„Jak długo jeszcze będę w stanie zamieszkiwać ten boski grobowiec…”
Jak długo jeszcze będę w stanie zamieszkiwać ten boski grobowiec
Życia, ukochany? Czy delfiny pikują ku dnu
By znaleźć światło? Albo to skały
Się szuka? Bez ustanku? Heh. A jeśli któregoś dnia
Przyjdą goście z pomarańczowymi łopatami żeby rozłupać skałę
Która mnie więzi, co ze światłem które wtedy wejdzie?
Co z zapachem światła?
Co z mchem?
W czasach pielgrzymów zranił mnie
Od tego czasu tylko leżę
Moje łoże ze światła to piec który dusi mnie
Piekłem (a czasem słyszę jak kapie słona woda).
Mówię poważnie – ponieważ jestem jednym z kilku
Którzy pod domem wstrzymywali oddech. Wymienię
Jednego czerwonego frajera na dwóch niebieskich. Na
Imię mi Tom.
Światło odbija się od omszałych skał ku mnie
W tym wąwozie (ta ładna willa! którą
Kiedy by miał nie miałby jej on z
I żarciki pod kłuciem w ligustrze
Który w gorące wiosenne noce perfumuje puste pokoje
Zapachem spermy spłukiwanej w toaletach
W gorące letnie popołudnia w zasięgu wzroku morza.
Jeśli pan wiedział czemu więc profesorze) czyta
Swoim przyjaciołom: Pijcie za mnie tylko
A czytelnik jest porwany
Przez wielki cień pod taflą morza.
Za kołem steru
Chłopiec wyjął własne czoło.
Głowa jego dziewczyny była zieloną torbą
Pełną łodyżek narcyzów. „OK wygrałeś
Ale tak czy siak spotkajmy się w aptece Cohena
Za 22 minuty.” Jakim cudem jest starożytny człowiek!
Pod chorymi korzeniami znalazł sposób by być religijnym zwierzęciem
A mógłby być matematykiem. Ale gdzie w niestosownym niebie
Może znaleźć żar który da mu wzrosnąć?
Bowiem czegoś mu trzeba albo na zawsze pozostanie karłem,
Nawet jeśli idealnym i posiadającym mózg normalnych rozmiarów
Ale giganci muszą go zwolnić ze spraw.
I w miarę jak roślina się starzeje zdaje sobie sprawę że nigdy nie będzie drzewem,
Prawdopodobnie zawsze już będzie nawiedzana przez pszczołę
I uprawia głupie wrażenia
Tak jakby po to by nie stać się częścią gleby. Gleba
Wznosi się jak morze. I żegnamy się
Ściskając sobie dłonie naprzeciw łoskotu fal
Które dają naszym słowom osamotnienie, a tym zwiotczałym rękom poczucie, że są
nasze–
Rękom które zawsze coś piszą
Na lustrach by ktoś to potem zobaczył–
Czy chcesz by podlewały
Roślinę, przedzierały się apatycznie przez wymienny bluszcz–
Nosząc jedzenie do ust, dotykając genitaliów–
Ale na pewno już zrozumiałeś
To wszystko, a ja jestem głupcem. Pozostaje
Mi wydobrzeć i właśnie tak cię rozumieć,
Jak człowiek rozmiaru krzesła. Ciężkie buty
Słychać było piętro wyżej. Światło słońca w ogrodzie wciąż było purpurowe
Ale to, co w nim brzęczało nieco się zmieniło
Choć nie na zawsze… ale rzucając swój cień
Na patyki i rozglądając się za luką w powietrzu, było zupełnie jak gdyby
nigdy nie odmówiło innego istnienia. Chłopaki
Na podwórku podały pas który zrobił
Gwiazdy
Pomalowały dach garażu na purpurowo i czarno
On nie jest człowiekiem
Który umie czytać te znaki… jego kości były fiszbinami…
A nawet odmówił życia
W świecie i zwrócił koszty syku
Wszystkiego co istnieje straszliwie blisko nas
Jak ty, kochany, i światło.
Bo czym jest posłuszeństwo, jeśli nie powietrzem wokół nas
W drodze do domu? Po które przyszli federalni
Minutę po tym jak chodnik
Zabrał cię do domu? („Łacina… kwitnienie…”)
Po czym zaprowadziłeś mnie do wody
I kazałeś pić, co też zrobiłem, wdzięczny za twoją dobroć.
Nie dałeś mi wyjść przez dwa dni i trzy noce,
Przynosiłeś mi książki oprawione w dziki tymianek i pachnące ziołami
Tak jakby czytanie mnie jakkolwiek zajmowało, ty…
Teraz się śmiejesz.
Ciemność przerywa moją opowieść.
Zapal światło.
Tymczasem, co ja zrobię?
Znów dorastam, w szkole, kryzys wkrótce nadejdzie.
A ty obracasz ciemność w palcach, ty,
Który jesteś nieco starszy…
Kim ty, w ogóle, jesteś?
I jest w kolorze piasku,
Ta ciemność, gdy przesypuje ci się przez dłoń,
Bo co to wszystko znaczy,
Ten bluszcz i ten piach? Ta łódź
Wyciągnięta na brzeg? Czy jestem dziwem,
Strategicznie, i w świetle
Długiego grobowca, co ukrył śmierć i skrywa mnie?
Opuszczając stację Atocha
Arktyczny miód paplał poprzez raport powodując ciemność
I wyciągając nas stamtąd doświadczających tego
on tymczasem… I smażone nietoperze które tam sprzedają
spadające z kijków, tak, że groźba twojej modlitwy zwija się…
Inni ludzie… błysk
ogród czy patroszysz
i martwa powłoka… Ślepy pies nadał tantiemy ekspresem…
pocieszenie w twoim idealnym smarze gramy nuklearny bank światowy tulipan
Korzystny dla przy nocnej przypince
ładowanie formaldehydu. stół oderwany od ciebie
Nagle i jesteśmy blisko
Wyszeptując korzeń kiedy myślisz
generator domy się cieszą oblepione wzrokiem
Zużyty stołek płonie gołębie z dachu
prowadzi traktor by zgnieść
Opuszczając stację Atocha zarażone
stalą wyboje śrubki
wszędzie studnie
obalony szczyt słabo oświetlony
pada strach na wróble Czas, postęp i zdrowy rozsądek
strajk sklepikarzy ciemna krew
żadnego lasu który możesz nazwać pijane zwoje
zupełnie nowa włoska fryzura…
Dziecko… lód spadający z przystani
Stulecie Zanim będziemy mogli
stary jeść
członkowie z ich podbródkami
tak wysoko w górze szczury
łagodzenie okrutnej dyskusji
mydliny malowane kąty
białe najbardziej powietrzny
okrycie kruk
a gdy nas region wziął z powrotem
ta osoba opuściła nas jak ptaki
to był kłak na świetle mijania
ponad zniesmaczonymi głowami, daleko w amnezję
bezterminowe przechowanie w domu ilości które może
zramolały burmistrz… wywyższanie pchły
obracamy się za tym
doświadczanie tego to nie jest wejście w
epileptyczny wybryk zmuszając bar
by przeniósł się na wyżyny chłostane falami
ponad jej drobiną, ona goniąca ciebie
i zemsta którą by dostał
ustanawiając obszar sępi
ponad wiejskim ochrona przed kaszlem
morderczy kwintet. Stacja zanieczyszczenia powietrza
czysty pierd genitalny entuzjastyczny ukłucie w palec u nogi album poważne wieczorne płomienie
jezioro nad twoim uściskiem osobowość
rozświetlona… ryk
Jesteś wyzwolony
włącznie z beczkami
głowa łabędzia leśnictwo
noc i gwiazdy rozchodzą się
To jest, powiedział
i śpiesząc pod obręcze
prawdopodobnych równań
absolutna breja właściwa
istota sieciowy sklep ściek otworzył im książki
Powódź zawlokła cię
Kaszlałem do okna
w minionym miesiącu: sok, wcześniej
jak przestoje mając opaść
brzoskwinie więcej
pięść
wyskoczył spodziewając się bydła
fałszywy ił towary z importu
przy następnej okazji
John Ashbery: „How Long Will I Be Able To Inhabit That Divine Sepulcher”, „Leaving The Atocha Station” from „The Tennis Court Oath”. Copyright © 1957, 1962 by John Ashbery. Tłumacz dziękuje za cenne wskazówki Rafałowi Wawrzyńczykowi.
(ur. 1927, zm. 2017) – poeta amerykański, czołowa – obok Franka O'Hary – postać kręgu nowojorskiego. Opublikował kilkadziesiąt tomów wierszy i zdobył niemal wszystkie najważniejsze amerykańskie nagrody poetyckie. W 1976 roku za zbiór „Self-Portrait in a Convex Mirror" został wyróżniony Pulitzerem, National Book Award oraz National Books Critics Circle Award. W Polsce znany i tłumaczony od lat 80., między innymi przez Bohdana Zadurę, Andrzeja Sosnowskiego, Piotra Sommera czy Jacka Gutorowa.
