fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Christine Lavant

„Historia zapisana na drzwiach i dwie inne opowieści", przeł. Małgorzata Łukasiewicz, Ossolineum, Wrocław 2021, s. 120.

Tytułowy chłopak z noweli Christine Lavant ma oczywiście jakieś imię. „Wspaniałe, greckie imię” oznaczające coś „wspaniałego, zwycięskiego, świetlanego”, wybrane dla niego przez zdziwaczałego profesora, u którego matka bohatera pracowała jako służąca i z którym zaszła w ciążę. To imię jednak nigdzie w noweli Lavant nie pada. Sam bohater, urodzony z rozszczepionym podniebieniem, nie umie go wymówić. Nie używają go też ludzie z wioski, wołający na chłopaka „Hase”, czyli „Zając”.

Tę historię przezwiska, które zajmuje miejsce imienia, samą w sobie może nieszczególną i niepozorną, Lavant rozwija, dziwnie zabarwia i przydaje pokraczności. W jej noweli matka chłopaka, która marzy, by syn nauczył się łaciny i został prawnikiem bądź księdzem, wysyła go – za pieniądze ze sprzedanego świniaka – do miasta, żeby tam zoperował go „prawdziwy dyplomowany lekarz“. Kiedy jednak chłopak wraca zoperowany, w jego życiu nic się nie zmienia. Po pierwsze, ludzie, którzy myśleli, że zobaczą „coś całkiem okropnego, krew, szramy i tak dalej”, ujrzawszy, że z „zajęczej wargi” prawie nic nie zostało, „rozczarowani tym uparciej wołali na niego »Hase«”. Po drugie, kawałek srebra wstawiony w podniebienie nie sprawia wcale, że chłopak nabiera poprawnej dykcji.

Otóż nie wyszło… Wprawdzie seplenienie nieco ustąpiło, zgoda, ale na piękną łacinę to wciąż nie wystarczało, nie wystarczało nawet na „Old Shatterhanda” ani na jego własne wspaniałe imię.

W rezultacie wzorem innych sam nazywał siebie Hase, zając, widać aż tak można się do czegoś przyzwyczaić. A że „h” sprawiało mu trudność, brzmiało to w jego ustach: Ase.

„Wspaniałe greckie imię” jest więc jedynie kłopotliwą adnotacją w dokumentach chłopaka. Znakiem pękniętej tożsamości, której jakiś element nieubłaganie odstaje od reszty i nie daje się gładko włączyć w całość układanki. Nadane przez ojca imię staje się śladem po przywileju, którego wiejski chłopak, wychowywany samotnie przez matkę służącą, zostaje w chwili urodzenia pozbawiony. I znamienne, że z awansu tego nic nie wychodzi. Srebrna płytka, którą na podniebieniu chłopaka umieszcza chirurg z miasta, zyskuje tu rangę pamiątki po niespełnionym marzeniu o byciu kimś. Tak jakby historia klasowej gorszości zapisywała się jednocześnie w imieniu i na ciele.

„Chłopak”  to ostatni z trzech utworów, które złożyły się na „Historię zapisaną na drzwiach i dwie inne opowieści” – polski wybór prozy Lavant opublikowany właśnie nakładem Ossolineum. Oryginalnie nowela ta wydana została – razem z trzema innymi tekstami – w 1969 roku w zbiorze krótkich próz pt. „Nell”. W polskim wydaniu „Chłopakowi” towarzyszą dwa teksty, których w oryginalnym tomie nie znajdziemy. To – idąc od końca – debiutancka nowela „Dziecko” (Das Kind), która po niemiecku wyszła w 1948 roku jako osobna książka. I krótkie, trzystronicowe opowiadanie „Historia zapisana na drzwiach” (Die Türgeschichte), które ukazało się po raz pierwszy w 1956 roku w czasopiśmie. Choć na pozór ten wybór tekstów, bardzo różnych i publikowanych przez Lavant w różnych okresach życia, może wydawać się przypadkowy, to taki jednak nie jest. Składają się one w subtelną, wielopoziomową opowieść, której tematem jest wychodzenie z dzieciństwa. Tak właśnie: wychodzenie z dzieciństwa, a nie samo dzieciństwo, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. U Lavant krucha mowa dziecka, jej – płynąca z bezbronności – przenikliwość przecina się z językiem opresji, który wchłonąwszy społeczne normy, dyscyplinuje i karze. Ale to właśnie splot, jaki tworzą tu te dwa języki, pozwala najlepiej zobaczyć, co – wchodząc w dorosłość – bezpowrotnie tracimy.

U Lavant krucha mowa dziecka przecina się z językiem opresji, który wchłonąwszy społeczne normy, dyscyplinuje i karze

Trudno streścić tekst zamieszczony w polskim wyborze jako pierwszy. To z jednej strony baśń, w której plamy na drzwiach gadają i się śmieją, dziki niedźwiedź dzierga czarną pończochę, a diabełki rozsiadają się na naczyniach, lustrze, lampie i spluwaczce, z drugiej – gęsta, popękana opowieść przypominająca sen. W każdym razie tytułowa historia, zapisana przez dziecko krawieckim mydełkiem na drzwiach, dotyczy powrotu ojca. Drzwi są więc tu nie tylko powierzchnią, na której dziecko stawia znaki, pojawiają się one również w samej pisanej przez nie historii. Na samym jej początku. Oto ojciec, zanim wejdzie do domu, musi wysłuchać, co mają mu do powiedzenia brunatne plamy na drzwiach. I nie brzmi to wcale jak baśń o szczęśliwym powrocie. „Lepiej nie wchodź” – słyszy najpierw ojciec, a kiedy jednak wchodzi, dom przeistacza się pod wpływem czarów, a historia zaczyna się plątać, jakby coś stawiało w niej opór narracji o rodzinnym pojednaniu. A więc nawet jeśli ostatecznie drzwi w – zapisywanej przez dziecko historii – ustąpią przed ojcem, to drzwi, na których dziecko zapisuje tę historię, pozostaną wolne od jego władzy jako powierzchnia otwarta na dziecięce czary, na momenty, kiedy nieprawdziwe staje się prawdziwe.

„Kiedy nieprawdziwe staje się prawdziwe” – tak mogłoby brzmieć jedno z haseł w słowniku twórczości Lavant. Dzieci z jej prozy to istoty marzące, a nastrój, jaki tu panuje, to nastrój wyczekiwania, pełnego napięcia wyglądania czarów, fantazjowania pełnego wiary, że niemożliwe stanie się możliwe. Pewnie odsyłaczem pod tym hasłem powinno być inne hasło – „anioł”, o którym jako ważnym tropie w twórczości Lavant pisze w posłowiu Piotr Paziński. Ale żarliwe wyczekiwanie cudu chyba nie jest u Lavant tożsame z doświadczeniem religijnym. Jest raczej pragnieniem ucieczki od rzeczywistości w piękną baśń; marzeniem, w którym można się schować jak w jaskini. Takiej jak ta, w której chował się podczas szkolnych przerw chłopak o greckim imieniu. To, co go zresztą spotyka, wydaje się charakterystyczne dla prozy Lavant. W „Chłopaku”, ale też w innych jej utworach, o tym, że ucieczka od rzeczywistości jest niemożliwa, przypomina ciało – jego niedoskonałości, cierpienie, szpetota.

Bohaterka noweli „Dziecko” ma wiele wspólnego z samą Lavant, która ciężko chorowała od niemowlęctwa, a w wieku dwunastu lat – z diagnozą skrofulozy i gruźlicy – trafiła na oddział dziecięcy szpitala w Klagenfurcie. „Dziecko” jest echem tego pobytu właśnie. To też – tak jak „Historia zapisana na drzwiach” – opowieść, na którą pada cień ojcowskiego prawa, ale której jakaś część pączkuje poza nim. Mamy tu więc z jednej strony wyczekiwanie na czary, wiarę w niemożliwe, z drugiej – wstyd, że na pobyt w szpitalu łoży gmina, a nie – jak w przypadku zamożniejszych dzieci – rodzice. Z jednej strony – naiwność, która pozwala kwestionować ustalone zasady, z drugiej – pokorę, która każe akceptować miejsce w hierarchii, jaką tworzą dziecięcy pacjenci. Nowela Lavant na pewnym poziomie przypomina – skierowane do młodych czytelniczek, rzadziej czytelników – powieści o biednych dzieciach, których pokora i dobre serduszko zapewniły im bożą łaskę; powieści, których celem jest edukować do posłuszeństwa i tym samym – gwarantując stabilność status quo – umacniać społeczne nierówności. Ale Lavant swoim językiem rozsadza ramy dydaktycznej, moralizującej opowieści. Łącząc narrację pierwszoosobową z trzecioosobową, przestawiając perspektywę z dziecięcej na dorosłą, pokazuje okrucieństwa społecznej rzeczywistości, której reguły dopiero zaczynają kształtować spojrzenie jej bohaterki.

„Dziecko” łączy niezwykła więź z – wydaną już pośmiertnie w 2001 – mikropowieścią Lavant „Zapiski z domu wariatów”. Jej polskie wydanie ukazało się cztery lata temu w tej samej co „Historia zapisana na drzwiach” serii Z Kraju i ze Świata i w tym samym – znakomitym – tłumaczeniu Małgorzaty Łukasiewicz. Tym razem kanwą utworu stał się pobyt w zakładzie dla obłąkanych, do którego Lavant zgłosiła się, po próbie samobójczej, w wieku lat 20. „Zapiski…” i „Dziecko”, dwa autobiograficzne teksty Lavant, przetwarzając szpitalne doświadczenie pisarki, tworzą niezwykły zestaw, lustrzaną konstrukcję, w której dziecko z owrzodzoną i zabandażowaną twarzą przegląda się w niedoszłej samobójczyni. Niby akcja toczy się w dwóch różnych szpitalach, ale sporo je łączy. Jest tu magiczna aura, jaka spowija postać ordynatora, świeci się niebieska lampka, jest rozmowa z aniołami i są kamienie, którymi ma się ochotę „ciskać w niebo, ażeby sobie uprzytomniło, że ma jakieś obowiązki także tu, na dole”. Jest również – ciążące w równym stopniu na narratorce „Dziecka”, jak i „Zapisków...” – piętno biedy. Dwudziestolatce w większym jeszcze stopniu niż dwunastolatce przypomina się, że to gmina łoży na ich pobyt w szpitalu. Cierpiące ciało nie jest tu po prostu cierpiącym ciałem, lecz na jego powierzchni żłobi również znaki przynależność klasowa. „Bóg wie co to za okropna choroba? W każdym razie jakaś choroba biedaków“ – słyszy dziecko. A autorka zapisków notuje słowa lekarza: „Kolejny odstraszający przykład na to, do czego dochodzi, gdy dzieci robotników czytają powieści, zamiast wziąć się do porządnej pracy”.

Cierpiące ciało nie jest tu po prostu cierpiącym ciałem, na jego powierzchni żłobi również znaki przynależność klasowa

Widać teraz, że temat choroby, której rewersem staje się cierpienie z powodu kondycji społecznej, występuje nie tylko w „Chłopaku”. To temat, który powraca w prozie Lavant i w którym objawia się jej wielkość. A snując opowieść o splątaniu ciała i imienia, i bólu, jakiego przysparza jedno i drugie, pisarka zadaje również pytanie o granice empatii. Uwielbiam te chwile w „Zapiskach z domu wariatów”, kiedy narratorka – zamiast z dystansem i nieufnością traktować to, co słyszy od pacjentek zakładu – przyjmuje je tak, jak każde inne wypowiedzi. Nie kwestionuje, nie powątpiewa, nie szydzi. Raczej włącza się w świat urojeń. Przytakuje, że widziała latające rumaki, oddaje cześć kobiecie uważającej się za królową, radzi cierpliwie czekać, aż pojawią się głosy. „Wczuć się przedziwny tok myśli chorych i znaleźć miejsce wymagające interwencji“ – tak przebiegałaby terapia, gdyby u jej podstaw leżało doświadczenie empatii. U Lavant staje się ona odpowiednikiem dziecięcych czarów, otwarcia się na to, co nieprawdziwe, zmyślone, urojone.

Tego, czego nie zmieniła operacja w życiu chłopaka o greckim imieniu, zdołało zmienić przybycie do wioski nowej nauczycielki. A wszystko dlatego, że zapytany przez nią o imię, chłopak zająknie się. Jego przejęzyczenie zaś nauczycielkę wprawi w zachwyt: „Nazywasz się Aase? Jakim cudem trafiło ci się takie piękne nordyckie imię? To brzmi jak z sagi o bohaterach!” Stare imię, którego miejsce zajmowało dotychczas prześmiewcze przezwisko, zostaje zastąpione nowym. A wraz z nim chłopak może przemienić się w dzielnego rycerza, o którego czynach fantazjował w swojej sekretnej jaskini. Ta historia ma smutne zakończenie, bardzo smutne. Czary pryskają, zaczyna się dorosłość.

Christine Lavant

„Historia zapisana na drzwiach i dwie inne opowieści", przeł. Małgorzata Łukasiewicz, Ossolineum, Wrocław 2021, s. 120.


redakcjaKrzysztof Sztafa
korekta Karolina Wilamowska
POPRZEDNI

recenzja  

Śmiech na wulkanie

— Maja Gomulska

NASTĘPNY

szkic  

Dlaczego wiersze poetek nie układają się w linie?

— Joanna Orska