Tom poetycki „Udawanie ludzi” Mai Demskiej został wydany przez queerowo-feministyczny kolektyw DIY Girls to the Front (G*TTF). Grupa działa w Warszawie od 2015 roku z inicjatywy Agaty Wnuk i Oli Kamińskiej. Kolektyw wydaje zina, organizuje imprezy i dyskusje, rozwija kobiecą i queerową niezależną scenę muzyczną, od lat budując bezpieczną przestrzeń wypowiedzi i artystycznej ekspresji. Kolektyw związany jest z Warszawą i w niej głównie działa.
Warto od tego zacząć, ponieważ książki spoza „głównego” obiegu literackiego ‒ właśnie takie jak te publikowane przez G*TTF ‒ podlegają nieco odmiennym prawom niż tomiki wydawane w największych instytucjach specjalizujących się w poezji. Mają mniejsze nakłady (choć również w przypadku książek poetyckich z głównego nurtu są to stosunkowo niewielkie liczby) i zazwyczaj mniej rozbudowane możliwości promocyjne. Nie uczestniczą w rywalizacji o nagrody ani w obiegu festiwalowym, czyli w tym, co w Polsce napędza życie literackie i często decyduje o poetyckim kanonie. Chociaż te stwierdzenia można podważyć, mówiąc, że promocja książek z większych wydawnictw też ogranicza się do sfery social mediów i dociera tylko do określonej grupy odbiorców, to jednak zjawiska te są inaczej wyskalowane. Oczywiście, dystrybucja niszowych książek także przebiega zupełnie inaczej.
Dość ważna jest też kwestia spotkań literackich, które odbywają się często w instytucjach życia kulturalnego nienastawionych na konkretną grupę społeczną i mają dość inkluzywny charakter (domy kultury, kawiarnie literackie itd.). Premiera książki Demskiej miała miejsce w Klubojadalni Młodsza Siostra na warszawskim Powiślu i była połączona z koncertami oraz DJ setami z muzycznego undergroundu. Klubojadalnia gromadzi młodych ludzi, często zainteresowanych zaangażowaną sztuką spoza głównego obiegu. Wspominam o tym ze szczegółami, by pokazać wyraźne sprofilowanie grupy odbiorczej książki, choćby przez formę wydarzenia „promocyjnego”, miejsce, w którym się odbyło, i matronat kolektywu. Przy czym na pewno spora część osób, które były obecne na premierze, nie jest na co dzień zainteresowana „oficjalnym” życiem literackim i nie śledzi rynku wydawniczego.
Recepcja krytyczna książki Demskiej jak dotąd ogranicza się do notki Jakuba Skurtysa w jego 11. „Poetyckim Podsumowaniu Roku”. Oczywiście można powiedzieć, że poetce nie chodzi o uczestnictwo w debacie literacko-krytycznej (które nie wiadomo dlaczego Skurtys utożsamia z „instytucjonalnym utrwalaniem norm estetycznych”), a o tworzenie przestrzeni i reprezentacji dla feministyczno-queerowych opowieści, i że „Udawanie ludzi” jest skierowane przede wszystkim do osób związanych z działalnością kolektywu. Możliwe, że rozróżnienia takie w stosunku do i tak marginalnej dziedziny literatury są ryzykowne, nad subtelnościami warto się jednak zastanawiać i refleksje te powinny przekładać się na odbiór samej książki.
O poezji Demskiej już na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że zagaduje, zagaja. Język tych wierszy zbliżony jest do casualowej, lekko niedbałej i trochę niepewnej siebie opowieści, chociaż w „Udawaniu ludzi” zdarzają się również bardziej abstrakcyjne przebiegi. Liczne chwile zawahania odciążają te wiersze i pokazują ich niezdolność ‒ ale przede wszystkim niechęć ‒ do wypowiadania kategorycznych stwierdzeń: „coś próbuję sobie tym przypomnieć / ale nie pamiętam co”. Ta prostota działa na korzyść wierszy, czyniąc je bardzo przystępnymi. Można przeprowadzić tu analogię z ideą zinu – często też dążącego do możliwie największej komunikatywności. Trudno jednak uznać, że Demska pisze prosto, żeby dotrzeć do jak najszerszej publiczności, skoro siłą rzeczy czytelniczki książki należeć będą w większości do szczególnej grupy. Książka jednak dzięki temu – co jest jej niewątpliwą zaletą – nie wpada w pułapkę pisania językiem dostępnym tylko dla wybranych. Poetka czasami wydaje się wyzyskiwać utarte frazy i dobrze znane formy, które z jednej strony budują wspólnotę doświadczenia osób posługujących się językiem polskim, a z drugiej są czymś znanym i domowym: „ukojenie skołatanego serca”, „święty spokój za ciężkie pieniądze”. Ważna jest również sama czynność opowiadania, relacjonowania jako coś zbawczego, ratunek przed smutkiem i przytłoczeniem:
(…) Po drodze
nie wpadam w zniechęcenie, tylko dzięki temu, że zaraz ci
o tym wszystkim opowiem. I zobaczysz jak tu pięknie.
Ton wierszy koresponduje z ich „prywatnością” – rozumianą nie jako konfesyjność, a budowanie wiersza z codziennych, pierwszoosobowych doświadczeń, które poetka stara się rozwijać ku ogólniejszym refleksjom. Podobną funkcję spełniają ilustracje Filipki Rutkowskiej przedstawiające kobiece twarze: wskazują one na mnogość i różnorodność historii, których opowiadanie samo w sobie jest wartością.
Język tych wierszy zbliżony jest do casualowej, lekko niedbałej i trochę niepewnej siebie opowieści
Wiersz otwierający książkę zaczyna się od przypuszczenia czy potencjalnego pytania: „a jeśli życie to bal”. To porównanie może przywodzić na myśl piosenkę Agnieszki Osieckiej w wykonaniu Maryli Rodowicz. Mimo że poetka wykorzystuje wytarty koncept, celem jest ironiczne spojrzenie na przeżycia podmiotki oraz wywołanie napięcia między tym, czym okazuje się „życie-bal” w kolejnych wierszach, i pytaniem, czy jest ono „warte zachodu” jak u Osieckiej, a typowymi realizacjami motywu, choćby ze wspomnianej piosenki. Być może z dystansem należy też czytać następujące później wersy o ciele jako „śmiesznym kostiumie z wypożyczalni”, które mogłyby przecież również znaleźć się w jakimś tekście Osieckiej (efekt ten wzmacnia archaiczne „złachmanić”). Poetka wykorzystuje potencjalny krindż podniosłej metafory do ukazania groteski życia, ale również bierze w ten sposób kolejne wiersze w autoironiczną ramę. Otwarcie książki jest więc nieco przewrotne: z jednej strony bowiem ustanawia silną linię tematyczną, którą zapowiada tytuł: udawanie, maskarada. Z drugiej zaś ‒ pełni funkcję celowo zbyt podniosłej i patetycznej ramy, która pokazuje, że wypadki z życia niekoniecznie do niej pasują.
Główne motywy książki układają się ciekawie w stosunku do siebie. W centrum można umieścić ciało. Nie tyle dominuje ono tematycznie, ile jest miejscem, z którego wywodzą się inne refleksje, a także pryzmatem, w którym odbija się świat. Wszystkie wątki tomiku można prześledzić poprzez podążanie za ciałem do kolejnych wpływających na nie czynników i jego doświadczeń. Tak na przykład w jednym z początkowych wierszy nieswojość podmiotki w przestrzeni opisana zostaje jako rozciągnięcie części ciała, które autonomizują się i stają obce:
moje stopy są bardzo daleko (…)
i moje ręce są bardzo daleko
jedna dłoń pije wino w salonie
druga dłoń skubie nitkę w dywanie
Podobnie w wierszu „W barze”, gdzie przytłaczający ścisk miejsca publicznego podmiotka odczuwa jako przyjęcie na siebie fizycznych odczuć innych ludzi i zlania się z otoczeniem. Dodatkowo doświadcza jakby rozdwojenia i przestaje być pewna integralności swojego ciała:
cały bar jest obity moją skórą
a tamta nie wie i siedzi podpiera
policzek (i on też już jest mój)
ciężko się skupić w takim ścisku
Poetka porusza tu jeszcze jeden wątek, mianowicie prekarności swojego istnienia: „muszę dotykać co rusz mojej twarzy / żeby mieć pewność że jest na czas”. Najciekawiej realizuje go wiersz „Pierwsza!” ‒ jeden z ciekawszych utworów w książce:
pierwsza! swoją niewyraźną obecnością
włączam dziś światło na klatce schodowej
pierwsza! swoim zdecydowanym krokiem
uruchamiam dziś schody na stacji metra
Werwa i animusz, jakie wybrzmiewają w początkowym wykrzyknieniu i powtarzającej się konstrukcji, kontrastują z „niewyraźną obecnością” – tak jakby podmiotka performowaniem pewności chciała się sama w nią wprawić. Szuka potwierdzenia swojej egzystencji w najbardziej marginalnych i dziejących się właściwie bez jej woli czynnościach. W podobny sposób zastanawia się nad relacjami międzyludzkimi. Interesuje się tymi przypadkowymi, zawiązującymi się nieintencjonalnie i nieświadomie – jak między człowiekiem posypującym chodnik solą a tym, kto pierwszy po nim przejdzie.
Wyobcowanie pojawia się również w kontekście erotyki: „moja pierś w obcej dłoni / jak jajko / nie znam tej dłoni”. Ale erotyka pojawia się również w kontekście czasu – kolejnego podstawowego czynnika egzystencji. Tak jakby podmiotka poprzez ciało musiała co jakiś czas sprawdzać za pomocą najbardziej podstawowych kryteriów – obecności w czasie i w przestrzeni ‒ czy nadal istnieje. W wierszu „Mierzenie czasu” jego upływ jawi się poprzez najbardziej fizjologiczne potrzeby:
(…) Przeszłość ściska mi serce,
teraźniejszość – żołądek, przyszłość – sumienie. Czas mogę
mierzyć jedynie własnym ciałem; uściskami o zmiennym
natężeniu, od tulenia po duszenie.Małe interwały czasu mierzę nawrotami uczucia głodu
i cyklem ładowania baterii w telefonie. Trochę większe
‒ napadami pożądania. Jeszcze większe – zaspokajaniem
pożądania. (…)
Ciekawe są momenty, kiedy wbrew wypowiedzianej wprost tezie o organiczności i cielesności mierzenia czasu pojawiają się zgrzyty między odwołaniami do tego, co fizyczne, a tymi odnoszącymi się do konwencjonalnych pojęć i jednostek miary: to, że przyszłość oddziałuje na sumienie – które jest wytworem kulturowym, że liczy się „7 / (tygodnie), 10 (palce), 100 (pieniądze)”, a głód człowieka zestawiony jest z ładowaniem baterii w telefonie. Wszystko to ukazuje, że nie da się oddzielić uwarunkowań kulturowo-społecznych od czysto fizycznych. Z ciała wychodzi też tytułowy wątek udawania, który można połączyć z obsesją optymalności i dążenia do maksymalnej funkcjonalizacji. Jak w wierszu „Głęboki relaks”:
paznokcie mam zrobione w kształt paznokci
włosy mam zrobione w kształt włosów
wszystko mam w kształcie tego jaki to ma kształt
nie sposób się poznać że mam to zrobione
Znaczenia nabiera tu pozornie przezroczyste wyrażenie „mieć zrobione” / „zrobić sobie”. Rozumiane dosłownie, przywodzi skojarzenie ze sztucznością, konstruowaniem postaci – jakby podmiotką wiersza była lalka lub cyborgini, nastawiona na jak najlepsze imitowanie istoty ludzkiej. Można też odczytać to jako dążenie podmiotki do maksymalnej optymalizacji, doskonałego wpisania się w wyznaczone ramy. W wyżej cytowanym wierszu dzieje się to na poziomie cielesnym, natomiast w „Jeszcze raz dziękuję!”, który ma imitować słowa skierowane prawdopodobnie do terapeutki po spotkaniu, dotyczy to psychiki:
Wszystko Pani powiedziałam. Powiedziałam
wszystko, co miałam do powiedzenia
Pani, i innym Paniom i Panom, o sobie,
o tym co czuję,
i już tego nie czuję.
Jestem jak nowa, pusta, gotowa
teraz na kłamstwa i zmyślenia.
Fetyszyzacja mówienia o emocjach prowadzi do całkowitej pustki wewnętrznej, która okazuje się stanem doskonałym, ponieważ może zostać ponownie i lepiej uzupełniona. Wiersz zdaje się parodiować neoliberalną narrację, która indywidualizuje przyczyny problemów psychicznych i każe uwierzyć w wyłączną odpowiedzialność podmiotu za „naprawienie się”. Mark Fisher w „Prywatyzacji stresu” pisał o tym za D.J. Smailem:
Smail nadaje niezwykle sugestywną nazwę magicznego woluntaryzmu poglądowi, zgodnie z którym „dzięki fachowej pomocy terapeuty lub doradcy możesz sam zmienić świat, za który w ostatecznym rozrachunku ty jesteś odpowiedzialny, tak aby nie sprawiał ci on więcej przykrości”.[1]
Podmiotka wprost odrzuca takie myślenie wraz z mającym sprzyjać produktywności nakazem optymizmu w wierszu „Odmawiam”:
odmawiam bycia w depresji
nie będę się uczyć zarządzania złością
w salce gimnastycznej akademii sztuk walki
przyjaznej kobietom, gejom i komunistom
(…)
pozwólcie mi rzucić moją pracę
dla mojego smutku
pozwólcie mi rzucić moją miłość
dla mojego gniewu
Otwierający wers jest wyrazem dramatycznej bezradności i złości wobec systemu, który jest odpowiedzialny za powszechność problemów psychicznych. Jednocześnie bowiem czerpie zyski z przerzucania konieczności radzenia sobie z nimi na pojedynczych ludzi, dodatkowo sprzedając to jako rzekomo feministyczno-queerowo-lewicowe aktywności.
Fetyszyzacja mówienia o emocjach prowadzi do całkowitej pustki wewnętrznej, która okazuje się stanem doskonałym
Kondycję podmiotki definiuje również jej istnienie w przestrzeni miejskiej, która czasami wydaje się „scenografią”, odbiciem jej przeżyć, ostatecznie jednak okazuje się autonomiczna i obojętna. Ona sama pozostaje zawsze w ruchu – nie ma bowiem stałego i pewnego miejsca zamieszkania:
nie mam domu ale mam wynajęte
standardowe akwarium z kartongipsu
w które wchodzę ostrożnie jak w kropielnicę
żeby nie uronić ani trochę mojego
świętego spokoju za ciężkie pieniądze
Mówi o tym również wiersz „Rozłogi”. Bardzo ciekawe jest wykorzystanie roweru jako figur niepewności, ale jednocześnie subwersywnej przewagi. Podmiotka może wyprzedzać stojące w korkach samochodami, ale jednocześnie jest narażona na niebezpieczeństwo na drodze „stworzonej przez samochody dla samochodów”. Trzeba tu wspomnieć, że na pewnym etapie prostota języka Demskiej zaczyna nudzić i wytracać swój impet – zwłaszcza w dłuższych utworach. Wiersz operuje wprawdzie ciekawym pomysłem opisu jazdy rowerem, jednocześnie mówi wszystko bardzo wprost i nie przynosi żadnych zaskoczeń ani napięć:
Przez jakiś czas można bezkarnie traktować miasto jako
scenografię do teatrzyku własnego życia.
(…)
zmieniają dekoracje specjalnie
pod zmiany moich nastrojów, pod wytwarzanie
wspomnień.
Podmiotce zdaje się również, że znak McDonalda pojawia się na jej trasie celowo, jako inicjał jej imienia. Mówiąca wie jednak, że miasto podlega raczej wpływowi kapitału, który wcale nie dąży do najlepszego zagospodarowania przestrzeni i działania w ludzkim interesie. Również wykonawcy prac miejskich są wyalienowani, nie wiedzą, jaki jest cel ich działania:
Ale wiadomo jak jest naprawdę: dźwigi są
kompletnie głupie, operatorzy dźwigów nie wiedzą, co
robią
Bohaterka wraca na przedmieścia, mijając patodeweloperskie osiedla, Żabki, apteki, osiedlowe lokale gastronomiczne. Zastanawia się nad stanem drogi łączącej miasto z obrzeżami, którą nikt się nie zajmuje, ponieważ to mieszkańcy nowych osiedli powinni „wykuwać w sobie nowy lokalny patriotyzm”. Przy całym przygnębieniu podmiotka uprawia jednak osobistą walkę z przytłaczającym i groźnym krajobrazem. W monotonii stara się dostrzec ukojenie:
Przyrost nowych, nudnych, banalnych osiedli to balsam
dla moich oczu, ukojenie skołatanego serca. Witam
kolejne świeżo upieczone, powtarzalne moduły jak
dorodne noworodki. Są nieskażone żadnym przeżyciem,
żadnym wspomnieniem
A z minimalnych udogodnień próbuje wykrzesać ekstatyczną radość:
(…) Dziękuję
czerwonym światłom, że oddalają koniec jazdy. A właściwie
dziękuję za dreszczyk emocji, który czuję przejeżdżając na
czerwonym. Dziękuję też zielonym światłom – za wrażenie,
że los mi sprzyja
(…) Ludzie,
darmowe endorfiny!
Można czytać te wersy jako ironiczne – i z pewnością takie jest końcowe wykrzyknienie radości, które traktuje endorfiny jako towar, skoro ich „darmowość” wzbudza zdziwienie i radość. Jednak proponowałabym raczej spojrzeć na to, jak na próbę pokonania nieprzyjaznego miasta poprzez świadomie naiwne szukanie w nim kojących i mogących generować poczucie bezpieczeństwa elementów. I wydaje się, że to właśnie jest najciekawsze w książce Demskiej: poprzez pisanie z jednostkowej perspektywy o codzienności życia w późnym kapitalizmie poetka pokazuje mechanizmy radzenia sobie z problemami i emocjami, których doświadcza. Podmiotka próbuje teatralizować życie, żeby usensownić swoje doświadczenia i zrobić z nich materiał na opowieść. Odwołując się ponownie do tytułu, podmiotka znajduje się jednak raczej w stanie „brania siebie na przeczekanie”, jak pisze w „Przepowiadaniu przyszłości”, na męczącej „imprezie, która nie chce się skończyć”, niż na przyjemnym balu. Metafora pełni jednak również funkcję nobilitującą. Poetka podkreśla w ten sposób, że warto opowiadać o wszystkich wydarzeniach składających się na codzienność, a czasem nawet zobaczyć w nich coś pięknego, rozczulić się nad nimi.
Demska szuka także nieoczywistych relacji między człowiekiem a otoczeniem i innymi ludźmi w nadziei na pokonanie dojmującej alienacji. Z dramatycznym uporem próbuje wzbudzać w sobie przesadną radość i szukać pozytywnych czy wręcz kojących elementów w nieprzyjaznej przestrzeni. Widać, że jest to jednak walka trudna i poniekąd prowadzona przez podmiotkę ze samą sobą: świadczy o tym powszechne uczucie wyobcowania i dominujący w wierszach negatywny ton.
Podmiotka próbuje teatralizować życie, żeby usensownić swoje doświadczenia i zrobić z nich materiał na opowieść
Opowiadania i sceny z życia codziennego w wykonaniu Demskiej mają niewątpliwie jeszcze tę zaletę, że ilustrują stwierdzenie Pawła Kaczmarskiego, sformułowane w tekście o poezji Szczepana Kopyta, iż „zaangażowanie »jest« w wierszu nie dlatego, że się je tam w ł o ż y ł o, tylko dlatego, że się go nie wyjmowało”[2]. Wynika z tego, że nie potrzeba szczególnego „nastawienia” na pisanie wierszy „politycznych”, operowania szczególnymi terminami czy wygłaszania programów. Jednostka, mówiąc o swoim życiu, mimochodem zahacza o problemy systemowe, które jej dotyczą.
Jednak mimo że poetce znacznie lepiej idzie proste opowiadanie niż budowanie metafor, to trzeba zaznaczyć, że wspominana przystępność wierszy skutkuje również ich niewielkim zróżnicowaniem formalnym. Trudno mi się zgodzić ze Skurtysem, że wiersze te są „dobrze zrobione, czasem celowo puste”. Nie brakuje w nich ciekawych znaczeń, jednak fakt, że większość refleksji podanych zostaje w utworach wprost, sprawia, że łatwiej sprowadzić książkę do lektury wyłącznie tematycznej. I chociaż w tym przypadku książce nie grozi wykorzystanie tematu jako dobrze sprzedającego się tagu ‒ ponieważ „Udawanie ludzi” funkcjonuje na marginesach poetyckiego obiegu ‒ to jednak wydaje się, że poetka nie wykorzystuje dostatecznie formy poetyckiej do budowania zniuansowanych znaczeń. A przecież główny potencjał poezji w zakresie wypowiadania rzeczywistości tkwi w jej możliwościach do robienia tego w inny sposób, operowania innymi środkami, niż są to w stanie zrobić esej czy artykuł. Wydaje się też, że zainteresowanie codziennym językiem i opowiadaniem może być podstawą do pracy na słowach i poszukiwania ciekawego języka, odpowiedniego dla zwyczajnych, ale jednak wartych konstruowania opowieści.
[1]M. Fisher, „Prywatyzacja stresu”, tłum. Łukasz Żurek, „Praktyka Teoretyczna” 2022, nr 3.
[2]P. Kaczmarski, „Zaangażowanie, czyli nierozdzielność”, [w:] „Oporne komunikaty. Strategie znaczenia w poezji współczesnej”, Kraków-Łódź 2021
Maja Demska
„Udawanie ludzi", G*TTF, premiera: 12 grudnia 2022.
studentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Publikowała teksty krytyczne w „artPapierze” i „8. Arkuszu Odry”.