fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Z tego reportażu wyłania się nie tylko historia łódzkich włókniarek, ale też opowieść o sytuacji polskich robotnic od XIX do XXI wieku, historia kobiecej emancypacji, obraz PRL-u z perspektywy fabrycznego okna, a nie walki opozycyjnej. Madejska opisuje życie i pracę robotnic w Łodzi od boomu gospodarczego w XIX wieku aż do likwidacji fabryk po upadku komunizmu. Śledzi migrację ze wsi do miast, rewolucję 1905 roku, głód i bezrobocie dwudziestolecia międzywojennego, odbudowę fabryk w okresie powojennym, wyścig pracy i przekraczanie norm, nędzę lat 60., strajki i marsz głodowy przełomu lat 70. i 80., beznadzieję transformacji i pracę chałupniczą w latach 90. Zmieniające się warunki polityczne stanowią tło dla zajęć robotnic, którym czas płynie między halą fabryczną a domem. Czas płynie, ale żadnej zmianie nie ulegają troski włókniarek: o nakarmienie dzieci, opranie ich i ubranie. Żaden system nie przyniósł im poprawy bytu – żadna władza nie potraktowała ich  serio. W XIX wieku traktowano ich pracę w fabryce jako niemoralną, same zaś robotnice, przebywające na halach koedukacyjnych, jako rozwiązłe. W XX wieku uczyniono z nich siłę napędową przemysłu lekkiego, a jednocześnie przedstawiano je jako roszczeniowe i histeryczne. I wciąż płacono mniej niż mężczyznom.

Czas płynie, ale żadnej zmianie nie ulegają troski włókniarek: o nakarmienie dzieci, opranie ich i ubranie. Żaden system nie przyniósł im poprawy bytu – żadna władza nie potraktowała ich  serio

Madejska wzięła na warsztat temat, który aż prosił się o opisanie; sięgnęła po wątki całkowicie pomijane w polskiej literaturze i życiu społecznym. Nie tylko pokazała warunki życia jednej z najważniejszych grup zawodowych kobiet ostatnich 150 lat, ale też napisała książkę o pracy fizycznej Polek, o robotnicach, które w pocie czoła budowały gospodarkę i walczyły o przetrwanie. Najciekawsza wydaje się wpisana w tę książkę historia emancypacji zawodowej kobiet – nie jest to jednak historia feminizmu, bo żadna z bohaterek nie buntuje się przeciwko patriarchatowi, nie szuka systemowych rozwiązań, nie widzi winy w męskim świecie i jego systemie wartości. Jednocześnie wszystkie bohaterki Madejskiej walczą o siebie, o lepszy los. Porzucają rodziców na wsi, kształcą się, jeśli tylko dostają taką szansę. Przed I wojną światową osiadają w mieście i podejmują pracę w fabryce –  wolą to niż iść na służbę, gdzie będą skazane na przemoc ze strony panów domu. W hali fabrycznej także narażone są na ataki ze strony majstrów, niemniej taki układ pozwala im przynajmniej opuszczać teren fabryki, mieć jakieś własne życie. W dobie PRL-u pracują na kilka zmian, wybierając często te nocne, żeby w ciągu dnia stać w kolejkach i opiekować się dziećmi. To w ich rodzinach zacznie odwracać się klasyczny układ patriarchalny, gdyż z powodu ich pracy mężczyźni będą musieli wziąć na siebie część domowych obowiązków (co Engels nazywał „faktyczną kastracją”). W tym wypadku mężczyźni padli zresztą ofiarami własnych przywilejów. Choć w fabryce włókienniczej wykonywali podobne obowiązki do kobiet, to zarabiali od nich więcej –  zatem w dobie recesji właściciel zwalniał ich, by dać zatrudnienie tańszym pracownicom. W takiej sytuacji to kobiety często stawały się jedynymi żywicielkami rodziny. Ta wyjątkowa pozycja – jak pokazuje proces historyczno-ekonomiczny opisany przez Madejską – nie uderzyła im jednak do głowy. Skazane na gotowanie ślepego kapuśniaku i zalewajki, pobudki w środku nocy, by zdążyć na pierwszą zmianę, nie miały z reguły wielkich ambicji: chciały nakarmić dzieci, zdobyć w pracy poczucie bezpieczeństwa i szacunek ze strony mężczyzn na kierowniczych stanowiskach, móc regulować własną płodność i nie skazywać całej rodziny na nędzę, rodząc z przymusu kolejne dzieci. W tej historii o upokorzeniu, wyzysku i pogardzie, jaką rysuje autorka – w tym zakresie nic się właściwie nie zmieniło od boomu włókienniczego w XIX wieku do upadku fabryk w latach 90. XX wieku – są jeszcze specjalne kręgi piekła. W listach do gazet i komitetów kobiety zwierzają się, że muszą się „psuć”, by nie ściągać na rodzinę nieszczęścia, pracują na akord, więc stoją przy maszynach do dnia porodu, a potem wracają do hal tydzień po urodzeniu dziecka. W dobie PRL-u marzą o środkach czystości, o tym, by umyć i nakarmić dzieci, by mieć dostęp do podpasek. Gdy ich problemy zamieniają się w hasła w czasie strajków i protestów, okazuje się, że mężczyźni walczą o godność i politykę, a kobiety o chleb i kaszankę. Nierówności i lekceważenie nie kończą się wraz z upadkiem systemu komunistycznego. W latach 90. patriarchat objawia się w przemocy ekonomicznej: górnicy i stoczniowcy z restrukturyzowanych zakładów odchodzą z odprawami, włókniarkom zabiera się dodatek za pracę w szkodliwych warunkach, najstarsze wysyła na wcześniejszą emeryturę, inne zwalnia bez rekompensaty.

Wydawać by się mogło, że materiałów na temat łódzkich włókniarek jest mnóstwo. I to prawda. One same rzadko jednak zabierały dotychczas głos, bo nikt właściwie nigdy nie dał im takiej możliwości. Najważniejsze wystąpienia robotnic z fabryk włókienniczych – strajk z 1972 roku i marsz głodowy z 1981 roku – spotkały się z krytyką nawet w łonie opozycji demokratycznej. Budziły sprzeciw i posądzenia o lenistwo i histerię. Tym bardziej nie nakłaniano ich do pisania i uwieczniania dla przyszłych pokoleń warunków życia warstwy robotniczej z końca XIX czy połowy XX wieku. Dzisiejszy zwrot pamięciowy w badaniach uniwersyteckich, akcje miejskich aktywistów i lokalny patriotyzm objawiający się skupieniem na korzeniach niewiele tu mogą zmienić – w ten sposób nie dotrzemy do głosów poprzednich pokoleń. O tym, że włókniarki to  ślepy tor w polskiej historii – w przeciwieństwie do stoczniowców z Gdańska czy górników z Zagłębia – najlepiej świadczy zdarzenie, które przytacza Madejska w „Alei Włókniarek”. Zaproszono ją – kulturoznawczynię po studiach, dziennikarkę i muzealniczkę – do udziału w debacie „Czy Łódź historycznie straciła, czy zyskała na upadku przemysłu włókienniczego?” jako reprezentantkę włókniarek właśnie. W dalszym ciągu zatem nie dopuszcza się samych robotnic do głosu.

Najważniejsze wystąpienia robotnic z fabryk włókienniczych spotkały się z krytyką nawet w łonie opozycji demokratycznej. Budziły sprzeciw i posądzenia o lenistwo i histerię

Zgodnie z zasadami sztuki i wymogami gatunku reportaż buduje się poprzez nagromadzenie świadectw, głosów różnych postaci, które dopiero razem tworzą mozaikowy obraz danego wycinka rzeczywistości. Wypowiedzi poszczególnych świadków – z reguły rozbudowane, osobiste, niekoniecznie poprawne politycznie, skupione na przeżyciach własnych i doświadczeniach najbliższych – łączy głos narratora, zarysowujący szersze tło, nadający kontekst, ustawiający perspektywę. U Madejskiej jest odwrotnie – i nie jest to zarzut wobec jej opowieści. Autorka wydobywa z relacji historycznych te wątki, które dotyczą losu łódzkich włókniarek, sama musi budować główne zręby swojej opowieści, a głosy włókniarek stanowią jej uzupełnienie, odwraca się zatem proporcja między tym, co wnoszą bohaterki i sama autorka. Takie przekształcenie nie wynika jednak ze słabego warsztatu Madejskiej, ale z faktu, że wybiera na swe bohaterki postaci historycznie nieme, z reguły pozbawione głosu. W przeciwieństwie do przedstawicielek warstw posiadających włókniarki nie prowadziły ani pamiętników, ani dzienników, nie były też bohaterkami literatury. To milczenie, nieobecność robotnic w dyskursie publicznym XIX wieku stanowi właśnie jeden z wątków reportażu: Madejska sięga bowiem po najważniejsze teksty poświęcone Łodzi – jak „Ziemia obiecana” Reymonta – i pokazuje, że zawsze stanowią one bezbarwne tło, masę pozbawioną zróżnicowania. Z dokumentów historycznych powstających w zupełnie innych celach Madejska musi więc wysnuwać poszczególne nitki do swojej historii. Przeszukuje archiwa, odwiedza biblioteki, muzea i instytuty. Głosy włókniarek, fragmentaryczne, krótkie wypowiedzi wypisane z kronik, reportaży prasowych, ankiet, listów do gazet, świadectw przesyłanych przez potomków, uzupełniają jej wywód, potwierdzają tezy, wzmacniają stawiane wnioski. Najwięcej miejsca Madejska poświęca postaciom, które w gruncie rzeczy nie były szczególnie reprezentatywne, ale o których wiadomo najwięcej – to kolejny paradoks wynikający z historycznej pogardy, jaka towarzyszyła pracy i kondycji robotnic. Autorka sięga zatem do biografii Michaliny Tatarkówny, sekretarza Komitetu Łódzkiego PZPR i posłanki na sejm, jednej z najważniejszych kobiet w historii Łodzi. Dużo miejsca poświęca relacjom Haliny Krahelskiej i Marii Przedborskiej, czyli inspektorkom, które w dwudziestoleciu międzywojennym miały nadzorować przestrzeganie nowych przepisów ustalonych przez młode państwo. Problematyzuje też ich furię związaną z kombinacjami dyrekcji kolejnych fabryk – utrzymywaniem nielegalnej dla kobiet trzeciej zmiany, nieprzestrzeganiem ośmiogodzinnego dnia pracy czy  zasad bezpieczeństwa. Takie przesunięcie uwagi również wynika z konieczności, a nie wyboru autorki: o Tatarkównie pisano dużo, bo udało jej się wejść do obozu władzy, przebyć niezwykłą – nie zaś typową – drogę od szeregowej robotnicy do sekretarza partii w Łodzi. Krahelska i Przedborska, opisując warunki swojej pracy, dawały obraz życia robotnic w międzywojennej Polsce. Wiele miejsca poświęcano w prasie początku lat 50. przodowniczkom pracy, które dobrowolnie podejmowały hasła współzawodnictwa i starały się przekraczać normy. To one właśnie stały się bohaterkami artykułów, reportaży, filmów dokumentalnych, z nimi przeprowadzano wywiady, ich zdjęcia umieszczano w prasie. Dla autorki takie bogactwo nie jest wcale ułatwieniem pracy, bo wszystkie te materiały są mocno obciążone ideologią, skręcone propagandowo i niewiele mówią o prawdziwych warunkach życia. Lektura tych materiałów musi być krytyczna i ostrożna, sceptyczna wobec entuzjazmu, z jakim papierowe robotnice podejmują wyzwania Partii, nieufna wobec ich patriotyzmu, który pozwala spać 3 godziny na dobę i pracować dla dobra ojczyzny przez 12 – zawsze z pieśnią na ustach.

Opowieść Madejskiej jest więc przesunięta: mało tu głosów reprezentatywnych, wiele zaś relacji o postaciach wyjątkowych, pochodzących z innej klasy. Jednocześnie autorka nie traci z oczu swojego celu nadrzędnego, czyli właśnie poszukiwania głosów typowych, rekonstruowania średniej, badania przeciętnych warunków życia. To jednak zrobić nadzwyczaj trudno –  na przeszkodzie stoi nie tylko historyczne upośledzenie statusu kobiet, ale i kondycja ich samych, analfabetyzm, niska świadomość społeczna powodujące, że niewiele z nich zabierało głos w taki sposób, by dotarł on do naszych czasów. Wszystkie te ograniczenia są jednak konieczne; nie da się inaczej napisać książki reporterskiej dokumentującej pewną epokę i pewną grupę, do tej pory alienowaną z historii. To mrówcza praca, którą trzeba wykonać, by pokazać warunki życia kilku pokoleń kobiet w Polsce. Innej historii o nich nie będzie.

Czytanie
non-fiction

Autorski cykl Pauliny Małochleb, która pisze o książkach reporterskich i biograficznych.

Ilustr. Natalia Przybysz

Marta Madejska
„Aleja Włókniarek”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018, s. 360.

Paulina Małochleb
krytyczka literatury. Sekretarz Nagrody im. Wisławy Szymborskiej. Autorka książki „Przepisywanie historii. Powstanie styczniowe w powieści polskiej w perspektywie pamięci kulturowej”. Pisze dla "Fa-artu", "Nowych Książek", "Odry", „Polonistyki”, „Polityki”, "Twórczości", "Znaku". Laureatka Nagrody Prezesa Rady Ministrów 2014 i Stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Młoda Polska 2017. Prowadzi blog ksiazkinaostro.pl.

Czytanie
non-fiction

Autorski cykl Pauliny Małochleb, która pisze o książkach reporterskich i biograficznych.

Ilustr. Natalia Przybysz

Marta Madejska
„Aleja Włókniarek”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018, s. 360.

POPRZEDNI

recenzja  

Opowiadania mizerne

— Paweł Kaczmarski

NASTĘPNY

varia felieton  

Ćwiczenia z rezygnacji (12)

— Krzysztof Sztafa