Dla I.
Pierwszy poemat bez metafor
Bez obrazów
Nowych
Blaise Cendrars, „Tytuły”
w przekładzie Adama Ważyka
Pocałunek jest granicą, gdzie kończy się gra duchów, a zaczyna gra ciał.
Karol Irzykowski, „Dziesiąta Muza”
Mam wszystkie książki
o końcu sztuki,
których potrzebujesz
na sobotnie zajęcia,
jednak nie zdołam
odkopać ich na czas,
bo zbyt głęboko
pochowałem je zimą,
a muszę też trochę
pożyć z przechwyceniem,
awangardą, uwikłaniem
w płeć, seksem i śmiercią:
Tylko człowiek i ściana.
Od Wawelu wieje
śniegiem, dlatego
spotkanie jest dłuższe
i dziwniejsze.
Choćbyśmy
nie wiadomo ile razy
tam chodzili, idąc
ze wschodu na zachód,
za każdym razem mamy
dalej niż poprzednio.
Stoimy, pochyleni
nad gablotami
chroniącymi
przedmioty poukładane
w imię zdruzgotanej
logiki. Ktoś podpiera się
laską. Jesteśmy
spokojni.
Zachowujemy się
kulturalnie i nie
mówimy za szybko.
Stoimy w ciemnościach
i patrzymy. Nikt
nie zaczepił nas
po wykładzie. My też
nikogo nie
zaczepiliśmy. Mówiąc
trochę za szybko,
weszliśmy na ruchome
schody i prosto z ulicy
trafiliśmy tutaj.
Zastygliśmy w
bezruchu jak martwo
narodzone obrazy
albo walący się
w gruzy czas.
Pozostało
teoretyzowanie i
lakoniczne odrzucenie.
Wracamy do domu
i dokładniej go
przepatrujemy, pokój
po pokoju. Znajdujemy
walizkę, przetrząsamy
szafę, otwieramy
szuflady biurka.
Przechodzimy
przez korytarz
do łazienki, z której
kiedyś korzystaliśmy.
Potem kuchnia. Pusta
szklanka. Na lodówce
nie ma żadnej
przyklejonej kartki z
wiadomością,
którą nam przecież
obiecano. Co parę
kroków mówimy sobie,
że trzeba zrobić w tył
zwrot, ale przemy
naprzód, coraz
szybciej. Wszystko
to sprawia, że chcemy
być jak ta opróżniona
szklanka albo ten
człowiek, który
wymyśla podania
o końcu świata.
Walory i obligacje.
Idziemy przez rynki
i place, gdzie jest tłum,
który wie, jak być
tłumem. To jest nasza
prawda. Jesteśmy
u siebie. Myślimy
o naporze ciał
i skumulowanej masie.
Być tłumem to religia
sama w sobie,
niemająca związku
z tym, że komuś
przyszło do głowy
z jakiegoś powodu
świętować. Myślimy
o tłumach gnanych
gorączką,
rozlewających się
na boki. Jesteśmy
tłumem gnanym
gorączką. Próbujemy
się rozglądać, ale
nie jest to łatwe.
Poruszamy ramionami
i odwracamy się.
Dołączamy
do śródmiejskiej
części manifestacji
i słuchamy przez
chwilę, jak ktoś
przemawia na
zaimprowizowanej
platformie. Następnie
idziemy do pobliskiej
księgarni
i przechadzamy się
długimi alejkami,
w chłodzie i spokoju.
Do parku przychodzi się
po to, żeby zobaczyć
cienie drzew,
bez względu na to,
co je rzuca. Niektórzy
z nas przychodzą tutaj
tylko po to, żeby
zobaczyć drewnianego
psa. Dzisiaj nikt taki
jak na razie się
nie pojawił. Droga
skręca na zachód.
Opada nas drewniana
zwyczajność.
Nad drewnianym
jeziorkiem robi się
chłodno i ciemno.
Przyrodnik amator.
Idzie w naszą stronę,
po chwili staje
w drzwiach, czekając
na nasze pytania.
W tamte drewniane
noce wydawało się nam
czasem, że jest
o krok od powiedzenia
czegoś, urywka zdania,
który zakończy
wszystko między nami.
W oczach ma
to szkliste spojrzenie,
na ustach drewniany
uśmiech, drewniane
wyzwanie wobec
samego siebie,
chłopięce i straszne.
Galeria znajduje się
w starym budynku
przemysłowym
z windą ukrytą
w żelaznej konstrukcji,
wymagającą obsługi
przez istotę ludzką,
na pełny etat, zupełnie
jak w jakichś
niegdysiejszych
miastach
kapitalistycznych
i socjalistycznych.
Galeria pozostaje
otwarta. Obszar
napełniony mrokiem
jest przeraźliwie
sympatyczny. Za chwilę
ktoś zgasi światło
i pójdziemy do naszego
nowego lub starego
domu. Światło
w kilku oknach na tle
mrocznego nieba,
coś jak seria ujęć
pod różnymi kątami.
Wszystko wskazuje
na to, że czas
rzeczywisty jest
bez znaczenia,
co najwyżej kojarzy
nam się z naszą własną
matką w nocnej koszuli,
która czeka cierpliwie,
aż coś ją w końcu
wchłonie. Jakaś noc,
jakiś dzień, jakieś
cienie, które nawet my
jesteśmy w stanie
rozpoznać
z tej odległości.
Ukradkiem zerkam
na zegarek,
bez wahania
podchodzę do kasy
i kupuję normalny
bilet na jutro. Wracam
do zatłoczonego
holu i próbuję znaleźć
coś, na czym można
usiąść. Spuszczam
głowę, żeby pomyśleć,
zrobić unik przed tym
wszystkim, przed
nieustanną wrzawą
ludzi w bezruchu,
niosących
ze sobą zgiełk,
którego echo
odbijają ściany
i sufit. Kulę się.
Po chwili
moja twarz jaśnieje.
Zbieram się,
zamieniam słowo
z portierem
i wychodzę
na zewnątrz,
gdzie siadam
na kamieniu,
który widać
ze wszystkich okien,
żeby nabrać sił,
zanim jeszcze dziś
opiszę najpiękniejszą
chwilę w moim życiu,
wykuję na blachę
motta, by je powtarzać
latami, bo po to też są,
a przed nocą odkopię
te wszystkie książki
o końcu sztuki,
które były ci potrzebne
na sobotnie zajęcia.
[3 listopada 2022]
Tekst ukazał się dzięki wsparciu Funduszu Współpracy i Solidarności „Aktywni Naprzód” Fundacji Naprzód i transform!europe. transform!europe – Europejska Fundacja Polityczna – korzysta z dotacji Parlamentu Europejskiego.
Darek Foks „Pocałunek na placu Wolnica”, Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2022. Premiera: 26 listopada 2022.
(ur. 1966) – poeta, prozaik, filmowiec. Przygotowuje do druku książkę poetycką „Patriotka” oraz powieść „Wenus z Dessau”, które powinny ukazać się w przyszłym roku. Prezentowany we fragmentach wiersz powstał w ramach wieloletniego projektu badawczego „Przechwycenie i płeć” i w całości ukaże się niebawem nakładem Domu Literatury w Łodzi.