fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format
Okładka

Kasper Pfeifer

„Adblock”, Dom Literatury w Łodzi, Łódź, 2019.

W poszukiwaniu odpowiedniego rejestru – który rozumiem tutaj całkiem dobrodusznie jako miejsce wypowiedzi poetyckiej i jej dynamikę – Kasper Pfeifer w swoim tomie „Adblock” robi dokładnie to, czego żaden debiutant robić raczej nie powinien: nadbudowuje się na bardzo określonej i silnie skonwencjonalizowanej formie wypowiedzi poetyckiej. Dlaczego „raczej” nie powinien? Ano dlatego że to bardzo niebezpieczne. Jednak nie z uwagi na możliwy scenariusz epigoński (wbrew pozorom nie jest to wcale takie absurdalne, biorąc pod uwagę kariery smoleńskich trubadurów), bo o taką naiwną bezradność wobec „instytucji literatury” doktoranta śląskiej polonistyki nawet bym nie podejrzewał, lecz ze względu na jałowość poznawczą samej formuły pastiszu. Jako pierwsza nasuwająca się konwencja pastisz został przez kulturę literacką przełomu wieków nie tylko przemielony na nice, ale też spłaszczony i pozbawiony ładunku krytycznego, a to właśnie o taki jego wymiar onegdaj walczyli „przechwytujący” sytuacjoniści. Szczęśliwie, debiutant z Katowic ma wobec rycerskości, do której puszcza oczko, nieco inne plany.

Kiedy słońce wschodzi, Pfeifer – przebity szkiełkiem i mieczem – przywdziewa „szklącą się zbroję odcisk zawiszy”, aby sięgnąć w następnym ruchu do (trochę autoironicznej) gry z barokową, kwiecistą i historycznie spetryfikowaną tradycją poezji dworskiej: „słońce wschodzi więc jestem ranny / nie da się ukryć że szklisty” (pierwszy dystych otwierającego książkę wiersza „z poezji rycerskiej”). Trudno wyobrazić sobie mniej fortunną tradycję, która miałaby stanowić akuratny punkt odniesienia dla konceptualizacji meandrów permisywno-dekadenckiej atmosfery panującej w naszym półperyferyjnym, januszowym „wolnym rynku” anno domini 2019. Szczególnie, że blisko tutaj – pozostaję w sferze swobodnych intuicji – do mesjanistycznego etosu reżimowej grafomanii, reprodukowanej całkiem nieironicznie od kilku dobrych lat w ramach kulturalnej „dobrej zmiany”. Żywiołem Pfeifera pozostaje jednak dobrze zapoznana poetyka rozszerzonej, społecznej codzienności z całym wachlarzem ambiwalencji wyrazistego przecież podmiotu, który pod hologramem drzewa gdzieś na krzywo zrenderowanej symulacji łąki snuje refleksje o naturze późnej nowoczesności: „kto boksuje z etosem niech odpowie // czy byliśmy tymi co widzieli / czy botami otwartymi na oścież” („aleppo”). Nie ma tutaj miejsca na mitotwórcze ciągoty; związek „Adblocka” i topornej tradycji barokowej nie jest być może szczególnie ścisły, ale za to o wiele ciekawszy i bardziej zaczepny niż mogłoby się z pozoru wydawać.

Żywiołem Pfeifera pozostaje dobrze zapoznana poetyka rozszerzonej, społecznej codzienności z całym wachlarzem ambiwalencji wyrazistego przecież podmiotu

Ramy tego eposu są zatem odpowiednio skrojone pod doświadczenie egzystencjalne milenialsów i całej rzeczy kręcącej się ekstatjnie na prekarnej karuzeli, którą kieruje kapitał. O grze wspominam nieprzypadkowo, bowiem podstawowe napięcia debiutanckiego „Adblocka” odbywają się właśnie na poziomie negocjowania konwencji mówienia, przy czym nie chodzi o roztrząsanie żadnych „warunków możliwości” tych konwencji, ale o wypracowanie działającej – bogatej i przewrotnie uporządkowanej – formy mogącej w jakiś subwersywny sposób wypełnić tromtadracyjną, posthistoryczną nijakość późnego kapitalizmu i jego aparatów ujarzmienia. Swoją drogą: jeśli ktoś uważa, że przesadzam, pisząc w kontekście niszowej publikacji poetyckiej o krytycznym odzyskiwaniu aparatów ujarzmienia, niech przypomni sobie temperaturę sporów wokół sprawczości i polityczności tekstu, które w ostatnich latach przetaczały się przez młodą krytykę literacką w kilku przynajmniej odsłonach (debata zorganizowana niegdyś przez Biuro Literackie stanowiła chyba najlepsze podsumowanie tych dyskusji).

Rzecz zatem w dobraniu odpowiedniej strategii pisarskiej przeciwko takiej wersji poezji, która miałaby ucieleśniać albo reprezentować niewystarczalność (kolejno: doświadczenia, oglądu, świata, wreszcie samego języka) i na tej paraliżującej konstatacji poprzestawać. Innymi słowy, chodzi po prostu o zajęcie heterotopicznego miejsca wśród nieskończonych zwałów semiotycznego przepływu poza bezpiecznymi ramami „reprezentacjonizmu”. Paradoksalnie, pod tym względem ciekawym partnerem do dyskusji z Pfeiferem byłby Marcin Mokry ze swoim konceptualnym, oszczędnym artbookiem poetyckim „czytania. Pisma”. I chociaż Mokry zaproponował w debiucie zupełnie inną zasadę kompozycyjną dla przechwyconych tekstów, z Pfeiferem łączy go silna potrzeba wynalezienia takiego sposobu mówienia, który zdawałby sprawę z dynamiki dzisiejszego doświadczenia egzystencjalnego.

*

Jeśli (nasza) epoka rzeczywiście nie ma żadnego konkretnego charakteru – w dobrze trzymającym się spektaklu przecież „zawsze jest dzisiaj” – najlepiej mówić o jej stylu. Dlatego też na potrzeby niniejszego omówienia zakładam (pewnie naiwnie, ale wcale mnie to nie martwi), że „prawda” – jakkolwiek szczątkowa – o tym doświadczeniu albo dzieje się na powierzchni, albo w ogóle jej nie ma, tak jak w intrygujących pod względem konstrukcyjnym „pątnikach”, który to wiersz dla wygody czytelnika przytaczam w całości:

szliśmy myśląc o lamencie władnym by lepić typów z woli lecz ten który szedł
płazem chcąc widzieć więcej skleił z tematem pieśń pod którą kitrałem ironię

krzycząc do autorów nauczań miękłem zamykając się w żołnierskim słowie
szliśmy zauroczeni bezczelną pustką utrzymaną w mowie

Taka właśnie, zawstydzająco prosta, jest stawka. Nic dziwnego, że zbroja, w której do świata wychodzi podmiot tych wierszy, to tak naprawdę kruchy, szklany pozór: „niepewność zastępuje ci szkiełko gdy oko pęka niby wyświetlacz” („typie”). Zresztą motyw szklistości, rozumianej jako „naoczna” przejrzystość, pojawia się w „Adblocku” regularnie – zazwyczaj w postaci niewyraźnej, ale jednak znaczącej instancji zapośredniczającej dostęp podmiotu do siebie i rzeczywistości (z tekstu „blue screen”: „biłem się z tobą na łamach kantylen / ucząc się jak być sobą w ciągłości wejścia”). W mechanizmie tej mediatyzacji nie ma jednak, szczęśliwie, żadnego filozoficznego nadmiaru, który kierowałby refleksję właśnie w jeden albo drugi brzeg wspomnianego paradygmatu reprezentacjonistycznego. Symulakralny impuls ustawia tom Pfeifera raczej w ideowej bliskości z innymi społecznie wyczulonymi zbiorami sprzed kilku lat, które ochoczo problematyzowały to pośrednictwo sieci i symulacyjną hiperrzeczywistość, ale właśnie poza jałowym pytaniem o ontologiczną nie-moc albo nie-przystawalność języka wobec tej ostatniej („Stacja wieży ciśnień” Dawida Mateusza, „Pamięć zewnętrzna” Radosława Jurczaka czy trochę zapomniany „Product placement” Rafała Różewicza).

Zbroja, w której do świata wychodzi podmiot tych wierszy, to tak naprawdę kruchy, szklany pozór

Wróćmy tymczasem do samej formy „Adblocka” i jej powinności. Skoro epos stanowi w debiutanckiej książce Pfeifera „mocną” formę wyjściową – można sobie wyobrazić blichtr rycerskiej, szklanej zbroi z okładki autorstwa Grzegorza Fijasa – to przyjmuję ją z całym dobrodziejstwem inwentarza. Składają się nań wszystkie te pocieszne, archaiczne kantyleny, kordiały, żaboty, tonsury i seraje, niemniej najważniejszy jest sposób, w jaki wybrana forma będzie (tak, w pojedynku na kopie) rezonować i reagować w konfrontacyjnym klinczu z porzygiem płaskich, „szklistych” ekranów i kwaśnym deszczem z cyfrowej chmury, które w codziennym doświadczeniu ryją nam wszystkim banię. Trzeba przyznać, że trzyma się ta forma całkiem nieźle.

Archaizacja wypowiedzi, już to przez tradycyjną, ale całkiem oszczędnie uruchamianą inwersję, już to przez retardacyjne użycie imiesłowów (głównie czasownikowych i przysłówkowych) pozwala Pfeiferowi na ciekawe – i bardzo też, jak by nie było, „warsztatowe”, do czego wrócę później – rozciągnięcie frazy. Szczęśliwie, Pfeifer narzuca sobie jednak pewien reżim i nie wyzyskuje jej w przesadny sposób: „w tabelce nowe mody rozkminię naprędce / wzrok wbijając w ikonę piękniejszego oka” („internet explorer”). Dzięki temu autorefleksyjny ruch podmiotu spełnia się w akuratnym – mówimy przecież o poezji dworskiej – bo trochę kabaretowym, a trochę ceremonialnym żywiole: „po słowie wybuchnę i uklęknę na mowie” (wciąż „internet explorer”). Wybrzmiewa zatem z całą kabaretowo-ceremonialną mocą, szczególnie, gdy ogrywany jest przez zgrabne, dynamiczne konstrukcje anaforyczne:

(…)
polewałem wam gdyście nieśli na tarczach myśl
biorąc mnie na dłoń jak to miasto

co mnie najpiękniej przyjęło gdy szukałem wiktu
co mnie najpiękniej rzuciło gdy odnalazłem mit

polewałem wam wiedząc że powinienem polać siostrze
(…)
(„derby śląska”)

Repetycja – zazwyczaj bardzo odautorska, związana z bezpośrednio mówiącym – jest zresztą, obok peryfrazy i retardacji, jednym z ulubionych nośników Pfeiferowskiego wiersza i to przede wszystkim na tym poetologicznym poziomie spełnia się bliskość „Adblocka” z rycerskością jako mniejszą, narkotycznie wykręconą wersją eposu. Doświadczenie egzystencjalne odbywa się w tomie katowickiego autora bez tego beznadziejnie tragicznego, wybrakowanego przekąsu, do którego czytelnicy polskiej poezji mogli się już na przestrzeni ostatniej dekady mocno przyzwyczaić. Fiksacja na paraliżujących niemożliwościach, chociaż coraz bardziej odchodząca do krytycznoliterackiego lamusa z przełomu wieku, wciąż ma się nieźle wśród części roczników dziewięćdziesiątych (przypomnijmy sobie całkiem żywo komentowane tomy Urszuli Kulbackiej). Z kolei ironia – ten największy sprzymierzeniec asekuracji, który też zdążył już czytelników nieźle wymęczyć – w „Adblocku” nie stanowi „po prostu” zgrywy, jest lekka i nie ma w niej przesadnej goryczy. I chociaż refleksje Pfeifera są zazwyczaj mocno, powiedzmy, ambiwalentne, w melodyjnym, cyfrowo-trubadurskim tonie jego wierszy da się wyczuć dużo figlarnej zabawy: „gościu / coś oniegdaj zwłokę palił / na górze zbaraż dziś rzucasz oskarżenie” („kategoria: zamki krzyżowców”).

Doświadczenie egzystencjalne odbywa się tutaj bez beznadziejnie tragicznego, wybrakowanego przekąsu, do którego czytelnicy polskiej poezji mogli się już na przestrzeni ostatniej dekady mocno przyzwyczaić

Mimo że bardziej bądź mniej intensywna hiperbolizacja na gruncie samej organizacji syntaktycznej tekstu ostatnio w młodej poezji powraca – żeby wspomnieć o ostentacyjnie niedbałych, logoreicznych „Dziurach w policzkach” Michała Szymaniaka, rozwścieczonym „Hejcie i innych bangierach” Justyny Kulikowskiej czy, szczególnie, wirtuozerskim „Rancie” Michała Prankego – to jednak stosunkowo rzadko uruchamiana jest w tak ścisłej, zależnościowej przyległości gatunkowej. O ile wspomniany Pranke ze swoim niedawnym „Rantem” – oczywiście niezasłużenie przemilczanym – doprowadził własną frazę do celowej nadrealistycznej albo onirycznej przesady, o tyle Pfeifer w „Adblocku” trzyma osławioną uzdę narracji pewnie, nie pozwalając sobie na utratę pisarskiej kontroli. I chociaż te dwa tomy bardzo dużo dzieli, mają jednak wspólny impuls wyraźnej konwencji mówienia. U Prankego dominuje zgrabny koncepcyjnie, kolisto-sferyczny ruch języka wokół jakiegoś (egzystencjalnego) rdzenia, podczas gdy prymarnym żywiołem Pfeifera pozostaje raczej posępnie sprofilowany (i właśnie przez tę ambiwalencję ciekawy) pastisz. Jak zostało wspomniane wcześniej, autor „Ablocka” mocno przywiązany jest do tradycyjnie rozumianego „warsztatu” – teksty pomieszczone w tej krótkiej książce są starannie wykończone, niemalże wycyzelowane, ceremonialne, ale kontrowane też przez kabaretowy, autoironiczny suplement. Zresztą nic dziwnego, skoro pierwsze wersje tych wierszy można znaleźć w jednym z almanachów z Połowu Biura Literackiego, wydanym już w 2013 roku. Na prace redakcyjne – najpewniej z cennym wsparciem Dawida Mateusza i Tomasza Bąka – było dużo czasu.

Jest też „Adblock” tomem bardzo „chłopięcym”, co nie może dziwić, kiedy naprzeciw rycerskości jako przewrotnie nieheroicznej postawie wobec świata wspomina się o etosie, eposie i księżniczkach: „jedno serce w kawalerce to tłum księżniczko / walka z wiatraczkiem odbitym w zbroi” („na wieży”). Uprzedzając ewentualne zastrzeżenia pod adresem „Adblocka” od razu uściślę, że w książce nie ma mowy o celebracji jakiekolwiek uprzedmiotowienia. Mam na myśli po prostu to, że chłopięcy podmiot Pfeifera, chociaż epokowo rozproszony, jest relatywnie silny i przywiązany do samego siebie. Mimo wszystko jednak ten mechanizm utożsamienia nie ma zawłaszczającego (przemocowego) charakteru: „a gdy wreszcie // uporałem się z królestwem odcisk puścił wody / wytrząsając z siebie moje imię szorstkie // brzmieniem przypominające głos siostry” („dobry polski hip-hop”). Mówiący ani nie przytłacza czytelnika swoją własną projekcją, ani nie okopuje się na żadnej mocnej, „samczej” pozycji, a przynajmniej ja nie odniosłem takiego wrażenia. Chłopięcość polega tutaj na łotrzykowskim, konfrontacyjnym podejściu do rzeczywistości – tylko tyle i aż tyle. I czego niby od liryki chcieć więcej? „Adblock” to ciekawy, soczysty debiut poetycki, kropka.

Okładka

Kasper Pfeifer

„Adblock”, Dom Literatury w Łodzi, Łódź, 2019.

Krzysztof Sztafa
(ur. 1991), krytyk literacki, publicysta, prozaik. Doktorant w Instytucie Badań Literackich PAN w ramach projektu „Humanistyka cyfrowa”. Publikuje w prasie i internecie. Stały współpracownik „Małego Formatu”. Mieszka w Warszawie
redakcjaPaulina Chorzewska
korekta Julia Lange
POPRZEDNI

recenzja  

Życie jako całość

— Łukasz Żurek

NASTĘPNY

varia poezja  

I love polish folklor so badly

— Antonina M. Tosiek