Krzysztof Jaworski „10 poematów elementarnych dla dzieci”, Convivo, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2022. Premiera: 18 listopada 2022.
Chyba w żadnym z artystycznych dossier Jaworskiego – wliczając bardzo obszerną, odnotowującą nawet publikacje w prasie, stronę poety w Wikipedii – nie znajdziemy wzmianki o zbiorze, którego drugie wydanie czytelniczka ma właśnie przed oczami. Jeśli wziąć pod uwagę czysto artystyczną wartość plansz składających się na „10 poematów elementarnych dla dzieci”, fakt ten musi wydawać się niezrozumiały; dopiero zaznajomienie się z historią ich powstania rzuca światło na przyczyny takiego stanu rzeczy. Trudno bowiem w ich przypadku nawet mówić o publikacji – artbook, jak określa Jaworski swoje dzieło, dzieli status raczej z pracami plastycznymi niż z wydawnictwami stricte poetyckimi i jako taki istnieje w jednym tylko, oryginalnym egzemplarzu. Co więcej, tak jak unikatem jest sama książeczka, tak istnieje do niej jeden bodaj autorski komentarz: przy okazji zamieszczania reprodukcji „Poematów” na swoim blogu Jaworski przywołuje dzień (a ściślej rzecz biorąc, chłodną wrześniową noc u schyłku Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej[1]), w którym przyszły one na świat. Warto zacytować cały passus:
W dzisiejszym, tradycyjnym, dniu dziecka, nie może zabraknąć mojej książki dla dzieci – a właściwie artbooka, który powstał 27 lat temu – w nocy z 10 na 11 września 1987 roku wpadł mi w ręce elementarz dla dzieci – i tak powstało „10 poematów elementarnych dla dzieci”. Technika polegała na wycinaniu poszczególnych słów i rysunków z elementarza i naklejaniu ich na kartki papieru formatu 15 X 21 cm (papier kredowy). Jedyny egzemplarz „10 poematów” ma w swoich zbiorach Tomasz Sosiński i on nadesłał mi skany tej książeczki. I tym sposobem – po prawie 30 latach – moja twórczość dla dzieci zagości na łaskawych stronicach tego bloga, by móc cieszyć milusińskich na całym świecie.
Zaznaczmy od razu, że 1 czerwca 2014 roku, kiedy to ukazały się cytowana notka i towarzyszące jej skany, nie może być uważany za datę internetowej premiery „Poematów”. Słabej jakości zdjęcia z „książką dla dzieci” Jaworskiego krążyły w obiegu środowiskowym już w pierwszej dekadzie XXI wieku, a widmowy status wydawnictwa, z którego pochodziły, nie przeszkodził mu zająć trwałego miejsca w imaginariach tych, którzy mieli szczęście z nim się zetknąć. Mówić o „legendzie” otaczającej tę pozycję byłoby z pewnością przesadą, ale wydaje się, że ci, którzy o „Poematach” dyskutowali[2], traktowali je tak, jak gdyby rzeczywiście otaczała je legenda, a przynajmniej czuli się powiernikami jednej z tajemnic formacyjnego etapu polskiej poezji epoki „brulionu”[3].
Czemu te specjalne względy „Poematy” zawdzięczały (i zawdzięczają)? Najłatwiej byłoby odpowiedzieć: temu, że się udały; o ile stykając się z cut-ups Jaworskiego, nie można pozbyć się wrażenia, że kiedyś i gdzieś widziało się coś podobnego, o tyle próby wskazania innego kawałka literatury przyrządzonego w podobny sposób i posiadającego podobny poetycki esprit kończą się z reguły bezradnym rozłożeniem rąk. Poematy nie są bowiem, jak to bywało ze słownymi kolażami Tzary czy Burroughsa, przede wszystkim demonstracją metody – przeciwnie, żyją i dają się czytać „jak wiersze”, a pewność ręki poety, który w pierwszym prawdopodobnie podejściu do medium osiągnął biegłość pozwalającą mu tworzyć wciągające „fabuły” i unikać płaskich, czysto losowych efektów, nie przestaje zadziwiać. Jaworski raczej nie poddaje się „totalnemu” przypadkowi, co prowadziłoby do zgęszczeń materiału trudnych do skonsumowania w trybie zwykłej lektury, a ujarzmia losowość do swoich celów, podejmując ostateczne decyzje na podstawie intuicji i poetyckiego kompasu zorientowanego na zaskoczenie, tajemnicę, humor i – tak, tak – piękno. Jeśli więc mamy w „Poematach” aleatoryzm, to nie w „twardym” wydaniu Cage’owskim, w którym twórca ślubuje wierność tablicom liczb losowych lub temu, co zadecyduje rzut kostką bądź księga „I Ching”. Jest to raczej – trzymając się paraleli muzycznej – znany z praktyki Lutosławskiego aleatoryzm kontrolowany albo podejście Xenakisa, który efekty dyktowane procedurą poddawał na koniec próbie artystycznego smaku i, w razie potrzeby, odpowiednio modyfikował. Duch poetycki w „10 poematach elementarnych dla dzieci” ani nie wieje, kędy chce, ani nie podąża wybrukowanym, choćby stochastycznie, szlakiem. Jest raczej czujny, ożywiony ironią i skory do zwrotów akcji, reaguje bowiem ochoczo na otwierające się w powstających zdaniach możliwości. Zupełnie jak w dobrej poezji.
Poematy nie są bowiem demonstracją metody – przeciwnie, żyją i dają się czytać »jak wiersze«
Zupełnie jak w dobrej poezji jest też to, co z tej strategii zarządzania znaczeniem – zarządzania przez unikanie – wynika, jeśli chodzi o powierzchnię języka, z jakim w artbooku Jaworskiego mamy do czynienia. Proste, trzeźwo brzmiące, e l e m e n t a r n e zdania „Poematów” to w istocie zaledwie coś w rodzaju powidoków zdań: mają kształt, po jakim spodziewalibyśmy się przenoszenia sensownej treści, ich wnętrze wypełnia jednak kalejdoskop odłamków tęczujący co najwyżej sensami „cząstkowymi”. W rozpoznawalnych i dość spoistych przebiegach składniowych, jak w pustych rowach melioracyjnych, pleni się tu wesoły absurd („Auto/ Znosi jajka/ które jemy”), swoiście niewiążąca makabra („Niemowlęta/ i/ Opony są nadymane powietrzem”) czy eteryczne, rozsiewające surrealistyczny niepokój, obrazy („Kiedy spacerujemy/ spadochron/ o wielkich oczach/ wszystko słyszy”). Jak w najbardziej zaawansowanej poezji współczesnej – bądź jej prababce, czyli awangardzie spod znaku Apollinaire’a i Jacoba – przedstawieniem rządzi zasada (nieoczekiwanej) przyległości:
„Niepoważny” artbook Jaworskiego jest w istocie poligonem najbardziej radykalnych – a przy tym artystycznie bezbłędnych – eksperymentów z jukstapozycją, jakie miały miejsce w Polsce w ostatnich dekadach i pod względem obrazowej siły wyrazu rywalizować mogą z nim chyba tylko wiersze Tomaža Šalamuna […]. Pomiędzy luźnymi, surrealnymi obrazami „Poematów” czytelnicze mechanizmy rekonstrukcji znaczenia nieustannie startują i hamują, niezdolne do znalezienia kolein odczytań przewidzianych przez aparat kultury, a sam odbiorca postawiony zostaje w sytuacji „objawienia”, „wtórnego dzieciństwa” czy „gładkiej płaszczyzny egzystencji”, zalewają go bowiem lokalne sensy niemożliwe do scalenia w sens totalny[4].
Mordując anegdotę – wczujmy się na moment w dobrotliwie krwiożerczy klimat „Poematów” – oraz rozszczelniając kompozycję niemożliwymi do zasypania uskokami sensu, autor „Jesieni na Marsie” daje odbiorcom i odbiorczyniom swoich cut-ups oddychać przez moment poczuciem „pełni”. Świat, do którego dostęp dają nam pomieszczone w niniejszej książeczce plansze, jest może absurdalny, ale zaleca się wyczuwalną samowystarczalnością, kompletnością opacznej fizyki, której podlega i wśród której skutków możemy – cóż z tego, że przez chwilę i za pośrednictwem tekstu – przebywać. Jaworski w żadnym miejscu nie popełnia błędu i nie „dotyka ziemi”, puentując na przykład coś zbyt mocno lub pozwalając sobie na spopielający iluzję dowcip; cały czas, jak w swoim najwspanialszym bodaj wierszu, czyli „Shelleyu tonącym”, unosi się w przestrzeni o innej grawitacji niż ta, którą znamy z tekstów podlegających imperatywowi referencji. Negatywny, ironiczny impuls, by stworzyć nafaszerowany grozą i przemocą antyelementarz (nastawienie znane, notabene, z poezji Jaworskiego), równoważony jest w wyjątkowy sposób przez niewinność materiału, po który twórca „Poematów” sięga: zdania elementarza, nawet pocięte na kawałki i perwersyjnie wymieszane, zachowują unikatową aurę arkadii, którą pierwotnie ewokowały. Pozbawione przydawek rzeczowniki lśnią jednolitą powierzchnią, pewnie zajmując miejsce w świecie i nie dopuszczając „dorosłych” wątpliwości; proste czasowniki wchodzą z nimi w schludne związki, funkcjonując w przestrzeni wolnej od cienia etycznych czy estetycznych wartościowań. W tej sferze, do której czas, poza nielicznymi wyjątkami, nie ma dostępu[5], oświadczenie „Chłopcy są synami swoich rodziców/ lęgną się z jaj/ do skrzynki” wypada trzeźwo, rzetelnie, nieco jak hasło z plakatu na ścianie ośrodka zdrowia; „Chodnik przed naszym domem/ pali się/ w piecu/ jak/ śpię” ma w sobie grozę płatonowowskiego majaku, ale jest to groza dziwnie unieruchomiona, wręcz przytulna; „litr nafty/ Żyje w lasach/ prowadzi/ lokomotywy parowe” odsyła do krążących gdzieś w podmiejskich lasach i wyjętych z gospodarki homo œconomicus pociągów Jarosława Markiewicza.
Ten specyficzny mikrokosmos nie zaistniałby jednak, najprawdopodobniej, gdyby próbować zaszczepić go w innym medium niż to, które wybrał Jaworski. Aby się o tym przekonać, wystarczy prosty eksperyment: zapisane na kartce, pismem odręcznym bądź maszynowym, zdania „Poematów” tracą niemal cały swój czar. Skrawki papieru, na których wydrukowane są ich słowa, są bowiem konieczne do tego, by „Poematy” były tym, czym są; podobnie są do tego konieczne nieregularne odstępy pomiędzy tymi skrawkami. Konieczne jest, że są to słowa wycięte z innego źródła i konieczna jest ich przemyślna aranżacja na stronie, która nie tylko cieszy oko, ale przede wszystkim nawiguje, jak bramki i pochylnie flippera, kuleczką naszej uwagi i narzuca rytm odczytania[6]. Konieczne jest, w skrócie, by plansze przypominały a n o n i m y – ręcznie wykonane w tanim medium przekazy, dziecinnie wyglądające i straszne zarazem, których autora nie znamy. A jeśli obejrzymy jeszcze raz to, co właśnie się nam tutaj ukonstytuowało – „dziecinne i straszne zarazem”, „autora nie znamy” – będziemy może chcieli powiedzieć nawet więcej: do uzyskania tej ejdetycznej mocy, którą posiadają, konieczne było, by „Poematy” miały w sobie coś z baśni.
Konieczne jest by plansze przypominały a n o n i m y – ręcznie wykonane w tanim medium przekazy, dziecinnie wyglądające i straszne zarazem, których autora nie znamy.
Oczywiście nie ma mowy o jakiejś, choćby cząstkowej, odpowiedniości gatunkowej czy konstrukcyjnej. Nie chodzi też w gruncie rzeczy o to, że bohaterami „Poematów” są dzieci wplątane w przeróżne opresje, mniej lub bardziej okrutne; aby powiedzieć cokolwiek o „baśniowym” wymiarze książeczki Jaworskiego, powinniśmy się wznieść na plan znacznie wyższy niż jej plan treści. Pomyślmy raczej o funkcjach, jakie baśniom przypisywał obrońca ich cudownej grozy Bruno Bettelheim: w jego rozumieniu baśń to swoisty symboliczny poligon, na którym dzieci mogą nie tylko rozpoznać konflikty i problemy rozgrywające się w ich psychice, ale i poznać sposoby radzenia sobie z nimi. Baśń podsuwa rozwiązania, nie robi tego jednak wprost, uciekając się często do zaawansowanych konstrukcji metaforycznych apelujących do odbiorcy na kilku poziomach – w tym nieświadomym – jednocześnie. Baśń, jak głosi najsłynniejszy bodaj cytat z Bettelheima, „to elementarz, z którego dziecko uczy się czytać we własnym umyśle, elementarz napisany w języku obrazów”. I jeszcze:
Jest charakterystyczną właściwością baśni, że ukazuje pewien problem egzystencjalny w sposób prosty i zwarty. Pozwala to dziecku problem ten uchwycić, bo pokazany jest w najistotniejszej formie, podczas gdy bardziej złożona fabuła utrudniłaby dziecku jego zrozumienie. Baśń upraszcza wszystkie sytuacje. […] Baśń skierowana jest ku przyszłości i skłania dziecko – w sposób przemawiający zarówno do świadomej, jak do nieświadomej sfery jego umysłu – aby zrezygnowało z dziecięcej potrzeby zależności i osiągnęło egzystencję niezależną, przynoszącą więcej zadowolenia[7].
Kto jest odbiorcą baśni, którą w „Poematach” opowiada Jaworski[8]? Podstawmy za „dziecko” rodzącą się pod koniec lat 80. i poszukującą swojego kształtu „nową współczesność” poezji polskiej i będziemy mieli odpowiedź: trzymane przez Czytelniczkę w ręku cut-ups są baśnią, którą w swoim niemowlęctwie mogła usłyszeć formacja poetycka, którą kojarzymy z amerykańsko-brytyjskim frontem przekładowym Sommera i Zadury i wystąpieniem „brulionu”. Czy usłyszała, to inna sprawa; co jednak mogła z dzieła Jaworskiego, niby z historii większej niż opowiadający, wynieść?
Chciałoby się tu odpowiedzieć możliwie najbardziej prowokacyjnie: pokoleniu zanurzającemu się w literacką fascynację, której skutki trwać będą przez dziesięciolecia (mowa tu o inspiracjach szkołą nowojorską Ashbery’ego i O’Hary), „Poematy” serwowały podprogowy przekaz o „rezygnacji z dziecięcej potrzeby zależności”. Ta ironiczna, kpiąca z imitatorskich zapędów postawa stanowić miała już wkrótce jedną z osi napędowych wczesnej działalności Jaworskiego. W ogóle bardzo kusząca jest hipoteza, że „Poematy” zostały w mniej lub bardziej świadomy sposób zainspirowane jednym z „towarów pochodzenia zagranicznego” Sommera, a mianowicie reprodukcją „Lekcji polskich słówek”[9] Larry’ego Riversa wydrukowaną w legendarnym – tym razem to już naprawdę legendarna pozycja – „niebieskim” numerze „Literatury na Świecie” z 1986 roku. Rivers, o którym Jaworski pisał zresztą w jednym z wierszy[10], umieścił na swoim kolażu wycięte z jakiegoś polskojęzycznego wydawnictwa słowa opisujące części ciała („nozdrze”, „warga”, „zob” [sic] itp.) w sposób podobny do tego, jaki widzimy w „Poematach”. I nawet jeśli już się raczej nie dowiemy, czy swoim elementarzem Jaworski chciał pouczyć Riversa, jak poprawnie po polsku pisać „ząb”, to clinamen, jakiego dokonuje w swoich cut-ups względem stylistyk zza oceanu, lokuje go w samym czele stawki silnych głosów wyłonionych na przełomie lat 80. i 90. O tym, jak dla autorów zakochanych w importowanej wolności trudna była podobna, choćby przeprowadzona w rejestrze buffo, wolta, można się przekonać, zaglądając do tomiku Pawła Marcinkiewicza „Uciekaj Macinkiewic uciekaj” (1990), stanowiącego tyleż sympatyczny, co spektakularny zapis artystycznej klęski.
Na tym jednak – tj. na „negatywnej” wskazówce w stylu „nie kopiuj, a bądź sobą” – pedagogiczny wymiar „Poematów” się nie kończył. Jak prawdziwa baśń zawierały one bowiem szkic programu pozytywnego, rozwiązującego konflikt, który „dziecko” – a więc szybko dojrzewająca wówczas poetycka współczesność – właśnie przeżywało. Andrzej Sosnowski pseudonimował ówczesną sytuację, mówiąc o napięciu pomiędzy poezją „naiwną” a „sentymentalną” i wskazując, w nieco zawoalowany sposób, trzecią, własną drogę, polegającą w największym skrócie na dojrzalszym, postmodernistycznym z ducha stosunku do tekstu[11]. Niedyskursywne wystąpienie Jaworskiego, o którym tu rozprawiamy, wskazywało natomiast wyjście jeszcze inne, nieuwikłane we wspomnianą triadę: omijające i naiwną, konserwującą „wartości” retorykę, i sentymentalną poezję silnego podmiotu, i wreszcie kojarzony z autorem „Taxi”, pozbawiony wyraźnego „centrum” głos poddający się, na pierwszy rzut oka, swobodnemu dryfowi znaczeń. „Poematy” prezentowały w akcji agresywną, opartą na jukstapozycji gospodarkę lokalnym znaczeniem, utrudniającą lub uniemożliwiającą formułowanie łatwych, zawłaszczających treść wniosków o charakterze globalnym. Trudno o większe kontrasty niż te, jakie zachodzą pomiędzy popękaną fakturą „Poematów” a elokwentnymi przebiegami „Życia na Korei”. Sięgając po nieco zapomniane dziedzictwo XX-wiecznych awangard (w tym polskiej, spod znaku chociażby Adama Ważyka), Jaworski jak we śnie dopukał się do tego, czego znaki w poezji polskiej pojawić się miały dopiero pod koniec pierwszej dekady XXI wieku. Jego niewielka, ale brzemienna w znaczenie praca nie tyle mówi o epoce, która ma nadejść, ile o czasach, które nadejdą, kiedy przyszłość przeminie; jest niewyraźnym zdjęciem możliwości, jakie otworzy przezwyciężenie frontu estetycznego kojarzonego z nazwiskiem Sosnowskiego i który w 1987 dopiero z wolna się rodził. Nie jest chyba przypadkiem, że jedyne bodaj nawiązanie do wizualnej praktyki Jaworskiego w latach po transformacyjnym przełomie (mowa o ilustracjach z książki dla dzieci w „Szkocim dole” Marcina Sendeckiego) odnajdujemy u jednego z architektów tego nowego, następującego „po Sosnowskim”, paradygmatu.
»Poematy« prezentowały w akcji agresywną, opartą na jukstapozycji gospodarkę lokalnym znaczeniem
Nie są więc „Poematy” ani szacownym, ani „uroczym” zabytkiem. Antycypują kinderystyczne inklinacje części najciekawszej współczesnej awangardy i awans poetyk „wysokoenergetycznych”, któremu od kilku, a może nawet kilkunastu lat świadkujemy. Śmieszą, tumanią i przestraszają, przede wszystkim jednak pełnią funkcję utrwalonej w słowie i obrazie asymptoty, ku której stylistyki oparte na „twardej”, dynamicznej figuracji i rozluźnionym znaczeniu mogą się zbliżać, ale z którą nie mogą się zetknąć pod groźbą całkowitej tego znaczenia utraty. Mówią tyleż o sposobie – rozumianym szeroko, bo trudno sobie wyobrazić powtórzenie sukcesu Jaworskiego na analogicznym do „Poematów” gruncie – ile o celu podobnych artystycznych praktyk: oddaniu głosu temu, co nigdy dotąd na zabranie głosu szansy nie miało, sięganiu po międzysłowną pełnię, w której doczesne sensy mają szansę zostać rozpuszczone lub choćby podważone. Traktują o obudzeniu niewidomego oceanu, jak pisze (nakleja!) Jaworski w tytule planszy drugiej. A my szczęśliwie czytamy.
[1] Według serwisu weatheronline.pl w nocy z czwartku 10.09.1987 na piątek 11.09.1987 temperatura w Kielcach wynosiła 5-6 stopni Celsjusza.
[2] Na przykład środowisko skupione wokół wychodzącego w latach 2005-2009 sieciowego periodyku „Cyc Gada”.
[3] Innym tego typu wtajemniczeniem była chociażby znajomość nazwisk, historii i wierszy Kuby Kozioła czy Kazimierza Biculewicza.
[4] Dawid Kujawa, Rafał Wawrzyńczyk, „Powierzchowna dokumentacja sporządzona w pośpiechu przez niekompetentnych biografów. O języku i polityczności wierszy Krzysztofa Jaworskiego”, w: Krzysztof Jaworski, „Ciąg Fibonacciego”, Convivo, Warszawa 2019, s. 179-180.
[5] Do tych rzadkich miejsc należy na przykład początek „martwego obiadu” („Rośniemy i zmieniamy się. Ja stanę się / mężczyzną, a ty staniesz się / motylem”) brzmiący na tle wcześniejszych plansz niemal jak wypowiedziane przez Chronosa „et in Arcadia ego”.
[6] A także odpowiada za jedną z częstotliwości szerokiego pasma ironii, z jakim w książeczce mamy do czynienia.
[7] Bruno Bettelheim, „Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni”, W.A.B., Warszawa 2010, s. 30-34.
[8] Można by wręcz argumentować, że Jaworski, jakiego znamy, nie jest nawet autorem „Poematów” (jak to z baśniami bywa): jeśli opierać się na latach, którymi antydatowane są wiersze z debiutu poety, „Poematy” powstały wcześniej niż jego najwcześniejsze wiersze, a więc przed uformowaniem się jego języka artystycznego. Noszą ponadto wspominane już piętno anonimowości.
[9] Oryg. „Polish vocabulary lesson”, akwarela, kolaż i ołówek na papierze (1962).
[10] „O’haryści i pederaści”; stosowne linijki brzmią: „Larry Rivers nauczył się wreszcie polskiego. / […] Larry Rivers nie robi już błędów ortograficznych w wyrazach z «rz» i «ż». / […] Larry Rivers kuca przed rusztowaniem i wypisuje na asfalcie: «życie» i «rzęsy».”. Ponieważ ani słowo „życie”, ani „rzęsy” nie występują na wzmiankowanej wcześniej pracy Riversa, a sam artysta stworzył więcej kolaży wykorzystujących polskie słowa, to możliwe jest, że Jaworski ma tu na myśli inne dzieło z tego cyklu lub dokonuje delikatnego, ironicznego przesunięcia.
[11] Andrzej Sosnowski, „Apel poległych”. O poezji naiwnej i sentymentalnej w Polsce, „Kresy” 1993, nr 16, s. 158-164.
Krzysztof Jaworski „10 poematów elementarnych dla dzieci”, Convivo, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2022. Premiera: 18 listopada 2022.
Ur. 1980 w Tomaszowie Mazowieckim. Pisuje o poezji i muzyce współczesnej. Laureat Grand Prix Konkursu Polskich Krytyków Muzycznych „Kropka” w 2018 roku. Felietonista „Ruchu Muzycznego”. Ma grzędę na Facebooku. Razem z Miłoszem Biedrzyckim przełożył „Błękitną wieżę” Tomaža Šalamuna (2019), a z Dawidem Kujawą i Jakubem Skurtysem opracował wybór wierszy Jarosława Markiewicza „Aaa!...” (2020).