fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Recenzja jest częścią cyklu tekstów krytycznych poświęconych współcześnie wydawanej eseistyce - zarówno polskiej, jak i zagranicznej. By zobaczyć inne teksty z tego cyklu, kliknij TUTAJ.
Ilustr. Olga Budzan.

Mario Vargas Llosa
"O czytaniu i pisaniu", tłum. Tomasz Pindel, Wydawnictwo w Podwórku, Gdańsk 2017, 220 stron.

Mario Vargas Llosa jest ekshibicjonistą; ekshibicjonistą dosłownym – żeby użyć jego własnej kategorii. W esejach z wydanego właśnie zbioru „O czytaniu i pisaniu” jest wręcz striptizerem – choć ta metafora jest już dalece mniej finezyjna. Obnażając się, ma do zaoferowania czytelnikowi raczej niewiele: powtarzającą się opowieść o rozczarowaniu tym, że to nie bociany przynoszą dzieci z Paryża wszystkim matkom świata, młodzieńczą fascynację domem publicznym, do którego zakazywano mu się zbliżać, kilka opowieści o zachłyśnięciu się autorami, których geniuszu już dawno jesteśmy pewni lub których ambiwalentny charakter dawno odkryliśmy. Nie jesteśmy w stanie rzeczywiście go poznać (o ile poznanie pisarza jest w ogóle możliwe za pośrednictwem dzieła), bo jego ekshibicjonizm jest zbyt powierzchowny, zbyt wulgarnie dopasowany do freudowskiego klucza, według którego zresztą wydaje się pisany. Czytelnik konfrontuje się z zapętlonymi w toku całego zbioru motywami, narzucającymi się z niezwykłą intensywnością, podanymi zawsze wprost, nigdy nieprzetworzonymi. W tym sensie to lektura raczej nużąca – kilkukrotne wracanie do tych samych anegdot, odnajdowanie w poszczególnych esejach tych samych epitetów, którymi Llosa określa zawsze tych samych autorów. Zbiór ten – w planie biograficznym – jest za mało osobisty, by czytający go mógł mieć wrażenie spotkania z kimś żywym; nazbyt anegdotyczny i naiwny, żeby mógł być w dobrym guście.

Poszukiwanie w „O czytaniu i pisaniu” intelektualnej biografii Mario Vargasa Llosy jest również zadaniem raczej beznadziejnym. Choć opowiada on o swoich osobistych doświadczeniach lekturowych, nie wydają się one specjalnie oryginalne; zapewne na tej pospolitości polegać ma ich siła. Zbiór ten staje się ważny dopiero wtedy, gdy – ignorując perspektywę jednostkową – skupimy się na społecznych mechanizmach literatury, jej tworzenia i odbierania w obrębie zbiorowości. Zbiorowość ta jest przez Llosę rozumiana bardzo różnie: poczynając od wspólnot ludów pierwotnych, a skończywszy na wielkich kulturowych formacjach Zachodu. Aby dokonać ekstrapolacji doświadczenia lekturowego z jednostki na wspólnotę, autor rozszerza pojęcie literatury. Odchodzi od jej elitarystycznej wizji i kieruje się w stronę wszelkich narracji, które, odnosząc się w stopniu choćby najmniejszym do rzeczywistości, są w stanie ją komentować, a tym samym potencjalnie na nią wpływać. O ile w kwestii spotkania pojedynczego czytelnika z książką Llosa ma niewiele do powiedzenia, o tyle poprzez umieszczenie literatury w makroperspektywie i próbę wysondowania, gdzie właściwie jest jej miejsce, dotyka kwestii jej wpływu na procesy historyczne.

Zbiór ten staje się ważny dopiero wtedy, gdy – ignorując perspektywę jednostkową – skupimy się na społecznych mechanizmach literatury

Z esejów Llosy wyziera napastliwie obraz puszczy – przerażającej w swojej pierwotności, nieucywilizowanej, będącej antytezą miasta, ładu i prawa. Ta pozornie bezkształtna kraina zarówno w swej formie materialnej, jak i mitycznej staje się dla autora kolebką fundującego cywilizację języka, a tym samym i narracji, aktu opowiadania oraz figury opowiadacza. Początek to nie tyle sam język, który pozwala istocie ludzkiej nazywać, a więc opanować i kategoryzować otaczającą ją rzeczywistość, ale zagarnięcie w jego obręb tego, co nie ma w świecie swoich oczywistych desygnatów. Peruwiańczyk, sprowadzając cywilizację do bardzo prostej zależności – tam, gdzie pojawia się akt opowiadania, pojawia się i cywilizacja – mówi o dwóch podstawowych jej składnikach: wspólnotowości jako takiej i kolektywnym życiu urojonym. Sytuację tę przyrównać można do Turnerowskiej fazy liminalnej w rytuale przejścia. Ten moment zawiązania się communitas staje się konstytutywny dla wspólnoty, jest rytuałem przejścia prymitywnej społeczności do społeczności o potencjale cywilizacjotwórczym, pozwala zaspokoić nie tylko potrzeby jednostkowe, ale przede wszystkim kolektywne.

Llosa w ten sposób właśnie rozumie literaturę – w każdym momencie historycznym jest ona tym samym scalającym doświadczeniem dla wspólnoty, którym była za pierwszym razem. Zapewnia potrzebę bycia kimś innym, życia cudzym życiem, jest przeciwwagą dla niedogodnej rzeczywistości. Uczestnicy tego wspólnotowego i przede wszystkim zinstytucjonalizowanego aktu nie poszukują w niej, tak jak zdaniem Borgesa, „banalnej lub okrutnej rzeczywistości” („Tlön, Uqbar, Orbis Tertius”), ale zawsze tego, co wykracza poza ich realne życie. Mimo to literatura, tak w przywołanym tekście Borgesa, jak i w koncepcji Llosy wkracza w rzeczywistość, łączy się z nią i dopełnia. Autor „O czytaniu i pisaniu”, nazywając opowiadacza historii – pierwszą figurę pochodzącą już nie ze świata barbarzyńskich ludzkich stowarzyszeń, ale ze świata cywilizacji – „czarownikiem, szamanem i znachorem”, wskazuje na trzy podstawowe linie wpływu, którymi ten dysponuje. Są to: organizacja zbiorowej wyobraźni (wyczarowywanie nieistniejących bytów i aktów, które będą warunkować życie zbiorowe), łączność z transcendencją oraz leczenie wspólnoty. Tym samym literatura, uosobiona w figurze opowiadacza, staje się formą pamięci zbiorowej, relacją z absolutem i gwarantem struktury społecznej. Llosa nie rozróżnia, jak Walter Benjamin, kultury oralnej od pisma czy druku. Ten sam status opowiadacza będzie posiadał zarówno kucający przy ognisku członek jednego z pierwszych ludzkich plemion, który komponuje mityczne opowieści, jak i Jean-Paul Sartre czy Gustave Flaubert. Jego legitymizacja nie opiera się, tak jak u Benjamina, na doświadczeniu, któremu zaświadcza opowieść, unaoczniająca to, co odległe geograficznie i temporalnie. Jego jedyna legitymizacja to zdolność do zarządzania cudzą wyobraźnią, umiejętność odpowiadania na potrzeby wspólnoty. Tym samym w każdym rodzaju literatury, rozumianej jako pewne społeczne doświadczenie, Peruwiańczyk widzi tę samą siłę – siłę bardzo niebezpieczną.

Literatura, uosobiona w figurze opowiadacza, staje się formą pamięci zbiorowej, relacją z absolutem i gwarantem struktury społecznej

Rozumienie literatury jako fundamentu cywilizacji stawia przed nią bardzo poważne obowiązki, obciążając ją odpowiedzialnością za byt całych społeczności. Za pomocą szeregu przykładów autor demonstruje, jak objawia się konstytutywny dla wspólnoty wpływ różnorako rozumianych opowieści. Nacisk na postać opowiadacza i na to, co opowiada, pozwala mu uaktualnić Platoński problem obecności poetów w republice. O ile Llosa nie opowiada się za wygnaniem opowiadacza, wiedząc, że skutkowałoby to rozpadem wspólnoty, o tyle odnosi się do niego nieufnie. Z drugiej strony z pewną nabożnością śledzi, jak wpływa on na losy społeczności. Przyznaje – choć robi to subtelnie – że opowiadacz może zgubić wspólnotę, całe pokolenia, ale perwersyjnie intryguje go właśnie ta relacja między szamanem i stadem, któremu przewodzi.

Mario Vargas Llosa nie wierzy w narracje totalne, które byłyby w stanie zaspokoić potrzeby globalnej wspólnoty. W ostatnim eseju odmalowuje swój Kraj o tysiącu twarzy, dochodząc do podobnych rozpoznań, co Octavio Paz w „Labiryncie samotności”, analizujący społeczność meksykańską – łączy poszukiwanie tożsamości z jednoznacznym odrzuceniem jakiejkolwiek homogeniczności własnej wspólnoty. Widząc to wewnętrzne rozczłonkowanie, wie jednocześnie, że każdy z tych autonomicznych bytów potrzebuje własnych narracji, tak samo jak w planie biograficznym zbioru esejów różnym rejonom Peru przysługują odmienne motywy i symbole zakorzenione w pamięci autora. Podobnie nie jest możliwe zaspokojenie tą samą opowieścią potrzeb społeczności wykraczających poza wąski horyzont czasowy. Llosa demonstruje to na przykładzie Sartre’a – Peruwiańczyk doznaje głębokiego, współdzielonego z wieloma europejskimi intelektualistami rozczarowania twórczością francuskiego egzystencjalisty, gdy ta dezaktualizuje się pod wpływem czasu. Choć samo zdiagnozowanie procesu starzenia się pewnych autorów nie jest niczym nowatorskim, to wprowadzone przez pisarza rozumienie literatury sprawia, że anachronicznym opowiadaczom odbiera się jakiekolwiek znaczenie w procesie wspólnototwórczym.

Wyłania się z tego pewien ambiwalentny charakter literatury, a także autora, który z takiej pozycji zawsze może zostać postawiony w stan oskarżenia. Jego twórczość zaczyna podlegać kategoriom etycznym, a nie tylko artystycznym; literatura przestaje być swego rodzaju grą, zabawą czy przede wszystkim podnietą estetyczną – w proponowanej optyce staje się nade wszystko pragmatycznym narzędziem, elementem mechaniki społecznej. Llosa przedstawia ludzi jako śniących na jawie, którzy dzięki temu są w stanie dezaktywować na moment tryb wiecznej gotowości i niepokoju. Idylliczność tej sceny jest jednak myląca. Pod płaszczem kultywowania tradycji i wspólnotowego doświadczenia dochodzi bowiem do intronizacji fikcji, która całkowicie przejmuje kontrolę nad rzeczywistością, w pełni organizując życie społeczne. Reintronizuje się w ten sposób przy okazji każdego nowego rytuału przejścia – namaszczenia nowego opowiadacza.

Ten z pozoru zupełnie niegroźny zbiór esejów jest więc tak naprawdę tekstem antropologiczno-socjologicznym, proponującym pewne jednoznaczne rozumienie społeczeństwa, a także cyklu jego nieustannej rekonstytucji. Mario Vargas Llosa, pytając o sens i cel istnienia literatury, ustala dla niej bardzo wysokie stawki. Naszą cywilizację charakteryzuje zaś jako cywilizację fikcji, tym samym bardzo jasno określając sytuację egzystencjalną należącego do niej człowieka.

Recenzja jest częścią cyklu tekstów krytycznych poświęconych współcześnie wydawanej eseistyce - zarówno polskiej, jak i zagranicznej. By zobaczyć inne teksty z tego cyklu, kliknij TUTAJ.
Ilustr. Olga Budzan.

Mario Vargas Llosa
"O czytaniu i pisaniu", tłum. Tomasz Pindel, Wydawnictwo w Podwórku, Gdańsk 2017, 220 stron.

Karolina Filipczak
ur. 1995, studiuje iberystykę, Artes Liberales i odwiedza Wydział Filozofii w ramach studiów w Kolegium MISH UW, nie publikuje.
POPRZEDNI

recenzja  

Szukając Safony

— Helena Teleżyńska

NASTĘPNY

recenzja  

Krytyka negatywna (6): Rosochate fujary

— Jakub Skurtys