Tekst jest częścią cyklu „Tomasz Pułka i krytycy”. W związku z wydaniem tomu Tomasza Pułki „Wybieganie z raju (2006-2012)” przez Biuro Literackie publikujemy zestaw tekstów poświęconych poecie.
Przepraszam za bezczelność, ale wydanie wierszy zebranych Tomasza Pułki nie ma sensu. Nie ma sensu, jeśli za ukazaniem się pokaźnego, bo liczącego 396 stron wierszy, tomu nie będą podążały komentarze, które wyodrębnią z tej gęstwiny lepszych lub gorszych wierszy te, które pokazują, o co chodzi – nie tyle z „legendarnością”[1] samego Pułki, ile z tzw. poezją najnowszą lub poezją roczników oscylujących wokół końcówki lat 80. i połowy 90.
Nie ma co ukrywać: „Wybieganie z raju” czyni z Pułki synekdochę całej mgławicy poetów i poetek, którzy (które) z jednej strony są szeroko komentowani (komentowane) przez młodą – lub po prostu: współczesną – krytykę literacką, z drugiej zaś w większości przypadków pozostają poza polem widzenia akademickiego i medialnego centrum. Czy tego chcemy, czy nie, od momentu wydania wiadomego tomu Pułka stał się poezją najnowszą. Co z tym fantem zrobić?
Najgorszym rozwiązaniem wydaje mi się podkreślanie idiomatyczności poezji Pułki, a zatem: poezji najnowszej, lub skupianie się na jej glitchowych aspektach (chociaż patrzę z nadzieją na to, jakie pomysły lekturowe na cyfrowe szumy ma Paulina Chorzewska). Po pierwsze dlatego, że aż chce się to robić, mimo iż dyskurs niezrozumiałości w polskiej krytyce literackiej chyba doszczętnie się wyczerpał. Posłowie Pawła Kaczmarskiego do „Wybiegania…”, w którym proponuje on czytać poezję Pułki przez pryzmat sinusoidy szumu i czystego przekazu, tylko o tym zaświadcza[2]. Po drugie – zdając raport z tego, jak bardzo poezja Pułki przypomina nastroszonego jeża, trochę trudno przekonać kogokolwiek do próby podjęcia z tą poezją (z tym jeżem) jakiejkolwiek, nawet skrajnie trudnej, rozmowy.
Zdając raport z tego, jak bardzo poezja Pułki przypomina nastroszonego jeża, trochę trudno przekonać kogokolwiek do próby podjęcia z tą poezją jakiejkolwiek, nawet skrajnie trudnej, rozmowy.
(Jasne, pogrobowcy dekonstrukcji w krytyce literackiej mogą zakrzykną, że spotkanie z Radykalnie Zamkniętym Idiomem to spotkanie z Radykalną Otwartością, ale w tym momencie stawiam raczej na pragmatykę niż mielenie teoretycznych ogólników. „(…) Bez porozumienia młoda poezja nie zadziała i nie będzie oddziaływać. A ma działać i ma oddziaływać”, pisała Maja Staśko w tekście poświęconym „repetytorium” Macieja Taranka i pozostaje mi się tylko z tym zgodzić).
Gdy przy okazji recenzji „Wybiegania z raju” Jakub Skurtys przypomniał przedziwną sytuację, w której Henryk Markiewicz – chyba ostatni pozytywista w polskim literaturoznawstwie – narzekał na rzekomą bełkotliwość „Paralaksy w weekend”, z całą mocą uderzył mnie (przyznaję, to nic odkrywczego) rozdźwięk między niezmiennością pewnych reguł interpretacji oraz spójności tekstu przyjmowanych przez Markiewicza a nonszalancją wobec nich, wpisaną właściwie w każdy wers napisany przez Pułkę i przyjmowaną obecnie za niezmienną regułę interpretacyjną poezji najnowszej. I jakkolwiek Skurtys stara się w swoim szkicu odpowiedzieć na uwagi Markiewicza (a zatem: tradycyjnego literaturoznawstwa? czytelników nie czujących poezji najnowszej, ale bardzo chcących ją poczuć?), korzystając z bardzo tradycyjnego słownika „instancji komunikacyjnych”, to punkt dojścia jego rozważań jest i tak równoznaczny z punktem rozejścia się dwóch perspektyw-światów. Skurtys docenia u Pułki „»zgrzyt«, który pojawia się w chwili, gdy przypisujemy wierszowi intencję komunikacyjną, a ten wystawia nas do wiatru”, zaś Markiewiczowi „reguły antykomunikacyjne” wyraźnie przeszkadzają i pyta, „czy Pułka czyni to w sposób oryginalny, sugestywny, o wysokim potencjale poetyckim?”.
Irytuje mnie to rozejście, zgrzyt między Skurtysem a Markiewiczem, bo przypomina zbanalizowany „konflikt pokoleń”, w którym dziadek nie rozumie wnuczka i na odwrót. Nie chciałbym, aby literatura poddawała się tak prostym mechanizmom quasi-socjologicznym, mimo iż momentami są one niezbędne dla wywołania tzw. rewolucji artystycznej. Nie chciałbym też, aby poezja Pułki (młoda poezja) była postrzegana w stałych punktach odniesienia, znaturalizowanych i „oczywistych”.
Pociąga mnie możliwość pokazania, chociażby punktowego, jak Pułka miał się do utrwalonych – żeby nie powiedzieć: martwych – nurtów w poezji współczesnej, które raczej mało kogo z młodych krytyków (w tym i mnie) obchodzą. Chciałbym zatem na moment zobaczyć, jak Pułka czyta, o zgrozo!, Zbigniewa Herberta. Może z tego wypracowania, z tej pracy zaliczeniowej na zajęcia z literatury najnowszej, coś wyniknie. Być może coś innego niż przytaczanie początku „Dlaczego klasycy” Pułki, wiadomej wypowiedzi o Szymborskiej lub ulubionych fragmentów z „Lutowania wełny”.
***
Dostajemy wiersz, który (jak dopowiada nawias w tytule) ma być coverem. Od razu warto dodać, że narzucające się skojarzenie z „Coverem” Andrzeja Sosnowskiego jest absolutnie nietrafione. „Do Tomka Pułki…” to bowiem nie remiks czy sampling sugerujący dość drastyczne operacje na materii tekstowej/muzycznej, lecz cover dość pospolity, „nowa wersja utworu muzycznego wylansowanego wcześniej przez innego wykonawcę”. I w pewnym sensie wiersz można uznać za nową wersję „Do Marka Aurelego” – Pułka zachowuje bowiem oryginalny podział na trzy strofy po osiem wersów każda, co więcej, słowo po słowie wiernie trzyma się „odwzorowywania” wersów wraz z ich składnią i polem semantycznym poszczególnych wyrazów.
Pułka zbliża się tu do sformalizowanych operacji OuLiPo, tyle że zamiast skomplikowanych algorytmów rządzących przekształceniem tekstu wybiera bardzo prostą zasadę: zamianę wiersza Herberta w jego antonimiczną wersję tak na poziomie pojedynczych słów („Dobranoc” zmienia w „Dzień dobry”, „zamknij” w „otwórz”, „wznosi się” w „wypełza” itd.), jak i ogólnej sytuacji – przepraszam – lirycznej (Marek Aureliusz prawdopodobnie bliski śmierci zmienia się w Tomka Pułkę, który odpala lufkę i gryzie piguły). Do pewnego stopnia jest to po prostu ćwiczenie z formalnej giętkości, bliskie edukacyjnej funkcji pastiszu. Łatwo wyobrazić sobie autora „Mixtape’u”, który dobiera kolejne wyrazy według jednego klucza, starając się zmieścić w ośmio- i dziewięciosylabowych wersach Herberta.
Motyw Pułki-ucznia przepisującego „Do Marka Aurelego” jest o tyle ciekawy, że Herbert napisał „Do Marka Aurelego” krótko po przeczytaniu „Rozmyślań” w przekładzie Henryka Elzenberga oraz jego rozprawy habilitacyjnej pt. „Marek Aureliusz. Z historii i psychologii etyki”. Wiersz miał być z jednej strony zapisem wrażeń lekturowych Herberta, z drugiej zaś rodzajem spłaty długu zaciągniętego u swojego nauczyciela-przyjaciela[3]. Jednak Pułka w czasie przerabiania wiersza Herberta – utrzymajmy jeszcze przez chwilę obraz autora „Mixtape’u” siedzącego w klasie i zmuszonego napisać „Do Marka Aurelego” na nowo – popełnia błędy[4], które, jak zaznacza Krzysztof Sztafa w stanowczo zbyt krótkiej nocie redakcyjnej do „Wybiegania…”, „są integralną częścią projektu literackiego Tomasza Pułki”. Przykładowo: „otwórz film”, „pod jasnością” czy „więc gorzej” nie są tak samo poprawnymi wyrażeniami jak „zamknij książkę”, „ponad ciemność” i „więc lepiej”. Z kolei ostatni wers, „i twój radosny śmiech z zabawy”, oprócz swojej koślawości składniowej na pewno nie jest antynomią herbertowskiego „i mój bezradny Marku płacz”. Sprawia wrażenie dopisanego w ostatniej chwili, byleby tylko dopełnić wersowych formalności.
Ćwiczenie stylistyczne zaczyna przypominać mechaniczną operację, służącą innym celom niż doskonaleniu się Pułki w słowiarskim rzemiośle. Pierwszy z nich jest dość oczywisty – łopatologiczne odbijanie wersów Herberta ukazujące ich językowe szwy ma uzmysłowić, jak bardzo model wiersza oraz poezji, z którym autor „Pana Cogito” jest najczęściej utożsamiany, nie przystaje do współczesnego doświadczenia, jak bardzo klasycyzm „Mistrzów” poezji polskiej gra tę samą, monotonną melodię. W tym odczytaniu fragment „Stawia twe litery / beztroska stagnacja serca i rozumu” byłby wyrazistą, autotematyczną refleksją na temat powstawania samego „Do Tomka Pułki…”.
Drugi cel, związany z pierwszym, da się odczytać z tych fragmentów wiersza, w których Pułka porzuca mechaniczne przepisywanie na rzecz przemawiania „własnym” „głosem”:
(…) Tuż spod stóp
wypełza brudny spokój grób
to ziemia milczy znaną mową
to jest klasyczny szept bezpieczny
który tak dobrze zna twój polski
Fragment ten trzeba czytać symultanicznie z odpowiadającymi mu wersami „Do Marka Aurelego”, w których źródłem lęku stoickiego filozofa była niezrozumiałość świata przyrody („to niebo mówi obcą mową”) oraz świata ludzkiego („to barbarzyński okrzyk trwogi”, dobywający się albo z gardeł rzeczywistych barbarzyńców, albo przerażonego Aureliusza). U Pułki sytuacja wygląda zgoła inaczej – zagrożenie jest bardzo blisko, pod stopami, w ziemi, i jest nim mowa klasycznego szeptu, tak zadomowionego w polszczyźnie, że aż niesłyszalnego, skoro w następnej strofie czytamy: „Nie usłyszysz szumu”. Klasyczny szept bezpieczny to mowa, która, podobnie jak barbarzyński okrzyk u Herberta, dobiega do podmiotu z zewnątrz lub z wewnątrz – w wersie „który tak dobrze zna twój polski” trudno bowiem ustalić, co jest podmiotem, „klasyczny szept” czy „twój polski”.
Zauważmy: moment najbardziej wyrazistej i jednoznacznej krytyki klasycyzmu uosabianego w postaci Herberta jest jednocześnie momentem, w którym Pułka najciaśniej związuje swój tekst z tekstem „Do Marka Aurelego”. Nie sposób załapać tego, co się dzieje w „Do Tomka Pułki…”, bez jednoczesnego czytania wiersza Herberta. Nie chcę jednak w tym momencie zamknąć sprawy stwierdzeniem o edypalnej relacji Herbert-Pułka czy cytatem z Harolda Blooma. Jasne, Pułka jako autor interpretowanego tutaj wiersza z pewnością mieszka w strukturach, które burzy i całkiem dobrze się w nich bawi, ale przed opuszczeniem mieszkania klasyków zabiera z niego jeden detal, który interesuje go „na serio”.
Pułka mieszka w strukturach, które burzy i całkiem dobrze się w nich bawi, ale przed opuszczeniem mieszkania klasyków zabiera z niego jeden detal, który interesuje go »na serio«
Otóż cały wiersz Herberta jest oparty na dość niejasnej sytuacji komunikacyjnej. Trudno bowiem określić, kto mówi do Marka Aureliusza. Barbarzyńca? Współczesny intelektualista, dostrzegający w cierpieniu filozofa-polityka pomost łączący „teraz” z „kiedyś”? Całość „Do Marka Aurelego” oraz przywoływany wcześniej kontekst powstania utworu sugeruje to drugie rozwiązanie. Jednak „Do Marka Aurelego” czytane przez pryzmat „Do Tomka Pułki…” stwarza jeszcze inną ścieżkę interpretacyjną – podmiotem w wierszu jest rozdwojony w sobie Marek Aureliusz, który stara się pogodzić siebie samego z upadkiem stoickiego światopoglądu. To odczytanie nabiera jednak mocy dopiero w szyderczym świetle „Do Tomka Pułki…”, gdzie opisany wyżej mechanizm komunikacyjnego zapętlenia zostaje spiętrzony (realny Pułka pisze wiersz do tekstowego „Tomka Pułki”, w którym to wierszu Tomek Pułka zwraca się do Tomka Pułki). Dopiero pastiszowo-parodystyczne zabiegi autora „Mixtape’u” wyciągają z wiersza Herberta coś, co nie pachnie naftaliną.
Dopiero pastiszowo-parodystyczne zabiegi autora »Mixtape’u« wyciągają z wiersza Herberta coś, co nie pachnie naftaliną.
Czego zatem Henryk Markiewicz mógłby się dowiedzieć o młodej poezji, gdyby przeczytał wiersz „Do Tomka Pułki (cover)”? Być może spostrzegłby, że korzystanie przez poezję najnowszą z wcześniejszych poetyk nie da się podporządkować ani postmodernistycznemu intertekstualizmowi (brrr), ani złośliwej negacji (a gdyby zdążył przeczytać „Pamięć zewnętrzną” Radka Jurczaka, przekonałby się o tym jeszcze mocniej). Niewykluczone, że po przemyśleniu kategorii „coveru” i związanych z nią problemów ze stwierdzeniem, co jest oryginałem, a co kopią, przemyślałby zasadność takich pojęć, jak „oryginalność” czy „nowatorstwo” w odniesieniu do poezji najnowszej. I niewykluczone, że po lekturze „Zespołu szkół” na moment pomyślałby: „Oho, to coś, co trudno mi porównać do znanych poetyk”.
I wtedy, moi drodzy, bylibyśmy zgubieni.
[1] Cudzysłów to słaba obrona przed niszczącym działaniem, jakie tego typu określenia wywierają na poezję. Sama decyzja o wydaniu „Wybiegania z raju”, a zatem przepuszczeniu korpusu poetyckiego Pułki przez marketingową maszynkę tylko czekającą na „legendy” czy „tragiczne losy” sprawiła, że już na starcie gra o to, aby dzieło autora „Mixtape’u ” uratować przed „legendarnością”, została przegrana.
[2] Problemem jest dla mnie nie tyle sama propozycja Kaczmarskiego, ile wyczuwalna w niej, ale maskowana bezradność wobec Pułkowych szumów i trzasków.
[3] Wątpię, aby Pułce chciało się czytać tom korespondencji Herberta i Elzenberga wydany w 2002 r. nakładem Zeszytów Literackich, ale nie widzę przeciwwskazań, aby przy okazji „Do Tomka Pułki…” natrafił na artykuł „Mistrz i uczeń” Lesława Hostyńskiego, wiszący sobie spokojnie w sieci na starej stronie „Tygodnika Powszechnego”: http://www.tygodnik.com.pl/kontrapunkt/33-34/hostyn.html
[4] Nie mogę nie wspomnieć o tym, że Elzenberg zauważył w „Do Marka Aureliusza” kilka błędów, które – po nauczycielsku – wytknął Herbertowi. Pisze o nich oczywiście Hostyński.
Tekst jest częścią cyklu „Tomasz Pułka i krytycy”. W związku z wydaniem tomu Tomasza Pułki „Wybieganie z raju (2006-2012)” przez Biuro Literackie publikujemy zestaw tekstów poświęconych poecie.