fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Maciej Topolski
„Niż”, Korporacja Ha!art, Kraków 2020, s. 152.

W wydanym przez Korporację Ha!art zbiorze próz poetyckich „Niż” Maciej Topolski opowiada o pracy kelnerskiej – o ludziach, którzy dziesięć, jedenaście, dwanaście albo i więcej godzin dziennie spędzają tam, gdzie spływa ślina; opowiada w sposób czasem zwięzły, dosadny, wulgarny, kiedy indziej z właściwą swoim książkom poetyckim językową sprawnością, niewymuszonym liryzmem, eseistyczną lekkością. Choć porównywanie prozy (nawet poetyckiej) z wierszami może wydać się nadużyciem, to w wypadku „Niżu” i debiutanckiego tomu „na koniec idą” (2017) da się wskazać wiele punktów stycznych – m.in. obecność usługiwania jako tematu, dyskursywność czy zwartą, konceptualną strukturę. O ile jednak w debiucie Topolskiego uwagę zwracały przede wszystkim precyzja oraz rygor, jakiemu podporządkowane były poetyka i kompozycja zarówno poszczególnych utworów, jak i całej książki; jeśli w „LUXUSIE” (2019) autor zwodził, meandrował i zaciemniał, trwoniąc słowa i sensy, to na tym tle „Niż” jest tomem nadzwyczaj komunikatywnym.

„Pusta restauracja to scenografia, w której każdy przedmiot – od żyrandoli przez stół po podłogę – czeka na ciebie. To wszystko dla ciebie zostało stworzone i czeka, jak pies, na twoje nadejście. Stajesz w drzwiach, rozglądasz się, czemu tak pusto. Przyszedłeś tu, bo czujesz głód” (s. 7). Od takiej właśnie kosmogonii – po stworzeniu świata, po zapełnieniu go płodnymi ludźmi i zwierzętami, które człowiek mógłby zjeść, po stworzeniu łaknienia i wymyśleniu pieniądza, ale zanim jeszcze pojawi się obsługa – zaczyna się książka Topolskiego. Już w tych pierwszych zdaniach widać właściwą dla całego tomu prostotę sformułowań, pozorną neutralność skojarzeń (chętnie wykorzystywana w kontekście jedzenia metaforyka biblijna, pies jako symbol posłuszeństwa), codzienność sytuacji („przyszedłeś tu, bo czujesz głód”). W owej pustej restauracji-scenografii, pod żyrandolami, pośród stołów i krzeseł czeka, nie różniąc się od nich zasadniczo, kelner – narzędzie, taca, ruchomy blat, który ma służyć, tak jak wszystko inne w lokalu. „Restauracja zaprasza uniżenie, do usług. Dzień dobry” (s. 7).

W pustej restauracji-scenografii czeka kelner – narzędzie, taca, ruchomy blat, który ma służyć, tak jak wszystko inne w lokalu

Topolski, były kelner pracujący przez trzy lata w branży gastronomicznej w Polsce i za granicą, zachęca do wzięcia udziału w całkiem dosłownie rozumianej uczcie. W serii celnych, pozbawionych ironii próz, operując literackimi zbliżeniami, podkreślając fizjologiczność spożywania oraz trud pracy fizycznej kelnerów, opisuje ruchy twoje, czytelniczko i czytelniku, twoich współbiesiadników, a także tych, którzy cię obsługują, oraz innych osób w lokalu („mniej ludzkich”, jak ubodzy, dzieci czy zwierzęta, i „nieludzkich”, jak usługujący, zmywający, sprzątający pracownicy). Choć taka strategia narracyjna z początku wydawać się może pretensjonalna, to quasi-reporterski, wyzuty ze zjadliwości ton pozwala Topolskiemu balansować między tym, co obrzydzające, brudne i odstręczające, a tym, co codzienne i związane z celebracją codzienności. Raz za razem autor serwuje trafne, często zaskakujące spostrzeżenia, na przykład w nawiązującym do teologicznej poetyki zakazu fragmencie „Do dotykania”: „Są więc sztućce, przedmiot i jego dwadzieścia centymetrów, które odróżnią cię od jedzenia. (…) Te sztućce przypominają ci, że jesteś człowiekiem i nie służysz do jedzenia, więc nie drażnij innych gości i nie maczaj palców w sosie, nie bierz, nie kosztuj, nie dotykaj” (s. 26).

Niejako sztućcami właśnie – a więc narzędziami – są także kelnerzy, choć mogłoby się wydawać, że nie robią oni niczego, czego klient nie mógłby zrobić sam (z obsługą klientów radzą sobie w końcu także maszyny: w lokalach sieci McDonald’s czy KFC, ale też na przykład w słynnej liguryjskiej restauracji Graff Caffè w Rapallo, znanej z wizyt Ernesta Hemingwaya czy Eugenia Montalego). Topolski sugeruje zatem, że, podobnie jak inne narzędzia, kelnerzy są zawsze „do czegoś”: „Do usług”, „Do krwawienia”, „Do znudzenia”, „Do smaku”, „Do pomocy”, „Do poparzenia”, „Do przenoszenia”, „Do wszystkiego” – to tylko niektóre z tytułów kolejnych fragmentów książki. Ale owe chodzące sztućce służą jeszcze jednemu celowi: ich rolą – tak jak rolą noża i widelca – jest przypominać klientom, że są ludźmi, że są oni ważni, mile widziani, że się o nich dba. Dlaczego więc mielibyśmy – my, uczestnicy serwowanej przez Topolskiego uczty – bratać się z kelnerami? Lepiej nie drażnić innych gości, nie maczać palców, nie kosztować, nie dotykać…

Rzecz jasna „Niż” Topolskiego to nie jedyna ani nie pierwsza dostępna po polsku książka opowiadająca o pracy w gastronomii. Wymienić można choćby powieść rosyjskiego pisarza Iwana Szmielowa „Kelner” („Человек из ресторана”, 1927; wydanie polskie w przekładzie Seweryna Pollaka – 1960), „Zaklęte rewiry” (1936) Henryka Worcella czy – z zupełnie innego porządku i czasu – opublikowany niedawno „Kebabistan” (2020) Krystiana Nowaka. (Ciekawe byłoby także przyjrzenie się w tym kontekście „wierszom kelnerskim” Topolskiego z „na koniec idą”). Na tle przywołanych tytułów narrację w „Niżu” wyróżnia jednak próba wprzęgnięcia czytelniczek i czytelników w rolę klienteli lub, co dzieje się w dalszych partiach książki, ubrania ich w białą koszulę i posłania na salę w czasie największej „tabaki” (wzmożonego ruchu). Ale immersyjność w tomie służy czemuś więcej niż tylko ukazaniu problemów, z jakimi borykają się kelnerki i kelnerzy. Podobnie jak czytanie uznaję za czynność kolektywną, tak w wypadku „Niżu” wspólnotowe staje się opowiadanie o doświadczeniu pracy i podległości – po części także dlatego, że Topolski relacjonuje historie w pewnym sensie modelowe (jakkolwiek niekiedy trudno w to uwierzyć), swoiste kelnerskie mity, w których zmyślenie pełni funkcję przesunięcia punktu ciężkości z tego, co jednostkowe, ku temu, co uniwersalne. Proza autora „na koniec idą” jest zatem w równej mierze zbiorem poddanych regułom fikcji literackiej wspomnień samego pisarza, jak i innych kelnerek oraz kelnerów (z którymi Topolski kontaktował się w trakcie pisania, o czym mówił podczas spotkań autorskich).

Narrację w »Niżu« wyróżnia próba wprzęgnięcia czytelniczek i czytelników w rolę klienteli lub ubrania ich w białą koszulę i posłania na salę w czasie największej »tabaki«

Ale ów kolektywny wymiar opowiadania zasadza się przede wszystkim na tym, że „Niż” jest książką o relacjach podległości i zależności, które wykraczają poza doświadczenia jednej grupy zawodowej. Kelnerki i kelnerzy pracują przecież zwykle bez umów i bez ubezpieczenia, za wynagrodzenie, które – po odjęciu niepewnych, czasem wyższych, czasem żadnych, napiwków – nie wystarcza na codzienne potrzeby. Muszą nie tylko godzić się na warunki zatrudnienia uniemożliwiające im skorzystanie z dnia wolnego w wypadku choroby, na to, że do końca okresu rozliczeniowego nie będą wiedzieć, jaką kwotę zarobią (i czy w ogóle otrzymają wynagrodzenie), ale też funkcjonować – zawsze uśmiechnięci, uprzejmi, w dobrej kondycji psychicznej i fizycznej, wypoczęci i pełni energii – ze świadomością, iż w każdej chwili mogą zostać zastąpieni przez kogoś innego: do pracy w gastronomii, jak wiadomo, dostać jest się bardzo łatwo. Topolski umiejętnie pokazuje, że rola kelnera polega na wchodzeniu w relację, która poniża, że owa usłużna karność zaczyna się już na poziomie pre-karności.

W recenzji na łamach „artPapieru” Mateusz Rosicki zauważył: „Przynajmniej część tego, co (…) Topolski opowiedział o pracy kelnera, nie ma charakteru wyłącznego. Podobne odczucia mogłyby zostać wyrażone przez przedstawicieli wielu innych zawodów”. Oczywiście Rosicki ma słuszność, sęk jednak w tym, że potraktował on ów uniwersalny wymiar omawianej książki jako wadę, zamiast uznać go za przyjętą (czy może raczej nieodzowną) strategię. W „Niżu” pojawiają się oczywiste w dobie późnego kapitalizmu zależności, ale Topolski umiejętnie wkomponowuje w książkę także przejawy solidarności, jak w opowiedzianym z perspektywy kelnera fragmencie „Do postawienia”: „Nie pasują tutaj, ale są. Czterech mężczyzn o ciemnej karnacji i pięknych oczach z długimi rzęsami, o ciężkich spracowanych dłoniach. (…) Długo będą wlewać w siebie alkohol, zanim rozpuszczą wstyd bycia nie na miejscu. Będzie to jedyny raz, kiedy postawisz komuś kolejkę. Zamówisz na barze cztery wódki, zapłacisz i przyniesiesz im do stolika, dla was, panowie” (s. 81). Pojawiają się wreszcie akty okrucieństwa – często niepozbawione empatii; okrucieństwa w służbie pracodawcy, wynikającego z konieczności konkurowania na rynku pracy, wymierzonego tak w inne osoby z obsługi, jak i niepożądanych gości, na przykład w scenie, w której bohater zmuszony jest przegonić żywiącego się resztkami restauracyjnego jedzenia kloszarda.

Smaczna, choć nie w smak – tak chyba najtrafniej mógłbym określić najnowszą książkę Topolskiego. „Niż” jest tomem napisanym z językową swadą, operującym rejestrami stylistycznymi od eleganckiego, a nawet nieco podniosłego, po dosadny czy wręcz wulgarny. Jednocześnie jest to proza drażniąca, wywołująca nie zawsze uzasadnione poczucie winy… Choć nie, to jeszcze nie to. Książka Topolskiego pozostawia po sobie raczej wrażenie solidarności z tymi, którzy nie mogą ucztować, i niechęci wobec tych, co zwyczajową relację klient–kelner traktują bez zakłopotania.

Maciej Topolski
„Niż”, Korporacja Ha!art, Kraków 2020, s. 152.

Karol Poręba
redaktor, krytyk literacki; sypia i jada we Wrocławiu; publikuje; pisze wiersze.
redakcjaJacek Wiaderny
korekta Lidia Nowak
POPRZEDNI

recenzja  

Sufit, drabina i własny pokój

— Karolina Wilamowska

NASTĘPNY

recenzja  

„Ta książka uprawia miłość”

— Magdalena Machała