fbpx
Logotyp magazynu Mały Format

 

„Dom z dwie­ma wie­ża­mi” to z pew­no­ścią jedna z naj­lep­szych nie­fik­cjo­nal­nych ksią­żek 2018 roku; nie wiem, czy nie naj­lep­sza. Za­rem­ba-Bie­law­ski prze­sta­wia w niej opo­wieść o swo­jej ro­dzi­nie – o spo­tka­niu ro­dzi­ców krót­ko po woj­nie, swoim do­ra­sta­niu w sier­mięż­nym PRL-u i wy­jeź­dzie z brać­mi, matką i babką do Szwe­cji w 1968 roku. W dru­giej czę­ści książ­ki cofa się dalej w prze­szłość, po­ka­zu­jąc mło­dość dziad­ka Iza­aka, jego pracę sę­dzie­go, dzie­ciń­stwo matki w ży­dow­skiej ro­dzi­nie in­te­li­genc­kiej, prze­ży­cia ojca z I wojny świa­to­wej, kam­pa­nii 1919 prze­ciw­ko Ukra­iń­com i wojny bol­sze­wic­kiej. Naj­wię­cej miej­sca po­świę­ca jed­nak do­świad­cze­niom wo­jen­nym ro­dzi­ców, od­two­rze­niu tego, o czym nigdy ze sobą nie roz­ma­wia­li, o czym także bar­dzo rzad­ko i skąpo opo­wia­da­li synom.

 

Au­to­bio­gra­ficz­na sylwa

Nie jest to jed­nak ty­po­wa nar­ra­cja au­to­bio­gra­ficz­na, w któ­rej bo­ha­ter staje się śled­czym re­kon­stru­ują­cym losy wła­snej ro­dzi­ny. „Dom…” wy­róż­nia nie­zwy­kły warsz­tat li­te­rac­ki au­to­ra, ale też syl­wicz­ność opo­wie­ści, w któ­rej saga ro­dzin­na mie­sza się z ro­man­sem, Bil­dung­sro­man i trak­ta­tem so­cjo­lo­gicz­no-hi­sto­rycz­nym. Nar­ra­cja nie ma tutaj cha­rak­te­ru li­ne­ar­ne­go. Za­rem­ba-Bie­law­ski sub­tel­nie i z roz­my­słem za­bu­rza ciąg chro­no­lo­gicz­ny, na­da­jąc jed­no­cze­śnie kom­po­zy­cji ramę, wy­zna­czo­ną przez spo­tka­nie i roz­sta­nie jego ro­dzi­ców. Gdy tuż po woj­nie matka przy­by­wa na roz­mo­wę do słyn­ne­go spe­cja­li­sty od psy­chia­trii, mamy wra­że­nie, że na na­szych oczach roz­po­czy­na się hi­sto­ria pło­mien­ne­go ro­man­su. Le­karz, dy­rek­tor szpi­ta­la, żo­na­ty, 30 lat star­szy, z ro­dzi­ny o ko­rze­niach szla­chec­kich. Nie chce mieć dzie­ci, o czym mówi bez ogró­dek, od razu. Dla Elż­bie­ty to wa­ru­nek nie do przy­ję­cia, opusz­cza go zatem na­tych­miast. I wtedy Oskar – czło­wiek na­sy­co­ny już ży­ciem – rzuca wszyst­ko, szuka jej, godzi się na mał­żeń­stwo, dzie­ci, pełen pa­kiet zo­bo­wią­zań. Biorą ślub ko­ściel­ny, mają trzech synów. Roz­sta­ją się dwa­dzie­ścia lat póź­niej, bo Elż­bie­ta nie jest w sta­nie znieść na­gon­ki an­ty­se­mic­kiej, on zaś nie zna i nie ro­zu­mie jej lęków – oku­pa­cyj­nych lęków, które od­ży­wa­ją z pełną mocą dzię­ki go­muł­kow­skiej pro­pa­gan­dzie.

»Dom z dwiema wieżami« wyróżnia niezwykły warsztat literacki, ale też sylwiczność opowieści, w której saga rodzinna miesza się z romansem, Bildungsroman i traktatem socjologiczno-historycznym

Ten ro­mans wła­ści­wie nie po­wi­nien mieć miej­sca – gdyby nie wojna, nie do­szło­by do niego, bo dziew­czy­na z no­wo­cze­snej, ale nie­zbyt za­moż­nej ro­dzi­ny ży­dow­skiej, któ­rej nie dane było stu­dio­wać me­dy­cy­ny z po­wo­du usta­wy nu­me­rus nul­lus, ra­czej nie mia­ła­by szans, by zwią­zać się z po­tom­kiem pol­skiej ro­dzi­ny szla­chec­kiej, słyn­nym psy­chia­trą. Ona de­cy­du­je się na wy­jazd, on wy­jeż­dżać nie chce, bo jako 80-la­tek nie bę­dzie w sta­nie zbu­do­wać sobie po­zy­cji za­wo­do­wej. Za ich roz­sta­nie od­po­wie­dzial­na jest jed­nak przede wszyst­kim wo­jen­na trau­ma: Elż­bie­ta nigdy nie wy­ja­śni­ła mę­żo­wi, co dzia­ło się z nią wtedy, gdy mu­sia­ła się ukry­wać, gdy pra­co­wa­ła w nie­miec­kich ro­dzi­nach jako słu­żą­ca, gdy gło­do­wa­ła w get­cie, a potem oglą­da­ła tłu­sty po­piół uno­szą­cy się w po­wie­trzu. On zaś, ze swoim do­świad­cze­niem uwię­zie­nia w ofla­gu, nie byłby w sta­nie zro­zu­mieć jej stra­chu, nawet gdyby po­tra­fi­ła o nim mówić.

Lila nie­ma­ło ma do za­po­mnie­nia. Nie tylko swoje imię i na­zwi­sko. Gdy idą razem, po­tra­fi nagle wy­szep­tać: „patrz, tam jest miej­sce na czwo­ro”. Wy­pa­tru­je kry­jó­wek, pod­da­szy, cięż­kich gdań­skich szaf, zie­mia­nek z le­d­wie wi­docz­nym wej­ściem. Wtedy Oskar, słyn­ny psy­chia­tra, mówi: „Mu­sisz prze­stać tak my­śleć. Za­bra­niam ci”.

 

Efekt Im­mer­dau­era

Za­war­te w „Domu…” ży­dow­skie wątki budzą sko­ja­rze­nia z „Fał­sze­rza­mi pie­przu” Mo­ni­ki Sznaj­der­man. Tutaj także te­ma­tem staje się znik­nię­cie po­ło­wy ro­dzi­ny (jej nie­aryj­skiej czę­ści), re­la­cja po­wo­jen­ne­go mał­żeń­stwa pol­sko-ży­dow­skie­go, które pró­bu­je bu­do­wać sobie życie na zglisz­czach. Sądzę jed­nak, że Za­rem­bie-Bie­law­skie­mu bli­żej do „Me­mor­bu­chu” Hen­ry­ka Gryn­ber­ga – obaj za­kre­śla­ją bar­dzo sze­ro­kie tło, świa­do­mie po­mi­ja­jąc kon­wen­cje przed­sta­wia­nia hi­sto­rii pol­sko-ży­dow­skiej, bu­du­jąc swoją opo­wieść gdzieś obok, skła­da­jąc ją z zu­peł­nie nie­po­praw­nych ele­men­tów. Jed­no­cze­śnie wiele miej­sca po­świę­ca­ją per­spek­ty­wie po­li­tycz­nej i spo­łecz­nej. W opo­wie­ści Gryn­ber­ga o Ada­mie Brom­ber­gu i w sadze ro­dzin­nej Za­rem­by-Bie­law­skie­go obok losów bo­ha­te­ra na plan pierw­szy wy­su­wa się re­flek­sja nad an­ty­se­mi­ty­zmem: tym, jak funk­cjo­no­wał przed wojną, jakie kręgi za­gar­niał, jak się ob­ja­wiał, oraz tym, jak zmie­nił się w cza­sie wojny oraz po niej. Czy był to pol­ski an­ty­se­mi­tyzm, czy też ra­czej an­ty­se­mi­tyzm w Pol­sce?

„Wra­cam do swo­ich za­pi­sków, żeby spraw­dzić, kiedy za­czą­łem pisać »oni« o na­ro­dzie, z któ­re­go po­cho­dzę. To było po trzech ty­go­dniach w ar­chi­wach, śla­da­mi ojca mojej mamy. Oni. Po­la­cy. Już nie my. Efekt Im­mer­dau­era”. Za­rem­ba-Bie­law­ski wy­da­je się do tego ro­dza­ju my­śle­nia po­dwój­nie upraw­nio­ny, bo – wy­cho­wy­wa­ny w szla­chec­kiej tra­dy­cji ro­dzi­ny – do peł­no­let­nio­ści my­ślał, że jest czy­stym Po­la­kiem, dzie­dzi­cem Sar­ma­tów. Oj­ciec czę­sto przy­po­mi­nał o her­bie i więk­szych obo­wiąz­kach wobec wspól­no­ty, jakie nie­sie ze sobą wyż­sze uro­dze­nie. Nawet gdy za­czę­ła się na­gon­ka an­ty­se­mic­ka w 1968 roku, w im­pre­zach po­że­gnal­nych Za­rem­ba-Bie­law­ski uczest­ni­czył jako jeden z tych, któ­rzy zo­sta­ją. Do­pie­ro jedno zda­nie wy­po­wie­dzia­ne przez matkę zmie­nia wszyst­ko. Z Po­la­ka staje się nagle Żydem – i to od razu ska­za­nym na wy­jazd, bo Elż­bie­ta in­for­mu­je o swoim po­cho­dze­niu po to, by wy­tłu­ma­czyć ko­niecz­ność emi­gra­cji. Wcze­śniej robi wszyst­ko, by wpro­wa­dzić synów do pol­sko­ści cał­ko­wi­cie i to­tal­nie. Na­uczo­na, jak ważne są do­ku­men­ty i świa­dec­twa, wy­mu­sza na Oska­rze unie­waż­nie­nie jego pierw­sze­go mał­żeń­stwa, chrzest dzie­ci i inne ce­re­mo­nie, które mają bu­do­wać ich przy­na­leż­ność do pol­skiej wspól­no­ty. Sama od­rzu­ca przed­wo­jen­ne imię i go­to­wa jest za­prze­pa­ścić pa­mięć o wła­snym ży­dow­skim ojcu, o całej wo­jen­nej hi­sto­rii ro­dzi­ny – po to, by jej dzie­ci żyły nie­ob­cią­żo­ne pięt­nem.

Co cie­ka­we, Za­rem­ba-Bie­law­ski nie prze­sta­je czuć się Po­la­kiem, gdy opusz­cza kraj na fali an­ty­se­mic­kich re­pre­sji. Praw­dzi­we wy­klu­cze­nie ze wspól­no­ty na­ro­do­wej do­ko­nu­je się wiele lat póź­niej i ma cha­rak­ter hi­sto­rycz­ny. Do­cho­dzi do niego do­pie­ro, gdy za­czy­na on badać losy wła­sne­go dziad­ka, który jako pierw­szy Żyd pia­sto­wał funk­cję sę­dzie­go w Tar­no­wie, po­zo­sta­jąc na sta­no­wi­sku więk­szą część swo­je­go życia. Próby do­tar­cia do hi­sto­rii jego życia, od­kry­cia, z kim i z ja­kie­go po­wo­du po­padł w kon­flikt, stop­nio­we od­kry­wa­nie ko­lej­nych do­wo­dów an­ty­se­mi­ty­zmu Po­la­ków (np. li­stów, które oby­wa­te­le słali do władz, nie ży­cząc sobie ży­dow­skie­go urzęd­ni­ka w są­dzie), spra­wia­ją, że Za­rem­ba-Bie­law­ski czuje się coraz bar­dziej wy­klu­czo­ny. Nie trze­ba do tego wcale Ho­lo­cau­stu i pol­skiej po­sta­wy wobec niego, wy­star­cza­ją dzia­ła­nia po­dej­mo­wa­ne w XX-le­ciu: wpro­wa­dze­nie getta ław­ko­we­go, pa­ra­gra­fu nu­me­rus clau­susnu­me­rus nul­lus, tzw. „spra­wa tru­pów ży­dow­skich”, usta­wa z 1937 roku wy­da­na przez Zwią­zek Le­ka­rzy Pań­stwa Pol­skie­go, wy­klu­cza­ją­ca ze związ­ku Żydów. W po­ło­wie sierp­nia 1939 ZLPP do­ma­ga się, by rząd za­ka­zał Żydom przy­bie­ra­nia chrze­ści­jań­skich imion, co mia­ło­by uła­twić pa­cjen­tom roz­po­zna­wa­nie toż­sa­mo­ści le­ka­rzy i dawać im wybór. Lila Im­mer­dau­er nie do­sta­je się na stu­dia me­dycz­ne, bo jest Ży­dów­ką. Do­pie­ro po woj­nie bę­dzie mogła pod­jąć pracę w tym za­wo­dzie.

Efekt Im­mer­dau­era spra­wia też, że Za­rem­ba-Bie­law­ski wpro­wa­dza do swo­jej opo­wie­ści po­dob­ny za­bieg do tego, któ­rym po­słu­gu­je się Gryn­berg w „Me­mor­bu­chu”. Gdy Brom­berg prze­mie­rza z armią Ber­lin­ga trasę od ZSRR przez Pol­skę, po­da­je prze­ra­ża­ją­cy re­fren: jak kształ­to­wa­ło się życie ży­dow­skiej wspól­no­ty w ko­lej­nych mia­stach, jakie re­pre­sje prze­ciw­ko niej po­dej­mo­wa­no na prze­strze­ni wie­ków i jak za­koń­czył się jej byt w ra­mach Ho­lo­cau­stu. U Za­rem­by-Bie­law­skie­go znaj­du­je­my z kolei pas­su­sy do­ty­czą­ce li­kwi­da­cji gett w mia­stach, w któ­rych ukry­wa­ły się jego matka i babka. Przez Krze­mie­niec, Łuck i Kowle prze­wi­ja­ją się na chwi­lę przed Za­gła­dą, ucie­ka­jąc wła­ści­wie w ostat­niej chwi­li. Ich oca­le­nie nie jest efek­tem żad­ne­go cudu – to owoc wy­sił­ku 36 osób, któ­rych na­zwi­ska Elż­bie­ta spi­su­je. Obaj au­to­rzy two­rzą zatem oskar­ży­ciel­sko-ża­łob­ne re­fre­ny, pew­ne­go ro­dza­ju tren.

 

Ko­szu­la z po­krzyw

„Dom z dwie­ma wie­ża­mi” przy­po­mi­na ko­szu­lę z po­krzyw, którą tka w ciągu nocy naj­młod­sza sio­stra w zna­nej baśni o bra­ciach ła­bę­dziach. Bo­le­sny pro­ces spla­ta­nia, cier­pie­nie tego, kto tka ma­te­rię – to wszyst­ko łączy utwór An­der­se­na z au­to­bio­gra­ficz­ny­mi za­pi­ska­mi Za­rem­by. U An­der­se­na bo­ha­ter­ka cier­pi jed­nak w mil­cze­niu, pod­czas gdy cała hi­sto­ria przed­sta­wio­na w „Domu…” sta­no­wi próbę prze­pra­co­wa­nia wła­sne­go bólu, wy­ni­ka­ją­ce­go z wcho­dze­nia coraz głę­biej w hi­sto­rię ro­dzi­ny. Eli­zie udaje się braci ura­to­wać, choć na­rzu­ca na nich ko­szu­le, gdy stoi już na sto­sie, oskar­żo­na o czary (i z ta­kiej opre­sji można się w świe­cie baśni ura­to­wać). Tym­cza­sem cier­pie­nie Za­rem­by-Bie­law­skie­go, jego stop­nio­we od­kry­wa­nie ko­lej­nych warstw w prze­szło­ści ro­dzi­ców, nie pro­wa­dzi do żad­nej trans­cen­den­cji, nie ma od­ku­pie­nia, nikt nie znaj­dzie ra­tun­ku. Nikt z tej hi­sto­rii nie wyj­dzie cało.

Cierpienie Zaremby-Bielawskiego nie prowadzi do żadnej transcendencji, nie ma odkupienia, nikt nie znajdzie ratunku. Nikt z tej historii nie wyjdzie cało

To po­do­bień­stwo roz­gry­wa się też na innym po­zio­mie. W opo­wie­ści Za­rem­by-Bie­law­skie­go po­ja­wia­ją się zda­rze­nia tak do sie­bie nie­pa­su­ją­ce, losy tak prze­ciw­staw­ne, że cała ma­te­ria, jaką stają się te za­pi­ski, przy­po­mi­na wła­śnie ko­szu­lę z po­krzyw – nic tu się nie zga­dza, nie pa­su­je, nie przy­le­ga. Jak po­go­dzić hi­sto­rię wo­jen­ną ojca – uwię­zio­ne­go w ofla­gu, trak­to­wa­ne­go z ho­no­ra­mi, od­bie­ra­ją­ce­go żołd od Rze­szy – z hi­sto­rią matki ukry­wa­ją­cej się po aryj­skiej stro­nie, upo­ko­rzo­nej, prze­ra­żo­nej, po­rzu­ca­ją­cej wła­sne­go ro­dzi­ca? Czy­tel­nik od­no­si wra­że­nie, jakby po­ka­zy­wa­no mu dwie zu­peł­nie różne wojny, a nie dwa epi­zo­dy z tego sa­me­go kon­flik­tu. Różne wer­sje wza­jem­nie się wy­klu­cza­ją, a bo­ha­te­ro­wie oka­zu­ją się nagle kimś innym – tak dzie­je się cho­ciaż­by z babką, która w okre­sie dzie­ciń­stwa au­to­ra ma wszyst­kie cechy świę­tosz­ko­wa­tej sta­rusz­ki-ka­to­licz­ki, do­ma­ga­ją­cej się, by ksiądz po­świę­cił każdy pokój w nowym miesz­ka­niu. Lata póź­niej okaże się, że przez więk­szą część swo­je­go życia była nie­prak­ty­ku­ją­cą, kom­plet­nie zla­icy­zo­wa­ną i spo­lo­ni­zo­wa­ną no­wo­cze­sną ży­dów­ką, która prze­chrzci­ła się w cza­sie wojny.

Praca Za­rem­by-Bie­law­skie­go nie jest więc pracą prząd­ki czy szwacz­ki, które cier­pli­wie zbie­ra­ją po­dat­ny im ma­te­riał. Autor „Domu z dwie­ma wie­ża­mi” do swej pracy po­trze­bu­je nie tylko cier­pli­wo­ści, ale i siły, by po­ko­nać wszyst­kie węzły, By choć na chwi­lę utrzy­mać w bez­ru­chu te roz­jeż­dża­ją­ce się wątki, sztyw­ne nici losów wła­snej ro­dzi­ny. Zwłasz­cza że sam ob­ser­wu­je tę ro­dzi­nę z dwóch per­spek­tyw: pró­bu­je od­two­rzyć kształt świa­do­mo­ści chłop­ca, jakim był kie­dyś, jego do­świad­cze­nia, prze­my­śle­nia, lęki. Pisze o nim raz to w trze­ciej, raz w pierw­szej oso­bie – ta nie­kon­se­kwen­cja po­ka­zu­je, że upra­gnio­ny dy­stans nie jest moż­li­wy, że tylko przez chwi­lę można pa­trzeć na sie­bie w spo­sób chłod­ny, z od­da­le­nia. Innym razem staje się do­ro­słym re­por­te­rem, szwedz­kim dzien­ni­ka­rzem, który szuka ja­kichś odłam­ków prze­szło­ści, prze­grze­bu­je ar­chi­wa, tropi dawno zmar­łych.

 

Mil­cze­nie po­wle­ka wszyst­ko

Po woj­nie ro­dzi­na Za­rem­by-Bie­law­skie­go żyje wspo­mnie­nia­mi jego ojca, ale nie cho­dzi tu o do­mi­nu­ją­cą po­zy­cję pater fa­mi­lias, ale o fakt, że jego do­świad­cze­nia – choć sprzecz­ne z obo­wią­zu­ją­cą dok­try­ną ko­mu­ni­stycz­ną – są bar­dziej ak­cep­to­wal­ne, ła­twiej przy­swa­jal­ne niż do­świad­cze­nia wo­jen­ne matki. Dla­te­go chłop­cy mogą za­kła­dać jego woj­sko­wą czap­kę, a różne obo­wiąz­ki uza­sad­nia się fak­tem, że pra­sz­czur Za­rem­bów wal­czył pod Grun­wal­dem. Druga stro­na ro­dzin­nej hi­sto­rii, wszyst­ko, co wnieść mo­gła­by pa­mięć Im­mer­dau­erów, jest skru­pu­lat­nie ukry­wa­ne przez matkę i babkę. Re­la­cję matki i syna, Elż­bie­ty i Ma­cie­ja, cha­rak­te­ry­zu­je wła­śnie mil­cze­nie, od­mo­wa, osob­ność i sa­mot­ność, a jed­no­cze­śnie jest to zwią­zek bar­dzo bli­ski, opar­ty na szcze­rym uczu­ciu. Em­ble­ma­tycz­na wy­da­je się tutaj ich je­dy­na wspól­na wy­pra­wa – do Oświę­ci­mia. Za­rem­ba-Bie­law­ski używa wła­śnie tej nazwy, żeby po­ka­zać, że matka za­bie­ra go w miej­sce pol­skiej pa­mię­ci o wo­jen­nym cier­pie­niu; to nie jest prze­strzeń, w któ­rej do­ko­na­ła się ży­dow­ska Za­gła­da. Jed­no­cze­śnie w cza­sie tej upior­nej wy­ciecz­ki matka nie tłu­ma­czy sy­no­wi ni­cze­go, otor­bia się w swoim bólu. Za­my­ka się przed nim – jed­nak nie ze stra­chu, ale z mi­ło­ści, by nie prze­ka­zy­wać dalej trau­my, nie obar­czać dziec­ka pięt­nem ży­dow­skie­go po­cho­dze­nia: „Jesz­cze przez pięć lat udaje jej się ukryć przed dzieć­mi, że mają prze­zna­cze­nie. Jesz­cze przez pięć lat on może w fan­ta­zjach ćwi­czyć swoją ry­cer­skość, trak­tu­jąc Żydów i Cy­ga­nów pra­wie jak rów­nych sobie. A kiedy w 1968 roku on nie do­sta­je się na stu­dia, ona po­zwa­la mu wie­rzyć, że naj­zwy­czaj­niej nie zdał”.

Już ten krót­ki frag­ment po­ka­zu­je nie­zwy­kle silny, sku­mu­lo­wa­ny ła­du­nek sub­wer­syw­ny, któ­re­go li­te­rac­ką moc po­rów­nać można chyba tylko wła­śnie z pi­sar­stwem Gryn­ber­ga. Za­rem­ba-Bie­law­ski w nosie ma sche­ma­ty przed­sta­wia­nia re­la­cji pol­sko-ży­dow­skich, bu­du­je swoją osob­ną po­zy­cję. Tutaj wszy­scy są winni i za­ra­zem uwię­zie­ni w hi­sto­rii. Elż­bie­ta wy­pie­ra się wła­sne­go po­cho­dze­nia, po­rzu­ca ojca, by ura­to­wać matkę i sie­bie. Po woj­nie, już jako matka, umac­nia to kłam­stwo, by jej synów nie spo­tkał ten sam los, robi wszyst­ko, by za­trzeć ży­dow­ską pa­mięć swo­jej ro­dzi­ny – wie­rzy, że w sy­tu­acji za­gro­że­nia może to oca­lić im życie. Słaby jest oj­ciec, który z mi­ło­ści zga­dza się na za­ło­że­nie dru­giej ro­dzi­ny, a potem pusz­cza synów na po­nie­wier­kę, choć w li­stach pró­bu­je jakoś z sie­bie ten cię­żar zdjąć. Winni są sy­no­wie, bo nie za­da­ją pytań, po­zo­sta­ją roz­dar­ci mię­dzy ro­dzi­ca­mi. Od­kry­cie toż­sa­mo­ści ży­dow­skiej nie jest ru­chem po­zio­mym, ale wiąże się z pew­ne­go ro­dza­ju upad­kiem, jak pisze sam Za­rem­ba-Bie­law­ski w przy­to­czo­nym wyżej frag­men­cie: wy­cho­wa­ny w tra­dy­cji ry­cer­sko-szla­chec­ko-pol­skiej, sam czer­pie dumę z trak­to­wa­nia Żydów i Cy­ga­nów „pra­wie na równi”. Nie można zatem po­wie­dzieć, że jest to opo­wieść fa­wo­ry­zu­ją­ca jedną toż­sa­mość, jedną pa­mięć. Prze­ciw­nie – autor wy­grze­bu­je z równą bez­względ­no­ścią fakty z hi­sto­rii obu ro­dzin, roz­li­cza oboje ro­dzi­ców i szer­sze grupy spo­łecz­ne, z któ­rych po­cho­dzą. A sztu­ka ta jest tym trud­niej­sza, że chi­rur­gicz­ny za­bieg do­ko­nu­je się tu na jego wła­snym ciele – to prze­cież w nim łączą się obie hi­sto­rie.

Czytanie
non-fiction

Autorski cykl Pauliny Małochleb, która pisze o książkach reporterskich i biograficznych.

Ilustr. Natalia Przybysz

Maciej Zaremba-Bielawski
„Dom z dwiema wieżami”, tłum. Mariusz Kalinowski, Karakter, Kraków 2018, s. 320.

Pau­li­na Ma­ło­chleb
kry­tycz­ka li­te­ra­tu­ry. Se­kre­tarz Na­gro­dy im. Wi­sła­wy Szym­bor­skiej. Au­tor­ka książ­ki „Prze­pi­sy­wa­nie hi­sto­rii. Po­wsta­nie stycz­nio­we w po­wie­ści pol­skiej w per­spek­ty­wie pa­mię­ci kul­tu­ro­wej”. Pisze dla "Fa-ar­tu", "No­wych Ksią­żek", "Odry", „Po­lo­ni­sty­ki”, „Po­li­ty­ki”, "Twór­czo­ści", "Znaku". Lau­re­at­ka Na­gro­dy Pre­ze­sa Rady Mi­ni­strów 2014 i Sty­pen­dium Mi­ni­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Na­ro­do­we­go Młoda Pol­ska 2017. Pro­wa­dzi blog ksiaz­ki­na­ostro.pl.
redakcjaJacek Wiaderny
korekta Marta Gastoł

Czytanie
non-fiction

Autorski cykl Pauliny Małochleb, która pisze o książkach reporterskich i biograficznych.

Ilustr. Natalia Przybysz

Maciej Zaremba-Bielawski
„Dom z dwiema wieżami”, tłum. Mariusz Kalinowski, Karakter, Kraków 2018, s. 320.

POPRZEDNI

recenzja  

Strategie przetrwania. Cięcie

— Cezary Wicher

NASTĘPNY

rozmowa  

Jestem, mam

— Andrzej Frączysty