Od dobrych kilku lat dyskusja o przemyśle seksualnym do czerwoności (sic!) rozpala część postępowych i liberalnych środowisk w Polsce. Nie sposób jednak pozbyć się wrażenia, że jest ona zasadniczo asymetryczna. W jej ramach wciąż dominuje przekonanie, jakoby „praca seksualna” była zwykłą działalnością zarobkową, niewiele różniącą się od innych form aktywności zawodowej.
Pogląd ten jest jednak w Polsce coraz śmielej kontestowany. Stowarzyszenie Bez Mizoginii, Wyzysku, Przemocy powstało pod koniec 2021 roku z inicjatywy między innymi Mai Majewskiej, Gabe Wilczyńskiej oraz Anny Obłękowskiej. Współtworzy je kilkanaście osób wolontariackich. Misją „BZU” jest przede wszystkim niesienie pomocy osobom pokrzywdzonym przez prostytucję, a także działalność edukacyjna dotycząca szkodliwości seks-biznesu. W samookreśleniu na stronie internetowej stowarzyszenia czytamy: „Wyrosłyśmy na fundamentach marksistowskim oraz feministycznym i dzięki tym perspektywom wiemy, że prostytucja to nie praca, a jeden z filarów patriarchatu, patologia kapitalizmu, wyzysk, który doprowadza do stawiania potrzeb i zachcianek seksualnych mężczyzn ponad dobro kobiet”. To przesunięcie akcentów wydaje się dzisiaj coraz bardziej znaczące w polskiej dyskusji o przemyśle seksualnym.
Jak wygląda codzienne funkcjonowanie w ramach inicjatywy? Na czym polega pomoc, której osobom poszkodowanym przez seksbiznes udzielają członkinie stowarzyszenia? I jakie są systemowe warunki możliwości tej pomocy? W rozmowie z Anną Obłękowską, jedną ze współzałożycielek „BZU”, omawiamy praktyczne i taktyczne aspekty jego działalności.
Krzysztof Sztafa: Stowarzyszenie Bez istnieje już od kilku dobrych lat. Czy trudno było wam początkowo przebić się z przekazem do szerszej świadomości? Mogłyście liczyć na wsparcie i dobrą wolę czy raczej musiałyście krok po kroku wyjaśniać, o co wam chodzi? Jeszcze do niedawna wydawało się, że dyskusja o przemyśle seksualnym i seksbiznesie w Polsce jest zdominowana przez jedną narrację.
Anna Obłękowska: Z jednej strony łatwo, a z drugiej niezbyt. Wiele kobiet rozumie nasz przekaz na bardzo intuicyjnym poziomie, bo też nie wymyślamy koła na nowo. Po pierwsze, zwróciłyśmy uwagę na problemy, które leżą u podstaw feministycznej krytyki od ubiegłego stulecia; po drugie są to zagadnienia, które mogą dotyczyć każdej z nas, a po trzecie, za tymi diagnozami idą konkretne działania i proponowanie rozwiązań. Dużo osób mówiło, że „czekało” na ten rodzaj feminizmu, ale nie mogło go znaleźć w innych miejscach. Piszą też do nas duże, mainstreamowe redakcje, prosząc o komentarze. W mediach społecznościowych obserwuje nas kilka tysięcy osób, to zawsze coś.
Świadomość, że dla wielu kobiet wypełniamy jakąś feministyczną lukę, jest krzepiąca. Ludzie mogą się z tym identyfikować. W końcu, ile można gadać o szklanym suficie i neutralnych płciowo toaletach, kiedy kobiety są mordowane i gwałcone, czy to w przemyśle seksualnym, czy poza nim. Myślę, że wiele z naszych obserwatorek miało dosyć rozmydlonego przekazu i potrzebowało tego powrotu do naprawdę pilnych spraw. Dostrzegamy radykalne przejawy mizoginii, wskazujemy je palcem i staramy się aktywnie zwalczać, zarówno przez przesuwanie narracji, jak i bezpośrednią pomoc poszkodowanym. Kiedy spojrzy się na to od tej strony, nie ma tu wiele do wyjaśniania. Niemniej, oferujemy jakąś alternatywę i wciąż jesteśmy raczej w niszy. Dlatego od początku faktycznie staramy się rzetelnie wykładać nasze poglądy: stąd regularne publikacje na naszej stronie internetowej.
(…) ile można gadać o szklanym suficie i neutralnych płciowo toaletach, kiedy kobiety są mordowane i gwałcone
Trzeba też dodać, że Bez to bardzo otwarty projekt.
Tak, Bez współtworzyć może praktycznie każda osoba utożsamiająca się z naszą ideą. Co roku organizujemy wolontariat, na który zgłasza się masa chętnych. Po jego zakończeniu niektóre osoby zostają z nami na dłużej jako pełnoprawne członkinie decydujące o dalszej drodze stowarzyszenia. Dobra wola jest w tym przypadku bardzo namacalna, nie mogę więc mówić o jakimś skrajnym odizolowaniu naszej organizacji. To, że przemilczają nas lewicujące insta-influencerki, nie oznacza, że nie mamy wsparcia. Po prostu to nie jest głośny, lukratywny mecenat funduszy feministycznych i alternatywnych artystek. To ciężka praca wielu kobiet: członkiń stowarzyszenia, wolontariuszek, naszych matronek, autorek artykułów, organizacji, które oferują nam szkolenia oraz osób z doświadczeniem przemysłu seksualnego, zgłaszających się do nas i przekazujących informację o nas dalej.
Jak się jednak domyślasz, nie zawsze jest kolorowo. Wywodzimy się ze środowisk lewicowych; jesteśmy socjalistkami, komunistkami, anarchistkami – szeroko pojmowanymi antykapitalistkami. Niestety to właśnie w tych środowiskach od początku wzbudzałyśmy niezdrową ekscytację. Zauważyłeś, że od kilku lat dyskusja o przemyśle seksualnym w Polsce była jakby ustawiona. W kwestii prostytucji i pornografii były dostępne dwie ścieżki ideologiczne: albo afirmujesz pracę seksualną i chcesz dekryminalizacji sutenerów i szwagrów, albo jesteś konserwą, która usiłuje wpychać osoby w prostytucji do więzienia. O takim dychotomicznym podejściu pisałam między innymi w zeszłym roku na łamach Małego Formatu w artykule „Praca seksualna, karceralizm i inne brzydkie słowa”. Okazuje się, że istnieje jednak trzecia opcja: tworzenie alternatyw dla przymusu systemu prostytucji.
Wcześniej już pojawiały się krytyczne wypowiedzi ekspertek, naukowczyń, pojedynczych feministek, ale wydawały się odizolowane. Pojawienie się Bzu na mapie organizacji feministycznych wywołało zamieszanie i silne reakcje. Od trzech lat regularnie pojawiają się wobec nas najróżniejsze zarzuty, zarówno w formie ataków personalnych na konkretne działaczki, jak i na całe stowarzyszenie. Przywykłyśmy już do wizerunkowego zamieszania, przywykłyśmy do canceli i do idącego za tym braku finansowania od hiperpoprawnych organizacji pozarządowych.
W skrócie, nasz przekaz trafił do niektórych grup od razu, a inne z oburzeniem automatycznie go odrzuciły. To drugie wiązało się z naciskami różnych kolektywów, by nie wpuszczano nas do lewicujących przestrzeni. Na skutek takich nagonek cofnięto nam zaproszenie do miasteczka Parady Równości w 2023 roku, nie pozwolono współorganizować marszu upamiętniającego zamordowaną w Warszawie kobietę, utrudniano kołu studenckiemu zaaranżowanie spotkania otwartego z naszymi członkiniami. Nie są to jednak przeszkody nie do pokonania i bardzo cieszymy się, że jest z nami tak wiele osób. Dzięki dużej ilości małych wpłat na zrzutki i Patronite’a jesteśmy w stanie udzielać pomocy beneficjentkom Bzu, uczestniczyć w szkoleniach i promować abolicjonizm w mediach.
Rozumiem, że ten model społecznego finansowania jest dla waszej działalności absolutnie decydujący.
Tak, bez tych kilkuset osób, które regularnie przekazują nam środki na działania pomocowe, miałybyśmy dużo bardziej okrojoną możliwość materialnego wsparcia przetrwanek – czyli osób z doświadczeniem przemysłu seksualnego – które się do nas zgłaszają. Stałe wydatki, które mamy w tym zakresie to zakupy spożywcze dla naszych podopiecznych, terapia, leki – choć wszystko zależy oczywiście od potrzeb konkretnej osoby. Czasem konieczna jest na przykład pomoc w opłacie czesnych.
Wiadomo, najłatwiej byłoby mieć stałe źródło finansowania tych działań, może te projekty grantowe na programy wsparcia kiedyś klikną. Na początku nie miałyśmy zielonego pojęcia na temat tego, jak wygląda pisanie grantów i przez to uciekło nam pewnie kilka okazji. Na razie udało nam się zdobyć środki na szkolenia i organizacje wydarzeń, co też jest cenne.
Jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi, pieniądze nie są najważniejsze. Kiedy organizacja robi coś niepopularnego, a jednocześnie ważnego, finansowanie jest wtórne. Bez wzajemnego przypominania sobie o celu, zaangażowania, samodyscypliny, motywacji nie zrobi się organizacji, nawet jeśli się dostanie kozacki grant. Stowarzyszenie istnieje, bo wierzymy w możliwość rewolucyjnej zmiany; bo nie chcemy być traktowane jak przedmioty. Istniejemy z przekory i na złość, bo już nie możemy patrzeć na to, jak wygląda rzeczywistość kobiet. Finansowanie to jedno z narzędzi, żeby usprawnić nasze działania, ale jeśli tych pieniędzy nie dostaniemy, wiemy, jak sobie z tym poradzić.
Stowarzyszenie istnieje, bo wierzymy w możliwość rewolucyjnej zmiany
Kiedy uświadomiłyśmy sobie, że zdobycie grantu na działalność praktyczną może okazać się trudniejsze, niż zakładałyśmy na początku, postawiłyśmy na komunikowanie się z innymi organizacjami trzeciego sektora. Rozeznałyśmy się dogłębnie w ich ofertach, zaczęłyśmy kontaktować się z lokalnymi MOPSami czy innymi instytucjami państwowymi i postawiłyśmy na doszkalanie się w takich dziedzinach, które pozwolą najskuteczniej nadrobić ograniczoną możliwość dostarczania pomocy materialnej. Gdyby nie upór, wszystko padłoby przy pierwszych napotkanych problemach.
Dzięki takiemu nastawieniu powstała między innymi strona internetowa. Nasza była członkini, Natalia, po tym jak dowiedziała się, ile kosztuje postawienie i zaprojektowanie witryny, postanowiła stworzyć ją sama. Od podstaw ogarnęła WordPressa, wykombinowała estetyczny i funkcjonalny szablon, naprawiała bugi. Inna członkini, Maja, wzięła na siebie wszelką biurokrację, kontakt z urzędami, pisanie wniosków, protokołów, uchwał. Z wykształcenia jest weterynarką. Ola, która jest lekarką i Asia, która wtedy pracowała w korpo, postawiły na nogi nasze media społecznościowe – a nie prowadziły nigdy wcześniej kont organizacji. Gabe pierwszy raz poleciała samolotem na agitację organizacji feministycznych pod Parlamentem Europejskim. Gabi, która nie lubiła publicznych występów, wzięła udział w podcaście. No i tak mogłabym wymieniać i wymieniać.
Chęć walki powoduje, że przełamujesz w sobie pewne bariery. Wiem, że brzmię trochę jak coach, ale to coś, co faktycznie obserwuję w codziennej działalności. Sama nie zliczę dni, w których miałam ochotę rzygać i rzucić to wszystko, ale przemagałam się, prosiłam inne członkinie Bzu o pomoc i robiłam swoje dalej. Klimat bywa naprawdę ciężki, ale nie było jeszcze kryzysu, z którego nie wyszłyśmy obronną ręką. Siła i kreatywność, którą mają zorganizowane, walczące o swój interes kobiety, jest niezrównana. Bez wytężonej pracy wcześniejszych pokoleń kobiet feminizm by nie istniał, więc gadki o prawie do lenistwa można sobie na ten moment schować do kieszeni. Ruch musi mieć priorytety. Dopóki żyjemy w świecie narastających nierówności ekonomicznych i płciowych, lenistwo to utopia.
A jak Bez ewoluował jako organizacja działająca na wielu frontach, tak teoretycznym, jak i praktycznym? Dzielicie się zadaniami według ustalonego podziału czy – jak to często bywa w przypadku niezależnych inicjatyw – każda z was robi wszystko, wszędzie i naraz?
Jeśli chodzi o strukturę wewnętrzną, to została ona ustalona na samym początku naszej działalności. W pierwszych chwilach słabo nam się to wszystko kleiło: miałyśmy wspólny cel, ale nie znałyśmy się za dobrze, miałyśmy opory przed zaufaniem obcym osobom z tak poważną misją. Niektóre chciały od razu wskakiwać na głęboką wodę, zająć się pomocą bezpośrednią kobietom i innym osobom z doświadczeniem prostytucji, część chciała postawić na promowanie modelu neoabolicjonistycznego za pomocą artykułów.
Wiele z nas miała doświadczenie działania w innych lewicowych organizacjach i zależało nam na tym, żeby nie powtarzać ich błędów. Zastanawiałyśmy się, jak uniknąć nieprzejrzystej komunikacji, robienia sobie terapii ze spotkań o praktycznym charakterze, niepotrzebnie skomplikowanych schematów pracy (lub braku tych schematów). Ustalenie dobrego podziału zadań, wspólnych podstaw ideowych, organizacji, zasad porządkowania informacji, struktury i częstotliwości spotkań członkiń i sposobów komunikacji z obserwatorkami zajęło nam około 20 godzin. Myślę, że te długie rozmowy miały sens, bo, z niewielkimi zmianami, działamy w ten sposób do dziś.
Ostatecznie wypracowałyśmy system, który dzieli naszą działalność na trzy przestrzenie: praktyczną, redakcyjną i medialną. Podstawą tej potrójnej struktury, było (słuszne zresztą) założenie, że przez jakiś czas na pewno żadna większa organizacja nie będzie chciała nas wspomóc. Jeśli chciałyśmy realnie pomagać przetrwankom, które wychodzą z przemysłu seksualnego, musiałyśmy pomyśleć o stałym źródle środków. Na pierwszych kilka interwencji kładłyśmy z własnej kieszeni, ale wiedziałyśmy, że nie utrzymamy tego w ten sposób długo. Kampanie w mediach społecznościowych prowadzimy między innymi właśnie po to, żeby jak najwięcej osób mogło się o nas dowiedzieć w niesprzyjających ideologicznie i finansowo okolicznościach.
Oczywiście, trzeba dbać o przekaz.
Nigdy nie chciałyśmy być, nie byłyśmy, nie jesteśmy i nie będziemy jednak „stowarzyszeniem od infografik”, jak niektórzy nas nazywają. Aktywność na Instagramie i Facebooku to pewna strategia promocyjna, która, jak na razie, działa prężnie, dzięki fantastycznym osobom z bziej sekcji medialnej. Poza tym czujemy odpowiedzialność, jeśli chodzi o treści, które wypuszczamy w świat. Dlatego sekcja redakcyjna regularnie publikuje artykuły na naszej stronie i to na ich podstawie powstają materiały promocyjne. Staramy się docierać do korzeni współczesnych problemów kobiet, piszemy w różnych rejestrach na bardzo różne tematy. Nie zawsze najpiękniej, ale nie o to chodzi, by wywoływać przeżycia estetyczne. Kiedy zaczynałam tworzyć redakcję, naszym priorytetem było zachęcenie kobiet do pisania, do debiutowania, wyrażania opinii i zwracania uwagi na tematy, które uważają za istotne. Nie odrzuciłyśmy jeszcze żadnego tekstu, który do nas przysłano. Czasem artykuły wymagają wspólnej pracy nad precyzją myśli czy aspektem językowym, ale to normalna sprawa, kiedy pisze się coś pierwszy raz. Dzielimy się wiedzą, a każda z nas ma zainteresowania z innego pola.
Nie odrzuciłyśmy jeszcze żadnego tekstu, który do nas przyszedł
Jeśli chodzi o podział zadań między członkiniami, nie każda robi wszystko naraz, chociaż kiedy było nas mniej, siłą rzeczy tak działałyśmy. Większość członkiń była zaangażowana we wszystkie sekcje. Każda robiła zakupy, pisała teksty, kontaktowała się mailowo z przetrwankami, ogarniała granty, promowała wydarzenia, udzielała wywiadów i tworzyła grafiki w Canvie. W zeszłym roku brałyśmy udział między innymi w warsztatach i superwizjach organizowanych przez Humanity in Action. Tam właśnie dowiedziałyśmy się, że rozgraniczenie obowiązków może mieć na nas korzystny wpływ. Dalej jest tak, że przepływ informacji między sekcjami jest swobodny: zakładamy, że każda powinna wiedzieć, co dzieje się we wszystkich obszarach pracy stowarzyszenia. Nie oznacza to, że musi tam działać, chodzi raczej o minimalizowanie nieporozumień i poczucia chaosu.
Mimo pewnego stopnia rozgraniczenia obowiązków każda z nas przechodzi szkolenia z pierwszego kontaktu pomocowego, które prowadzi dla nas certyfikowana interwentka kryzysowa. Nawet jeśli w danej chwili członkini nie czuje się na siłach, by angażować się w pomoc praktyczną, z czasem takie umiejętności mogą okazać się bardzo przydatne.
Ile takich przeprowadzonych interwencji macie już za sobą?
Od początku naszej działalności kontakt z nami nawiązały 53 osoby, w przeważającej większości kobiety, ale też osoby niebinarne i mężczyźni, w różnym wieku, w różnych sytuacjach życiowych, z całej Polski. W pełny proces pomocowy weszła mniej więcej połowa. W pierwszym roku aktywności Bzu zgłosiło się do nas tylko siedem zainteresowanych. Wówczas dopiero budowałyśmy swoją widoczność w przestrzeni internetowej. To kolejny powód intensywnej działalności w mediach – stąd przychodzą do nas bowiem nie tylko matronki, ale i same zainteresowane.
Chociaż mogłoby się to wydawać błahe, ważnym ruchem było wydrukowanie naklejek pomocowych – wtedy zaczęły zgłaszać się do nas również osoby spoza mediów społecznościowych. Dzięki nim, między innymi, złapałyśmy kontakt z migrantkami i migrantami. Ich treść była super prosta: na środku było duże pytanie „Myślisz o wyjściu z seksbiznesu?”, a pod spodem nieco mniejsze „Odezwij się – możemy Ci pomóc” oraz adres naszej strony. Nie trzeba było wielkich plakatów, nasze obserwatorki i wolontariuszki rozklejały wlepy w różnych miejscach w Polsce. Myślę, że niebawem powinnyśmy wydrukować ich więcej, bo rozeszły się naprawdę szybko.
Ktoś może powie, że jak na trzy lata to mało, że powinnyśmy zacząć robić jakiś streetworking, a wtedy statystyki pomocy poszłyby w górę. Może kiedyś. W tej chwili naszym priorytetem jest wspieranie osób, które są zdecydowane, że chcą opuścić przemysł seksualny. Do tego nie wystarczy kupić komuś prezerwatywę czy lubrykant. Kluczowe jest wspólne budowanie planu stabilizacji, rozmowy, pomoc organizacyjna w uzyskaniu terapii czy innych potrzebnych świadczeń, które są w danej chwili najważniejsze dla samej przetrwanki.
Podejrzewam, że pomoc migrantom i migrantkom w kryzysie jest bardziej wymagająca, tak w związku z nierzadko wyjątkowo trudną sytuacją życiową tych osób, jak też z odmiennymi potrzebami infrastrukturalnymi. Chodzi mi o barierę językową czy ograniczenia prawne w dostępie do świadczeń zdrowotnych. Jak to wygląda?
Migrantki są grupą, która jest szczególnie narażona na przemoc przemysłu seksualnego. W obecnej sytuacji, kiedy możliwość legalizacji pobytu wydłuża się w nieskończoność, ryzyko wejścia w prostytucję znacznie się zwiększa. Załatwianie formalności trwa miesiącami, a do tego momentu poszukuje się pracy na czarno, która często odbywa się w koszmarnych warunkach albo w ogóle nie okazuje się obiecaną pracą, ale właśnie prostytucją. Generalnie migrantki często budzą zainteresowanie handlarzy ludźmi czy sutenerów: bez znajomości języka, środków do życia, bliskich osób wydają się im łatwym łupem. Również wyjście z tego świata okazuje się dla nich często niezwykle trudne. Dlatego organizacje takie jak European Network of Migrant Women od lat intensywnie pracują nad rozwiązaniami prawnymi, które zarówno ograniczą werbowanie migrantek do prostytucji, jak i ułatwią im wyjście z przemysłu seksualnego.
Sytuacje migrantek i uchodźczyń często są niezwykle złożone, a interwencje mogą wymagać zaangażowania kilku osób i kontaktu z innymi organizacjami pozarządowymi. Przetrwanki spoza Polski lub Polki, które wyemigrowały za granicę, często potrzebują wielopłaszczyznowego wsparcia. Pomoc migrantkom wymaga też większych środków: zdarzało się, że dana osoba nie miała ubezpieczenia w NFZ, a jej problemy zdrowotne wskazywały na to, że wizytę u lekarza powinna odbyć już dawno temu. Stykamy się też z dramatycznymi sytuacjami, kiedy wydaje się, że najlepszym rozwiązaniem byłaby hospitalizacja, która w danej chwili jest niemożliwa ze względu na brak dokumentów. Jedna z naszych członkiń pracuje w fundacji zajmującej się tzw. caseworkiem, czyli wspieraniem migrantek w najróżniejszych sprawach natury formalnej – jej doświadczenie często okazuje się nieocenione.
Językowo do tej pory radziłyśmy sobie nieźle, bo każda ze zgłaszających się osób mówiła po angielsku, ukraińsku lub rosyjsku, a tak się składa, że są to języki, którymi posługują się nasze członkinie. Niekiedy sama bariera kodu nie jest tak duża, jak bariera związana z brakiem zaufania czy decyzyjności. Współpracują z nami zarówno bardzo komunikatywne osoby migranckie, które jasno określają, jak możemy je wesprzeć, jak i straumatyzowane i zamknięte kobiety, które wychowały się niemal po sąsiedzku. Polki w kryzysie bezdomności również często mają problem ze zdobyciem ubezpieczenia zdrowotnego czy rozpoczęciem załatwiania jakiejkolwiek sprawy w urzędzie.
Wspominałaś wcześniej o organizowanych przez was corocznych wolontariatach. Czy rotacja osób wolontariackich zaangażowanych w inicjatywy Bzu jest duża? Jak wpływa to na wasze codziennie funkcjonowanie? Czy macie w swojej historii jakieś szczególnie trudne doświadczenia z tak zwanym kolektywnym podejmowaniem decyzji? Pytam o to, bo zastanawiam się, na ile stawiacie na model zarządzania „horyzontalnego”.
Wolontariat to de facto jedyny sposób w jaki można stać się członkinią Bzu. Samo słowo „wolontariat” pewnie większości przywodzi na myśl zbieranie pieniędzy do puszki, ale dla nas to forma współpracy, którą wykorzystujemy jako taki „okres próbny”. Dzięki temu poznajemy się lepiej nawzajem, wolontariuszka dowiaduje się, jak wygląda praca organizacji, a my jesteśmy w stanie określić czy dana osoba jest godna zaufania. Można też oczywiście być wolontariuszką „na stałe” i nigdy nie stać się członkinią – to opcja dla tych, które wspierają naszą misję, ale nie mają możliwości zaangażować się w pełni.
Wolontariat organizujemy raz w roku i jego struktura jest analogiczna do struktury stowarzyszenia: są sekcje nadzorowane przez konkretne członkinie. Robimy szkolenia, spotkania integracyjne, a potem wolontariuszki mogą wykonywać dokładnie takie zadania jak te, które wykonujemy jako członkinie, ale rzadziej lub dzielą się jednym projektem na kilka osób. Rotacja jest duża. Może to wynikać z tego, że wciąż orientujemy się jak sprawić, by wolontariat był jednocześnie jakościowym czasem dla wolontariuszek, jak i odciążeniem dla nas. Może to też jednak wynikać z tego, że nie każdy ma czas i siłę ciągnąć taką darmową działalność dłużej niż kilka tygodni. Zostają z nami najbardziej zdeterminowane osoby. Obecny skład członkowski Bzu to w 80% osoby, które przeszły przez wolontariat.
Dodam jeszcze, że przed rozmową z Tobą rozmawiałam z członkiniami na naszym cotygodniowym, niedzielnym spotkaniu na temat tego, co chciałyby powiedzieć czytelnikom Małego Formatu; czy jest coś, co rzadko ma szansę przebić się do mediów. Ktoś rzucił, żeby podkreślić, że wszystkie działamy za darmo. To faktycznie ważne. Członkiń stowarzyszenia jest kilkanaście, wolontariuszek zazwyczaj około trzydziestu, ale tak naprawdę to wszystkie jesteśmy wolontariuszkami. Nie mamy pensji, robimy wszystko po godzinach, nie jesteśmy „ekspertkami” – stowarzyszenie opiera się na założeniu, że jesteśmy kobietami, które pomagają innymi kobietom, walcząc tym samym o swoje własne prawa. Każda z nas ma inne doświadczenia życiowe, wykształcenie, pracę i te umiejętności wkładamy w nasze działanie. Oczywiście, że się szkolimy w kontakcie przedpsychologicznym, budujemy bazy organizacji, do których można się zgłaszać z konkretnymi prośbami w różnych miejscach Polski, ale generalnie to nie jest coś, czego nie mogłaby zrobić każda inna osoba. Wszystko budowałyśmy zupełnie od podstaw, z zerową wiedzą na temat aspektów praktycznych takiej działalności.
Obecny skład członkowski Bzu to w 80% osoby, które przeszły przez wolontariat
Z tego też wynika pewna „horyzontalność” naszego podejścia do siebie nawzajem. Czy jesteśmy płaską strukturą? Raczej nie, nigdy nie miałyśmy takich aspiracji. Poza poziomym podziałem na sekcje robocze, mamy też koordynatorki, które pilnują terminów, porządkują bazy danych, wyznaczają osoby do konkretnych zadań. Mamy też zarząd, jak każde stowarzyszenie, ale u nas zajmuje się tylko papierologią. Jednocześnie każda z nas może wpłynąć na kształt zarówno każdego małego wydarzenia, jak i dużych procedur działania. Wystarczy podnieść jakąś kwestię na naszych kanałach komunikacyjnych albo na spotkaniu.
Jesteśmy świadome tego, że każda z nas się ciągle uczy, więc brak silnej hierarchii wynika raczej z pokory niż odgórnie planowanej równości wszystkich członkiń. Do tej pory w naszym składzie nie było nikogo, kto miałby patologiczne parcie na szkło lub palącą potrzebę zawładnięcia feministyczną organizacją. Staramy się zachęcać siebie nawzajem do publicznych wypowiedzi: komentarzy mediom udziela w imieniu Bzu wiele różnych nazwisk. Jeśli więc chodzi o model struktury, powiedziałabym, że jest mieszana.
Teraz mamy więcej zaufania do siebie nawzajem, ale jak wszędzie pojawiają się różne mniejsze i większe konflikty wewnętrzne. W przeszłości potrafiły narosnąć do tego stopnia, że stworzyłyśmy taki pseudo-HR – ściągnięty z korporacyjnych taktyk – do którego można było się poskarżyć anonimowo. Wyszło średnio, ale nauka na błędach też jest ważna. Nasze sposoby komunikacji są bardzo różne, bo wywodzimy się z różnych środowisk i chyba zaczynamy to po prostu akceptować. Na zewnątrz też staramy się przedstawiać jako taki amalgamat osób, które łączy abolicjonizm świadomy klasowych podstaw kondycji kobiet.
A jak przebiega Wasza współpraca z innymi fundacjami i stowarzyszeniami, podobnymi do waszego? Udzielacie się publicznie, jeździcie na kongresy, bierzecie udział w różnych feministycznych panelach i dyskusjach. Zataczacie coraz szersze kręgi. Myślisz, że w nieodległej przyszłości jest szansa, by stworzyć jakiś szerszy abolicjonistyczny blok w Polsce? Taki, który mógłby nałożyć presję na ustawodawcę?
Liczę na to, że w Polsce powstanie w najbliższych latach więcej organizacji feministycznych o podobnej wizji. W końcu my też nie będziemy pewnie działać wiecznie, chociaż bardzo staramy się, żeby Bez mógł istnieć nawet jeśli żadna z obecnych członkiń nie będzie chciała lub mogła działać. Możliwe, że za trzy lata stowarzyszenie będą tworzyły zupełnie inne osoby. Na razie jednak jest jeszcze trochę za wcześnie na mówienie o abolicjonistycznym bloku, który mógłby wpłynąć na polskie prawodawstwo. Nie wykluczamy współpracy w celu stworzenia w Polsce szerszej koalicji. Natomiast nie dostałyśmy do tej pory takich propozycji, a my nie mamy jeszcze sił przerobowych, by wyjść jako pierwsze z inicjatywą. W przeszłości pojawiałyśmy się już na wydarzeniach organizacji związkowych i lokatorskich, ale też nawiązałyśmy kontakt z organizacją o zupełnie innych podstawach ideowych, skupionej na praktycznym podejściu do handlu ludźmi. To współprace, które były bardzo różne jakościowo i skupiały się na odmiennych celach.
Na razie staramy się nawiązywać kontakty międzynarodowe, bo poza Polską ruch abolicjonistyczny jest już znaczący i odnosi sukcesy. Obserwujemy pracę działaczek z innych krajów, ale już niedługo same mamy nadzieję stać się członkiniami międzynarodowej koalicji, której misją będzie dopilnowanie wypełniania postanowień ONZ-owskiej Konwencji w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet i Deklaracji pekińskiej. Do współpracy nad platformą zaproszono około 30 organizacji i działaczek z całego świata, które zgadzają się z nami w najbardziej rudymentarnych kwestiach, jak, przykładowo, uznanie prostytucji i pornografii za formę wyzysku seksualnego, zwracanie szczególnej uwagi na zjawisko kobietobójstwa czy konieczność zniesienia ucisku kapitalistycznego i kolonialnego. Na tę chwilę jesteśmy jedyną organizacją reprezentującą w tym gronie polską perspektywę. Osobiście nie mogę się doczekać, by zobaczyć, co może wyjść ze wspólnego działania ponad granicami krajów i kontynentów.
(1997) – członkini i współzałożycielka Stowarzyszenia Bez Mizoginii, Wyzysku, Przemocy.
(1991) – pisarz, doktor literaturoznawstwa, okazjonalnie krytyk literacki. Autor powieści „Wielka radość w polskich domach” (WBPiCAK 2024) i monografii „Faza istnienia. Liryka Tomasza Pułki”, która ukaże się w Wydawnictwie WBL. Stypendysta m. st. Warszawa za rok 2022. Redaktor „Małego Formatu”. Mieszka w Warszawie.