fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Ilekroć wraca się do wierszy Julii Hartwig, nie sposób odpędzić przekonania, że jest to poezja, która stoi po stronie życia. Poezja efemerycznych przyjemności, doceniająca pracę zmysłów, nie mająca pewności, co do ich, być może, zwodniczych percepcji. Prawie zawsze są to wiersze zachwycające się urodą świata, dowartościowujące spojrzenie, traktujące oko jako łącznik z rzeczywistością najlepszy. To twórczość szybkich spełnień, nagłych zauroczeń, Otwarta na drobne powaby widoków, często posługująca się epifanią jako sposobem momen-talnego zapisania porażenia powierzchnią i głębią rzeczy tego świata. Literatura wyrastająca z zachwytu i wdzięczności wobec nieustającego korowodu trwania. Czuła na wiosenną krząta-ninę i zimowe czuwanie w gawrze.

Zdmuchnijmy cicho świece,
Przed nami też jest wybór,
Wyjdźmy, gdzie błyszczy miasto,
Gdzie bury płynie Tyber.
(„Katakumby Kaliksta”)

2.
Żywiołem poezji Julii Hartwig jest podróż. Stale ponawiana próba oswojenia miejsc obcych. Są to wersy opowiadające się za harmonią i odwiecznym porządkiem, dla których groza i chaos jest wyzwaniem, zadaniem do przepracowania. Bardzo często te wiersze układają się w panoramę kolejnych widokówek, które poetka śle ze swoich rozmaitych wycieczek. Wyraźnie obecne jest w tej twórczości przekonanie o smakowaniu życia, kosztowaniu jego plonów i płodów, radość z biesiadowania przy przypadkowym stole, pod obcym niebem, które o świcie staje się nam choćby odrobinę bliższe. Cnotą jest cierpliwość, powodująca, że zapuszczamy korzenie, wrastamy w deptany las, wpisujemy się w poznawany krajobraz. Stale powtarzana refleksja: „Ach, podróżni, bądźcie wytrwali, nie szukajcie pospiesznych uczuć” („Niecierpli-wa”).

3.
Przez światy tych wierszy, a i przez nie same, często przemawiają wędrujący umarli. Hartwig zbliża się do „drugiej strony”, nasłuchuje. Często na kartach jej tomów mamy do czynienia z poetyckimi dziadami bądź zaduszkami, którym towarzyszy przekonanie, że zmarli są wśród nas, pozbawieni ciał, obecni na swój sposób. Poetka jest przekonana o bliskości z tymi, którzy odeszli, ale w jakiś sposób uparcie są tu, z nami. Poezja wtedy staje się pasmem transmisyjnym z przeszłością, wciąż żywą, pulsującą barwami minionego, afiszami dawnych wystaw, plakatami anonsującymi kolejne, czarnobiałe filmy. Pamiętajmy: „Że wielkim głosem wołali umarli / A żywi raz im jeszcze – przysięgali” („Na granicy”). Śmierć nie odstępuje tych wer-sów jak ciągła pewność, że człowiek nic przeciw niej nie może. A każdy nowy człowiek to nowe źródło łez. „Tu mieszka wszystko niepojęte”. „Wszystko co napotykam noszę w sobie”.

Przez światy tych wierszy, a i przez nie same, często przemawiają wędrujący umarli. Hartwig zbliża się do „drugiej strony”, nasłuchuje.

4.
Kto wie, czy przede wszystkim nie jest to poezja zauroczona istnieniem. Czerpiąca ogromną radość z obcowania z wielością i mnogością form wszelkiego bycia, celebrująca święto odde-chu. Wersy przyjmujące wydarzenie rodzenia i obumierania z największą powagą i dostojeń-stwem. Szlachetnie skrojone, uważne na każdy przejaw pozostawania przy nadziei, otwarte na wciąż zawiązujące się horyzonty i widoki. Poezja chcąca zamknąć w błysku cały przepych życia, które pleni się i rozrasta, równa wyżej, obumiera. Literatura celnych spojrzeń, punkto-wych widzeń, doraźnych spostrzeżeń, ale i rozmytych powidoków, zamazanego tła.

Rosa się z żyłek cieniutkich sączy,
Kret cicho stąpa,
Pszczoły się tulą ciaśniej w gromadę,
Sowa się w dziupli przeciąga.
(„Wiosenne światło”)

5.
Wersy Julii Hartwig to również modlitwa i dziękczynienie. Bardzo nęci, aby w ogóle mówić o poezji autorki „Gorzkich żali” jako o liryce dziękczynnej, ufającej w możliwości artykulacyjne słowa, które donosi sensy i wypowiada znaczenia oraz nieustannie wspiera porządek rzeczy ufundowany na wierze, nadziei i trosce. Myślę, że trzy słowa, a zarazem tytuły tomów Julii Hartwig, najlepiej definiują jej poetyckie ambicje i literackie zorientowanie. Czuwanie. Obcowanie. Czułość. Czuwanie – czyli bycie przy drugiej osobie, otwieranie jej świata, za-bezpieczanie przed złymi duchami i złymi wiatrami. Ale i osłanianie promieniem świecy, aby mrok nie zapadł na dobre. To również istnienie skromne, kierujące uwagę na innych, w oczach których można szukać zrozumienia, potwierdzenia, przede wszystkim wsparcia. Obcowanie – to skracanie dystansu do świata, to możliwie jak najbliższe bycie przy tym wszystkim, co dzielimy w radości i cierpieniu, szczęściu i zwątpieniu, z rzeczywistością ożywioną i nieożywioną. To również przekonanie o odświętnym charakterze egzystencji, której źródła biją uroczyście, jak muzyka serca zapamiętałego i nie stygnącego w uczuciu. I w końcu słowo najważniejsze, przykaz i wskazanie stale w tym poetyckim świecie obecne – Czułość. A za-tem, przekonanie o pielęgnowaniu wspólnego dobra, wychylanie się ku tradycji, poświęcanie swojej uwagi sprawom i rzeczom najdrobniejszym, w przekonaniu, że to na poecie i poezji spoczywa zadanie zapisania życia, zmieszczenia go w słowach, zabezpieczenia w wierszu. Julia Hartwig podziwia upór świata w trwaniu i ze wszystkim szuka porozumienia. „Nocą w Bellagio”:

Stanęła w ciemności przy oknie i patrzyła
Czarne jezioro bezksiężycowe niebo
ciemny ledwo widoczny zarys nagich gór
wszystko zatopione w utajonym napięciu trwania

Oddalenie od własnego istnienia było tak wielkie
obcość tak kojąca
jakby dusze zapomniały o tym co przeżyły
O czym śnił teraz
śpiący za jej plecami

Myślę, że trzy słowa, a zarazem tytuły tomów Julii Hartwig, najlepiej definiują jej poetyckie ambicje i literackie zorientowanie. Czuwanie. Obcowanie. Czułość.

6.
Artyzm jako temat bardzo wielu wierszy. Momentami niezwykle przejmujących. Próba zro-zumienia tej wyjątkowej skazy, która czyni kogoś poetą. Próba opisu demonów targających tymi, którzy widzą dalej i czują bardziej. Ich mentalne pognębienie, życiowe rozproszenie czy zagubienie. Julia Hartwig napisała sporo o kondycji artysty, którego przeznaczeniem jest ciągłe zaczynanie od nowa. Niemijające przekonanie, że jest tym, od czego ginie. Że musi jakoś pogodzić się z faktem, że karmią go dwa światy, a ich słońca nachodzą na siebie, przesłaniając jakiekolwiek światło. I musi żyć, ciągle zastanawiając się, dlaczego świat się nie rozpada, kiedy on ciągle gubi kolejne swoje fragmenty? Pisała Julia Hartwig o Lautréamoncie: „W jego buncie, szaleństwie i samotności ani jednej iskry, / która przyspieszyłaby bicie serca” („Lautréamont”). Trzeba w końcu oddać się jakiemuś żywiołowi, przyrzec mu wierność.

7.
Czytam teraz od końca. Do początku. I notuję: rzeczy to w tej poezji cisi strażnicy naszego istnienia. I stale powracające przekonanie, że szczęście jest ekscesem, jest w jakiś sposób tajemnicą, anomalią, że powinniśmy przywykać do trosk i niepokojów, bo życie jest coraz bardziej dotkliwym pozbywaniem się kolejnych złudzeń. I jeszcze to: chwile szczęścia są nam policzone. Nikt bezkarnie nie może uczestniczyć w spektaklu istnienia, którego czar odurza jak makowe nasiona. Bycie po stronie wyobraźni, konkretu, ale również ciała. Moment, kiedy wiersze: „Posypią się ze mnie jak czerstwe jabłuszka z rozprutego worka” („Może”). Julia Hartwig chciałaby wiedzieć jasno, dokładnie, precyzyjnie. Siłą tej poezji jest prostota. Wiersze poprowadzone są pewną ręką nad uskokami sensu. Obiektyw wiersza kadruje świat z re-porterskim nerwem, autorka opowiada się za klarowną ilustracją, notatką z rzeczywistości. Język nie komplikuje odbioru, nawet prozy poetyckie, osadzone mocno w tradycji francuskiej awangardy, wydają się raczej ciążyć ku czystości rysunku niż zagęszczaniu wrażeń, rozmon-towywaniu składni. Dwa fragmenty z tomu „Chwila postoju” (1980):

Pociąga mnie nasycona kremowość jaśminów na ciemnych,
prężnych krzakach, różowo kwitnąca wyka obejmująca świat wątłymi
ramionkami, nietrwałe gwiazdozbiory koprów, łzawe oczka żabie.
(„Obcowanie”).

I:

Cóż delikatniejszego od sieci rozpiętych koprów w rozrzedzonym
powietrzu jesieni, od różowiejących szczawiów, od brązowego aksamitu
na baldaszkach wrotyczu, od ostatnich złotych mrugnięć krwawnika
wśród słabnących traw?
(„Suchy zielnik”)

8.
Sen. Morze. Człowiek śledzi zmienny kształt obłoku i do niczego się nie spieszy. Potem przyjdzie zmierzch. „Na skrzydłach ćmy wypisane są przykazania nocy. Nie odczytasz ich / w locie, zetrzesz je, kiedy chwycisz ćmę w palce” („Ćma”).

9.
Poezja dobrego smaku i gustu. Dobrze odnajdująca się w rejestrach i tonach wysokich. Liryka erudycyjna, która często idzie w rejony klasyczne. Z samych nazwisk malarzy, kompozytorów i pisarzy, którzy pojawiają się w wierszach autorki „Bez pożegnania”, można by stworzyć spory katalog. W tej poezji widać ciągłą pracę Ducha, który ponad wszystko chce otaczać się pięknem. Julia Hartwig to również wyborna eseistka, znakomita tłumaczka, diarystka, melomanka pisząca o muzyce zajmująco i z nieco staroświeckim przejęciem. W swoim debiutanckim tomie „Pożegnania” z roku 1956 poetka przekornie pytała: „A cóż jest lepszego niż wiedza?”. Ostatnie lata okazały się dla autorki „Dwoistości” niezwykle płodne. W ostat-niej dekadzie poetka ogłosiła siedem tomów wierszy, przygotowała solidny ich wybór dla wydawnictwa a5, zredagowała tłumaczenia poezji Williama Carlosa Williamsa oraz opubli-kowała kolejne tomy „Dziennika”. Ukazały się też dwa tomy rozmów z poetką, przeprowa-dzonych przez Artura Cieślara i Jarosława Mikołajewskiego. Pracowitość godna podziwu. Wytrwałość przy słowie do samego końca. „Chciałabym widzieć cię naraz ze wszystkich stron, stworze, fragmencie, / zawierucho, wspaniały obłędzie jasnego umysłu” („Pod tą wy-spą”).

10.
Poezja Julii Hartwig jest jak przecierający się o świcie horyzont, otwierający się na nowe wi-doki. Jak ciepłe powietrze dotykające chłodnej ziemi. Niepokój i nienasycenie. I bicie serca. „Bezczas”:

Wytrzymać tydzień
wytrzymać rok
wytrzymać trzydzieści a potem siedemdziesiąt lat

Ale były lata których nikt nie liczył
królewskie
kiedy bawiliśmy się pod starymi dębami
i wieczność była przy nas

Bartosz Suwiński
ur. 1985 r. w Kępnie. Poeta, krytyk literacki, doktor nauk humanistycznych. Poezję, prozę, szkice krytyczne i artykuły naukowe drukował m. in. w „Twórczości”, „Odrze”, „Toposie”, „Frazie”, „Zeszytach Literackich”, „Polonistyce”, „Tygodniku Powszechnym” i wielu tomach pokonferencyjnych. Opublikował tomy poetyckie: „Sehir” (Nowa Ruda 2010), „Bliki” (Warszawa 2013), „Odpust" (Gniezno 2013) „Uroczysko” (Poznań 2014), i „Wyraj” (Szczecin-Bezrzecze 2017) oraz monografię: „Pory poezji. Koncepcja czasu w twórczości poetyckiej Krystyny Miłobędzkiej” (Kraków 2017). Niebawem ukaże się jego książka krytyczna: „Po tej stronie rzeki. Szkice o poetach znad Odry”. Mieszka i pracuje w Opolu.
POPRZEDNI

rozmowa  

Śpiew i rytm

— Jakub Nowacki

NASTĘPNY

recenzja  

Wiersze typu widać z oczu

— Paulina Chorzewska