Krzysztof Sztafa: W Polsce Nick Srnicek – przez niektórych nazywany pieszczotliwie „Serniczek” – znany jest przede wszystkim jako współautor rozprawy „Wymyślając przyszłość” (wraz z Alexem Williamsem) oraz jeden z czołowych teoretyków akceleracjonizmu. Również z Williamsem wystosował w 2013 roku głośny manifest tego nurtu „#PRZYSPIESZ”. Został on przetłumaczony na język polski przez Piotra Płucienniczaka i opublikowany w „Nośniku”, piśmie niegdysiejszej Rozdzielczości Chleba. W opublikowanym po raz pierwszy w 2016 roku „Kapitalizmie platform” Srnicek pokazuje jednak nieco inne oblicze. Chciałem zapytać Cię o to, jak „umiejscowić” ten niedługi przecież esej w kontekście dotychczasowego dorobku kanadyjskiego badacza. Czy w stosunku do wydanej rok wcześniej „Wymyślając przyszłość” to strategiczny krok wstecz, pozwalający zrobić dwa kroki naprzód?
Andrzej Karalus: Faktycznie, w porównaniu z „Wymyślając przyszłość” jak i wcześniejszymi publikacjami Srnicka, widać zmianę tonacji, ograniczenie dawnych „spekulatywnych” ambicji oraz politycznej śmiałości. Zarówno manifest „#Accelerate” jak i późniejsza monografia to przykład nowoczesnej filozofii społeczno-politycznej. To próba diagnozy, jak i równocześnie propozycja radykalnej drogi wyjścia z impasu folk politics, horyzontalizmu i lokalizmu. Na tle tamtych publikacji „Kapitalizm platform” wygląda raczej skromnie. Dochodzi tam do zmiany zarówno na poziomie treści, jak i retoryki. Książka na niespełna stu kilku stronach próbuje dać obraz tego jak ewoluował późny kapitalizm po kryzysie naftowym lat 70. oraz dlaczego prawdopodobnie musiał wyłonić platformy cyfrowe jako najefektywniejszy sposób przechwytywania wartości dodatkowej. „Kapitalizm platform” mniej miejsca poświęca krytyce czy futurystycznej prognozie – raczej daje obraz pewnej dynamiki, antycypuje pewne trendy. Nie ma w nim jawnie akceleracjonistycznych wątków czy akcentów, są one jedynie delikatnie sugerowane w ostatnim paragrafie książki.
Kapitał-jako-pragnienie-jako-popęd-śmierci bezlitośnie mieli planetę i pcha ją w stronę nie-ludzkiej przyszłości
Żeby jednak w pełni odpowiedzieć na Twoje pytanie, wypadałoby „Kapitalizm platform” osadzić w nieco szerszym kontekście. Warto zatem nakreślić krótką intelektualną biografię Srnicka. Nick intelektualne ostrogi zdobywał na gruncie spekulatywnego realizmu oraz współpracując z grupą teoretyków skupioną wokół wydawnictw Urbanomic i Zero Books, Uprawiają oni coś, co można by nazwać brytyjską „teorią spekulatywno-kulturową”. To właśnie to specyficzne środowisko ukształtowało Nicka. Oczywisty wpływ wywarła też na poły już mityczna postać Nicka Landa, enfant terrible brytyjskiej akademii, oraz jego kolektywu CCRU. Land był spiritus movens pierwszej fali akceleracjonizmu. W latach 90tych, w serii prowokacyjnych artykułów zacierających granice między fikcją a teorią („Machinic Desire”, „Circuitries”, „Meltdown”, „Cybergothic”, „Cyberrevolution”, „Occultures”), zaproponował coś, co można nazwać libertariańską wersją akceleracjonizmu. W dużym skrócie da się ją podsumować tak: „spuszczony ze smyczy” Kapitał-jako-pragnienie-jako-popęd-śmierci bezlitośnie mieli planetę i pcha ją w stronę nie-ludzkiej przyszłości. Podejmowane przez ludzi próby okiełznania kosmicznego death drive (łącznie z alternatywami dla kapitalizmu typu komunizm czy socjalizm) są z góry skazane na niepowodzenie; kapitalizm skutecznie deterytorializuje i technicyzuje rzeczywistość oraz intensyfikuje procesy abstrakcji, a ludzka kultura powoli ulega likwidacji.
Moim zdaniem Srnicek wraz z Williamsem pisząc 8 lat temu swój słynny manifest podjęli rękawicę rzuconą przez Landa. W sensie politycznym ich akceleracjonizm był „lewicowy”. Wbrew dominującym na lewej stronie „krytycznym” dyskursom antymodernistycznym czy jawnie antyoświeceniowym, chce odzyskać orientację na przyszłość. Stworzyć kontrhegemonię, a nie jedynie mnożyć strategie oporu i reakcji. Ten apel o nowe futurystyczne imaginarium oraz zrewidowanie dominującej po lewej stronie technofobii to niewątpliwie wpływ Landa. Jednak Srnicek i Williams równocześnie zdystansowali się od jego a-humanizmu, czerpiącego perwersyjną jouissance z nachodzącej techno-cybernetycznej apokalipsy. Wydaje się, że te właśnie intelektualne źródła nadal w dużym stopniu określają zainteresowania Srnicka.
„Kapitalizm platform” jest zatem według mnie zarówno kontynuacją, jak i pewną modyfikacją: kontynuacją, gdyż jest, podobnie jak „#PRZYSPIESZ” czy „Wymyślając przyszłość”, krytycznym opisem pewnych długofalowych trajektorii. Bada genezę platform oraz jakie zagrożenia ze sobą niosą po to, by spróbować poddać je kontroli. Jest też w jakimś stopniu modyfikacją, zwłaszcza na poziomie stylu narracyjnego. Srnicek pisze zasadniczo typową książkę akademicką, ograniczając do minimum jednoznacznie normatywne deklaracje i postulaty znane z „Wymyślając przyszłość”, takie jak pełna automatyzacja pracy czy wprowadzenie dochodu podstawowego.
KS: Jak zatem Srnicek definiuje „platformy”? Kartkując tę książkę, można pomyśleć: kolejne krytyczne ujęcie kapitalizmu kognitywnego z jego globalnym trendem do dematerializacji i fragmentaryzacji pracy. Tymczasem, zdaje się, rozpoznania kanadyjskiego badacza pozwalają na mówienie o platformach również poza sektorem technologiczno-informatycznym.
AK: Prac traktujących o „kapitalizmie kognitywnym” czy „pracy niematerialnej” rzeczywiście powstało już sporo. Prace te dobrze nazywają pewne ogólne tendencje w gospodarkach wysokorozwiniętych; jednak, jak podkreśla Srnicek, często nie identyfikują poprawnie specyfiki nowego „reżimu akumulacji” i są zbyt jednostronne. Jak wspomniałem, Srnicek osadza swoją książkę o platformach w szerszym kontekście kryzysu kapitalizmu przemysłowego. Dzieje kapitalizmu to sinusoida kolejnych generowanych przezeń kryzysów oraz wyłaniania nowych sposobów radzenia sobie z tym kryzysem. Platformy powstały jako odpowiedź na kryzys kapitalizmu lat 70., bańkę dot.com lat 90tych oraz kryzys finansowy z 2008 (eufemistycznie nazywanym credit crunch). Naczelnym imperatywem kapitalizmu jest wzrost, logika akumulacji, która leży u podstaw każdej decyzji biznesowej; to z kolei wymusza ciągłą zmianę technologiczną. W tym sensie „Kapitalizm platform” to nie tyle kolejna glosa na temat nowej fazy kapitalizmu jako „gospodarki opartej na wiedzy”, lecz zwrócenie uwagi na to, że kapitalizm znalazł nowe źródło wartości (w oparciu o zmianę technologiczną), a mianowicie dane. Ekstrakcja i analiza danych nie tyle całkowicie zastępuje ekstrakcję „materialnych” surowców typu ropa, gaz, węgiel, stal czy koltan, co raczej stanowi w obliczu nadwyżki mocy produkcyjnych kapitalizmu (overcapacity) i spadku rentowności całego sektora przemysłowego najważniejsze źródło wartości dodatkowej. Platformy Srnicek definiuje jako „cyfrowe infrastruktury, które umożliwiają interakcję dwóm lub więcej grupom”. Platformy są pośrednikami między różnymi grupami użytkowników, rejestrując, przechowując i wykorzystując dane uzyskane od swoich klientów do szeregu zadań optymalizacyjno-gospodarczych, dając użytkującym je podmiotom przewagę konkurencyjną.
Srnicek bada kapitalizm platform i społeczeństwo informacyjne przez pryzmat swoistej dialektyki ciągłości i zerwania, a nie całkowitej zmiany paradygmatu
Platformy są zasadniczo „infrastrukturami cyfrowymi”, ale ich specyfikę oddaje nie tyle iluzja „dematerializacji kapitału”, co raczej to, że są nowym przejawem walki o uzyskanie monopolu i dostępu do tych danych, do których nie ma jeszcze dostępu konkurencja. Dlatego np. Facebook inwestuje w technologie AI (chatboty): przewiduje bowiem to, że ten sposób komunikacji z systemami typu smart (jak np. smart home) będzie za niedługo preferowany. Platformy nie muszą koniecznie być ograniczone do mediów społecznościowych czy komunikacji międzyludzkiej (przykładem Internet rzeczy), ale jednak niemal wszystkie wykorzystują aplikacje bądź są wspomagane Internetowo, gdyż jest to najbardziej efektywny sposób pozyskiwania i przechowywania danych.
KS: Dane stają się zatem coraz bardziej kluczowym „surowcem” dla maszyny kapitału i otwierają przed nim szereg możliwości, jeśli idzie o dalsze funkcjonowanie. Jaką pozycję w tym kontekście zajmuje praca? Czy spojrzenie Srnicka oferuje nam jakieś nowe ujęcie siły roboczej oraz pracy najemnej? Czy też jest raczej swoistą „cyfrową aktualizacją” fabryki społecznej, w której czas pracy i nie-pracy ulega dalszemu zatarciu, a globalny kognitariat funkcjonuje w trybie ciągłej produktywności?
AK: Nie mamy tu do czynienia z jakimś zasadniczo nowym ujęciem czy radykalnie nową perspektywą. Srnicek właściwie powtarza tezę o tzw. „realnej subsumpcji życia pod (cyfrowy) kapitał”, czy też, jak trafnie sugerujesz, „aktualizuje” starą tezę Mario Trontiego o przekształceniu społeczeństwa w „fabrykę”, gdzie każdy aspekt życia społecznego (łącznie ze snem, jak sugeruje znana książka Crary’ego „24/7. Późny kapitalizm i koniec snu”) zostaje wprzęgnięty w proces wytwarzania wartości dodatkowej, akumulacji kapitału. Srnicek jednak nie używa tutaj pojęcia kognitariat, jak też jest dość ostrożny w używaniu pojęcia „pracy niematerialnej”, którym posługiwali się m.in. Lazzarato, Hardt czy Negri. O ile afekty, informacja i dane stają się coraz istotniejszym źródłem wartości, o tyle teza ta, jak już wspominałem, często zdaje się (zapewne wbrew intencjom wielu badaczy) sugerować wejście w zupełnie nową fazę rozwoju społeczno-ekonomicznego, gdzie dochodzi do nieodwracalnej „dematerializacji” i „informatyzacji” kapitalizmu, a co samo w sobie jest raczej ideologią właściwą dla Silicon Valley. Srnicek, podobnie jak np. Stephan Fuchs, bada „kapitalizm platform” i „społeczeństwo informacyjne” przez pryzmat swoistej dialektyki ciągłości i zerwania, a nie całkowitej zmiany paradygmatu.
KS: To wróćmy do samych platform, bo coś nie daje mi spokoju w kontekście tego myślenia rozpiętego między biegunami ciągłości-zerwania i całościowych przemian. Jak wspominałeś wcześniej, te infrastruktury umożliwiają interakcję między pewnymi grupami. Jednocześnie jednak to pośrednictwo w istotny sposób zmienia bądź też narusza dotychczasową relację między tymi grupami, prawda? Czy zatem takie platformy jak Uber czy Airbnb, przez Srnicka nazywane lean platforms, działające w oparciu o model „hiper-outsourcingu”, po prostu doprowadzają do logicznej konsekwencji elastyczny etos „późnego kapitalizmu” i już? Jak zauważa Srnicek, Uber jako największa firma przewozowa nie posiada ani jednej taksówki, a Airbnb jako globalny landlord ani jednej nieruchomości. Pozostaje w nich samo „ekstrakcyjne minimum”, pozwalające wydobyć rentę. Wraz z przekształceniami rynku, jakie wprowadzają tego typu platformy, cała rzeczywistość społeczna – a w tym także nasze formy współbycia – muszą ulec znaczącym zmianom, prawda? Gdy zaczynamy mówić o platformach, jest w koncepcji „społecznej fabryki” coś, co zostawia mnie z pewnym poznawczym niedosytem. Może partnerem do dyskusji z Srnickiem mógłby być ktoś taki jak właśnie Lazzarato, który obok pojęcia „pracy niematerialnej” – rzeczywiście nieco może trochę śliskiego w kontekście ideologii Silicon Valley – rozwijał za Felixem Guattarim maszynocentryczne ujęcie kapitalizmu. W świetle tego platformy cyfrowe byłyby właśnie pewnymi maszynami, modulującymi naszą rzeczywistość społeczną i formy życia, odkształcającymi je w zgodzie ze swoją towarową specyfiką.
AK: Jeszcze jedno zastrzeżenie odnośnie do zagadnienia ciągłości-zerwania: jeśli Srnicek twierdzi, że mamy do czynienia z pewną ciągłością, to ma przez to na myśli to, że mechanizm funkcjonowania kapitalizmu ery platform zasadniczo się nie zmienił w porównaniu z okresami wcześniejszymi. Jego uwagę należy rozumieć jako krytykę współczesnego wariantu „ideologii kalifornijskiej”, która rozwinęła się jeszcze przed krachem bańki dot.com. Był to właściwie techno-ideologiczny wariant libertarianizmu wyrosłego na gruncie venture capitalism, wieszczący schyłek scentralizowanej władzy państwowej i nieuchronne zastąpienie jej przez luźne agregaty połączonych sieciowo jednostek, tworzących wirtualne autonomiczne (samozarządzające się) post-wspólnoty. Już w latach 90tych argumentowano, że to neoliberalny amerykańskocentryczny fantazmat, sfunkcjonalizowany do interesów gigantów technologicznych, ideologiczne zaplecze wyłaniających się nowych form władzy, ugruntowujące nową stratyfikację społeczną (pojawiła się wtedy m.in. nowoczesna transnarodowa klasa kreatywna, skupiająca programistów, inżynierów oprogramowania i deweloperów IT, tzw. „cyfrowa bohema”).
Co do porównania platform z „fabrykami społecznymi” to myślę, że Srnicek absolutnie zgodziłby się z tym, o czym mówisz. Oczywiste jest, że infrastruktury informatyczne czy też w ogóle wszelkie usprawnienia technologiczne zmieniając gospodarkę nieuchronnie wstrząsają krajobrazem politycznym i społecznym. O tym m.in. mówią społeczne studia nad technologią, gdzie zmiana technologiczna jest konceptualizowana wprost jako zmiana polityczna, społeczna i ekonomiczna (właściwie wymiary te są dla STS rozróżniane sztucznie, raczej należałoby mówić o wiązaniu w sieci czy asamblaże rozmaitych aktorów czy też aktantów, o generowanie pewnych efektów przez jedną monistyczną płaszczyznę). Warto w tym kontekście wspomnieć np. interesującą książkę Levinsona „The Box” o tym, jaką rolę w zmniejszeniu kosztów przewozu frachtowego, powstaniu zglobalizowanego handlu, a przy tym w drastycznym zmniejszeniu zatrudnienia u dokerów i deunionizacji tej grupy zawodowej odegrał wydawałoby się z pozoru niewinny kontener okrętowy oraz zautomatyzowane systemy przeładunkowe (o konsekwencjach społecznych tego procesu traktuje drugi sezon serialu „The Wire”). Wielu badaczy zwróciło uwagę, że życie w późnym kapitalizmie to, używając wiekowej już nomenklatury Habermasa, intensyfikacja procesów kolonizacji Lebensweltu (intersubiektywnie konstytuowanych form świata przeżywanego) przez dwa pozostałe subsystemy: gospodarczy (medium pieniądza) oraz biurokratyczno-administracyjny (państwowy); warto tu przypomnieć, że właściwym differentia specifica neoliberalizmu, o czym pisali zresztą Williams i Srnicek w „Wymyślając przyszłość”, jest nie tyle przeniesienie rozwiązań wolnorynkowych na niepodporządkowane dotychczas logice rynku sfery życia czy na procesy reprodukcji społecznej, lecz właśnie przydzielenie kluczowej roli państwu w tworzeniu iluzji „naturalnego, samopodtrzymującego się rynku” oraz obrony interesów kapitału w sytuacjach kryzysowych.
Platformy można rozumieć jako cyfrową subsumpcję współdziałania, dzielenia się i towarzyskości
Ciekawa uwaga z tym „maszynocentrycznym” kapitalizmem… To sugestywna metafora. U Lazzarato, o ile pamiętam, „maszynowe zniewolenie” idzie dalej niż procesy dyscyplinującego upodmiotowienia w stylu Foucault, to „molekularyzacja” biologiczno-społecznego wymiaru życia, gdzie w proces waloryzacji wprzęgnięte zostają wszystkie subpodmiotowe potencjalności, energie, umiejętności. W „Signs and Machines” Lazzarato twierdzi wręcz, że w społeczeństwach kontroli „dywidua”, „podmiotowość”, to li tylko koło zębate, abstrakcyjna maszyna, ogniwo mechanicznego procesu, miejsce połączeń i rozłączeń szerszych przepływów komunikacyjnych, społecznych, ekonomicznych, politycznych… Tego typu analizy idą oczywiście dużo dalej niż Habermas. Krystian Szadkowski i Oskar Szwabowski piszą w kontekście edukacji wyższej wprost o „edu-factory”, uniwersytecie jako fabryce wytwarzania wiedzy, elemencie reprodukcji kapitalistycznych stosunków społecznych, jak i miejscu manifestacji oporu i sprzeciwu pracowników-robotników nauki. Dean, Virno czy Fisher a propos kapitalizmu komunikacyjnego pisali o tym, że właściwie to nie my mamy dostęp do nieskończonych przestrzeni Internetu, lecz na odwrót, to cyberprzestrzeń ma nieograniczony dostęp do naszej uwagi, umysłów i emocji. Sowa i Wolański pisali o realnym „podporządkowaniu” sportu itd. Sam Srnicek nie werbalizuje zagadnienia platform tak jak robi to np. Lazzarato, ale myślę że platformy można rozumieć jako cyfrową subsumpcję współdziałania, dzielenia się i towarzyskości. Właściwe pytanie obecnie brzmi, co z tym przysłowiowym „fantem” zrobić. Moim zdaniem warto tutaj zaznaczyć, bo dotąd się to nie pojawiło w naszej rozmowie, że zagadnienie kapitalizmu platform jest ściśle związane z zagadnieniem ekonomii współdzielenia, a to z kolei z pytaniem czy platformy muszą być formą ekstrakcji renty czy też drzemie w nich politycznie subwersywna możliwość wytworzenia nowych form współpracy czy też „uwspólnienia” społecznie generowanych danych i informacji. Srnicek niejako mimochodem wspomina o zagadnieniu platform kooperatywnych, ale wydaje się, że jest świadom olbrzymich trudności wiążących się z „uspołecznieniem intelektu powszechnego”, używając wyrażenia Zygmuntowskiego.
KS: No właśnie: czy w świetle całej tej fatalnej totalności, o której mówisz, ekonomia współdzielenia ma jeszcze jakiś emancypacyjny potencjał? Dzisiaj zdaje się, że wysuwane tu i ówdzie postulaty kolektywizacji czy uspołecznienia platform to głównie takie ćwiczenie politycznej wyobraźni.
AS: Podzielam tutaj Twój sceptycyzm, ale warto to nieco rozwinąć. Zagadnienie „społeczeństwo współpracy” jest oczywiście szersze niż „kapitalizm platform”, który jest nazwą na specyficzny sposób funkcjonowania późnokapitalistycznej gospodarki, ale nie obejmuje wszystkich zmian zachodzących w sferze kultury czy społecznej związanych z zapośredniczaniem życia przez Internet. Ponownie upraszczając, można założyć, że w temacie „ekonomii współdzielenia” czy „społeczeństwa współpracy” wykształciły się dwie różne interpretacje, dwa polityczne „obozy” czy też sposoby myślenia. Nazwijmy je utopijnym oraz dystopijno-realistycznym. Pomińmy na razie społeczno-kulturowy wymiar „społeczeństwa współpracy”, funkcjonowanie „platformowych” organizacji non-profit, skupmy się na rynku oraz rynku pracy. Platformoentuzjaści, zwolennicy „gospodarki partnerskiej” (peer-to-peer economy) umożliwianej przez platformy, podkreślają pozytywne aspekty gospodarki współdzielenia, jak zwiększoną mobilność, większa wolność wyboru oraz uwolnienie innowacyjności i kreatywności. Gospodarka miała się przekształcić, gdyż w miejsce zarządzanych hierarchicznie firm i organizacji dominujących w krajach wysoko rozwiniętych miał wejść sam „rynek”, łańcuch bezpośrednich interakcji (transakcji kupna-sprzedaży) między sprzedawcami i nabywcami określonych produktów i usług. To z kolei miało sprzyjać większej autonomii agentów rynkowych, anulowaniu marnotrawstwa oraz ściślejszemu sparowaniu popytu i podaży. Realne płace osób oferujących usługi i towary najlepszej jakości też miały wzrosnąć (potrącone o opłatę operacyjną dla samych platform), gdyż Internet miał znacząco zredukować koszty transakcyjne oraz asymetrię informacji. Uzasadnienie opierało się na modelu paradoksalnej zawodności rynku w sytuacji doskonałej konkurencji, który opisał Akerloff w swoim słynnym artykule dotyczącym rynku aut używanych: ponieważ potencjalny nabywca nie jest w stanie stwierdzić czy ma do czynienia z wartościowym autem („peach”) czy gruchotem („lemon”), to sprzedawcy dobrych aut zaczną wycofywać towar z rynku, gdyż statystycznie częściej oferowana cena nabywcy oscylować będzie wokół ceny „rzęcha”, a nie auta wartościowego (klient będzie raczej skłonny do niwelowania ryzyka przepłacenia). Sygnalizowany tutaj problem zawodności rynku (rezultatem asymetrii jest ograniczenie satysfakcji klienta oraz przewaga towarów słabej jakości) rozwiązać miały właśnie informatyzacja i platformizacja ekonomii, systemy informacji zwrotnej oraz wiedza ekspercka oferowana przez konkretną platformę, zainteresowanej przekazaniem rzetelnej informacji dla potencjalnego klienta. Społeczeństwo sztywnie podzielone na producentów-pośredników-konsumentów miało się przekształcić w nieustannie fluktuujący zbiór prosumentów, jednostek wymieniających się w modelu peer-to-peer albo peer-to-business, gdzie dawne stałe formy zatrudnienia (teraz już rozumianego jako niewygodne „uwiązanie”) stają się przestarzałe i niepożądane.
Moim zdaniem interpretacja realistyczna czy wręcz dystopijna jest trafniejsza: w „ekonomii współdzielenia” nie udało się rozbić klasowego w istocie podziału na producentów wartości (wytwarzających dane, informacje, wiedzę) oraz tych, którzy czerpią z tego rentę. Podział klasowy nadal powiela najbardziej klasyczny schemat, gdzie przewagę ma „właściciel środków produkcji”, obecnie posiadacz praw własności do software’u albo hardware’u. Jeśli chodzi o konsekwencje dla rynku pracy, to interpretacja dystopijna traktuje „ekonomię współdzielenia” i tym samym „kapitalizm platform” jako końcowy etap erozji siły przetargowo-negocjacyjnej pracowników. Dawny proletariat przemysłowy ery fordyzmu został zastąpiony przez amorficzną massa damnata, anomijny agregat sfrustrowanych i znerwicowanych pracowników, którzy po prostu nie mieli wyjścia i w obliczu opisywanego przez Srnicka w pierwszym rozdziale długiego spowolnienia gospodarczego musieli zaakceptować pracę w niepełnym wymiarze godzin. W gospodarce na żądanie (on-demand economy) walczą o przetrwanie w skrajnie niestabilnych warunkach rynku mikrozleceń czy też mikrozadań (gig economy). Gospodarka mikrozleceniowa czy też na żądanie (którą oferują np. platformy typu TaskRabbit, Zaarly, Kitchensurfing, Postmates, Favor, Homejoy czy Handy) nie jest jedynie ułatwieniem „spontanicznej wymiany między użytkownikami”, lecz formą pobierania renty, etapem końcowym post-fordowskiej fragmentaryzacji świata pracy. W kapitalizmie platform gros zysku wędruje do ich właścicieli, dysponujących odpowiednimi patentami i prawem własności kodu, a pracownicy biorą udział w wyścigu do dna (race to the bottom). Najbardziej fundamentalny problem wszystkich teorii sprawiedliwości dystrybutywnej, czyli istnienie wyjściowych, niezasłużonych (przypadkowych) nierówności w dostępie do społecznie wytworzonego bogactwa, nie zostaje w „ekonomii współdzielenia” zniesiony. Dlatego Robert Reich, profesor Berkeley University, twierdzi, że ekonomię współdzielenia właściwie należałoby nazwać ekonomią dzielenia się ochłapami (share-the-scraps economy). Podkreśla się, że platformy komercyjne doprowadziły do urynkowienia i spieniężania zachowań dawniej traktowanych jako przejawy altruizmu bądź chęć niesienia pomocy: podwiezienie kolegi do pracy nie było wcześniej okazją do skasowania za to opłaty, podobnie zresztą jak przyjęcie znajomych na noc. Stąd zdaniem Jemielniaka i Przegalińskiej platformy typu lean jak Uber, Lyft czy Airbnb należałoby raczej nazwać przykładami „ekonomii niedzielenia”, gdyż wykorzystując spontaniczną skłonność do towarzyskości czy pomocy, koniec końców znacząco zmniejszają chęć do wchodzenia w tego typu interakcje, jeśli w grę nie wchodzi motywacja ekonomiczna.
W kapitalizmie platform dominują efekty sieci i ekonomia skali, przewagę mają podmioty dysponujące sprawniejszymi narzędziami analizy typu »big data«, a ich wyjściowej przewagi nie da się łatwo zniwelować
Platformy zmieniają sposób funkcjonowania gospodarki i prowadzą do oligopoli, gdzie „zwycięzca bierze (niemal) wszystko”. Srnicek podkreśla, że badając platformy da się też zauważyć pewne długookresowe tendencje. Przewagę konkurencyjną uzyskują firmy skuteczniej pozyskujące dane i pozycjonujące się jako gatekeeperzy, dojdzie też zapewne do upodobnienia się oferowanych usług oraz tworzenia zamkniętych ekosystemów dla klientów, uniemożliwiających bądź czyniących zbędnymi korzystanie z innych platform. To klasyczne tendencje monopolistyczne kapitalizmu, opisywane wcześniej w pracach Barana czy Sweezy’ego. Wydaje się, że alternatywą dla prywatnie kontrolowanych platform byłyby „kooperatywy platformowe”. Podobnie jak Srnicek, jestem jednak sceptycznie nastawiony odnośnie do ewentualnego sukcesu idei „spółdzielni platformowych”, opartych, powiedzmy, na „wspólnicach danych” bądź rozwijających formę „solidarności wpisanej w projekt” (solidarity by design). Po pierwsze, kooperatywy te nie są w stanie sprostać konkurencji ze strony techgigantów. W kapitalizmie platform dominują efekty sieci i ekonomia skali, przewagę mają podmioty dysponujące sprawniejszymi narzędziami analizy typu „big data”, a ich wyjściowej przewagi nie da się łatwo zniwelować, zatem pozostaje walka o rynek lokalny bądź specyficzne nisze. Po drugie, operując na silnie konkurencyjnym rynku nie mogą się same nie utowarowić. Po trzecie, o czym Srnicek akurat nie pisze, fundamentalnym problemem takich kooperatyw jest trudność w pozyskiwaniu kapitału na rozruch (firmy prywatne czy start up-y korzystają z funduszy venture capital czy form wsparcia oferowanych przez inkubatory przedsiębiorczości, które niechętnie wspierają kooperatywy). Pomysły typu venture commune Kleinera, gdzie zapleczem kapitałowym spółdzielni jest inna spółdzielnia, są na razie w powijakach i trudno ocenić ich szanse powodzenia na silnie zmonopolizowanym rynku. Te trudności w przezwyciężaniu tendencji monopolistycznych kapitalizmu platform są chyba przyczyną dla której na popularności zyskują idee dochodu podstawowego i pełnej gwarancji zatrudnienia. Co chyba najistotniejsze, pojawia się też paląca potrzeba modyfikacji pojęcia prawa własności intelektualnej oraz wypracowania nowej definicji własności wspólnej.
KS: Kiedy zatem mowa o możliwych kooperatywach bądź spółdzielniach platformowych, jakoś tylnymi drzwiami wraca problem „polityki folkowej”, o którą Srnicek i Williams kruszyli kopie już w „Wymyślając przyszłość”. Nazwij mnie człowiekiem małej wiary, ale strasznie trudno jest mi sobie wyobrazić, że wszystkie tendencje rozkładowe, jakie poprzez różnego rodzaju platformy odciskają się w polu społecznym, można odwrócić bądź spowolnić przez powoływanie – nazwijmy to – „cyfrowej kontrpubliczności”, skupionej wokół platform nieco „innych”. Rzecz bowiem mieści się w tym właśnie, prawda? W przechwytywaniu, przekierowywaniu logiki platformowej, aby służyły one wzmacnianiu dobra wspólnego, aby mogły uchylać się formom waloryzacji narzucanym arbitralnie przez „mielący planetę” kapitał. Wybacz mój defetyzm, po prostu trochę frustruje mnie, że książeczka Srniceka – tak przecież trafna, jeśli idzie o rozpoznania dotyczące tendencji we współczesnym kapitalizmie – zostawia mnie jednocześnie z dobrze znanym poczuciem niedosytu albo wręcz niepokoju.
AK: Jak już mówiłem, podzielam tu Twój sceptycyzm, zresztą Srnicek sam pisze, że „kooperatywy platformowe” to pomysł, który brzmi dobrze tylko na papierze. Sam też nie wiem czym byłyby czy też mogłyby być „platformy publiczne” o których pisze w końcowym fragmencie książki. Wydaje się, że chodzi mu o platformy powoływane do istnienia i w jakimś stopniu stymulowane przez kapitał państwowy. Może chodzi tu o coś na kształt „partnerstwa państwowo-społecznego”? Jeśli zgodzimy się za Mazzucato, że państwo nierzadko skuteczniej niż prywatni inwestorzy stymuluje rozwój technologiczny, inicjuje zmiany czy projekty długoterminowe oraz że w istocie reguluje rzekomo „spontanicznie” optymalizujące się rynki, to być może rzeczywiście warto zastanowić się nad „platformami publicznymi” jako nowym rodzajem dobra publicznego. To jednak tylko bardzo ogólnikowe spostrzeżenia, niejasne pomysły. Na razie zostaje pozostaje nam tylko opodatkowanie tech-gigantów, próba zwalczania tendencji monopolistycznych oraz walka z uchylaniem się od płacenia podatków czy ich obchodzeniem (tax evasion i tax dodging). Uczucie niedosytu jest zatem chyba nieuniknione (śmiech).
Filozof i socjolog, adiunkt na Wydziale Ekonomii i Zarządzania Politechniki Gdańskiej, tłumacz. Zajmuje się ekonomią polityczną (współczesne transformacje kapitalizmu, teorie wyzysku i sprawiedliwości dystrybutywnej, teoria zależności), filozofią społeczną i polityczną, teorią zmiany społecznej oraz epistemologią społeczną. Członek Fundacji Lipińskiego oraz inicjatywy Rethinking Economics. Członek redakcji czasopisma „Archiwum Historii Filozofii i Myśli Społecznej”, wydawanego przez IFiS PAN w Warszawie.
