Annie Ernaux„Lata”, przeł. M. Budzińska, K. Jarosz, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2022, s. 240.
Napisanie tekstu o twórczości Annie Ernaux jest bardzo trudnym zadaniem. W 2022 roku nakładem Wydawnictwa Czarne ukazało się wznowienie polskiego tłumaczenia książki noblistki pt. „Lata”, a wraz z międzynarodowym wyróżnieniem autorki posypały się entuzjastyczne recenzje i eseje o jej nowatorstwie i świetnej literackiej formie. Trudno nie powtórzyć dotychczasowych ustaleń: że autobiografizm, feminizm i umiłowanie szczegółu, ale też wielka historia społeczna. Komitet Noblowski docenił u Ernaux „odwagę i chirurgiczną precyzję, z jaką odkrywa korzenie, wyobcowanie i zbiorowe ograniczenia osobistej pamięci”.
Jedną z najbardziej docenionych książek pisarki są wydane w 2008 roku „Lata”, których akcja rozgrywa się między 1940 a 2006 rokiem we Francji. Głównym bohaterem są zmieniające się społeczeństwo i kultura, obserwowane w miejscach, w których przebywa narratorka: normandzkim miasteczku czy podparyskich suburbiach. Wydarzenia w powieści to także ważne wydarzenia historyczne ‒ czasem śledzone z daleka, za pośrednictwem rozemocjonowanych mediów, a czasem współtworzone ‒ wojny w Algierii, Maj 1968 roku, upadek muru berlińskiego, zamach na World Trade Center. Kontrapunkt dla wątków związanych ze społeczeństwem stanowi osobista biografia autorki, podawana jednak oszczędnie. Bohaterka powieści studiuje, zostaje nauczycielką, żoną i matką; przeżywa aborcję i rozczarowanie miłością; gotuje rodzinie i bierze kota, a także dużo młodszego kochanka; w lustrze ogląda własne starzenie się. Czasem podzieli się sucho własnymi emocjami, ale nie zanurza się w nich. Rytm upływu dziejów wyznaczają robione co 8‒10 lat fotografie z rodzinnego albumu, uzupełniane przywołaniami konkretnych dzieł kultury: książek, programów telewizyjnych, czasopism oraz przedmiotów codziennego użytku. „Lata” to też historia konsumpcjonizmu, omawianego zresztą ex definitione w samej powieści, i małego obyczaju, takiego jak śpiewanie piosenek przy stole czy granie w planszówki w rodzinnym gronie.
Bohaterka powieści studiuje, zostaje nauczycielką, żoną i matką; przeżywa aborcję i rozczarowanie miłością; gotuje rodzinie i bierze kota, a także dużo młodszego kochanka
Ni to pamiętnik, ni to kronika – trudno się właściwie zdecydować, która z podanych perspektyw jest ważniejsza. Zawieszenie między tym, co partykularne, a tym, co uniwersalne, pozwala autorce pokazać bieg pojedynczej ludzkiej biografii wplątanej w sieć kulturowo-społeczną. Podane wątki mogą być osobiste, ale nie są sztucznie wyabstrahowane; opowiedziana historia Francji może być wielkim procesem, ale daje się na moment uchwycić. Jak pisze Ernaux, „Opowieść rodzinna i opowieść społeczna są tym samym”. To na tej dialektyce autorka wygrywa wiele stawek i to właśnie ona stanowi o sile tej powieści.
Pisanie o polityce i pisanie polityczne
W recenzjach „Lat” za rzadko trafiam na stwierdzenia, że to literatura polityczna. A przecież autorka przedstawia w swojej powieści historyczny fresk z Francji drugiej połowy XX wieku. Ta historia polityczno-społeczna ma swój partykularny kontekst – perspektywę aktywnej publicznie, lewicowej nauczycielki, która dokonała znaczącego awansu klasowego. Narratorka, wychylająca się czasem zza wielkich procesów kulturowych i społecznych, podaje wprost deklaracje światopoglądowe czy umiejscowienie ekonomiczne – jest zmęczona de Gaulle’em, zachłystuje się Majem ’68, działa na rzecz prawa do refundowanej aborcji, trzyma kciuki za Mitterandem, a potem się nim rozczarowuje. Ironizuje na temat rasistowskiego i ksenofobicznego poczucia wyższości białych Francuzów nad imigrantami i mieszkańcami francuskich kolonii, krytykuje męskocentryczną codzienność i chodzi na robotnicze strajki. Samo w sobie nie jest to jednak niezwykłe; literatura w ogóle, a literatura francuska w szczególności, od dawna lubi tego typu tematy. Polityczne pisanie Ernaux ujawnia się jako wyjątkowe przede wszystkim w głębszych warstwach jej pisarstwa, a mianowicie w metodzie narracyjnej.
Tym, co zwraca uwagę od pierwszej strony, jest szczególna konstrukcja podmiotu. Przywykliśmy do powieści prowadzonych w pierwszej osobie liczby pojedynczej, powieść to w końcu historia protagonisty. Ernaux tymczasem proponuje podmiot zbiorowy, który mówi: „my robiliśmy”, a najczęściej: „robiło się”. Jadło się przy wspólnym stole, grało się w scrabble, czytało się książki, całowało się ukradkiem, patrzyło się z utęsknieniem, marzyło się o Paryżu, kupowało się w ekscytacji… Ten prosty zabieg ma dla wymowy tekstu rozległe konsekwencje – wprowadza uniwersalną perspektywę. Czytelnik musi spoglądać na to, co było powszechne i udzielało się całym zbiorowościom, dowiaduje się, jak zmieniało się to, co wspólne. Momentami odnosiłam wrażenie, że Ernaux rozpuszcza literacką „czwartą ścianę”, że mówienie zaimkami „my” i „się” zaprasza do wirtualnej zbiorowości także czytelnika, inaczej niż „ja”, „ty” czy „wy”, które budują dystans, skłaniają do konfrontowania się z cudzą dziwnością.
Przywykliśmy do powieści prowadzonych w pierwszej osobie liczby pojedynczej, powieść to w końcu historia protagonisty. Ernaux tymczasem proponuje podmiot zbiorowy
Konsekwencje mogą być nawet głębsze – użycie podmiotu zbiorowego przestawia typową dla współczesnego czytelnika hierarchię tego, co ważne. Na co dzień, w czasoprzestrzeni wysyconej indywidualną rywalizacją, przykładamy większą wagę do tego, co osobiste. Widać to w różnych sferach życia – reklamie w mediach społecznościowych, która jest najskuteczniejsza w formie osobistej dykteryjki influensera spowiadającego się ze swoich śniadań i łóżek; nośności polityk tożsamości, akcentujących wagę jednostkowego doświadczenia głębokich krzywd i wykluczeń; dowartościowaniu dokumentów osobistych jako źródeł wiedzy o świecie w nauce i w mediach; popularności streamów na żywo i formatów Q&A, gdzie pytamy obserwowanego dietetyka czy polityka o imię jego pieska i typowy dzień na wakacjach. Dlatego sucha, acz wartka opowieść o tym, co się robiło całymi grupami, jak poszczególne środowiska opowiadały sobie wydarzenia historyczne, którym świadkowały, czy jak zmieniał się język i zawarte w nim skrzydlate słowa, brzmi odświeżająco. Jest jak chlust zimnej wody na głowę przeciążoną tysiącami mikrohistorii, których faktyczna ważność pozostaje dyskusyjna.
Czytając „Lata”, przeglądam się w tym podmiocie. Jestem ponad dwukrotnie młodsza od autorki w momencie wydania książki, ale już na tyle dorosła, by móc odnaleźć się w opowieści o upływającym czasie. Podobieństwa są zaskakujące – moja młodość też upływała pod znakiem strachu przed nieuchronnością ciąży i kontrolowania kobiecego ciała; moje dzieciństwo też da się opowiedzieć za pomocą małych, zbyt drogich na ówczesny rodzinny budżet przedmiotów codziennego użytku, które dorosły człowiek, wprzężony w tryby kapitalizmu, nabywa z lekkością, ale i zblazowaniem. I ja, i ona poczuwamy się do tradycji intelektualnej lewicy, odnajduję się też w licznych odwołaniach – do Simone de Beauvoir czy Pierre’a Bourdieu. Być może nawet uniesienie narratorki w Maju ‘68 podczas protestów studenckich było podobne do tego, które przeżywałam podczas kolejnych strajków kobiet – obie byłyśmy w tych znaczących momentach w okolicy swoich lat trzydziestych. Ta wspólnota przeżywania daje wiarę w istnienie ciągłości w ogólnoludzkiej historii, przyjemności z powtarzania wielkich procesów i ich zrozumienia, a nawet możliwości ich uchwycenia.
Kultura powszechna, czyli gdzie się kończy podmiot zbiorowy
Są też jednak momenty, gdy lektura narracji prowadzonej w liczbie mnogiej ujawnia różnice – ostatecznie historyczno-kulturowy punkt wyjścia jest bardzo konkretny i jest nim Francja lat 40. Kraj dwuznacznie doświadczony dwiema wojnami, stopniowo, acz nieubłaganie żegnający się z pełnią władzy nad dziewiętnastowiecznymi koloniami, żyjący strajkami i polityką, w ciągłym tumulcie obyczajowym z niknącym Kościołem katolickim w tle, pod kulturowymi sterami wielkich intelektualistów, którzy zarazem stają się gwiazdami telewizji, polemizujący z amerykańskim imperializmem nieco z racji, a nieco z zazdrości, wchodzący w kapitalizm w czasach dobrobytu. Słowem, zupełnie inny niż Polska.
Ta zresztą pojawia się na przykład w odwołaniach do postaci Jana Pawła II albo społeczeństw zza żelaznej kurtyny, tak odmiennych od francuskiego. Polski czytelnik może od Ernaux dowiedzieć się, jak dorośli ludzie Zachodu postrzegali wschodnioeuropejskie półperyferia. Najpierw, w latach 70., Francuzi na wakacjach w Europie Wschodniej „podróżują po niespiesznym, pozbawionym wdzięku świecie lat powojennych, gdzie brakuje prawie wszystkiego. Było to słodkie i niewypowiedziane uczucie. Nigdy nie chcieliby jednak tam zamieszkać. Przywozili haftowane koszule i rakiję. Chcieli, żeby zawsze istniały gdzieś kraje, w których nie dokonuje się postęp i które pozwalały im się przenosić w przeszłość”. Ta egzotyczna kraina, po pierwszym entuzjazmie wczesnych lat 90., rozczarowała „ludzi Zachodu”. Mieszkańcy byłego ZSRR i jego państw satelickich jawili się jako ubodzy, rozczarowujący kuzyni, trochę dzicy i brzydcy, niedorośli do europejskiej cywilizacji, której tak bardzo pragnęli – na przykład Rumuni zasilający imigrancką Francję, której wielopokoleniowi obywatele nigdy nie uznają za część swojej ojczyzny. W takich momentach wspólnota doświadczania historii znika, ostatecznie czytelniczka w 2023 roku reprezentuje inny partykularyzm niż pisarka w 2008 (a może 1995 roku, bo taki właśnie czas odtwarza w tamtym momencie narracji…?).
Francuski partykularyzm uderza zresztą od początku, narratorka przywołuje bowiem niezliczone odniesienia kulturowe, które nie zazębiają się z naszym lokalnym kanonem. Odbiorca biegły w kulturze francuskiej z pewnością mógłby zaoferować bardzo ciekawą interpretację „Lat”, bazując na wszystkich przywołanych tytułach czasopism (nie liczyłam, ale obstawiam, że ich liczba może iść w dziesiątki), programów telewizyjnych, rubryk medialnych, książek, filmów, audycji radiowych, a wszystkie one łączą rejestry „niskie” (na przykład związane z przeżywaniem dzieciństwa w klasie robotniczej czy wulgarnymi kampaniami politycznymi) z „wysokimi” (na przykład największych XX-wiecznych lewicujących teoretyków). Panta rhei, wszystko płynie, „tak jak popęd seksualny pamięć nigdy się nie zatrzymuje”, a mody kulturowe się zmieniają, ale jednocześnie ukonkretnione w tytułach i latach emisji pozwalają na chwilę wstrzymać bieg rzeki i zorientować się, jaki był stan zbiorowego francuskiego umysłu. Niekoniecznie jakiegokolwiek innego, nie mówiąc już o umyśle ogólnoludzkim, humanistycznym.
Czy taki podmiot zbiorowy mógłby jednak jakkolwiek zaistnieć, jeśli, żeby go zajmująco opowiedzieć, musimy zakotwiczyć się w jakimś konkrecie – konkrecie piosenki czy powiedzonka zrozumiałego w danym języku? Jest to ważne ograniczenie odbioru czytelniczego „Lat”. By móc nadążyć za autorką, zagłębić się we wszystkie skojarzenia, o które jej chodziło, wyobrazić sobie atmosferę, którą ona przywołuje jednym znakiem, należałoby poświęcić całe, nomen omen, lata – czyli poświęcić kawałek czasu własnej biografii, by przeżyć wspomnienie cudzej. Magdalena Budzińska i Krzysztof Jarosz, tłumacze polskiego wydania powieści, proponują rozwiązanie pośrednie w postaci rozbudowanych przypisów, co pozwala zmniejszyć dystans między doświadczeniem autorki a orientacją polskiego czytelnika. Za tę decyzję zresztą ‒ chapeaux bas. Trudno bowiem wyobrazić sobie coś bardziej niezgodnego z duchem lewicowego pisania rodem z klasy robotniczej niż popis erudycji wygłoszony de facto w obcym dla odbiorczyni języku, nawet jeśli ostatecznie i tak musimy zadowolić się niedoskonałym, wybiórczym przybliżeniem.
Czas kupowania
„Lata”, o czym chyba rzadko się pisze, są też historią przedmiotów. Narracyjne „my” jest nimi otoczone bezustannie – rzeczy organizują wyobraźnię, wprowadzają nową prędkość w codzienne życie, stanowią oznakę statusu i spełnienia, wymuszają dodatkowe inwestycje czasowe w pracę. Dzieci marzą o zabawkach – w latach 50. o całkiem prostych drobiazgach, w latach 90. już o pierwszych komputerach; nastolatki oglądają się za motorami i nowymi edycjami samochodów; kobiety ścigane są reklamami kolejnych, coraz bardziej wyspecjalizowanych produktów kosmetycznych. Robotnicze pokolenie rodziców narratorki wzdycha do możliwości posiadania i łaje młodszych, że powinni być za tę możliwość wdzięczni, ale ci, u progu XXI wieku, są już przemęczeni i zblazowani, nawykli do kolejnych „rewolucyjnych” nowości, które jednak gładko integrują się z ich życiem.
Ludzka relacja z przedmiotami jest u Ernaux dwuznaczna. Opisuje ona, jak wiele żywych i pozytywnych emocji wywołują, jak się do nich tęskni i jaką ekstazę potrafią wywołać. Przedmioty, np. urządzenia elektryczne, wprowadzają nową cywilizację, a dzieci w latach 40. i 50. piszą o niej szkolne wypracowania. Rodzinne zakupy przypieczętowują relacje i istnienie domowego ogniska niemal na równi ze wspólnotą osobistych przeżyć czy codziennych rytuałów, a ich podział materializuje rozwody i rozpady więzi. Rzeczy są też nośnikami pamięci, tak jak „na wpół przedarta reklama portalu randkowego z minitela”, którą autorka chce uwiecznić, uratować. Zarazem krytycznie odnosi się ona do „społeczeństwa konsumpcyjnego”, które zaczyna się kształtować wraz ze wzrostem dobrobytu w latach 60. i 70. „Mnogość rzeczy maskowała deficyt myśli i zużywanie się wierzeń”, przedmioty rywalizują z pięknem rewolucyjnego momentu, ustanawiają klasy społeczne, rysują w zasadzie widzialne granice między ludźmi i grupami, mają w sobie potencjał niszczenia wspólnoty. Nawyki konsumpcyjne rysują też przepaście między kulturami – oto ludy Europy Wschodniej, głodne towarów i pieniędzy, dostarczają Francuzom „przykrego spektaklu” braku powściągliwości i elegancji.
U Ernaux przedmioty rywalizują z pięknem rewolucyjnego momentu, ustanawiają klasy społeczne, rysują w zasadzie widzialne granice między ludźmi i grupami
W kontekście pragnienia opowiedzenia o biografii i o historii akurat XX wieku nadanie tak istotnej roli przedmiotom wydaje się niezwykle trafne. Nie brakuje przecież analiz, które opowiadają o tym (i późniejszym) czasie jako momencie triumfu ekonomii, tak symbolicznego, jak i materialnego. Za ten triumf nie odpowiadają tylko przedmioty, lecz także towarzyszące im bajki o „końcu historii” i celebrowaniu błahej codzienności, omawianie rzeczywistości przez pryzmat liczb i statystyk, światowe panowanie Stanów Zjednoczonych z ich bezlitosną giełdą i biurowcami pnącymi się prosto w kosmos. Jednocześnie przedmiot to coś banalnego i powszechnego, a każdą płeć, klasę, narodowość czy typ psychologiczny można do jakiegoś sprowadzić. Przedmiotów jest dziś wielokrotnie więcej niż ludzi, toniemy w ich nadmiarze i w nadmiarze śmieci po nich – dlatego Ernaux podjęła słuszną decyzję, by lapidarnie ująć w przedmiocie opisywany moment historyczny.
Wyjść poza jednostkę
To dobrze, że Annie Ernaux dostała Nagrodę Nobla – to daje szansę na upowszechnienie jej metody używania języka. Podczas lektury uderzało mnie, jak rzadko odwołujemy się dziś do tego sposobu mówienia i podmiotowego utożsamienia, przyjmowanie perspektywy nieosobistej (a wręcz bezosobowej) i zarazem zbiorowej. Język przesycony wyłącznie formą pierwszoosobową współfunduje samotność i alienację, utrudnia spontaniczne utożsamienie z innym. Powoduje, że coraz częściej musimy obcować z narcystycznymi monologami zamiast włączać się w empatyczną rozmowę.
Jednocześnie, jak zresztą wiemy z innej literatury – rewolucyjnych filozofii i socjologii, poczucie wspólnoty niesprawiedliwego losu jest niezbędne do zmiany społecznej i zbiorowej samoorganizacji na rzecz tej zmiany. Jak inaczej można w ogóle uznać się za część klasy społecznej czy dyskryminowanej grupy? Jak – bez innego sposobu mówienia o sobie – przekraczać partykularyzmy? Dzięki swojej prostocie eksperyment narracyjny „Lat” może stać się tu płodną inspiracją. Autorka podejmuje decyzję o wyborze tego, co opisuje, i o formie zdań, z których buduje opis – i właściwie tyle, nie potrzebuje złożonych metafor, ukrytej rytmiki, grania z percepcją czytelnika. W tym sensie jej praktyka narracyjna jest bardzo przystępna i nie wymaga przygotowania. Pasuje ona doskonale do mówienia o przeszłości, pamięci i historii. Ale co, jeśli my – twórcy kultury i głowy gadające ex cathedra – też weźmiemy ją na warsztat? Manifesty, petycje, reportaże; mieszkalnictwo, ubóstwo czy przemoc; to wszystko może pasować do algorytmu Ernaux. Jest uderzające, że narratorka pozostaje w swoim wyborze niesłychanie konsekwentna; czasami siłą rzeczy korzysta z narracji trzecioosobowej, ale najczęściej w formie uzupełnienia czy kontrapunktu dla opowieści zbiorowej. Mimo to z (polskiego tłumaczenia) „Lat” nie bije żadna sztuczność, czytelnik płynie razem z narratorką przez dzieje, nie niepokojony niezgrabnościami czy nieintuicyjnym, trudno zrozumiałym sposobem opowiadania.
Praktyka narracyjna Ernaux pasuje doskonale do mówienia o przeszłości, pamięci i historii. Ale co, jeśli my – twórcy kultury i głowy gadające ex cathedra – też weźmiemy ją na warsztat?
Pod koniec pisania tekstu sama orientuję się, że wpadłam w pewną pułapkę – kiedy chwalę Ernaux za podmiot zbiorowy, piszę o narratorce, intuicyjnie utożsamiając ją z autorką. Nie jest to zupełnie nieusprawiedliwione, ale też pokazuje, że myślenie nowym językiem musi trwać i postępować. I skłaniać do myślenia – „my”, czyli kto? Francuzi? Czy „czyści”, „rodowici” Francuzi, czy też frankofońscy imigranci w pierwszym pokoleniu? Europejczycy? Rówieśnicy pisarki? Robotnicze otoczenie z jej dzieciństwa czy elitarne otoczenie z pracy nauczycielskiej? Kobiety? Starsze kobiety? Wszyscy ludzie? W czyim imieniu chcemy mówić, jeśli niewyłącznie swoim?
Annie Ernaux„Lata”, przeł. M. Budzińska, K. Jarosz, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2022, s. 240.
badaczka, publicystka, absolwentka socjologii w Kolegium MISH UW. Dawniej aktywistka, obecnie pracuje na przecięciu akademii i sektora prywatnego. Interesuje się polityką, genderem, studiami ludzko-zwierzęcymi i kulturą terapeutyczną.