fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Dawid Kujawa, "Niedzielne ziemie. Poezja i dobra wspólne", Convivo, Warszawa 2025.

Dawid Kujawa, "Pocałunki ludu. Poezja i krytyka po roku 2000", Ha!Art, Kraków 2021.

Basia Rojek: Tandem redaktorski nareszcie będzie miał okazję porozmawiać!

Krzysztof Sztafa: Tak jest! Człowiek taki zabiegany, nie ma kiedy usiąść i podumać. Jak ten dzieciak z filmiku sprzed lat, złapany na pytaniu, czy obchodzi walentynki.

BR: Okazja jest niebagatelna, ponieważ trzy lata po książce „Pocałunki ludu. Poezja i krytyka po roku 2000” (Korporacja Ha!art 2021) Dawid Kujawa napisał i wydał kolejny esej, będący kontynuacją jego projektu krytycznoliterackiego „Niedzielne ziemie. Poezja i dobra wspólne” (Convivo 2024). Są między tymi dwoma projektami ciągłości: nieortodoksyjny marksizm, chociaż i on ulega zmianie; afekty i percepty; Deleuze & Guattari i oczywiście poezja. Są również przesunięcia: z komunizmu robi się kommonizm, pojawia się kategoria niedzielności; ważniejsze chyba miejsce zyskuje alegoria.

Kujawa jest dla nas nie tylko istotną postacią ponieważ regularnie gościł na łamach „Małego Formatu” – odbył na nich między innymi ognistą dyskusję z Pawłem Kaczmarskim i Łukaszem Żurkiem – ale również, nie wiem czy się ze mną zgodzisz, w istotny sposób przyczynia się do organizacji tej malutkiej mapy polskiej krytyki poetyckiej: jego teorie porywają, poruszają lub oburzają zarówno krytyków, jak i poetów. Poza tym Kujawa pozostaje od paru już lat poza obiegiem akademickim, co raz po raz zaznacza. Rafał Wawrzyńczyk napisał ostatnio na Facebooku: „(…) nastały czasy, kiedy to nie poeta, a krytyk odurza tłumy na stadionach. A nawet, ale tego to już w ogóle boję się mówić, że instytucję krytyka towarzyszącego poetom może zastąpić instytucja poetów towarzyszących krytykowi”. Instytucja poetów towarzyszących brzmi dla mnie dość niepokojąco, ale chciałam na początek zapytać jak Ty widzisz miejsce Kujawy i jego krytyki na współczesnej mapie (mapce)?

KS: Może nawet „mapusi”? No dobra, nie chcę brzmieć jakoś pretensjonalnie czy tam górnolotnie, ale co do jednego jestem raczej przekonany. Uważam, że rozwijany przez Kujawę literaturoznawczo-filozoficzny projekt to dziś najbardziej charakterna i najbardziej wyrazista interwencja w nasze krajowe poletko. Mam przy tym na myśli poletko tyleż poetyckie, co polonistyczne; tyleż krytyczne, co akademickie. I wiesz co, trochę nie umiem myśleć o tych dwóch książkach inaczej niż w kategoriach długofalowej, rozpisanej na akty interwencji właśnie w to drugie, to jest śmiałej przebudowy wyobrażeń, które od lat kształtują około-literacki dyskurs. W tym kontekście szczególnie ożywcze wydają się „Pocałunki ludu…” — mam na myśli wspaniały rant na pogrobowców dekonstrukcji i impas referencyjny, odbyty w pierwszej części książki. To według mnie pozycja absolutnie pionierska na polonistycznym gruncie — przede wszystkim dlatego że wjechała gładko w krajowe potransformacyjne spory krytyczne i jednocześnie przesunęła je na inny poziom. Tutaj zasługi autora są zaiste wielkie. Nie mam wątpliwości — podejrzewam, że ty również się ze mną zgodzisz, chociażby warunkowo — że dodał on nowe ogniwo do łańcucha tego wspaniałego, prawda, polskiego procesu historycznoliterackiego.

Zresztą biorąc to pod uwagę to niepotrzebna wydaje mi się ta często rzucana przez autora na stół karta „bycia poza akademią”, o której wspominasz. Ten nieco ceremonialny gest odcinania się od obiegu akademickiego to moim zdaniem w dużej mierze myślenie życzeniowe. Albo jakaś tożsamościowa projekcja. No bo proszę, nie czarujmy się: „Niedzielne ziemie” to po większości książka akademicka albo przynajmniej akademizująca, solidnie literaturoznawcza, wymagająca, a miejscami wręcz zaskakująco wirtuozerska. I to żaden wstyd!

Przy okazji lektury drugiej książki Kujawy zastanawiałem się jednak, na ile ten radykalny kurs nie dostaje aby lekkiej zadyszki? Znacząca jest tutaj seria przejść, organizujących „Niedzielne ziemie”: od komunizmu do kommonizmu, od intensywności do alegorii, od cięć i zerwań do zacierania śladów i pochwały eskapizmu. Tytułem wstępu zapytam cię: nie masz też takiego ogólnego wrażenia lekkiego spuszczenia z tonu? Ja wyczuwam coś takiego — i trochę mnie to konsternuje z projektowego punktu widzenia. Nie ukrywam, że „Niedzielne ziemie” rzadziej wywoływały u mnie wypieki na policzkach niż pierwsza książka Kujawy.

Na ile ten radykalny kurs nie dostaje aby lekkiej zadyszki?

BR: Zdecydowanie Kujawa jest jednym z najbardziej wyrazistych głosów. I też chyba wzbudzającym największy entuzjazm, co mnie absolutnie nie dziwi, skoro elementami jego projektu są Deleuze i Guattari, schizoanaliza, nieheterodoksyjny marksizm… słowem samo najbardziej cool. Z perspektywy poetów chyba uchodzi za fajowe być „poetą towarzyszącym” Kujawie, kiedy okazuje się, że i w twoich wierszach znajdzie się jakaś alegoria transwersalna; z perspektywy krytyków nie mogę wprawdzie wskazać nikogo spośród młodszych, kto by szedł podobnym nurtem – być może dlatego, że w ogóle niewielu jest młodszych krytyków – ale wydaje mi się, że jednak Kujawa stanowi dość silny punkt odniesienia. Sama się kiedyś prułam w „Kocurze literackim”. Wszyscy tak się boją osunięcia w interpretację i znaczenie, które Kujawa określa jako to co petryfikuje odbiór poezji, że decydują się w ogóle nie wygłaszać żadnych sądów o konstrukcji dzieł, ograniczając się do ogólnych fraz i opisów afektywnego odbioru. Czy uważam, że takie tendencje to zasługa wyłącznie Kujawy? Z pewnością nie. Ale czy dołożył on do tego dość istotną, bo ulepioną z modnej filozofii, cegiełkę? Zapewne. Oczywiście, wkład Kujawy w punktowanie niedociągnięć i prześlepień starszej krytyki uznaję i doceniam…

KS: Chwilka, to może złapię Cię tutaj za rękaw i dopytam w takim ogólniejszym nieco trybie: uważasz, że ta napędzana Deleuze’em i Guattarim schizoanaliza nadal jest „cool” w odniesieniu do dyskursu wokół poezji? Bo mnie się wydaje, że ten słownik nie tylko wszedł już do literaturoznawczego normcore’u i został dość mocno wyeksploatowany, ale też zgromadził wokół siebie dużo niechęci… A mówię to jako były wyznawca! Poza tym schizoanaliza jest wyjątkowo podatna na różne instrumentalizacje: wiesz, stosunkowo łatwo sprowadzić ją do parteru, zwłaszcza, kiedy przykleja się do sztuki współczesnej, zgłasza radykalne polityczne roszczenia albo nawołuje do horyzontalizmu. Chodzi też o wszystkie te bon-moty o stawaniu się, kłączastości, rewolucyjności pragnienia… No i ma też tendencję do pewnej repetytywności, jeśli idzie o interpretacyjne punkty dojścia. Dość wyraźnie dało się to odczuć w „Pocałunkach…”: niech odezwie się ten czytelnik, który choć raz nie odczuł lekkiego znużenia, w każdym rozdziale czytając o „sondowaniu możliwego” i odmienianej przez wszystkie przypadki subwersji. I nie bez powodu mówię tutaj o „intrepretacyjnych” punktach dojścia – jedno z największych nieporozumień, jakie narosły wokół tego projektu, dotyczy tego rzekomego odcinania się od interpretacji jako niepożądanej metody obcowania z tekstem. O, do tego przewrotnego modelu interpretacyjnego, jaki funkcjonuje w schizoanalizie, chętnie bym później wrócił.

W każdym razie mam coraz więcej pretensji do tego typu wrażliwości; wydaje mi się, że trochę ona przebrzmiewa, że otwiera niepokojąco dużo ślepych uliczek. Może też w tym kontekście nie jest to aż tak dziwne, że trudno wskazać młodszych krytyków o podobnej orientacji, jak właśnie zasygnalizowałaś. A może Kujawa na tej naszej krajowej mapce jest trochę jak Kuba Wojewódzki, który w autobiografii nazywał siebie „jednoosobową subkulturą”?

BR: To ciekawe, co mówisz. Oczywiście, że stan na dzień dzisiejszy nie wygląda tak, że Deleuze’a czytają młodzi wbrew starym, albo że tego nie dają na uniwersytecie. Nie szukając daleko: dziś Koło Naukowe Historii Literatury XX wieku UJ opublikowało rozpiskę konferencji naukowej w stulecie urodzin Deleuze’a. Po harmonogramie można odnieść wrażenie, że badaczom nadal chce się przykładać maszynkę Deleuze’a do licznych zagadnień. Mi się natomiast od dłuższego czasu wydawało, że Deleuze (albo dokładniej: ta jego forma czy formy, które funkcjonują w literaturoznawstwie) poza byciem nadal jednak uznawanym za cool teorię, po prostu funkcjonuje jako to, co daje bardzo dużo swobody – chociażby te wszelakie odmiany subwersji, o jakich mówiłeś. Z perspektywy kogoś, kto klepie nieustannie, że znaczenie = intencja autorska, a interpretacja to nic więcej niż pytanie o znaczenia i często w odpowiedzi na to słyszy, że to przecież takie ograniczające, wydawało mi się, że Deleuze funkcjonuje właśnie jako coś przeciwnego. I kiedy czytam w „Niedzielnych ziemiach” o „despotycznym Znaczącym”, które może wrócić tylnymi drzwiami, to trudno mi odrzucić to wrażenie.

Badaczom nadal chce się przykładać maszynkę Deleuze’a do licznych zagadnień

KS: Przecież zakon intencjonalistów raczej nie lubi wrażeń, prawda? Sorry za ten żarcik, nie mogłem się powstrzymać. Zwracasz tu uwagę na istotną rzecz. Nie mam jednak pewności, czy chodzi głównie o swobodę i brak zobowiązań wobec dzieła — czyli o to, że w omawianym przez nas modelu czytelniczka ma więcej możliwości i mniej zasad przed oczami, że może zawierzyć swoim odczuciom w trakcie lektury, zignorować prosty fakt historyczności czytanego tekstu i po prostu beztrosko odpłynąć w to „nieprzekładalne”, co spontanicznie pojawia się w jej głowie… Generalnie zgadzam się z Tobą na pewno co do tego, że ten afektywno-intensywnościowy tryb sprzyja takiemu trochę bardziej niefrasobliwemu stosunkowi do tekstu — nie ma co ukrywać, że Kujawie nieco częściej niż innym zdarza się wyciąganie pojedynczych wersów czy fraz i odrywanie ich od wiersza jako całości. Zdaje się, że wskazywał na to Łukasz Żurek w nieistniejącym już „KONTENCIE”, w artykule “Kopie chwytów, barwa tła. O książkach Szymona Kowalskiego i Joanny Łempickiej” . To może nieco drażnić — czy tam poruszyć czyjś nerw. No i mnie też się to raczej nie podoba, bo od usamodzielniania wersów do różnych nadużyć droga wydaje się krótka. Niemniej, ogólniejszy problem z ustawianiem statusu interpretacji i znaczenia wydaje mi się w tym forsowanym modelu nieco bardziej złożony — ma on charakter przede wszystkim filozoficzny. Na marginesie: wspominałem już, że bliższy mi jest Kujawa-teoretyk niż Kujawa-krytyk albo „czytelnik” poezji? Kiedy czytamy o tym nieszczęsnym i memicznym „despotycznym Znaczącym”, chodzi chyba nie tyle o odrzucenie ram interpretacyjnych i zanegowanie znaczenia, które w tym modelu jawi się zawsze jako technologia semiokapitalistycznej władzy. Chodzi raczej o krytykę przymusu formalizacji wypowiedzenia, jego rzekomo nieuchronną gramatyzację, zamknięcie w wąskim gardle znaku językowego. Kiedy poeta Rybicki fascynował się kiedyś śpiewem ptaków, literalnie ćwierkał… W tym sensie bardzo podoba mi się hasło autora „Niedzielnych ziem”, by mówić o liryce tak jak mówi się o sztuce abstrakcyjnej — wyjściowo zgadzając się na to, że ma ona istotną tendencję do rozsadzania tego przymusu formalizacji, do wymykania się jej. Inne pytanie, co z tego wynika. Podoba mi się to przede wszystkim jako postulat, bo z praktyką „interpretacyjną” to bywa już różnie. Piszę zresztą o tym trochę w mojej książce na marginesie poezji Tomasza Pułki, która ukaże się drukiem w tym roku. No dobra, może w tym sensie jest to teoria „miękka” — tak jak te wszystkie „miękkie” subwersje, postulowane przez Guattariego, który zresztą w projekcie Kujawy wydaje się patronem na pewno nie mniej istotnym niż Deleuze. A o tym się nie mówi!

BR: Rozumiem, że chodzi o formalizację znaczenia przez krytyka literackiego, kiedy stara się je uchwycić w procesie interpretacji? Bliskie jest mi stwierdzenie, że gdyby krytyk był w stanie w zupełności sparafrazować, przyszpilić jak robaczka w jabłku znaczenie wiersza, to należałoby zacząć wątpić czy poetycka forma ma w tym wypadku jakiekolwiek znaczenie. Ale trudno mi zrozumieć jak o (jak to nazywasz) formalizacji, czyli jak rozumiem formie, technice, zabiegach możliwych w ramach danej dziedziny sztuki można myśleć jako o ograniczeniu. Wydaje mi się, że to jest to, za pomocą czego poezja – podobnie jak sztuka abstrakcyjna – znaczy te wszystkie szalenie ciekawe rzeczy, a na co krytyczka powinna być najbardziej uważna!

KS: Wiesz co, z tą formalizacją wyrażenia to chodziło mi o jeszcze trochę co innego. Wybacz, wyraziłem się trochę nieprecyzyjnie. Choć w sumie dobrze wyszło, bo od tego zagadnienia można chyba dość płynnie przejść do dyskursywnej poszewki, która otula cały ten filozoficzno-literaturoznawczy projekt Kujawy. No i do jego rozmaitych stawek. Ta formalizacja naprowadza nie tyle na jakieś formy, techniki albo konkretne zabiegi, co akcentuje coś ogólniejszego: kodyfikację i standaryzację wypowiedzi poetyckiej, którym jest ona sztucznie poddawana. W naszym lore jest ona wciąż podporządkowana właśnie „znaczącemu”, którego despotyczne oblicze polegać ma na tym właśnie, że przypisuje ono wyrażeniu konkretną organizację, wtłacza ją w jakąś gramatykę, a ostatecznie sprowadza do coraz bardziej mierzalnego modelu. Guattari w swoich pismach napominał o „semiologii sygnifikacji”, czyli właśnie różnych formalizacjach nakładanych na język, a więc także na wypowiedzenie poetyckie — i to nadawanych arbitralnie, w jakimś interesie. To też tłumaczy po części jego fascynację mową dzieci, szaleńców i tak dalej. Tutaj właśnie, z tego filozoficznego impulsu — z tej romantycznej niezgody na standaryzację i wszelkie miary — pojawia się temat grodzenia i dóbr wspólnych, kluczowy dla drugiej książki Kujawy. No bo zauważmy, że w punkcie wyjścia „Niedzielnych ziem” stoi przekonanie o tym, że choć język jest dobrem niepodzielnym, to jednocześnie kapitał coraz częściej wyciąga po niego swoje łapska. Zupełnie tak samo kiedyś wyciągnął je po ziemię — i zagarnął ją dla siebie. To oczywiście przypadek słynnej marksowskiej akumulacji pierwotnej. W pierwszej kolejności potrzebuje on ten język uchwycić, żeby móc wbić w niego szpilki i rozłożyć na części pierwsze. Kiedy już to zrobi, a więc kiedy sprowadzi go do jakiegoś namacalnego modelu, może go ustandaryzować — a zatem przywłaszczyć, zalgorytmizować, utowarowić. A tego przecież, prawda, bardzo nie chcemy. To właśnie stąd ten pęd Kujawy-literaturoznawcy do poetyckich niemierzalności, uchylania się i umykania, słynnej deterytorizalizacji czy miękkich subwersji. Dla mnie to założenie jest najciekawsze na poziomie filozoficznym, pojęciowym, teoretycznym. Pytanie, czy sprawdza się ono jako model „czytania” poezji albo obcowaniem z tekstem.

BR: Wiesz, zupełnie nie widzę tej linii między „kodyfikacją” znaczenia a utowarowieniem. Chociaż, dobra, nie mówiłeś wyłącznie o utowarowieniu, a grodzeniu i akumulacji … ale to dla mnie nadal niezbyt wiele wyjaśnia, bo no cóż… chyba nie umiem wyobrazić sobie języka jako zasobu. Jestem natomiast przekonana, że z językiem mamy do czynienia tylko wówczas, kiedy zakładamy znaczenie. Ponadto trudno mi sobie wyobrazić co kapitalizm mógłby zrobić językowi tak ogólnie. Jasne, jest język reklamy nakierowany na to, żeby wywołać w ludziach konkretne afekty, skłonić ich do kupienia tego czy tamtego – są to komunikaty pozbawione autonomii, podporządkowane interesom kapitału. Ale w jaki sposób może to zaszkodzić językowi chociażby poezji – jeżeli nie chcemy oczywiście odwoływać się do jakiś stwierdzeń w stylu Adorniańskich lamentacji, że nam się psują gusta i topią mózgi.

Chyba nie umiem wyobrazić sobie języka jako zasobu

Ponadto gdybyśmy spotkali się pośrodku i pochylili się nad samym zagadnieniem utowarowienia, to jestem przekonana, że jeżeli chodzi o te komunikaty językowe, które są bardziej lub w zupełności otwarte na afekty, wrażenia – mówiąc po ludzku „każdemu robią coś innego i to jest super”, to znajdujemy się znacznie bliżej towaru, któremu nie zależy przecież na tym, żeby być w konkretny sposób używanym, ale żeby być użytym (i nabytym) przez jak największą liczbę osób.

Z drugiej strony trochę nie dziwi mnie, że Kujawa łączy nieustannie utowarowienie ze znaczeniem, skoro w koło Macieju znaczenie łączy z „semiologiczną koncepcją znaku” – którą rzekomo niesiemy na sztandarach Intencjonalistycznego Zakonu – a która „nie pozwala skutecznie opisać bardziej abstrakcyjnych atrybutów wiersza”. No, może ktoś jeszcze dziś wierzy, że znaki to małe hiperlinki do przedmiotów w świecie, które powinno czytać się z podręcznikiem do gramatyki w dłoni, ale nic mi o tym nie wiadomo. Najbardziej jednak zaskakuje mnie to, że ostatecznie bliżej semiologii pozostaje jak dla mnie Kujawa, ze swoją „materią treści” i „materią wyrażenia” – i niczego dla mnie nie zmienia, że to łączy je jakaś specyficzna relacja solidarności, że nie można między nimi narysować prostych strzałek jak u de Saussure’a, ale jakieś zakręcone. Kurde, ale się zrobiła insajdowa rozmowa. No ale niestety bez lekkiego kmwtw się nie obejdzie przy takich niszowych tematach.

KS: Masz rację, trochę chyba odjechaliśmy. Ta relacja między znaczeniem i utowarowieniem była tez, zdaje się, wielokrotnie podejmowana i problematyzowana, tak przez bohatera naszej pogawędki, jak i jego adwersarzy. I coś ci wyznam: jestem zmęczony tymi potyczkami. Niegdysiejsza dyskusja o znaczeniu — jego dynamice i relacji z utowarowieniem — od samego początku wydawała mi się nieco wymuszona, szczególnie o ile udawała spór „krytycznoliteracki”. Dla mnie zawsze miał on charakter akademicki i już. Proszę cię! Ostatecznie w starciu z wierszem wszyscy interpretujemy i odbijamy się od liter. Kujawa w drugiej książce też przyznaje – oczywiście z asekuracją – że wraca do „znaczenia” właśnie. Proponuję odkleić się od tego zagadnienia i przejść do czegoś bardziej, powiedzmy, okrągłego. Jaki według ciebie model polityczności wyłania się z tego projektu? Czy uratują nas miękkie subwersje?

BR: Intryguje mnie bardzo, że Kujawa z jednej strony zgadza się na owe „miękkie” subwersje, a jednocześnie stara się pokazać, że stawki są zawrotne i realne. To znaczy zauważam w „Niedzielnych ziemiach” zasadniczo dwie sprzeczne tendencje. Kujawa z jednej strony sam pisze dużo o naiwności, pięknoduchowstwie, nazywa siebie sam „ciepłym marksistą”. Mało mam sympatii dla takich gestów, bo zazwyczaj służą one odsuwaniu od autora ciężaru dowodowego w stosunku do własnych poglądów. Z drugiej strony powiedziałabym, że autor nadal podejmuje wysiłki, żeby pokazać jakie wysokie są stawki tej gry. Tylko jak dla mnie sama ta podkładka teoretyczna usprawiedliwiająca pisanie o poezji… albo raczej: przesuwająca stawki do innej sfery, jest wysoce problematyczna.

Chyba najlepiej obrazuje to właśnie cała kminka związana z komunizmem/kommonizmem. Pytałabym w pierwszej kolejności o konsekwencje powyższego dla realnej polityki, ale na przestrzeni lektury stało się dla mnie dość jasne, że to przesunięcie jest potrzebne Kujawie właśnie do ukazania stawek projektu – nie tylko jako literackich ale również istotnie politycznych, albo może raczej metafizycznych. Oczywiście nie trzeba mi tłumaczyć, że literackie jest polityczne itp.. Natomiast zazwyczaj literatura nie przekłada się bezpośrednio na rzeczywistość – robiąc literaturę nie robimy realnej polityki. Absolutnie nie mam tu na myśli, że Kujawa w „Niedzielnych ziemiach” chce wyzwalać robotników przez transwersalne alegorie. Sam zastrzega na początku, że „[n]ie jest to poradnik dla aktywistów, z którego można się dowiedzieć jak zmieniać świat przez poezję (…)”. Mimo to w nowej książce wydaje mi się, że przeformułowanie ontologii i marksistowskiego opisu struktury rzeczywistości (przynależność poszczególnych elementów rzeczywistości do bazy/nadbudowy) ma służyć niejako „usprawiedliwieniu” zajmowania się poezją.

Mocno w tym kontekście uderzyło mnie to co Kujawa pisze na końcu książki – i to jest chyba clou, tego co bym nazwała spuszczeniem z tonu – „w pewnym momencie też zrozumiałem, że pisząc o wierszach, albo możesz być precyzyjny i konsekwentny albo grać o wyższe stawki”. To zdanie dużo wyjaśnia, ale trochę też zabija możliwość krytyki samego projektu Kujawy – skoro autor sam zaznacza, że nie chcę być ani precyzyjny, ani konsekwentny. Autor sugeruje, że te „wyższe stawki”, to znaczy przekraczające sztukę jako taką, trzeba sobie dosztukować. I ja się z tym zasadniczo zgadzam – tylko po co je w ogóle dosztutkowywać? Ja bym tam wolała, żeby ludzie się wzięli za rzetelne interpretowanie wierszy…

KS: Wiadomo! Słuchaj, a tak mi przyszło do głowy na koniec… po prostu rzucę to na domknięcie naszej rozmowy: co jeśli jest tak, że wszyscy w tej krytycznoliterackiej niszy od bardzo dawna jesteśmy romantycznymi utopistami, a Kujawa jako jeden z pierwszych zerwał związane z tym fetysze i uczynił z tego paradoksalnie wiarygodną pozycję? Może to pewien sposób, by naładować baterię różnym dyskursom emancypacyjnym, pogrążonym w największym od dziesięcioleci kryzysie? Trzeba by się jeszcze nad tym zastanowić. Przy innej okazji!

Dawid Kujawa, "Niedzielne ziemie. Poezja i dobra wspólne", Convivo, Warszawa 2025.

Dawid Kujawa, "Pocałunki ludu. Poezja i krytyka po roku 2000", Ha!Art, Kraków 2021.

Barbara Rojek
krytyczka literacka, redaktorka „Małego Formatu”. Studiuje filozofię i mieszka w Warszawie.
Krzysztof Sztafa
pisarz, okazjonalnie krytyk literacki, redaktor "Małego Formatu". Autor powieści "WIelka radość w polskich domach" (WBPiCAK 2024) oraz rozprawy monograficznej "Faza istnienia. Liryka Tomasza Pułki", która ukaże się nakładem wydawnictwa IBL. Mieszka w Warszawie.
NASTĘPNY

rozmowa  

„Mleczarz”! Gdy już zwróciliśmy państwa uwagę, porozmawiajmy o pracy tłumacza i jej polityczności

— Filip Matwiejczuk