fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

 

(… ani równowagi)

Ani równowagi,
ani chleba,
ani sosnowego gaju nie znam,
który by tak lśnił w poświacie księżycowej.

W czarnej skrzyni leży
gospodyni pośród mąki.
Młoda Maria ma nad górną wargą
wąsy.

Jak fanatycznie całujesz zajączka!
Umrze od zbyt wielkiej dozy
i zdrzemnie się z uszami w dół.
Matka zajęczyca umyje go.
Spróbuje mu dać aspirynę przez białe ząbki.

Wszedłem na fregatę.
Przez ramię miałem sak.
Przywitałem się z kapitanem,
powiedziałem mu dzień dobry, chłopie!

 

 

 

 

 

(…Plenk!)

Plenk!
Leśniczy chodzi po lesie.
Kropelki rosy
zatrzymują się na jego siekierze
a na pianinie gra jego siostra.
Na czarnym pianinie stoi szklanka z whisky.

Widziałem, jak kwiaty
kapały na rzęsy.
Słoneczniki wyrażały zgodę.
Poszedłem na dół, do salonu,
trzymałem się fotela i patrzyłem na ludzi.
Bałem się, że moja radiacja zabije ich.
Nie rozumiem, jak mogą pozostać tak
spokojni przy mnie.
Każdy mój włos może wprawić w ruch olbrzymią fabrykę.
Piłem wodę, by nie stracić przytomności
od koncentracji.

Tulipany przeklną mnie.
Ja jestem Świętą Górą z brązowymi zębami.
Rzuciłem im cień na berło
by uratować ziemię.

 

 

 

 

 

 

 

 

Nasza wiara

Środkowa Europa!
Straszne sentymentalne państwa, totalna katastrofa!
Z ludami
zapakowanymi do bydlęcych wagonów, zaprowadzanymi na wycieczkę
do obozów koncentracyjnych do gazu, lub podobne
bezguścia wśród łkania i cerowania skarpetek!
Z ludami
porzucającymi swoje ręce i uszy w krwawych walkach
o wolność, a potem błyskawicznie wymyślającymi nowy rozdział.
Kucając, tkwiąc nieruchomo, zakrywając sobie oczy,
we własnoręcznie wykopanych zatęchłych bunkrach, czekając
na nadejście światowej fantazji!
Z ludami
blado zielono czołgającymi się od kandelabru do kandelabru,
by na fryzury nie spadło im jakieś gówienko wiecznego
białego gołębia pokoju z wąsami!
Chowającymi pod materacami paszporty,
bum! bum!
Hrc! Hrc!
policja, obława, dzień dobry panu, już nigdy nad morze
po cukier, gdzie ten lud go kupuje, bo oszczędza
i inne olśniewające pomysły w podobnym stylu!
Lub bez elektryczności!
Z plemionami i podplemionami trwożnie czekającymi na początek
miesiąca bo wtedy gromadnie trzeba robić zakupy!
Lub przed lekarzami!
By ich szyto podobnymi narzędziami jak nimi
ich prababki szyły jaśki
i makatki z napisami: kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje, kto nie pracuje,
niech nie je!
Z ludami
mającymi ptaszki i kukurydzę i pieski i kotki w połowie
zatrute, ponieważ zamiast słońcem i powietrzem
karmią je traumą lub jakimś podobnym nacjonalnym cymesem,
więc natura im po prostu zewsząd wpycha do twarzy
truciznę i serie systematycznych szaleństw!
Z ludami
wzdłuż każdego strumyku wymyślającymi swój oryginalny język
lub jakieś pasma Alp, by wrogowie wyginęli z powodu
mrozu i nie byliby w stanie telegrafować w świat,
jak się cieszą, że widzieli tyle ciekawości i odkryli
takie stylowe ludy!
Z ludami,
gdzie robak robakowi odgryza kawałki zgodnie z jakimiś
najnowszymi dodatkami, że potem cała flora naprawdę
w procesji pędzi za nimi z powodu jak najbardziej zwyczajnego
braku gustu i rozumu!
Z ludami
mającymi wszelkie młode męskie istoty ultra mizernie owłosione,
ponieważ ci wydmuchują całą swoją energię, potem gdy przez pół godziny
wygwizdywali swój patent, tak że można śmiało oczekiwać,
że rasa, która religijnie popija wódkę w brzuchu
światowej nudy, przeciągnie się do roku 7000!
I że w roku 7000 wyciągnie białe chusteczki i zaszlocha
przypominając sobie straszne dni przyszłości!
I ostatecznie
z ludem,
który zrodził nas, tu obecnych,
najbardziej spektakularny cud wszelkich historii i wszechczasów,
o którym historycy już orzekli, że zrzucił
z tronu obudzenie Łazarza i że jest dla wszystkich tych źle
karmionych  i spróchniałych ludów w pomiętych płaszczach
fantastycznym,
jedynie miarodajnym i  zbawiennym faktem,
który windą wyciąga Średnią Europę  o 1700 pięter
wzwyż!
Na powietrze!
By wszystko to zostało zbalansowane przyjemnie i mile
i  zrobiłoby Środkową Europę możliwą do życia,
Nową Jerozolimą!
 

Trzy wiersze pochodzą z tomiku „Święto” napisanego w roku 1974 w Yaddo w Ameryce i wydanego w Lublanie w roku 1976.
 

Tomaž Šalamun
ur. 1941, zm. 2014, poeta słoweński, jeden z najwybitniejszych współczesnych poetów europejskich. Opublikowano ponad pięćdziesiąt tomów jego poezji w języku słoweńskim, poza Słowenią - przeszło sto. Po polsku ukazały się „Wiersze" (1979), „Straszne święta" (1996), „Poker" (2002), „Czytać: kochać" (2002) w tłum. Katariny Šalamun-Biedrzyckiej oraz „Jabłoń" (2004) i „Pora roku" (2013) w tłum. Miłosza Biedrzyckiego. Tłumaczenia jego wierszy ukazywały się również w wydaniach książkowych w kilkunastu krajach Europy i w USA. Niedawno w Polsce ukazał się tom „Błękitna wieża" (Convivo, 2019) w przekładzie Miłosza Biedrzyckiego i Rafała Wawrzyńczyka.
Katarina Šalamun-Biedrzycka
słowenistka, autorka książek historycznoliterackich, tłumaczka literatury słoweńskiej na polski i polskiej na słoweński. W Polsce ukazały się w jej przekładzie książki poetyckie Tomaža Šalamuna (4), Aleša Debeljaka (2), Uroša Zupana (2), Gregora Strnišy, Primoža Čučnika i Mety Kušar, w Słowenii zaś utwory m.in. Jana Kochanowskiego, Stanisława Wyspiańskiego, Witolda Gombrowicza, Brunona Schulza, Czesława Miłosza, Jacka Podsiadły, Miłosza Biedrzyckiego i Małgorzaty Lebdy. Ostatnio wydała: „Dotik duha. Antologija poljske poezije 20. stoletja” (Ljubljana 2009), „Kielich upojenia” Otona Župančicia (Biuro Literackie, 2020) oraz dwie książki rozpraw: „Med. Slovenijo in Poljsko” (2014) i „Wśród słoweńskich i polskich autorów” (2018).
POPRZEDNI

szkic  

Dlaczego wiersze poetek nie układają się w linie?

— Joanna Orska

NASTĘPNY

varia felieton  

Ćwiczenia z rezygnacji (26)

— Krzysztof Sztafa