasją rzeczywiście czytają nowe wiersze. Zanim jeszcze doczytamy się w poezji zmian związanych z próbami wyeliminowania podmiotu jako zwornika świata przedstawionego i z tworzeniem poezji nie-ludzkiej, może warto byłoby także w perspektywie akademickiej wypracować pojęcie o społecznym odbiorze dzisiejszej literatury, które nie będzie skonstruowane na podstawie XX-wiecznych czy romantycznych jeszcze przesłanek? Może stworzenie języka komunikowania o sztuce, który będzie adekwatny wobec sieciowej rzeczywistości komunikacyjnej, stanie się udziałem ludzi, których kształcimy na studiach twórczego pisania?
