Pamięć, podobnie jak świadomość, jest naiwna – rozpoczyna Siwczyk, brzmiąc z lekka niczym Italo Calvino. W odróżnieniu od urbanistycznych wizji włoskiego postmodernisty, powszednim reminiscencjom gliwickiego twórcy nie wystarczają zwykłe zwielokrotnienia znaków i repetycje sensów. Pamięć na kartach „Koło miejsca” jest zatem zmuszana do uwydatnienia szczegółu, by następnie „błyskawicznie zatopić go w planie ogólnym, w jałowej atmosferze utraty”. Próżno szukać tu jednak tkliwej melancholii i słodko-defetystycznego blichtru, które charakteryzowały poetę jeszcze parę lat temu. Potoczysta fraza Siwczyka nabrała wreszcie nieco umiaru. W rezultacie pisarz nie zmierza już donikąd, lecz sukcesywnie pragnie obrócić świat na nice i ostatecznie wykoleić się z torów rzeczywistości.
Nic więc dziwnego w tym, że – zaczynając od swoich ulic – autor „Jasnopisu” nie podąża także śladem gliwickiej tetralogii Horsta Bienka, której rozmach mimowolnie towarzyszył mu w wieku młodzieńczym, a dziś w zasadzie „przypomina jedynie o tym, że literatura próbowała ongiś stworzyć realistyczny portret miejsca”. Wręcz przeciwnie, Siwczyk niemal narcystycznie nurza się w monochromatycznej feerii własnych wyobrażeń, odzierając tym samym słowa z ich zewnętrznej czułostkowości. Jego esej jest nie tyle raportem z „opuszczonego przez poetów” miasta, ile zapisem meandrycznej – wyzutej z jakichkolwiek namiętnostek – podróży w głąb siebie. A może raczej – intymnej peregrynacji? Dla twórcy „Godów” pisanie jest wszakże „laicką beatyfikacją bzdur wydarzających się po każdym oddechu”. Albo inaczej – prywatną ewidencją szarych eminencji zachwytu.
Dla Siwczyka pisanie jest wszakże »laicką beatyfikacją bzdur wydarzających się po każdym oddechu«.
„Zbierać fotografie – to zbierać świat” – zauważyła słusznie Susan Sontag. Poddając się – podobnemu co Siwczyk – szaleństwu katalogowania, Łuczak lepi zarysy swych chłopięcych epifanii z zupełnie innej gliny. Rzecz jasna, pracuje w całkowicie odmiennej materii, ale mniejsza z tym – nie jest to w żadnym wypadku kwestia techniki, a raczej optyki. O ile bowiem gliwicki poeta wciąż urzęduje w „Centrum likwidacji szkód”, o tyle autor „Elementarza” zmierza właściwie do skrupulatnego udokumentowania wszelkich możliwych blizn i zadraśnięć, jakimi zdołały go obdarzyć czasy młodzieńczego awanturnictwa. Spojrzenie Łuczaka jest przyziemne, do cna ograbione z charakterystycznej dla Siwczyka hieratyczności. Błędne – wręcz błędnorycerskie! – i ze swadą przenicowujące to, co zastane.
Wykrawając ze śląskiego krajobrazu fragmenty bezimiennych, pozornie przypadkowych miejsc, twórca „Brutala” posługuje się obiektywem nader sprawnie, z nieomal chirurgiczną precyzją. Autor „Dzikich dzieci” snuje się z kolei po różnorakich zaułkach codzienności, drepcząc tu i ówdzie w błogiej inercji i relacjonując – niejako mimochodem – swój spektakularny upadek w czas. Niemniej w obu przypadkach to tylko drażliwe cyzelowanie pustki. Nic więcej. Nic – jak doskonale wiadomo – pojawia się zresztą w Gliwicach osobiście i „z ulic i ust / […] / mówi do niczego / o niczym”, a w rezultacie „nic ułaskawia”.
I tutaj w sukurs przychodzi nieodżałowany Calvino. Gdyby bowiem chcieć umiejscowić Gliwice na jego mapie „Niewidzialnych miast”, byłyby one bez wątpienia Tamarą. (Osobiście sądzę, że Gliwice wolałyby być Calvinowską Tamarą, ale jak dotąd nikt ich o to nie pytał). Tam w końcu:
„Wzrok przebiega po ulicach jak po zapisanych kartach: miasto podpowiada ci wszystkie myśli, każe powtarzać za sobą własną mowę i kiedy sądzisz, że zwiedzasz Tamarę, w rzeczywistości rejestrujesz tylko nazwy, jakimi określa ona siebie samą i wszystkie swe części”.
„Miasto długo użyczało mi swojej nieistotności” – wspomina Siwczyk. W innym zaś miejscu stwierdza, polemizując poniekąd z Michałem Cichym: „Zawsze jest dopiero wczoraj, ciągle trwa chwila po wszystkim”. Wszystko, co ważne, już się zatem wydarzyło, a dziś, no cóż, dziś (jak na „odpustowy landszaft” przystało) dosłownie – świeci pustkami.
Wyimki z „O fotografii” Susan Sontag i „Niewidzialnych miast” Itala Calvina kolejno w przekładach Sławomira Magali i Aliny Kreisberg.
