fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Skrajne sfatygowanie objawiło moją głupotę. Moje – moją.

 

 

Dałem się wrobić. Tak o tym myślę. Nie chcę czekać na jej ruch. Podsłuchuję. Dalej robię swoje, ale… Staram się nie podsłuchiwać. Kogo? Ona mnie zapraszała? Czego? Tego samego dnia, kiedy byłem rozczarowany. Koncentruję się. Pociesz się. Co? Konsekwentnie to realizuję. Co? Nigdy nie grałem tak agresywnie. Słucham? Powiedziała, że ma chłopaka, a ja wyzwałem go na pojedynek. „Matko Boska” – zakrzyknąłby Henryk, podsłuchując tych chłopców. Popatrzyłby na mnie groźnie i roześmiał się. Prawda jest taka, że jestem gówniarzem.

Może spróbuję tak (zanim „zacznę”): on też ma jakieś problemy – pogodziłbyś się z sytuacją – nie chcę być tylko jej kochankiem – może się skończyć na czymś innym – tak, tak – była łasa na kasę – chodzi o to, że jest inny wymiar – tak – co mnie strasznie dobija – ale – są takie dziewczyny, ale to jest poza nami sytuacja – przez pozycję społeczną – to nie jest tak, że mężczyzna ma pieniądze – to jest ryzykowne – to jest ryzykowne – dobrze, rozumiem – to jest męska atrakcyjność, tak – może – coś, czego manifestacją będzie twój sukces – nic to nie zmieni praktycznie – to zmienia tylko spojrzenie na – mi się zdaje – sytuację ekonomiczną – to jest moje prywatne spojrzenie – ale mówiąc tak – po prostu wydaje mi się, że sytuacja ekonomiczna wypacza tok ewolucji – nie wydaje mi się, by było coś takiego – – –

Mężczyzna (¿estas seguro?) wstał i poszedł do toalety. Mogę w spokoju pomyśleć o moim zmęczeniu, mojej sytuacji. Tak, dałem się wrobić. Ale przecież chcę być wrabiany w taki sposób. Dzięki temu podjąłem ostatecznie decyzję o niekończeniu tekstu o muzeum. Tekst z „Tekstów funeralnych”. Ostatni. Chyba to dobrze, że nie w pełni opisałem te romanse, miłości, nadużycia czy – jeśli ktoś tak woli – groźby w instytucji, której patronuje dwóch Polaków ze szczytu Kościoła. Myślę o moich nadużyciach i mojej ciężkiej pracy wtedy. Myślę o słabościach ludzi, kierowników i dyrektora. Chyba nie zasługują na skończony tekst. Nie-mój, jakikolwiek. Choć oczami wyobraźni widzę Elizę Michalik, która pyta mnie, co tam działo się naprawdę. A ja refleksyjnie opowiadam o homoseksualizmie i heteroseksualizmie pozamałżeńskim. Właśnie tak. A potem o staniku na kuchennej podłodze, o wódce pod biurkiem, o przedmiotowym traktowaniu Boga. I że nawet komuś takiemu jak ja (ze wszystkimi wadami, słabościami, niechęciami do ludzi i zinstytucjonalizowanej pracy, y otras cosas, y otras debilidades…) robi się żal Wojtyły i Wyszyńskiego. Niech i tak będzie, z nazwiskami, ale nie tu. A progenitura związana z tym stanikiem na ziemi miała niedawno bliski kontakt z kardynałem Nyczem, tak po prostu – w katedrze. I powiem więcej:

«Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał. Przypomnijcie sobie, jak wam mówił, będąc jeszcze w Galilei: „Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, lecz trzeciego dnia zmartwychwstanie”». Wtedy przypomniały sobie Jego słowa i wróciły od grobu, oznajmiły to wszystko Jedenastu i wszystkim pozostałym. A były to: Maria Magdalena, Joanna i Maria, matka Jakuba; i inne z nimi opowiadały to Apostołom. Lecz słowa te wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary. (Nie dziwię się, że Biblia Tysiąclecia ma niską ocenę za „piękno języka” w rankingu polskich biblijnych tłumaczeń. I pewnie Waldemar Chrostowski ma rację mówiąc, że przekłady ważniejsze mają oceny zawyżone).

Chciałem jeszcze napisać parę rzeczy, ale trochę przydługi ten wstęp. Konkluduję więc tym, że jestem wrobiony, zostałem wrobiony i pozostanę wrobiony (nazwiska zdradzę za chwilę). Nie będę czytać siebie, nie będę skreślać. (Nie będę pewnie tego uważać też za całkiem poważny mój tekst literacki). Pójdę spać i to nie tylko z powodu burzliwie rozrastającego się lenistwa.

 

I

 

Oglądana z obszaru sztuki cywilizacja, w dzisiejszym swoim nasyceniu sobą, jawi się jako coś odrażającego.

 

Nienawidzę świata. „Oczywiście”. Nie ma w tym kokieterii, nie ma zabawy, nie ma nic poważnego. Obrzydza mnie świat dotykalny, namacalny, ten pod palcami, pod opuszkami palców i pod spojrzeniem, kiedy nie jest ani skupione, ani nieobecne. Świat nie ma początku i o koniec trudno go podejrzewać. Jest w całej swojej okazałości nagi i kaleki. A we mnie nie ma potrzeby, nie ma chęci do naprawiania go. Kiedy słyszę, że mógłbym coś takiego robić, samym moim byciem, śmieję się – w najlepszym razie. Bo przecież jestem niepotrzebny światu, niepotrzebny sztuce, niepotrzebny sobie. Demasiado perezoso para mi mismo.

Ale czym właściwie jest ta opluta sztuka? Przeciągam się na małym fotelu, o dziwo jest wygodniejszy niż sugeruje wygląd. Kręgosłup będzie dość brzydko krzywić się dalej, ale to dobrze. Tak musi być. Sztuka. Rozglądam się – nie ma jej. To nie wina tego miejsca. Mogę iść do muzeum, ale znam już na pamięć większość najbardziej eksponowanych artefaktów kultury. Sztuki nie znam – [dwuznaczne zdanie]. I mam dość spojrzeń pań, które dziwią się, że nie patrzę na dwadzieścia jeden obrazów (i siedem rzeźb), a pochylam się nad dwudziestym drugim (i żadną rzeźbą – tym razem). Do muzeum idzie się, w mojej koślawej ocenie, by obejrzeć znany już obraz. Tylko takie oglądanie ma sens. Chwila podziwiania. Chwila ciszy. Kolor, faktura, format, precyzja, treść… Nie mam słów, by wszystko to opisać. Poza ciszą, na chwilę, na minutę, na godzinę, „na Stendhala”.

Dopóki wierzę, że jest we mnie niezrozumiała siła, która pomaga mi wyczuć sztukę i pozwala wejść w nią, czuję się jeszcze un peu de foutre éclos. Poza fenomenologią, poza hermeneutyką, poza… mną samym.

Odrażający świat.

Odrażająca świat.

Odrażająca cywilizacja.

 

II

 

[…] jest nam w niej przybliżone nie tylko podobieństwo zmysłowe rzeczy, ale i element transcendencji, w doświadczeniu potocznym przesłonięty zwykle i stłumiony.

Jestem rozczochrany. Nie wysypiam się. Tęsknię. Szukam ciebie. Próbuję. Rozkoszuję się moją porażką. – – – Romantyczna wizja. Jakby. Coś dostałeś. Nie powinieneś. Ktoś mówi, że na świecie jest sprawiedliwość. Jest na świecie sprawiedliwość. Nienawidzi nas. Po prostu. Twój zysk jest adekwatny do wkładu. Całkowicie. To fakt. Całkowicie. I będzie wielki rozdźwięk między człowiekiem zaawansowanym a jeszcze bardziej zaawansowanym. Nie masz na to miejsca. Nie, nie. Otworzyć wam rachunek? Forsa? Ostatnia? Czemu tak się dzieje? Patrz. Jestem zdziwiony. Spójrz na to z psychologicznego punktu widzenia. Już ci powiedziała, co jest dzisiaj? Zrobiła przerwę w wykładzie, by poukładać rzeczy na biurku. Trochę cierpiałem z tego powodu. Powiesił kartkę. Ona jest bardzo dawna. Organizacyjnie, organizacyjnie. Jest bardzo dobrym naukowcem. Tak słyszałem. Skąd jest?

Czy to są te dzieła, które najczęściej czytasz?

„Prostytucja społeczna”.

Coś w tym stylu.

 

III

 

I tam, gdzie przed jednym otwiera się droga w gąszcz szczegółów, w głębokość materii, przed innym jawi się najpierw zmysłowa całość, od której musi przejść ku ogólniejszemu, ku pełni.

Grzebię w mojej pamięci.  [Tu muszę zaprotestować, bo wiem, jakie zdanie chcę napisać, ale jest ono najmniej szczere ze wszystkich w tym tekście, w którym…]

Grzebię w pamięci. Gdzieś pojawia mi się Wajda, który zachwyca się krajobrazem. Końmi. „Koniami”? Ubiorem ułanów. (Na manekinach). Słońce nieschowane, ale też nie bezpośrednie. Idealne dla filmu, dla Svena Nykvista, gdyby on „nagrywał” Wajdę. Potem są aktorzy, a zaraz po nich jest moje pytanie. Czy oni zepsuli, czy oni spierdolili tę piękną polankę, w której kamera oddychała polskością?

Pamiętam Wajdę, który powiedział „ladies and gentelmen”, a potem zaczął mówić po polsku, bo myśli po polsku. Pamiętam siebie, gdy w snach wycofywałem się z relacji z polskojęzycznymi kobietami, bo śnię po hiszpańsku – nie rozumieliśmy się. Niedługo miałem umrzeć, będą to pamiętać, będę dobrze życzyć i będzie nikim. Po co moje słowo, skoro Polska ma tylu cudotwórców? Tylko czemu oni u mnie wywołują obrzydzenie? Wszyscy. Od samoistnych geniuszek, przez bezpłciowe „geniuszostwo” zaangażowane, po geniuszy feministycznych walk. Wszyscy. Wszystko. Wszystkie.

Wychowałem się na Del sentimiento trágico de la vidaLa agonia del cristianismo. Jestem opuszczony. Jestem sam. Opuszczony. Jestem na to przygotowany. Chcę samobójstwa, które wyjdzie z mojego ciała, ładnego w brzydocie.

„Jestem zmysłową całością”.

Jestem zmysłową całością.

Jestem zmysłową całością.

Jestem zmysłową całością.

Siebie.

Siebie.

I tu powinienem coś nowego napisać, bo nawet w obliczu samobójstwa nie oddaję moich odczuć.

 

IV

 

Czy istnieje?

Nie.

 

V

 

Napięcie semantyczne powstające między terminami tytułowymi tego szkicu daje się odzwierciedlić w dwu elementarnych pytaniach.

Myślę sobie – jakie napięcie? Jak istniejące? Napięcie, napięcie, napięcie. Terminy. Semantyka. Napięcie. Terminy. Semantyka. Semantyka. Kto? Chłodno tu jest. A ja myślę o napięciu nade mną. Nad sobą. Nad wszystkim. Coś jeszcze chcesz? Napięcie nad książką. Napięcie nad życiem. Napięcie nad toaletą. Napięcie nad studiami. Napięcie nad okładkami. Napięcie od rozmów. Napięcie nad sobą. Napięcie nad matką. Napięcie nad sobą. Napięcie nad zabawą. Napięcie nad „Fragmentami”. Napięcie nad radiem. Napięcie nad sobą. [Czytam to bardzo nieuważnie.] Napięcie nad gównem. Napięcie nad gównem. [Z lenistwa.] Napięcie nad gównem. I co z tego?

Odchodzę od tematu. Wspomnienie mnie dopada. Jestem w „Czytelniku”. Rozmawiam, śmieję się, żartuję z mojej śmierci i staram się być człowiekiem w miarę zgrabnym. Prosi się o dopisek – cokolwiek to znaczy. Kto? Patrzy na mnie Andrzej Luter, Andrzej, ksiądz Luter, Andrzej. [Nie chcę nazwiska jednego ani drugiego w mojej admisión.] Nikt nas nie niepokoi. Trochę nerwowo – tak wydaje mi się z perspektywy czasu – rozglądam się za Głowackim. To jego pora. On powinien być. Nie ma. To dobrze. Wyciągam z torby „Fragmenty”.

Byłem pijany parę lat temu. Teraz też bywam. Pisałem pracę magisterską i coś dziwnego wyczytywałem w książce „Fakty i wyobraźnia” mojego promotora. To, to: „Gdy chcemy poznać, ujrzeć z bliska jakąś przeszłość, musimy ją najpierw wzbudzić w sobie. Musimy ją tworzyć jako kształt, który nie jest w stanie nabrać życia, jak tylko w nas i przez nas. Ten zaś jej obraz – zwłaszcza gdy z odleglejszą przeszłością mamy do czynienia – powstaje przeciwko jej wizerunkom już przed nami stworzonym. Można powiedzieć nawet, że prawdziwie twórcze rekonstrukcje dziejów rodzą się z zaprzeczania istniejących już historycznych ustaleń. Że prawdziwie »naszą«  przeszłość wznosimy z gruzów przeszłych o tej przeszłości wyobrażeń. Historia chce faktów, a wyobraźnia fakty tworzy”. Pisałem pracę magisterską. Wtedy. Wziąłem telefon do ręki:

– Henryku, słuchaj: „Gdy chcemy poznać, ujrzeć z bliska jakąś przeszłość, musimy ją najpierw wzbudzić w sobie. Musimy ją tworzyć jako kształt, który nie jest w stanie nabrać życia, jak tylko w nas i przez nas. Ten zaś jej obraz powstaje przeciwko jej wizerunkom już przed nami stworzonym. Można powiedzieć nawet, że prawdziwie twórcze rekonstrukcje dziejów rodzą się z zaprzeczania istniejących już historycznych ustaleń. Że prawdziwie »naszą« przeszłość wznosimy z gruzów przeszłych o tej przeszłości wyobrażeń. Historia chce faktów, a wyobraźnia fakty tworzy”… – staram się czytać najwyraźniej jak potrafię.

– Tak. Co z tym?

– Historia domaga się faktów, a wyobraźnia je tworzy – prawie krzyczę w mikrofon. – Zanim historia…

– Słucham, tak?

– Kto to napisał, powiesz mi?

– Co?

– Kto to napisał?

– Jak to kto? Co ci chodzi po nieuczesanej głowie? Kurwa, przecież ja.

 

Ciągle o tym myślę.

 

VI

 

Tekst ten jest tylko szkicem, a nie rzeczą w ścisłym sensie napisaną.

Dziwne panie pojawiają się w lokalu. Piękne, ale dziwne dla mnie. Może to wina mojej rozmowy z Hubertem? Kropka, kropka. Kropka. Ja. Nikt. Kto mnie odwiedzi z tego „Małego Formatu”?

Nie wiem. Henryk przypisał tekst sobie. Rozbawiło go to, że autorem jest Juszczak. Dziwna bliskość. Trudno pamiętać wszystko. Nigdy nie poznali się, ale był w tym fragmencie rzeczywistości znak szacunku i zaufania. I myślę po latach o tym – Andrzej Luter, który klaszcze przy stoliku. Przeczytałem Henrykowi, szczelnie zasłaniając się, akapit z „Fragmentów”: „(…) wolność nigdy nie może stanowić celu dla siebie. I mówię również, że owe dążenia najżywotniejsze, jak je nazwałem, kierują się ku temu, czego nie może zamknąć w swych granicach żadna praktyka, czego nie daje się sprowadzić do uchwytnej, wymiernej sfery zadań potocznych. Dążenia takie, albo raczej to jedno dążenie, przejawiające się w rozmaitych postaciach, najtrafniej określa się mianem powołania”. Minęły prawie dwa lata od tamtej sytuacji. Słyszę bez mojego pytania:

– Jak to kto?

¿Si?

– Wiadomo, że to Wiesław Juszczak.

Teraz klaszcze ksiądz. A ja widzę samochód. Durny. Zastanawiam się, jak samochód może być durny. Jak?

(Opowiedziałem to Wiesławowi Juszczakowi w dniu jego osiemdziesiątych urodzin. Zamiast kwiatów, mojej książki czy gratulacji. Parę dni przed lub parę dni po pogrzebie Henryka. Innego prezentu nie miałem, a profesor otrzymał „złote” Gloria Artis).

 

VII

 

Stwarzanie istot żywych (czy „równych żywym”, bo tak w zasadzie trzeba odpowiednie miejsce rozumieć) w obrębie sztuki samej jest chyba właśnie tym występkiem, który budzi grozę i który niszczy sztukę u korzeni.

Jest taki moment, że nie mam siły. [Dość często jednak.]           

– miałam sweter – i się trzęsłam – złośliwie – jedzie – kto – trzydzieści stopni – w nagraniu – i spodniach, Boże – Boże – proszę, no weź – jakiś czas – nasze mieszkanie – kaloryfer – na szczycie – już się wycofał – coś masz – co żeś – słuchaj – i zamierza – trzydzieści lat – nie wiem – talenty głównie – przeziębiła – nie – się – rozgrzejesz – (…) – ej – widziałeś – widziałeś – wszystko widziałeś –

Jakie istoty? Kto? Cariña? 

¡Espérame, joder!

 

VIII

 

Nie warunki, w jakich żyjemy, lecz cel, ku któremu zwrócone są nasze najżywotniejsze dążenia, określa naszą wolność.

To zdanie. Słyszę je raz za razem. I bardzo w nie wierzę, i bardzo się boję.

Gdy tak patrzę na to zdanie – mając z tyłu głowy pozostałe w tym akapicie – na szybko, bez głębszej refleksji i w jakimś pogodzeniu z moją oplutą sytuacją, chcę rozpocząć modlitwę nad nim. Coś na kształt relacji-modlitwy, którą można zrozumieć między innymi dzięki Kafce. A gdyby ktoś nie chciał szaleńczo przekopywać się przez strony „Das Schloß”, znajdzie to w aforyzmach. Do tego ja, od czasu bycia redaktorem naczelnym czasopisma (i – błyskawicznie po tym – prowadzącym w wydawnictwie), coraz częściej w korespondencji z ludźmi używam słowa „medytacja”. Drażni mnie to, ale chyba i tak lepsze jest ono – w tej leniwej sytuacji – od „modlitwy”. Może ktoś ma propozycję właściwego słowa, a tym samym odgadnie mój nastrój?

Chcę pozostawić – uprzedzając fakty – na boku słowo „żyjemy”. Zbyt dwuznaczne dla mnie teraz. Ale „warunki” już każą mi zastanowić się. Sugeruje ono, że… Choć to nieważne, dochodzi przecież do odrzucenia. Warunków – ale – w jakiej sytuacji? Warunek kreujący? Kreowanie warunku? Który warunek? Czasy którego warunku? Profesora w latach osiemdziesiątych? Młodych studentów pod opieką rodziców? Czy w końcu warunki, które sam każdy człowiek sobie tworzy i stara się ich bronić? Tak, by najmniejsze i największe „trzęsienie ziemi” nie zmieniło wewnętrznych założeń. I co z tym warunkiem robić?

Ale jest „cel” – kolejny wyraz? Rozpływa się on czasem w „warunkach”, a niekiedy odwrotnie. Jak to rozumieć? Warunki, cel, możliwości. Nie mam siły tego analizować teraz. [Rozleniwienie?] Nawet myśleć o tym. Może warunki obecne to tylko odprysk celu? Ale przecież nie. Cel wskazuje moje „najżywotniejsze dążenia”. Nie wiem, jak to połączyć, gdy nie czuję tych dążeń i – w konsekwencji następnych słów Juszczaka – boję się takiej wolności. Jednak innej też nie potrafię sobie wyobrazić.

Gdy byłem młodszy, bardziej rozumiałem te słowa. Nie, nie „rozumiałem”, bardziej chciałem im się poddać, sprawić, umożliwić, by kierowały moim życiem. Teraz wiem, że Juszczak pisał to z pozycji intelektualnej i duchowej niezależności. Wiem, że ma on w sobie coś, co pomaga w byciu wiernym tym założeniom, że podporządkował swoje życie temu. Skupionemu milczeniu, modlitwie, medytacji, poznawaniu lub dotykaniu nieznanego, ale niekoniecznie obcego. Lo que necesitas es querer.

 

IX

 

Można przyjąć, że humanistyka współczesna jest pośrednio lub niekiedy jeszcze bezpośrednio zależna od tego „filozoficznego wizerunku” człowieka, jaki został nakreślony przez Ernsta Cassirera w jego teorii kultury.

Kto odgadnie, gdzie ukazały się te słowa?

Kiedyś pisarz i filozof Isaac Asimov stworzył lub najpewniej zapożyczył metaforę ogrodu. Myśl ta oparta była na człowieku pierwotnym, który dopiero uczy się „czynienia sobie ziemię poddaną”. Zrozumienie dnia i nocy, zauważenie i rozpoznanie pór roku, tego wszystkiego, co dzieje się na niebie, a potem na ziemi oraz w ziemi. Przemyślenia, wnioski, podsumowania, eksperymenty, namysł nad tym, jak może pomóc to nam. Kreatywność w tej dziedzinie, w tej „przerwie” między światami tworzyła i nadal tworzy nas.

Człowiek pierwotny nauczył się żyć ze zjawiskami przyrody i korzystać z nich. I… zaczął rozróżniać rośliny, segregować, kategoryzować je, rozumieć, co jest im potrzebne do wzrostu, kwitnienia, owocowania. Następnie zwierzęta. (A może wcześniej?) To właśnie – bardzo zawiłą linią, wykrzywianą raz za razem przez ludzkie słabości – doprowadziło do czasów współczesnych, gdy ten sam człowiek – wciąż w sumie pierwotny – zaczął rościć sobie prawo do zarządzania tym, co do tej pory było poza nim, czemu po prostu podlegał.

W momencie, gdy wydawało się, że świat pewien chyli się ku upadkowi – świat, w którym większość dziedzin człowieka było już poddawanych badaniom i analizom, łącznie ze sztuką – gdzie już nic ciekawego i oryginalnego nie ma prawa pojawić się ani wydarzyć, okazuje się, że są ludzie, którzy potrafią inaczej myśleć, potrafią również inaczej spojrzeć na świat…

Czego tak naprawdę zabrakło w powyższym opisie? Myślenia o bogach, o absolucie, o Bogu. Krytycznego patrzenia na siebie, tego że można mieć inne spojrzenie, że człowiek istnieje nie poprzez swój masowy pęd ku istnieniu, lecz dzięki jednostkom, które czuwają nad zmianami rzeczywistości, rozważają je i medytują nad nimi.

Wiesław Juszczak wyrósł z historii sztuki, wyrósł „tak mocno”, że historykiem sztuki przestał być. Dzięki obserwowaniu dzieł sztuki, badaniu ich, dzięki temu wszystkiemu, co jest obecnie najbliżej myślenia o „absolucie” w ludzkim pojęciu, nauczył się patrzeć inaczej na świat. Dzięki swojemu talentowi narracyjnemu raz za razem przybliża w swoich esejach zagadnienia, które przeważnie ludziom umykają i odkrywa przed swoimi czytelnikami wielość znaczeń nawet w najprostszym fragmencie rzeczywistości.

Być może trzeba w końcu szczerze spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć, że ciągły i harmonijny rozwój humanizmu jest możliwy wtedy, gdy dopuścimy do głosu jednostki, ludzi wyjątkowych, którzy rozumieją i patrzą na wszystko inaczej. Czytanie ich – czytanie profesora Wiesława Juszczaka – może tylko pomóc nam lepiej rozumieć świat.

Ludzi, którzy znają odpowiedź na nasze pytanie, prosimy o…  

 

X

 

„NIETOLERANCJA”

[Tu zamierzałem powinienem opisać moje spotkanie z Kubą Nowackim i Jackiem Wiadernym w Ken54. Chciałem wytłumaczyć im, jak czuję się w sytuacji tego typu zlecenia. Inaczej – w „sytuacji sytuacji”. Przecież to taki nieciekawy czas dla mnie i skąd w ogóle brać mam na to wszystko siły. Może nie ma sensu kłamać – chciałem na nich pokrzyczeć. Za moje zmęczenie. Moje zniechęcenie. Sobą i światem. Coś podoba mi się w tym geście, w oskarżaniu ich o coś, co z pewnością nie jest ich winą. Oczywiście, może nią być, ale nie jest. Jeszcze? Na pewno jeszcze dwa dni. Może? Może pokrzyczę sobie i ucieszę się z poznania bliżej ludzi, którzy robią na mnie pewne wrażenie.]

– Ale że profesor zgodził się na rozmowę? Naprawdę nieźle. Mnie kiedyś do mojego-niemojego kwartalnika odmówił.

– Nic dziwnego.

– A naprawdę intensywnie przygotowywałem się do rozmowy o Eliocie.

– Trudno.

– Też prawda.

– (…)

– Ale jak mówi klasyk: poniedziałek to mały piątek, a środa to średni piątek?

– Możesz tak myśleć.

 

Od razu weselej.

 

XI

 

[…] sztuka jest wydawaniem w cierpieniu na świat tego, co się bez ludzkiego udziału z cierpienia poczęło.

[Moja ukochana zadzwoniła do mnie. Prosi, bym wracał już do domu. Muszę się streszczać. Jak to zrobić w tym doraźnym lenistwie?]

Tu powinienem zacytować dowolny fragment z „Del sentimiento trágico…”, ale nie mam czasu. Siedzę w kącie, pod śmieszną lampką, której do domu nie wpuściłbym. Papa Pitufo z dziwną kulką na brzuchu. Jest koncert w „moim” nowym lokalu. Próba akustyczna właściwie. Chłopak z gitarą. Jak go opisać? Powiem jutro Hubertowi o nim jako o Elliotcie Smisie (Smith?) na kokainie zamiast (zwyczajowej) heroinie. Podobało mi się. Trochę kiwałem głową. Ludzie jakby nieco zdziwieni czy onieśmieleni. Szkoda, że nikt nie klaskał. Ja jestem zbyt nieśmiały.

„…w cierpieniu na świat…” – Elliott Smith chyba, chyba coś o tym wiedział. Niełatwo wbić sobie samemu nóż w serce. Nawet z pomocą ściany. [Mniejsza o seppuku, trudno porównywać.] Biedna jego ukochana zamknięta (w strachu przed nim) w łazience. I za chwilę będzie:

 

It’s 2:45 in the morning

and I’m putting myself on warning

for waking up in an unknown place.

 

A ja powinienem powtarzać i ćwiczyć się w hiraganie:

– ta –    た    た    た    た    た

– ti –    ち    ち    ち    ち

– tu –   つ    つ    つ    つ    つ    つ    つ    つ

– te –    て    て    て    て    て    て

– to –   と    と    と    と    と

(…).

 

XII

 

Wyobrażenia te zjawiają się tam tylko, oczywiście, gdzie naturalne warunki temu sprzyjają − gdzie są głazy, ściany skalne lub groty, mogące stanowić dla nich podłoże.

Pełnia.

Napisałem kiedyś coś takiego:

– kryzys w zasłonie –

Ten jeden wyraz. Ten jeden wyraz. Wyraz. Ten wyraz. To zdanie nad wszystkim. I wszystko nade mną. Bez wyraźnego powodu. Bez zdecydowania i jedności. Nie ma.

Nie ma. Nie ma. Nie ma. Nie…

(…)

Podtykam pod moje oczy sok pomarańczowy. Dziwne jest to zdanie. Dobrze. Milczę i zastanawiam się. Trudno cokolwiek sprecyzować. Właśnie to nie jest, i chwalił Pan, Panie Henryku. < ta część nieczytelna >

Kto?

Przejmujące jest nasze wspólne przebywanie-bycie. Co z tym zrobić?

Może to najwyższa pora, by pomyśleć o czymś wesołym, ale też i poważnym?

Czyli o kim?

 

Nie pamiętam, jak do tego doszło. Co za tym stało. Chyba niewiele z tego rozumiem, ale próbując odcyfrować za pierwszym razem ten koślawo napisany tekst, poczułem jakiś przypływ nadziei. Trochę jak wtedy, gdy zgłaszałem się na wygłoszenie referatu i przygotowanie projekcji filmu na seminarium profesora Juszczaka (a zgłaszałem się zawsze, gdy brakowało referentów). Podobne odczucia miałem, gdy przygotowywałem moje filmowe seminaria dla studentów dziennych i zaocznych. Przez trzy-cztery lata, a w ostatnim roku już nie, nie.

 

Kiedy indziej napisałem też to:

Momentem szczególnym w historii hiszpańskiego filmu były lata 20. XX wieku, nazywane przez niektórych „szczęśliwymi”. Na ten czas przypadał okres dyktatury generała Miguela Primo de Rivera (1923-1930), który po bezkrwawym zamachu stworzył w grudniu 1923 za przyzwoleniem króla Alfonsa XIII dyrektoriat, popierany z jednej strony przez burżuazję i Kościół, a z drugiej strony nie wywołujący gwałtownych protestów w środowisku robotniczym ani socjalistycznym, który czasem na przekór anarchistom podejmował z nową władzą współpracę. Nawet Ortega y Gasset w swoim felietonie z 27 listopada dla „El Sol”, dostrzegając zachodzące zmiany, unikał gwałtownych i wartościujących ocen.

Dla samej Hiszpanii okres ten okazał się czasem względnej stabilizacji po prawie 50-letnim chaotycznym panowaniu odrestaurowanej monarchii, zwanej „systemem z Sagunto”. Nastąpiła industrializacja państwa, migracja wewnętrzna wcześniej w Hiszpanii nieznana, wzrost liczby ludności, rozwój aglomeracji miejskich, pojawiły się nowe możliwości w branżach energetycznych (elektryczność), komunikacji i transporcie. W życiu codziennym pojawiły się gramofony, aparaty fotograficzne firmy Kodiak, radio i telewizory.

Trudno jednak uznać ten okres za bezwzględnie dobry w historii Hiszpanii, kiedy debiutowali tacy twórcy jak Garcia Lorca, Salvador Dali czy też Luis Buñuel, kraj musieli opuścić Miguel de Unamuno i Jiménez de Asúa, co świadczy o rosnącym konflikcie z intelektualistami i środowiskiem uniwersyteckim. Wpływ na zachwianie władzy pod koniec lat 20-tych miały też konflikty wewnątrz armii i z nacjonalistami katalońskimi.

Na takim gruncie wyrosła w Hiszpanii olbrzymia popularność kina. Budowano wielkie sale w centrach miasta i na peryferiach, zainteresowanie tą dziedziną objęło wszystkie grupy społeczne i wszystkie pokolenia. Nastąpił stopniowy rozwój kinematografii własnej, ale też dużym zainteresowaniem cieszyło się kino włoskie, a następnie amerykańskie. Do Hiszpanii z kilkuletnim opóźnieniem trafiło „The Birth of a Nation” (reż. D.W. Griffith, 1915), a po nim krótko- i pełnometrażowe filmy Charliego Chaplina.

Koniec dyktatury Primo de Rivery (spowodowany także kryzysem ekonomicznym z 1930 roku) wypada w czasie pojawienia się dźwięku w hiszpańskim kinie, co przyczyniło się do jego całkowitego ugruntowania jako jednej z najważniejszych dziedzin w życiu narodu i przyspieszyło jego dalszy rozwój do czasu wojny domowej.

O pozycji kina w tamtych latach mogą świadczyć takie filmy jak „La prima Angélica” (reż. C. Saura, 1974) i “El espíritu de la colmena” (reż. V. Erice, 1973).

W pierwszym z nich główny bohater, odwiedzając swoją dawną szkołę, do której uczęszczał w drugiej połowie lat 30. (bodajże dokładnie w 1938), wskazuje dyrektorowi salę, w której mieściło się kinoo, choć w obecnych czasach traktowana jest ona jako zwykłe audytorium. Bohater na chwilę pozostaje w niej sam, by zająć miejsce i oddać się wspomnieniom. Drugi film rozpoczyna sekwencja przyjazdu wędrownego kina do malutkiego kastylijskiego puebla w 1940 roku. Jego pojawianie się jest miejscową sensacją i na czas projekcji filmu „Frankenstein” (reż. J. Whale, 1931) praktycznie cała okolica wyludnia się.

Nie oznacza to jednak, że w kolejnych dekadach film i kino w sensie politycznym i społecznym traci na znaczeniu. Świadczyć może o tym chociażby następne pokolenie twórców, ukazujących analogiczne sceny, jak w przypadku „La Mala educación” (reż. P. Almodóvar, 2004), w którym dwaj chłopcy pod koniec lat 60. uciekają ze szkoły, by udać się do kina na film dla dorosłych.

 

Z trudem odnalazłem te zapiski. (Nadal myślę, że Erice to geniusz). Moje porzucenie studiów doktoranckich wynika nie z mojego lenistwa. Nie z trudności długiego pobytu w Hiszpanii, który był w tej sytuacji konieczny. Każdy, kto trochę mnie zna, wie, jak bardzo tęsknię za Madrytem. I nawet rodzice – o których dziwnie wypowiedziałem się w ćwierć zdania w filmie promującym Fragmenty – byli skłonni pomóc mi finansowo i bezwzględnie. To moje nieszczęsne porzucenie jest jakąś konsekwencją czytania Wędrówki do źródeł oraz chociażby Pryncypiów – choć dziś pewnie byłaby to Alfabetyczność.

 

Aż prosiłoby się teraz o jakieś rozwinięcie. Ale poświęcam temu przecież i tak za dużo czasu ostatnio. Mogę jedynie dodać, że wiem, że czuję to, że czasami śni mi się moja ostatnia książka – będzie o głazach, ścianach skalnych i morzu.

 

XIII

 

Nie wiem też, jak długo zdołam wytrzymać presję niepewności i zagubienia. Teren, po którym chcę się poruszać, nie ma przecież żadnych granic.

Ciekawe, czy ktoś zauważy dwa zdania zamiast jednego lub jakąś cząstkę zdania? Czy to na pewno Tadeusz Konwicki powiedział, że „inteligenckość to ogromna góra wątpliwości, to ocean wyrzutów sumienia, to nieskończony wszechświat samoudręki”. (Wokół niego też mam parę autorskich i „sztandarowych” anegdot).

A teraz to przecież tylko głazy, ściany skalne i… wulkany.

[Czy coś jeszcze powinienem tu dodać?]

Nie.

 

XIV

 

Trudności związane z podjętym przeze mnie tematem wynikają przede wszystkim stąd, że nie sposób wyraźnie zakreślić jego ram.

Brzmi nieco jak wiadomość z zaświatów, z otchłani, z Shoah, z Playa de las Conchas, z „czarnych sal” w Prado, z zakurzonej klatki schodowej na Foksal 17, z najwyższej kondygnacji Kinkakuji dla pana Jacka Wiadernego i pana Kuby Nowackiego.

 

XV 

[…] zawarty jest opis pewnego dzieła sztuki, przy którym to opisie warto się zatrzymać […]

– Jak pić browara jedną ręką, tak by nie bolał potem bark? I tak dalej? – opowiada gościom jeden z szefów. Chyba pora na chwilę oderwać się od pracy, a właściwie skończyć ją. . Jeszcze jedna dolewka, ale teraz czas dać odpocząć dłoni. Głowie? Może. Czemukolwiek, co domaga się znieczulenia całkowitego. Szefowie to anestezjolodzy? [Bardzo złe zdanie na koniec.] Kardiolodzy? Trudno. Onkolodzy.

 

XVI

 

„DLACZEGO?”

Dlaczego wszystko w życiu sprowadza się do jednego zdania:

INKE TAN MAGROV

STAK FARSIN LOS

KRET FAJNE KASERTE

MJOTRON PRESETE

?

 

 

*          *          *

 

 

 

Parę słów wyjaśnienia?

Lenistwo. Lenistwo. Siedzę w lokalu Ken54. Jest to wedle nazwy „klubokawiarnia” (zawsze to określenie wprowadza mnie w pewną konsternację – nie wiem czemu). Podoba mi się. Postanowiłem właśnie tu, w tym miejscu – wieczorami, przeważnie po pracy – ustosunkowywać się pozytywnie do dziwnej prośby o napisanie tekstu. Całość skonstruowałem (bez wyraźnej ciągłości, systematyczności i chronologii, fragmentarycznie wręcz) między 26 lutego a 9 marca a.d. 2018. Nawet w jednym konkretnym punkcie lokalu, w fotelu w rogu – gdzieś za moimi plecami Wilanów, po prawej ręce centrum Warszawy, a daleko, daleko przede mną (najwyraźniej) Madryt. Napisanie tego kosztowało mnie dużo wysiłku – w redakcji gorący okres, w domu dużo otwartych projektów, w głowie sporo bałaganu. Problemy ze snem i kot, który nie czuje się ostatnio najlepiej. Kot, którego trzeba utulać do snu. Cariña.

Czy kogoś to interesuje? Chyba nie. Nie sądzę. Wychodzę stąd – z lokalu mojego – po zmroku. Lubię, gdy nie widać Świątyni Opatrzności Bożej. Nad Wilanowem góruje, z Ursynowa wygląda jak coś brzydkiego wystającego z ziemi, na horyzoncie. Pozostałości… po czym? Nie tęsknię również za łąkami między tymi dzielnicami. Wszystko zamieniło się w plac budowy. Gdzieś dla mnie – we mnie głęboko – jest to symboliczne. Odbieram to symbolicznie. Jakbym coś zawsze zabierał ze sobą. Zabierał (innym). Odchodząc. Albo – po odejściu.

Reasumując – od dawna chciałem skończyć jakiś „mały format”. Choć w sumie nie jest to ani „mały format”, ani nie jest to skończone.

 

– – –

 

„Kuba Nowacki i Jacek Wiaderny nigdy nie stawili się”.

Cykl: Wiesław Juszczak

Tekst jest częścią cyklu poświęconego sylwetce profesora Wiesława Juszczaka, którego "Fragmenty. Szkice z teorii i filozofii sztuki" wznowił niedawno PIW. Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

Paweł Orzeł
ur. w 1985 r. w Madrycie. Prozaik. Ostatnio wydał dziennik-niedziennik "Nadgody" (2017).

Cykl: Wiesław Juszczak

Tekst jest częścią cyklu poświęconego sylwetce profesora Wiesława Juszczaka, którego "Fragmenty. Szkice z teorii i filozofii sztuki" wznowił niedawno PIW. Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

POPRZEDNI

szkic  

Dostojny szaman. O filozofii sztuki Wiesława Juszczaka

— Krzysztof Rutkowski

NASTĘPNY

szkic  

Sztuka i cierpienie

— Wiesław Juszczak