
Anne Carson „Dekreacja”, tłum. Maciej Topolski, Wydawnictwo Ossolineum, Wrocław 2024, s. 252.

The Last of Us II, producent: Naughty Dog, wydawca: Sony Interactive Entertainment (2020)

Jonathan Franzen, „Korekty”, tłum. Arkadiusz Nakoniecznik, Joanna Grabarek, wyd Sonia Draga, Warszawa 2016, s. 584.
W segmencie „Redakcja poleca” rozluźniamy krawaty, odwieszamy koszule, odpinamy mankiety i w zupełnie niezobowiązującym trybie opowiadamy o tym, co nas ostatnio zagrzało. Nie zakładamy, że muszą to być koniecznie rzeczy nowe, oryginalne czy jakoś wybitnie niszowe. Chcemy po prostu zdać sprawę z tego, czym po godzinach pokrzepia się redakcja „Małego Formatu”. Wszyscy jesteśmy ludźmi, mamy swoje małe przyjemności, ulegamy słabostkom, często kręcimy się bez konkretnego celu. A może właśnie o to chodzi – żeby pomotać się w kółko i nie wyciągać z tego na siłę żadnych wniosków.
Barbara Rojek: Jesteśmy w ciekawym momencie jeżeli chodzi o twórczość Anne Carson, bo niby już wszyscy wiemy, że jest ona ważna – wręcz już klasyczna na świecie. Mamy po polsku już jej trzy książki – to już nie byle co. Jednocześnie nadal ta poetyka chyba jest dla nas czymś świeżym – możemy się tym po polsku cieszyć jak nowym.
Z książkami Carson spędziłam sporo czasu przygotowując się do spotkania z Grzegorzem Jankowiczem i Maciejem Topolskim o tłumaczeniu „Dekreacji”. Niemal na samym początku tej książki czytelniczka natyka się na esej „Każde wyjście jest wejściem. Pochwała snu”. Przy pierwszej lekturze w tym momencie książki stwierdziłam, że – niech to szlag – no tak, rasowa intelektualistka-pisarka, po prostu pisze kolejny humanistyczny esej; czerpie z krynicy wielkiej kultury począwszy od Arystotelesa, zahacza o Keatsa i Kanta, dużo miejsca poświęca „Odysei”, niby mimochodem wtrąca coś o Elizabeth Bishop i Virginii Woolf, a znajdzie się i czas, żeby opowiedzieć swój sen z dzieciństwa. Oczywiście wszystko ahistorycznie, żeby pokazać te odwieczne, splatające się ze sobą linie wielkich toposów naszej kultury. Wkurzają mnie takie rodzyniaste eseje humanistyczne!
Natomiast, ostatecznie uważam, że tekst Carson nie jest tym – a na pewno nie tylko tym. Ta początkowa irytacja na esejowatości pozwoliła mi lepiej zrozumieć, że dla Carson sama forma literacka, która pozwala przeprowadzać połączenia między tematami, pojęciami czy postaciami jest przedmiotem zainteresowania. Dlatego chociażby ten esej nie jest autonomicznym dziełem, a elementem książki, w której eseje często okazują się być niewystarczające. Autorka wspiera się wierszami, rapsodami, odami, operami, które pozwalają jej zderzać poszczególne elementy rozmyślań, zachodzić je od różnych stron, podbijać sprzeczności. Dyscyplina myślenia ściera się z dyscypliną formalną, którą oczywiście najłatwiej dostrzec w poezji, ale która organizuje na jakimś poziomie wszystkie gatunki literackie.
Dla mnie jest to przede wszystkim próba refleksji nad związkiem dynamiki form z dynamiką myślenia. A, no i znajdziecie tam libretto do wyobrażonej opery o Simone Weil – a takich rzeczy nie znajduje się często.
Krzysztof Sztafa: Przeczytałem ostatnio „Mleczarza” Anny Burns, ale co z tego! O tej wspaniałej książce już tyle u nas napisano i powiedziano, że nie chce mi się dokładać do tego stosu. Na tym etapie recepcji pewnie i tak świadomie mniej bądź bardziej dublowałbym obce rozpoznania.
Mam za to do przekazania coś innego w tym naszym nowym, sympatycznym formacie redakcyjnych poleceń.
Otóż od lat długich marzę o graniu w gry.
O takim wielkim, prawdziwym, niepohamowanym i nałogowym giercowaniu, o upojnych wieczorach spędzanych z padem w ręce, o jedzeniu do tego chrupków serowych w dużych ilościach, o oszałamiająco wielkim ekranie, leżeniu przed nim bykiem na kanapie, o braniu urlopu na odkrywanie skrytek, na zdobywanie wszystkich dodatkowych achievementów, na testowanie różnych endingów.
Jakżebym chciał tego wszystkiego! Żeby ciemność mojej sypialni dziurawiły tylko ledowe lampki nowiutkiej konsoli, żeby mieć w niej zapełnioną pamięć i móc zappingować między różnymi gameplayami, żeby zasłony przy oknach mogły całkowicie odciąć mnie od świata w słoneczne wiosenne popołudnie.
Jest to moja wielka fantazja, której nigdy jednak nie zrealizuję. I pewnie dobrze, bo jak od domorosłych psychoanalityków wiadomo – fantazje są właśnie po to, żeby się nie spełniały.
Niemniej, bywa, że trochę jako gamer pożyję.
Tak też chciałem polecić najlepszą grę na świecie: serię The Last of Us. Żadna z niej nowinka, ale kto powiedział, że musi być na świeżo? To RPG z trzeciej osoby, osadzony w świecie po apokalipsie zombie – zresztą pewnie wszyscy oglądali serial, więc nie ma co tłumaczyć lore. Ze dwa tygodnie temu kolejny raz przeszedłem fabułę drugiej części, tym razem w trybie „przetrwanie” (czyli że trudne). I bawiłem się wspaniale. Seria oferuje idealny balans między opowiadaną historią i rzeczywistą rozgrywką – gra traktuje o relacjach, trudnych emocjach, niesprawiedliwym losie i odpierdalaniu głów zombiakom. To wspaniała metafora życia: chcielibyśmy kochać i być wrażliwi, ale świat ciągle zmusza nas, by łamać innym karki i taplać się w ich krwi. Chcielibyśmy grać serenady na gitarze i nad rozlewiskiem rzeki wypasać w spokoju owce, ale musimy szukać na śmietnikach i w zagrzybiałych piwnicach podstawowych surowców, bez których nie przetrwamy kolejnego dnia. W każdej rozterce Elly odnajdywałem swoje własne troski; w każdym burknięciu Abby rozpoznawałem swoją własną wściekłość. Na co? Na ludzi, na sploty okoliczności – na to, że jest jak jest. Że nie jestem synem właściciela wielkiej fabryki. Albo że chociaż nie odziedziczyłem po babci mieszkania w Warszawie. Płakałem i strzelałem z obiema bohaterkami, wzruszałem się z nimi, kibicowałem im. Były dzielne, a miały gorzej ode mnie. Nasza wspólna przygoda trwała czterdzieści pięć godzin. I bardzo żałuję, że mam ją już za sobą. No bo z grami chyba jest jednak inaczej niż z książkami – sławetne „kto czyta, żyje wielokrotnie” raczej nie ma tutaj zastosowania.
Właśnie przesiadam się do Callisto Protocol – już po godzinie spędzonej w tym ponurym survival-horrorze wiem, że w żaden sposób nie dorównuje on dziełu od Naughty Dog. Pewnie za chwilę to porzucę.
Jakub Nowacki: Kogo obchodzi moja niewczesna fascynacja pisarstwem Jonathana Franzena? Czuję się jak ktoś, kto w 2025 roku dowiaduje się o istnieniu Sonic Youth albo Radiohead, a potem opowiada o tym znajomym z wypiekami na twarzy. Znajomi uśmiechają się wyrozumiale, wyciągają z kieszeni kilka rozczarowujących zdań. Gdy mówię przypadkowo spotkanym przechodniom o moim zachwycie „Korektami”, powieścią sprzed bez mała ćwierćwiecza, spotykam się z podobnym odzewem.
Nie powiem, zdziwiło mnie, że na łąkach amerykańskiej postmoderny wyrosła koniczynka realizmu. Takiego wręcz rosyjskiego, w typie Czechowa, Turgieniewa. O to mi chodziło? A może o późną konstatację, że tylko trzecioosobowy wszechwiedzący narrator, tylko on może porwać nas do tańca? Że przeceniamy eksperyment, a nie doceniamy konstrukcji? Że powieść mieszczańska to najwyższe osiągnięcie burżuazji, wyraz jej geniuszu? Że Bourdieu – jak kiedyś genialnie żachnęła się Małgorzata Jacyno – był w istocie pisarzem realistycznym? Że można umiejętnie odsłaniać kolejne piętra ironii i nie wywrócić się, ustać ten skok, wylądować telemarkiem, zebrać same dwudziestki od sędziów, a potem popłynąć na ramionach kibiców w rozgwieżdżoną alpejską noc? Sam już nie wiem.
Po prostu przyjemnie jest trzymać w rękach przepastną powieść, pełną nieszczęśliwych postaci, z rozpisanymi na dziesiątki stron scenami zbiorowymi, intrygami rodzinnymi, w której pomiędzy jedną partią dialogową a drugą towarzyszymy bohaterom w ich rozpaczy. Zwykle po takie doznania trzeba było się głęboko cofać, zaglądać w trzewia wieku dziewiętnastego, a tu proszę, w rzeczywistości stosunkowo nieodległej, takiej z internetem i telefonami komórkowymi, porusza się zawodnik obdarzony flaubertowskim dryblingiem.
W „Korektach” jedna z postaci odkrywa cały tragizm swojej egzystencji podczas smażenia kiełbasek na grillu, czy to wystarczy? Pewnie nie. Chodzi mi jeszcze o to, że Franzen jest śmieszny. Śmiejemy się do rozpuku. Śmiejemy się, bo Franzen nie ma litości dla swoich bohaterów. Śmiejemy się, bo wszyscy są w tej prozie przerażający. Buffo! Potęga buffo!
No dobrze, już kończę. Dziękuję za uwagę! Cieszę się, że mogłem to wszystko powiedzieć, inaugurując wraz z Basią i Krzysiem rubrykę krótkich polecajek w „Małym Formacie”. Wiedza radosna! Brakowało takiej formuły. Zwykle piszę takie rzeczy na Twitterze (zapraszam), ale mam tam mniej znaków, i mniej czytelników, przeważnie spotykam się z jednym lub dwoma lajkami. Pozdrawiam moich followersów!

Anne Carson „Dekreacja”, tłum. Maciej Topolski, Wydawnictwo Ossolineum, Wrocław 2024, s. 252.

The Last of Us II, producent: Naughty Dog, wydawca: Sony Interactive Entertainment (2020)

Jonathan Franzen, „Korekty”, tłum. Arkadiusz Nakoniecznik, Joanna Grabarek, wyd Sonia Draga, Warszawa 2016, s. 584.
krytyczka literacka, redaktorka „Małego Formatu”. Studiuje filozofię i mieszka w Warszawie.
pisarz, okazjonalnie krytyk literacki. Autor powieści „Wielka radość w polskich domach” (WBPiCAK 2024) i monografii „Faza istnienia. Liryka Tomasza Pułki”, która ukaże się w Wydawnictwie IBL PAN. Redaktor „Małego Formatu”. Mieszka w Warszawie.
redaktor „Małego Formatu”. Ukończył scenariopisarstwo w Szkole Filmowej w Łodzi.
