BliscyAnnie Ernaux, przeł. Magdalena Budzińska, Krzysztof Jarosz, wyd. Czarne, Wołowiec 2022, s. 176.
LataAnnie Ernaux, przeł. Agata Kozak, wyd. Czarne, Wołowiec 2022, s. 240.
Przyglądam się dwóm książkom, które trzymam w dłoniach.
Ta w lewej ma miękką oprawę. Okładka jest ascetyczna. To zaledwie imię i nazwisko autorki (Annie Ernaux), tytuł („Une femme”), nazwa wydawnictwa (Folio) i zdjęcie, na którym spracowane, dorosłe dłonie zapinają guzik sweterka małej dziewczynki. Nie widać twarzy, a kolorowe zdjęcie mogłoby na dobrą sprawę pochodzić ze stocka. Sama książka ma sto kilkanaście stron i bez problemu mieści mi się w dłoni. Nie czuję jej ciężaru. Kartki są cienkie – tak cienkie, że słowa wydrukowane intensywnym tuszem przebijają na drugą stronę. Wywołuje to we mnie wręcz poczucie niechlujności. Tekst, nawet bez tych przebitek, jest gęsty, wylewa się niekiedy z ram fontu. „Robaczki” – jak powiedziała jedna ze studentek, kiedy omawialiśmy te książki na zajęciach. Rzeczywiście, gdyby nie to, że przyzwyczajono mnie do rozpoznawania liter, mogłabym pomyśleć o rozgniecionych między stronami mrówkach, całym mrowisku. A jednak ta książka wydaje mi się bliska. Czuję, że zmieściłaby się do nerki albo torby – że mogłabym ją wyjąć w zatłoczonym metrze i właściwie bez żenady zaginając miękką okładkę, czytać na stojąco. Dać jej przeniknąć do swojej codzienności.
Książka w mojej prawej dłoni to zupełnie inna rzecz. Nie wydaje się przesadnie ciężka, ale jej obecność jest już znacznie wyraźniejsza. Ma trochę większy format, ale pierwsza różnica, którą zauważam (wyczuwam), to twarda oprawa. Imię i nazwisko autorki (Annie Ernaux) oraz tytuł („Bliscy”) błyskają głęboką czerwienią. Nieco mniejszymi literami, na fioletowo, napisane są imię i nazwisko tłumaczki (Agata Kozak) i adnotacja „Nobel 2022” – tym samym kolorem wyróżniono logo wydawnictwa Czarne. Dominantę estetyczną okładki stanowią czarno-białe zdjęcia, których nieregularny kształt ma sprawiać wrażenie, jakby zostały skądś wydarte. Kiedy przeciągam palcami po okładce, wyczuwam, że są wytłoczone. Dziewczynka z kanką mleka i kasa sklepowa wyglądają jak starannie dobrane materiały z archiwum. Fonty, kolory i fotografie na oprawie wywołują/stwarzają wrażenie elegancji. Dodatkowo wzmaga je intensywnie fioletowa wyklejka w środku. Choć stron jest ledwie sto kilkadziesiąt, kartki są grube, w miłym dla oka écru, wybrany font – delikatny i luźny, a marginesy – pokaźne. To już nie jest książka, której okładkę można miękko zgiąć, żeby ułatwić sobie czytanie w pośpiechu. To książka-obiekt, przy której czytaniu raczej chciałabym siedzieć wygodnie, trzymając skrzydła okładki w obu dłoniach – w końcu to „Nobel 2022”. A kiedy tak siadam, i rzeczywiście ją otwieram, dowiaduję się, że to trzy w jednym – „Pewna kobieta” („Une femme”), „Miejsce” („La Place”) i „Druga córka” („L’autre fille”).
Ciała Ernaux
Ten kontrast między wydaniami – polskim i francuskim – uderzał mnie już przy okazji poprzedniej polskiej premiery książki Annie Ernaux. Na dobrą sprawę powyższy opis mógłby dotyczyć także „Lat” oraz „Les années”. Przysłowie mówi: „nie oceniaj książki po okładce”. Instynkt antropolożki nakazuje mi jednak, aby w analizie tekstu kultury nie pomijać jego rzeczowego wymiaru. „The medium is the message” ‒ mawiał Marshall McLuhan. O odbiorze książki decyduje także – a niektórzy powiedzieliby wręcz, że przede wszystkim – „książkowość”. Uwagi o szeleście kartek czy zapachu tuszu brzmią nieco banalnie, ale tkwi w nich prawda o tym, że akt czytania, choć wydawać by się mógł czynnością intelektualną, wymagającą użycia co najwyżej wzroku, angażuje wielozmysłowo. Jest weń wpisana niezbywalna cielesność – związana choćby z dotykiem kartek lub sunięciem palcem po ekranie czytnika, odpowiednim ułożeniem rąk, dłoni, twarzy czy kręgosłupa, posiadaniem ‒ lub nie ‒ dobrostanu psychofizycznego, pozwalającego na skupienie. Innymi słowy, kiedy czytamy, poza tym, że umysł obcuje z treścią, ciało obcuje z rzeczą. Dopiero uwzględniając te dwa aspekty czytania, możemy uchwycić wynikające z niego wrażenie z „czytania” – tak chętnie sprowadzane wyłącznie do intelektualnego wymiaru
»Nie oceniaj książki po okładce«, instynkt antropolożki nakazuje mi jednak, aby w analizie tekstu kultury nie pomijać jego rzeczowego wymiaru
Wspominam o cielesności nie bez przyczyny. Proza Ernaux pełna jest ciał ukazanych w pełnej, pulsującej krasie – tych o ustalonych nawykach i tych zmieniających przyzwyczajenia; dokonujących aktów przemocy i padających jej ofiarą; starych i młodych; ludowych, burżuazyjnych i tych pomiędzy. Środkowa część zbioru „Bliscy”, „Pewna kobieta” („Une femme”), jest próbą rekonstrukcji życiorysu matki, spisanego w ciągu pierwszych kilku miesięcy po jej śmierci. Ciało staruszki, która zmarła w domu opieki ‒ a na kolejnych kartach powieści: dziewczyny, robotnicy, żony, sklepikarki oraz matki ‒ stanowi nieodłączną część jej biografii, a jego śmierć jest klamrą spinającą początek i koniec utworu.
To w ciele odbijają się fluktuacje między odzyskiwaniem i utratą autonomii w społeczności, w której kobietę definiuje się przede wszystkim przez pryzmat relacji – z mężem, z jedyną córką czy z klientami sklepiku. Znamienne, że punktem zwrotnym, przyspieszającym nieuchronną przecież od pierwszych stron śmierć bohaterki, staje się wypadek samochodowy. A dochodzi do niego wtedy, gdy wyżej wymienione istotne relacje znikają lub rozluźniają się. Mąż już nie żyje, klienci zniknęli wraz z zamknięciem sklepu, córka mieszka w innym mieście. Ostateczny koniec społecznego życia kobiety przynosi gwałtowna i niezależna od niej ingerencja w jej ciało – które córka widzi teraz „po raz pierwszy bezwładne, przeniknięte bólem”. Ta nagła – choć przecież tylko chwilowa – destrukcja finalnie okazuje się czynnikiem inaugurującym proces utraty samodzielności, a później także – sprawności intelektualnej i świadomości.
Z przekonania o tym, że nie można oddzielić tożsamości osoby od jej ciała, wynika późniejsza fundamentalna niezgoda narratorki-córki z obiegowymi opiniami, że dla jej pogrążonej w demencji matki „byłoby lepiej, gdyby umarła”: „Krewni mówili: »No i po co miałaby żyć przez wiele lat«. Dla wszystkich było lepiej, że umarła. Tego zdania, przyjmowanego za pewnik, nie rozumiem”. Nie pomylę się chyba, twierdząc, że większość spośród nas, czytelniczek, tego rodzaju opinie słyszała. Same je wygłaszałyśmy, kierowane przecież autentyczną empatią. „Ona już i tak odeszła” – mówiłam, mając na myśli utratę intelektualnej integralności czyjejś babci. Opis pogłębiającej się choroby Alzheimera w „Pewnej kobiecie” zmusza natomiast do konfrontacji z myśleniem o ludzkim życiu jako o doświadczeniu immanentnie cielesnym, niewyłącznie intelektualnym, które nawet bez tego drugiego komponentu może być uznane za pożądane, za warte kontynuowania. Druzgocący w swoim brutalnym realizmie jest opis zachłannego łakomstwa pogrążonej w demencji matki – co zostaje uznane za równoprawny sposób doświadczania życia: „Była stale głodna, jej energia koncentrowała się w ustach”.
Opisy czynności jedzenia przedstawiają także, bodaj najdokładniej skomentowany przez krytyczki motyw twórczości Ernaux, proces awansu klasowego. I w tym przypadku jednym z kluczowych aspektów okazuje się cielesność – maniery rozumiane jako chód, gestykulacja, język, którego się używa, i to, jak się go używa, zachowanie przy stole, pochłanianie pokarmów. Aby nie powtarzać napisanych już na ten temat zdań (choćby przez Iwonę Komór czy Justynę Sobolewską), skupię się na cielesności, tym razem odnosząc się do innej części „Bliskich”, a mianowicie do „Miejsca”, które jest przede wszystkim rekonstrukcją biografii ojca pisarki oraz procesu tworzenia się między nimi dystansu klasowego. Poza jedzeniem („Chleb kroił na małe kostki, które gromadził obok talerza, by nakładać na nie kawałki sera lub wędliny i wybierać nimi sos. […] Jego talerz można było odłożyć na miejsce bez mycia”) jego przynależność klasowa objawia się także choćby w sposobie mówienia. Nawet nie tylko w potocznym, a niekiedy także gwarowym języku, o którym pisała na przykład Renata Lis, ale w „krzykliwości” – im większej, tym bardziej wstydliwej. Wyrazy pochodzące ze słownika aspiracji, które przynosi do domu chodząca do szkoły córka, są nie tylko obce – one wręcz nie przystają do ludowych ust ojca: „Zawsze mówił »twoja« szkoła i wymawiał »in-ter-nat«, »dro-ga sio-stra«, oddzielając sylaby nieśmiało, z afektowaną czcią, jak gdyby normalna wymowa tych słów zakładała familiarność, do której nie czuł się uprawniony”.
Zmysłowość konkretu
Ale dość tych rozluźnionych myśli – wracam do swojego ciała i do książek, „Bliskich” oraz „Une femme”. Ważę je w rękach. Oglądam ze wszystkich stron, obserwując także swoje własne interwencje. Zapiski ołówkiem na marginesach, zagięte rogi kartek. Ja – doktorantka, pracownica organizacji pozarządowej – jestem już na drugim brzegu awansu jako pierwsze inteligenckie pokolenie mojej rodziny. Siedmioletnie studia nauczyły mnie, że „szacunek do słowa drukowanego to konstrukt kulturowy”, więc zaginam i notuję bez żenady. Wiem, że moja mama nie byłaby z tego zadowolona, choć – w przeciwieństwie do opisanej w „Pewnej kobiecie” matki Ernaux – przed czytaniem nie myje specjalnie rąk.
Przy oglądaniu książek zauważam, że notatki ołówkiem na marginesie robiłam w obydwu, ale zagięte rogi kartek odnajduję tylko w wydaniu francuskim. Irytuje mnie to, że chcąc nie chcąc sama uległam szacunkowi do „twardej oprawy”. Z bezsilności zaginam więc w polskim wydaniu przypadkową stronę, na złość chyba tylko sobie. Czuję, że ‒ parafrazując słowa ojca Ernaux, cytowane w „Miejscu” ‒ chyba „wyżej sram, niż dupę mam”. Naiwnością byłoby przecież udawanie, że pozostaję poza wpływem materialności obydwu wydań – że nie warunkuje ona akurat mojego sposobu czytania (wrażeń, praktyk). Refleksja nad tym wymiarem wydaje się tym bardziej uprawniona, że w książkach Ernaux przedmioty bardzo często występują jako nośniki znaczeń. Jej „Lata” rozpoczynają się od przyprawiającego o zawrót głowy pochodu obrazów i przedmiotów z przeszłości – afiszów, toalet, butów i graffiti. Te i inne pojawiające się na kartach jej prozy rzeczy wzbogacają rekonstrukcję misternej siatki społecznych zależności o zmysłowy konkret.
Pamiętam, kiedy na początku pandemii piorunujące wrażenie zrobiła na mnie inna książka Ernaux, „Regarde les lumières, mon amour” („Spójrz na te światełka, kochanie”), niewydana dotąd w języku polskim. To, co na pierwszy rzut oka wydaje się notatkami z obserwacji dokonywanych przez pisarkę podczas zakupów w hipermarkecie Auchan, okazuje się na kolejnych stronach opisem współczesnego francuskiego społeczeństwa z mniejszych miast. Sklepowe półki i regały mieniące się różnorodnością wystawionych tam produktów – stojących zresztą w nieprzypadkowo dobranych miejscach i kuszących, by wrzucić je do koszyka – są nie tylko scenerią dla rozważań, „lokalnym kolorytem” świata ekonomii reprodukcyjnej. One nierozerwalnie go współtworzą – serek mascarpone, jogurty bio i cukierki sprzedawane na kilogramy. Zresztą, na przestrzeni całej swojej twórczości, parafrazując jej swoistego kontynuatora, Didiera Eribona, Ernaux wraca do sklepu, najpierw w Lillebonne, potem w Yvetot. Dom rodzinny, który opisuje, to dom na tyłach sklepiku z kawiarnią – strukturę czasu wyznacza tu pojawianie się klientów, a przestrzeń organizują półki pełne towarów. „Mieć otwarte od szóstej rano (kobiety z przędzalni przychodzące po mleko) do jedenastej wieczorem (karciarze i bilardziści)” („Pewna kobieta”) – „Na początku kraina obfitości. Regały z jedzeniem i napojami, pasztet w puszkach, ciastka w pudełkach” („Miejsce”). Zerkam na okładkę „Bliskich”, na której znajduję fragment zdjęcia witryny sklepowej. Jest oczywiście czarno-białe, a bliższe przyjrzenie się pozwala dojrzeć francuskie napisy. Czyżby „archiwum prywatne autorki”? Czy „TAK TO WYGLĄDAŁO?”. Niekoniecznie – stopka redakcyjna ujawnia, że to „tylko” kolekcja Gamma-Keystone z Getty Images.
Ale stockowość – czy raczej generyczność – wydaje się korespondować z tym, jak Ernaux opisuje rzeczy. Nie ma u niej miejsca na kwiecistość, nawet wtedy, gdy odnosi się do przedmiotów ważnych ze względu na życiorysy opisywanych bliskich. Brązowa skórzana teczka po zmarłej siostrze, naparstek po matce, granatowy garnitur na ciele ojca. Opisy wystarczające, unikające naddatkowych określeń i dekoracji – podobnie jak cała proza pisarki. „Żadnej poetyckości” („Miejsce”). Komitet noblowski w uzasadnieniu swojej decyzji pisał o „chirurgicznej precyzji”. Mnie przywodzi to na myśl raczej konkretność sklepikarki, w krótkich słowach opisującej swój towar ‒ który i tak trzeba kupić, bo jest codziennością, pierwszą potrzebą – gdy w sklepie kłębi się już kolejka klientów, więc nie ma wiele czasu, nie ma co się rozwodzić.
Minimalizm w opisywaniu przedmiotów jest ważnym elementem kreacji świata przedstawionego – nie tylko świata domu-sklepu, ale również świata klasy robotniczej, do której sama Ernaux docierać już musi z dystansu swojej uprzywilejowanej pozycji, między innymi przez „destylację”. Uproszczenie opisów, skondensowanie ich do koniecznych wymiarów jest więc warunkiem zbliżenia do bohaterów – „Beznamiętny sposób pisania przychodzi mi naturalnie, używałam go dawniej, pisząc do rodziców, aby przekazać im wiadomości” („Miejsce”). Jej awans klasowy i oddzielenie od pozycji społecznej rodziców oznacza bowiem zmianę stosunku do rzeczy. Ona należy już do świata, w którym „dba się o przedmioty (płyty, kryształowe wazony)” („Pewna kobieta”), postrzegane jako symbol specyficznego kulturowego kapitału „obycia”. Oni – byli robotnicy fabryczni, drobni sklepikarze – należą do świata, w którym rzeczy traktowane są przede wszystkim utylitarnie, niezależnie od tego, czy chodzi o scyzoryk, czy o święconą wodę z Lourdes – „już sama myśl, że można otaczać się starannie dobranymi przedmiotami, była czymś nieznanym” („Miejsce”).
Minimalizm w opisywaniu przedmiotów jest ważnym elementem kreacji świata przedstawionego – nie tylko świata domu-sklepu, ale również świata klasy robotniczej
Wśród rzeczy pojawiających się na kartach „Bliskich” są również książki. One także uczestniczą w reprodukcji podziałów klasowych. Babcia-tkaczka czyta powieści w odcinkach, matka-sklepikarka miota się między aspirowaniem do klasyki a doczytywaniem humorystycznych czasopism pozostawionych przez klientów. Córka-uczennica (a potem studentka i nauczycielka) to już młoda intelektualistka, która przepisuje cytaty z literatury pięknej do pamiętnika lub wiesza je nad łóżkiem. Jest w tym pewien paradoks, jeśli wziąć pod uwagę, że dorosła Ernaux-pisarka wycina i układa kolaże z cytatów już nie Rimbauda czy de Régniera, ale swojego ojca-robotnika, którego „słowa ani idee nie nadawały się do powtórzenia na lekcjach francuskiego” („Miejsce”), a które już wkrótce mogą być powtarzane na lekcjach francuskiego jako część kanonu lektur.
Inwentaryzacje i rekonstrukcje
Rzeczy są także nośnikami pamięci. Tak jak Proustowska magdalenka, która stała się już zgrabnym banałem, mogą budzić określone reminiscencje – a ich charakter rzutuje na wrażenie obcowania z rzeczami. Dla mnie przeglądanie francuskich kieszonkowych wydań Ernaux zawsze będzie związane ze wspomnieniem tego, jak mój przyjaciel wcisnął mi kiedyś jedno z nich jako swoje odkrycie – i jak potem zaczytywaliśmy się i odnajdowaliśmy w doświadczeniach rozdarcia i powrotów do siebie. Z kolei mając w ręku polskie wydanie „Lat”, nieuchronnie wracam myślami do momentu, kiedy je zamawiałam w ciemną sylwestrową noc, którą spędziłam na granicy polsko-białoruskiej. Z podobnych wrażeniowspomnień, jakie odczuwa Ernaux, widząc czy słysząc elementy swojej przeszłości, składa się w dużej mierze jej ostatnia książka, „Le jeune homme”. Związek z młodszym o kilkadziesiąt lat mężczyzną okazuje się w tej króciutkiej prozie wehikułem – ostatecznie dość perwersyjnym – przenoszącym w głąb własnej historii oraz pozycji klasowej.
Jednak u Ernaux rola rzeczy w przywracaniu i budowaniu pamięci nie ogranicza się wyłącznie do spontanicznego wywoływania wspomnień – zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że ten proces jest akurat drugorzędny, rzadszy. Stosunek autorki i narratorki charakteryzuje raczej nie wrażeniowość, a – można powiedzieć bibliotekarska – systematyczność. Z fragmentów domyślamy się, że pisanie poprzedza faza zbierania materiałów lub wspomnień o nich – przedmiotów codziennego użytku, zapisków z własnych pamiętników czy starych fotografii. W ostatniej części tomu „Bliscy” – „Drugiej córce” – Ernaux rekonstruuje życie zmarłej przed swoimi narodzinami siostry, między innymi poszukując pozostałych po niej rzeczy. Wspomnienie palisandrowego łóżeczka, jego brązowej skórzanej części oraz sześciu oprawionych lub nieoprawionych fotografii to elementy oparcia dla narracji, bezpieczne punkty wyjścia do refleksji i hipotez, których po śmierci rodziców pisarki nie sposób już sprawdzić, a których za ich życia sprawdzić nie chciała.
Chociaż powiedzieć: „punkty wyjścia” to powiedzieć za mało – przedmioty, a przede wszystkim zdjęcia, są obok dosłownych cytatów z zasłyszanych wypowiedzi jednymi z najważniejszych węzłów strukturalnych tej prozy. Ta tendencja jest najlepiej widoczna w „Latach”, w których siedemnaście dokładnie opisanych zdjęć z własnych albumów odgradza kamieniami milowymi upływ kolejnych opisywanych dekad. Wydaje mi się jednak, że nie ma w tym wiele z wrażeniowości, „magdalenkowatości”, spontanicznie wracającego wspomnienia. To raczej laboratorium rekonstrukcji pamięci o świecie – w których Ernaux pełni funkcję naukowczyni, precyzyjnie dobierającej i porządkującej materiały. Temu działaniu najbliżej chyba do pracy archiwistki – choć nie mogę też pozbyć się skojarzenia z inwentaryzacją sklepu (znowu!), zwłaszcza we fragmentach mających charakter list:
Dzieciństwo matki sprowadzało się mniej więcej do tych rzeczy:
wiecznie niezaspokojony apetyt. W drodze do piekarni pożerała dowożoną przez piekarza pajdę chleba. „Dopóki nie skończyłam dwudziestu pięciu lat, byłam gotowa zjeść morze razem z rybami!;
wspólny pokój dla wszystkich dzieci, łóżko dzielone z siostrą, napady lunatykowania, kiedy to znajdowano ją na podwórku śpiącą na stojąco, z otwartymi oczami, sukienki i buty przekazywane z siostry na siostrę, szmaciana lalka na Boże Narodzenie, zęby wyżarte przez cydr
(„Pewna kobieta”)
To archiwum – przedmiotów, fotografii, wyrwanych zdań – a nie pamiętnik jest dla Ernaux ramą rekonstrukcji społecznych kontekstów i biografii, w tym także własnej. W przeciwieństwie jednak do tego, co podpowiada stereotyp, archiwizacja w wydaniu Ernaux stanowi czynność namiętną – w dwojakim rozumieniu. Po pierwsze, w znaczeniu zmysłowości, włączenia do zbioru ciał oraz tego, co z nimi związane: narodzin i wydzielin, aborcji i pośmiertnego sztywnienia. Po drugie, chodzi o obsesyjność tej czynności, zgodnie z mottem zawartym w „Le jeune homme”: „Si je ne les écris pas, les choses ne sont pas allées jusqu’à leur terme, elles ont été seulement vécues” („Gdybym ich nie zapisała, te sprawy nie zostałyby domknięte – byłyby tylko przeżyte”). Ta namiętność zapisywania być może nie objawia się na poziomie języka – intencjonalnie beznamiętnego – ale można doszukać się jej zarówno w strukturze tej prozy (skłonności do listowania, wymieniania, powtarzania), jak i w liczbie wznowień. Jeśli przyjrzymy się bowiem francuskim wydaniom książek Ernaux – zwłaszcza tym kieszonkowym – zobaczymy małe, kilkudziesięcio- lub stukilkudziesięciostronicowe „książeczki” w miękkich okładkach, z czego każda jest wyczerpującą rekonstrukcją jednego zjawiska. Biografią matki, historią nielegalnej aborcji, esejem o fotografii, zbiorem notatek z wizyty w sklepie. Wspólnie składają się na małą galaktykę wycinków, zarazem samowystarczalnych i wchodzących ze sobą w niejednoznaczne relacje.
W przeciwieństwie jednak do tego, co podpowiada stereotyp, archiwizacja w wydaniu Ernaux stanowi czynność namiętną
Marzenie o miękkiej oprawie
Wracam wzrokiem do „Une femme” – do wydania kieszonkowego z jego miękką okładką i „robaczkowatymi” literkami. Lubię to, że mogę uznać jego zupełność i traktować jako odrębne dzieło, ale także zestawiać z innymi w akcie chwilowego brikolażu. Budować niespodziewane układy, szukać nieznanych wcześniej połączeń. Wiem, że to przywilej wynikający ze znajomości francuskiego oraz dostępu do książek wydawanych we Francji , ale nie umiem sobie go odmówić. W wydaniu polskim te możliwe zestawienia i pola porównań są już niejako zaprogramowane. W recenzjach „Bliskich” powtarza się jak mantra: ojciec-matka-siostra, rodzina – i łapię się na lekkim żalu do wydawnictwa Czarne. Trudno uznać połączenie trzech utworów wątkiem rodzinnym za nadinterpretację. Jednak nie mogę przezwyciężyć wrażenia, że zabieg ten pozbawia poszczególne części samowystarczalności – a czytelniczce utrudnia tworzenie własnych kolaży i szukanie połączeń. Trzy w jednym, w dodatku w twardej okładce, która nie tylko symbolicznie, ale także zupełnie materialnie, domyka „korpus rodzinny”.
Zastanawiam się też, jak te dwa różne sposoby wydania mają się do klasowości. Czuję, że forma kieszonkowa przybliża mnie do świata przedstawionego – świata, w którym przedmioty mają wartość przede wszystkim utylitarną, nie wymagają, by o nie dbać, choć może to tylko moje wrażanie, paradoksalna stronniczość w gruncie rzeczy elitarystyczna, bo wynikająca z dostępu do obcojęzycznego oryginału. Polskie wydanie to już inna historia, gdzie Ernaux stoi na piedestale, jeśli nie Nobla, to na pewno współczesnego kanonu dzieł, które „powinna” przeczytać osoba należąca do określonej klasy społecznej. A takim książkom nie szczędzi się estetycznego wydania i twardej oprawy. Nie jest to złośliwość, ale raczej stwierdzenie faktu, zdanie relacji z paradoksu, jaki zachodzi wokół prac Ernaux i innych autorów piszących o swoim robotniczym pochodzeniu, takich jak Didier Eribon czy Édouard Louis.
Czuję, że forma kieszonkowa przybliża mnie do świata przedstawionego
Naiwną lewicową utopijnością byłoby ulegnięcie pokusie myślenia, że wydanie kieszonkowe jest „bliższe klasie ludowej”, że „zaprowadzi noblistkę pod strzechy”, polskie bądź francuskie. Chociaż – czy na pewno? Bo jeśli tanią, kieszonkową formę rozumieć wyłącznie jako pewien rodzaj upozorowanego rekwizytu, to oczywiście, uprawiam tutaj lekką fetyszyzację. Jednak, może, może – nie tylko w przypadku Ernaux, ale szerzej – włączenie do mainstreamu wydań kieszonkowych, wyraźnie tańszych i o odmiennych ścieżkach dystrybucji niż tylko warszawskie księgarnie, stanowiłoby rodzaj wyciągnięcia ręki do innego niż zwykle grona czytelników. Obecnie na tym rynku dominują harlequiny i lektury szkolne. Oczywiście, to trochę luźna myśl, której zaistnienie wymagałoby choćby zmian na poziomie rynku wydawniczego (z naciskiem na słowo „rynek”) czy lekkiego odfetyszyzowania „książki” czy „biblioteczki”.
Pisząc kilkukrotnie na przestrzeni tego tekstu o sklepie, nie mogłam jednak mimo wszystko oprzeć się pytaniu: „Co by było, gdyby te książki trafiły do kosza z tanimi książkami w Biedronce?”. Gdyby symbolicznie zatoczyły jakieś przedziwne koło dystrybucji dóbr – i wróciły do sklepu spożywczego, z którego w pewien sposób się wywodzą. Raczej nie przyczyniłoby się to do natychmiastowego wyrównania nierówności klasowych oraz epidemii czytelnictwa w Polsce. Ale czemu by nie dać się ponieść fantazji i wykroczyć poza twardą oprawę? Moim cichym marzeniem jest to, by wrzucić wydane na tanim papierze „Miejsce” do koszyka – między cebulę, kaszę jaglaną i biały ser, gdzie też książka, zwłaszcza opowiadająca o klasie ludowej, może przecież zająć poczesne miejsce.
BliscyAnnie Ernaux, przeł. Magdalena Budzińska, Krzysztof Jarosz, wyd. Czarne, Wołowiec 2022, s. 176.
LataAnnie Ernaux, przeł. Agata Kozak, wyd. Czarne, Wołowiec 2022, s. 240.
kulturoznawczyni, prawniczka. Doktorantka w Międzydziedzinowej Szkole Doktorskiej Uniwersytetu Warszawskiego i pracownica organizacji pozarządowych. Na co dzień pracuje z tematami migracji (zwłaszcza migracji dzieci) oraz internetowych dyskursów nienawiści. Stypendystka m. st. Warszawa za rok 2023. Codzienność dzieli z czarną kundelką Kluską.