Wiersz
Pewien mężczyzna spływa rzeką Missouri
w olbrzymiej wydrążonej dyni,
kiedy siedzę przy ogromnym oknie
niewielkiej biblioteki i zastanawiam się
nad sprzecznym wewnętrznie pojęciem
anarchokapitalizmu; nad tym jak w końcu
przepchnęli je bokiem do mainstreamu
niczym starego, przerdzewiałego grata, którego
twój wiecznie podpity wujek skrywał przez lata
w łopianach na tyłach podupadającej posesji. W ten sposób
trafił wreszcie na jakąś przygodną drogę. Ale ile jeszcze
takich gratów wciąż piętrzy się na tyłach, ile posesji
odkrywa przed nami nadal wschodzące słońce? Czy nasze
pojęcie słońca zostało już definitywnie wyeksploatowane?
Po latach jego znaczenie domaga się ciebie, tak, właśnie
ciebie, uczepionex konwencji znaczenia
na podobieństwo ordynarnej skały. Zaprzeczasz temu,
znaczeniu, znaczy, a jednak czy tym samym
nie skazujesz się na powrót ciągle tych samych problemów,
rozgrzebanych jak, nie przymierzając,
resztki kolejnego dinozaura
odkryte zaledwie dziś rano
na wybrzeżu Portugalii?
„Z drugiej strony
istnieją filozofie upadku i apokalipsy”.
To pocieszające. Jednak żaden wiersz
nie zna wyjścia z podobnej sytuacji. Nie wie
nic. W tym sensie jest jak kolejny produkt
uwięzionej w zewnętrznym polu gry,
do której nikt się nie przyznaje. Ten produkt to ty.
Silne odniesienia
Rzeczy wychodziły spod ziemi, cmentarze
służyły nam za place zabaw. Oparci o nowe przesłanki
robotnicy wpatrywali się w horyzont.
Ktoś porzucił autobus w poprzek drogi
i ustawił w parku wielką instalację z ławek.
Chyba ołtarz. Gliniarze
byli wniebowzięci. Robili nawet zdjęcia. Doigrałeś się wreszcie
również swojej podobizny w lokalnym supermarkecie,
ziarnistej, ściągniętej z poszarpanego zapisu wideo
nagranego nocą, gdy obrabialiście pusty parking,
malowaliście krzyżówki i odwrócone krzyże
na ścianach opuszczonej lodziarni. „Byliśmy młodsi,
zdecydowanie zbyt młodzi, aby świadomie przeżywać
paradoksy tamtego okresu, a jednak na tyle bladzi,
że można nas było spokojnie wziąć za przedstawicieli
jakiegoś zbuntowanego plemienia”. Balon z trupią czaszką
dryfował w stronę przedmieść, kiedy jacyś
spadkobiercy kryzysu krzyczeli z okien
opancerzonej limuzyny: „That’s the spirit!”. Innymi słowy:
oto widmo. Jedyne adorowane oprogramowanie
najnowszej przyszłości. Jakbyście
jeszcze nie wiedzieli, że chwilę po was przyjdą
kolejni, obdarzeni charyzmą przedsiębiorczych
posiadaczy broni myśliciele nowego milenium,
którzy już od dnia narodzin wiedzą, że wszystkie
pieniądze tego świata „są fałszywe. Zawsze będą”.
Przeciwieństwo wszystkiego
Przychodzi taki dzień, kiedy chcielibyśmy wiedzieć,
co właściwie robimy i czym jest parujący krater
na podwórzu prezbiterium. Grillowane serce delfina
czy renifera? O której zamykają szkoły
z uwagi na rosnące zagrożenie maratonem
szczurów odbywającym się nieustannie
od czasu powołania osiedlowej tyranii
trawników? Czym jest tyrania trawników? Pozwól,
że ujmę to w następujący sposób: człowiek
pozbawiony kontaktu z naturą stopniowo
wypiera tę część siebie, której nigdy nie jest
do końca świadomy, stawia konstrukcje z betonu
i podróżuje windami na wybrane piętra, odcięty od samego siebie,
natury i rzeczywistości. A czym jest rzeczywistość,
jeśli nie przeciwieństwem wszystkiego,
co w sumie chcieliśmy osiągnąć? Po jakimś czasie
zaczyna podglądać sąsiadów odpalających
papierosy od niewielkiego płomienia
we wnętrzu przenośnej lodówki. W ten sposób
odkrywa zagadkowe właściwości lodu,
czwarty stan materii, który jest czymś pośrednim
między czasem a przestrzenią, trudno powiedzieć,
czym dokładnie, lecz jest to na tyle intrygujące,
że wkrótce powstają wokół tego instytuty
oraz całe parki maszyn. Trzeba wiedzieć,
że wiele rzeczy wokół siebie człowiek zaczął
rozważać dopiero z nudy. Niekiedy naturalnie
chciałoby się, aby wszystko miało po prostu
nieco większą gęstość niż wtorkowy posiłek
w siedzibie jakiegoś komitetu albo guma do żucia
znaleziona na oparciu fotela podczas opóźnionego
lotu nad Helsinkami (Frege mógłby mieć tu na myśli
znaczenie). Spakowany teleskop już czeka
przy drzwiach. Chcielibyśmy wiedzieć, co robimy.
Co robimy? Sprawa rozstrzyga się w biegu.
ur. 1981 w Szczecinie. Pisarz, tłumacz, wydawca, projektant graficzny. Ukończył filozofię na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Studiował również edytorstwo. Autor arkusza „Płonące ciasteczko" (Poznań 2006), książek „Fałszywe zaproszenia" (Poznań 2008), „Przede wszystkim zniszczenia" (Poznań 2014) oraz „Mountain View" (Poznań 2022). Pisze, a także przekłada teksty poświęcone współczesnej sztuce wizualnej. Jego teksty krytyczne, szkice i wiersze ukazywały się na łamach takich periodyków, jak: „FA-art”, „Pro Arte”, „Topos”, „Akant”, „Arte-Fakt”, „Nowy Wiek”, „Portret”, „Witryna Czasopism”, „Odra”, „Obieg”, „Magazyn Punkt” (Galeria Miejska Arsenał, Poznań). Założyciel oficyny Disastra Publishing. Na co dzień zatrudniony na Wydziale Fotografii UAP w Poznaniu.