fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Olga Hund
„Psy ras drobnych”, Korporacja Ha!art, Kraków 2018, 120 stron.

Zacznijmy od sprawy zasadniczej, czyli twojej bohaterki i narratorki – Olgi Hund. Wiele twoich czytelniczek (w tym ja) wzięło ją – bezwiednie i bezrefleksyjnie – za autorkę autobiograficznej prozy pt. „Psy ras drobnych”, utożsamiając ją z autorką tekstu. Kim jest Olga Hund? Albo inaczej: skąd wzięła się Olga Hund?

Olga Hund to pseudonim. Jest w dużej mierze mną, ale nie jest to stosunek 1:1. Jest też – jak mogę się domyślać – trochę tobą, trochę moją mamą, sąsiadką mojej mamy, twoją sąsiadką, koleżanką z podstawówki, panią z kiosku, w którym kupujesz szlugi. Jest smutną dziewczyną, której depresyjność osiągnęła stan krytyczny, wymagający hospitalizacji. Olga Hund to jedna z milionów, serio, milionów polskich kobiet cierpiących z powodu chorób duszy. Wymyśliłam tę bohaterkę, bo jak zakładasz zespół, to chcesz mu nadać nazwę, coś więcej niż Andrzej Frączysty Band czy Ensemble. Przynajmniej ja chcę. I wolałam, żeby nikt nie mógł sprawdzić, czy rzeczywiście byłam w szpitalu psychiatrycznym i czy „mówię prawdę”, czy tylko „jadę na modnym temacie”. To, czy ja byłam czy nie byłam w takim szpitalu, nie ma dla tej prozy żadnego znaczenia. To nie jest reportaż. Co więcej, jak już zmyślisz sobie bohaterkę, to ona może dużo więcej. Olga Hund robi rzeczy, których ja bym nie zrobiła, choć może bym chciała.

Kiedy pojawił się u ciebie pomysł na „Psy ras drobnych”? Z czego on wyniknął? Jak wyglądała i ile trwała twoja praca nad tą prozą?

„Psy ras drobnych” powstały z miliona zapisków w stu tysiącach zeszycików i piętnastu bilionach plików na komputerze. Te notatki, scenki, historie zapisywałam chyba przez kilka lat.  Rejestrowałam, nierzadko autoterapeutycznie, historie przemocy wobec kobiet, psychicznej i fizycznej. Systemowej, rodzinnej i partnerskiej, która sprawia, że ludzie robią rzeczy, których nie chcą, i zachowują się rozpaczliwie, w sposób, którego nie chcą. Chciałam uchwycić momenty, sytuacje, zdarzenia, w których, nawet nie tyle, że coś pęka, ile coś się po prostu z hukiem rozpierdala, i to nie jest skorupka, ale twoje serce, ciało i dusza. Z tego stosu zapisków o nieprzyznaniu renty, zasiłku, o biciu, poniżaniu, o pytaniu w kłótni czy dyskusji, czy mam – czy mamy – okres, powstały „Psy”. Duża w tym zasługa redaktorki Marty Syrwid, z którą wspólnie wybierałyśmy fragmenty chaotycznych notatek, mogące wybrzmieć dobrze jako powieść. To razem z Martą napisałyśmy tę książkę, choć jej nazwiska nie ma na okładce.

»Psy« powstały ze stosu zapisków o nieprzyznaniu renty, zasiłku, o biciu, poniżaniu, o pytaniu w kłótni czy dyskusji, czy mam – czy mamy – okres

„Gdyby nie papiery: dokumenty z domów dziecka, poprawczaków i więzień, wypisy ze szpitala, niebieskie karty i recepty; i gdyby nie ich drobne przedmioty: łyżka ze stołówki, modlitewnik, zdjęcie dwóch yorków wyszarpane z gazety, kaseta magnetofonowa z napisem »Matka« a na niej nagrane koronki do Matki Boskiej, wyprana siata reklamowa, złożona równo – nikt by nie pamiętał, że te kobiety, które dzisiaj są tutaj, w ogóle żyły” (s. 33). Stawia się tu wprost problem śladu po doświadczeniu takim jak to, które próbuje się wypowiedzieć w „Psach”. Czy ten aspekt był dla ciebie ważny w pracy nad książką?

Ślad po doświadczeniu szpitala psychiatrycznego zostaje w osobie, która w nim była – myślę – na zawsze. Jest to rzecz, o której czasem nie warto mówić, choć chciałabym, żeby było inaczej. Bohaterki książki, pacjentki szpitali psychiatrycznych, usłyszały, usłyszą pewnie nieraz, że są psychiczne, toksyczne. Usłyszą to też od osób bliskich, może nawet tych, przez które znalazły się w tym miejscu. To argument, z którym się nie da dyskutować, bo przecież „są dowody, wszyscy to wiedzą, nie rób scen”. Z tym trzeba sobie jakoś radzić, choć sama nie wiem jak. Ale w zacytowanym przez ciebie fragmencie chodziło mi o coś innego. O przedmioty, artefakty, totemy. Jak jesteś dzieckiem i wszystko idzie dobrze – albo półdobrze – to masz misia czy lalkę, czy autko, czy pluszową panterę, cokolwiek. Jest twoje i nie służy niczemu więcej. Bohaterki „Psów” też mają w życiu pozaszpitalnym, tym dorosłym, „swoje” przedmioty, ale są to patelnie do gotowania staremu, dezodorant, żeby mu pachniało, jak go weźmie na czułości, albo sukienka, żeby wstydu nie było, jak trzeba się na gościnie pokazać. A totemy, w które cholernie wierzę na poziomie psychologicznym i magicznym, to takie przedmioty, które nie służą nikomu poza tobą, są tylko twoje, tylko ciebie chronią i tylko tobie mają dawać radość. W książce chciałam pokazać właśnie te przedmioty, niepotrzebne, śmieszne, więzienne, które jednak dają bohaterkom poczucie podmiotowości. Jestem, mam.

Jaki jest twój stosunek do pisania w kontekście terapeutycznym?

Ludzie robią różne rzeczy, żeby się lepiej poczuć, ja też. Jedną z nich jest pisanie, choć nie powiedziałabym, że działa terapeutycznie czy uzdrawiająco, raczej pozwala mi rozładować napięcie, wyrzucić z siebie wkurw, którego nie umiem przekazać komuś na żywo, albo podobnie smutek. Doraźnie w stanach depresyjnych pomaga mi pisanie surrealistycznych bajek, w których obśmiewam to, co mnie zabolało. Ostatnio napisałam, tylko dla siebie, bajkę o zwierzętach, gdzie bliska mi do niedawna osoba, która powiedziała mi niedawno dużo przykrych rzeczy, była zającem-niedojdą, wyśmiewanym przez cały Las. Zwierzęta przygotowywały ważną dla Lasu uroczystość, a zając chodził i mówił te wszystkie rzeczy, które usłyszałam naprawdę: „Nie zgadzam się, żeby impreza odbyła się na tej polanie. Masz okres, że przychodzą ci do głowy takie pomysły?” albo: „Wiewiórko, nie rób scen. Jesteś toksyczną kobietą, na którą nigdy nie spojrzę w ten sposób. Podoba mi się ktoś inny, nie ty. Ty z tymi swoimi orzechami jesteś psychiczna”. Wciąż uważam, że jest to strasznie śmieszne. Ale „Psów” nie pisałam z powodów terapeutycznych. W książce chciałam pokazać nie siebie, ale problem szaleństwa i opresji, jest ona zdecydowanie bardziej sucha i sprawozdawcza, przedstawia już jakby przerobiony temat. No i są poetyckie emofragmenty, od tego nie umiem się odciąć, w nich to jestem chyba najbardziej ja.

W książce chciałam pokazać nie siebie, ale problem szaleństwa i opresji, jest ona zdecydowanie sucha i sprawozdawcza, przedstawia już jakby przerobiony temat

„Psy ras drobnych” składają się z krótkich rozdziałów-scen. Jakie znaczenie ma dla ciebie forma tej opowieści przypominająca galerię postaci?

Pierwsza wersja była dużo bardziej chaotyczna, dziwna, było w niej więcej mnie, którą na szczęście udało się wyrugować. Dzięki temu powstała książka o kobietach i o problemie, który nie jest jednostkowy. Galeria postaci w prozie usytuowanej w takim miejscu wydaje mi się czymś naturalnym, jeśli nie chce się pisać tylko o sobie. Opisałam różne kobiety, bo chciałam, żeby przemówiły, może pierwszy raz w życiu.

Narratorka mówi w pewnym fragmencie: „Nasze zajęcia to omamy, fobie i smutki”. Pojawia się też metafora szpitala jako „antyarki”. „Psy raz drobnych” to jednak także – ujawniający się gdzieniegdzie – specyficznego typu humor oparty stylistycznie o anegdotę lub fragment osobliwego dialogu. Czy to zamierzony przez ciebie efekt czy raczej coś, co punktowo i mimowolnie „wytrąca się” z takiej opowieści, jak twoja?

Rozmawiałam niedawno z koleżanką o tym, jak ważne dla nas w związkach, nie tylko partnerskich, jest poczucie humoru. I nie chodzi o opowiadanie sobie żartów o Masztalskim, ale takie porozumienie, że ktoś śmiesznie mówi, śmiesznie się ubrał, potknął, że ktoś się komuś podlizuje, przekręca słowa, beknął, że gruby pies idzie ulicą. Mój inny znajomy mówi na to „shit flow”. I taki rodzaj porozumienia pojawia się też w szpitalu, zresztą pewnie wszędzie, gdzie ludzie przebywają ze sobą dłużej, zamknięci. Odbiera go też, tak myślę, część czytelniczek i czytelników, mówiących, że książka jest zabawna. Gdyby nie było możliwości obśmiania lęków i smutków – obojętne, w szpitalu, czy na zewnątrz – gdyby nie było grubych psów i gdyby każdy mówił poprawną polszczyzną, to byłby to jednak strasznie zły świat.

Opresje – ekonomiczna, patriarchalna i wiele innych – zostają przez ciebie wprost nazwane jako źródło kryzysu twoich bohaterek. Co znaczą dla ciebie podstawowe w kontekście problemów, o których rozmawiamy, określenia „zdrowie psychiczne” i „choroba psychiczna”?

Nie wiem, co jest chorobą psychiczną, nie wiem też do końca, co jest zdrowiem. Czy mówienie komuś, że nie ma racji, bo ma okres, jest zdrowe? Czy pogląd, że nieumalowana kobieta „nie dba o siebie”, jest zdrowy? Czy płacenie 1300 zł miesięcznie za pełen etat jest zdrowe? Czy niszczenie niesprzedanych ubrań przez produkujące je firmy jest zdrowe? Czy przemoc domowa (fizyczna i psychiczna) jest zdrowa? Czy aresztowanie ludzi za wyrażanie poglądów jest zdrowe? Czy jeśli ktoś się na to wszystko wkurwi – to jest chory?

Olga Hund
„Psy ras drobnych”, Korporacja Ha!art, Kraków 2018, 120 stron.

Olga Hund
Urodzona w Małopolsce. W dzieciństwie jeździła na wakacje do Rabki i Krynicy Zdroju. Skończyła studia, ale nie pamięta co i kiedy, za to na pamięć zna całą Granicę Nałkowskiej i książkę o ziołach doniczkowych. W sercu ma czarne niebo, w domu – psa.
Andrzej Frączysty
redaktor „Małego Formatu".
redakcjaAndrzej Frączysty
korekta Karolina Wilamowska
POPRZEDNI

recenzja  

Czytanie non-fiction (5): Koszula z pokrzyw

— Paulina Małochleb

NASTĘPNY

recenzja  

Na skraju obłędu i trochę dalej

— Paweł Majewski