fbpx
Logotyp magazynu Mały Format

Michał Szymaniak
„Dziury w policzkach”, WBPiCAK, Poznań 2018, 50 stron.

Pod­miot wier­szy skła­da­ją­cych się na książ­kę „Dziu­ry w po­licz­kach” pró­bu­je mówić o śmier­ci. Pró­bu­je w sen­sie do­słow­nym, bo zdaje się, że nie wie od czego za­cząć i gdzie skoń­czyć, do ja­kie­go re­je­stru się­gnąć, którą tra­dy­cję po­cią­gnąć do od­po­wie­dzial­no­ści za ża­ło­bę. Po­wta­rza gest Ta­de­usza Ró­że­wi­cza – jed­ne­go z pa­tro­nów książ­ki – który w tomie „Matka od­cho­dzi” ję­zy­ka dla opisu pust­ki po bli­skiej oso­bie szu­kał nie tylko w po­ezji, ale też w fo­to­gra­fiach ro­dzin­nych, dzien­ni­ku, pa­mięt­ni­ku swo­jej bo­ha­ter­ki czy wspo­mnie­nio­wym szki­cu au­tor­stwa brata Sta­ni­sła­wa. Ró­że­wicz wy­ko­rzy­stał tek­sty bę­dą­ce od­zwier­cie­dle­niem epoki, w któ­rej żył, świa­dec­twa zwy­kłej co­dzien­no­ści dwu­dzie­sto­wiecz­nej ro­dzi­ny. Szy­ma­niak kon­cept ten po­wta­rza, choć sięga po ga­tun­ki, o któ­rych autor „Nie­po­ko­ju” wy­ra­żał­by się za­pew­ne z dużą dozą dy­stan­su: do fil­mów, se­ria­li, gier kom­pu­te­ro­wych, po­rad­ni­ków, li­stów pi­sa­nych do mło­dzie­żo­wych gazet, rapu… Sło­wem: do po­pkul­tu­ry.

I to już wszyst­ko?

Takie wra­że­nie można wy­nieść z lek­tu­ry opu­bli­ko­wa­nej na ła­mach „Prze­kro­ju” noty kry­tycz­nej Mar­ci­na Or­liń­skie­go, za­ty­tu­ło­wa­nej „Ża­ło­ba jak w ko­mik­sie”. „»Dziu­ry w po­licz­kach« to […] coś w ro­dza­ju sza­lo­nej, po­no­wo­cze­snej mowy po­grze­bo­wej. Bo­ha­ter pró­bu­je za­ma­sko­wać śmierć, na­da­jąc jej nie­zbyt po­waż­ny, ale dzię­ki temu bar­dziej zno­śny kształt” – pisze Or­liń­ski. Chcia­ło­by się, jak w ko­mik­sie, po­wie­dzieć zwięź­le: „uch!”… Czy na­praw­dę w książ­ce Szy­ma­nia­ka nie kryje się nic wię­cej? Hasła „po­no­wo­cze­sność” i „iro­nia”, które stoją u pod­staw nie­mal każ­de­go współ­cze­sne­go pro­jek­tu li­te­rac­kie­go, dawno prze­sta­ły bu­dzić eks­cy­ta­cję. Ko­miks wier­szem, wiersz ko­mik­sem? – wszyst­ko to już było. Na szczę­ście Szy­ma­niak re­ali­zu­je nieco inne i, moim zda­niem, am­bit­niej­sze za­da­nie, niż chce to za­uwa­żyć Or­liń­ski (któ­re­go – jak sądzę – ogra­ni­czył „prze­kro­jo­wy” for­mat). Autor „Dziur w po­licz­kach” nie pró­bu­je nadać śmier­ci „bar­dziej zno­śne­go kształ­tu”. O stra­cie mówi nie po to, by ją oswo­ić (w każ­dym razie nie tylko po to), ale żeby ją po­głę­bić, by prze­kuć ją w śmierć do­stęp­ną czy­tel­ni­ko­wi. Ow­szem, w książ­ce obec­ny jest także aspekt au­to­te­ra­peu­tycz­ny, ale po­zo­sta­je on poza za­się­giem od­bior­cy.

Przede wszyst­kim tym, co „prze­pra­co­wu­je” pod­miot wier­szy Szy­ma­nia­ka, nie jest wy­łącz­nie stra­ta, ale też – a może zwłasz­cza – życie. Nie da się zresz­tą mówić o śmier­ci, po­mi­ja­jąc kon­kret­ne, jed­nost­ko­we życie czło­wie­ka: po­dob­ne próby mu­sia­ły­by za­wsze mieć cha­rak­ter teo­re­tycz­ny i abs­trak­cyj­ny. Osoby dra­ma­tu są zatem trzy (trzy życia): syn-pod­miot, matka i jej ukry­te alter ego su­per­sta­ra. Po­ja­wia się jesz­cze oj­ciec, ale jest on bo­ha­te­rem dru­go­pla­no­wym, któ­re­go obec­ność wię­cej mówi o zmar­łej matce i pod­mio­cie, niż o nim samym. To, co w wier­szach Szy­ma­nia­ka w isto­cie się wy­da­rza, co sta­no­wi o ich sile, to re­la­cje syn–matka/syn–su­per­sta­ra. Sto­su­nek pod­mio­tu do zmar­łej jest nie­jed­no­znacz­ny, jest jak ty­tu­ło­we dziu­ry w po­licz­kach. Pod tą me­ta­fo­rą kryją się prze­cież nie tylko bez­tro­skie do­łecz­ki, które można za­uwa­żyć na ro­ze­śmia­nych twa­rzach, ale też fre­ne­tycz­ny obraz roz­kła­du. Szy­ma­niak tytuł za­po­ży­czył z po­wie­ści „Dla­cze­go dziec­ko go­tu­je się w ma­ma­ły­dze?” Aglai Ve­te­ra­nyi. „Moja mama wy­ca­ło­wa­ła nam dziu­ry w po­licz­kach” – brzmi motto tomu. Ilu­stra­cja tyleż uro­cza, co na­tu­ra­li­stycz­na, ob­na­ża­ją­ca bez­względ­ną, upo­rczy­wą bru­tal­ność czu­ło­ści – nie­mal eks­ta­tycz­ną lub trans­gre­syj­ną, by ode­słać do choć­by myśli Geo­r­ges’a Ba­ta­il­le’a. Nie bez zna­cze­nia po­zo­sta­je też sama treść po­wie­ści, któ­rej bo­ha­ter­ka – przy­po­mnij­my – jest przez matkę zma­ni­pu­lo­wa­na; matka małej Ve­te­ra­nyi jest obiek­tem nie tylko gwał­tow­nej, za­zdro­snej mi­ło­ści córki, ale też katem, emo­cjo­nal­ną wam­pi­rzy­cą, usta­wicz­nie od­bie­ra­ją­cą dziec­ku pew­ność sie­bie.

Osoby dramatu są zatem trzy (trzy życia): syn-podmiot, matka i jej ukryte alter ego superstara

Tom „Matka od­cho­dzi” Ta­de­usza Ró­że­wi­cza mówił – le­piej lub go­rzej – nie tylko o tę­sk­no­cie, ale też o fe­no­me­nie ro­dzin­nym, jakim jest od­wró­ce­nie re­la­cji mię­dzy ro­dzi­cem a dziec­kiem, kiedy to po­tom­ko­wie przej­mu­ją rolę opie­ku­nów, zaj­mu­jąc się coraz mniej spraw­ny­mi matką i ojcem. Pod­mio­to­wi wier­szy Szy­ma­nia­ka sy­tu­acja ta jest jed­nak obca (po­ja­wia się bodaj tylko w, ską­d­inąd bar­dzo uda­nym, wier­szu „majt­ki trzy pary”). Volta po­le­ga tu na zgoła innym prze­rwa­niu cią­gło­ści, bliż­szym temu, które zna­leźć można w „Dla­cze­go dziec­ko go­tu­je się w ma­ma­ły­dze?”. Po­dob­nie jak w tomie Ró­że­wi­cza cho­dzi tu o wyj­ście ro­dzi­ca z roli. Matka z „Dziur w po­licz­kach” zrywa z po­wszech­nym wy­obra­że­niem o do­brej opie­kun­ce na wiele spo­so­bów: staje się – po­dług reguł psy­cho­ana­li­zy – obiek­tem ero­tycz­nym, jak w ob­da­rzo­nym nie­wy­szu­ka­ną siłą od­dzia­ły­wa­nia wier­szu „listy” ([1], s. 10)[1], au­to­ma­ty­zu­je samą sie­bie, jak w „pla­nach na dziś i jutro”, sięga raz za razem po al­ko­hol, wresz­cie – zmie­nia się w „su­per­sta­rą”.

Wszyst­kie te formy mają ze sobą mniej lub bar­dziej bez­po­śred­ni zwią­zek. So­ft­por­no­gra­ficz­ny wi­ze­ru­nek su­per­bo­ha­te­rek w la­tek­so­wych, ob­ci­słych stro­jach jest tu oczy­wi­sty, więc po­zo­sta­wię go bez zbęd­nych ko­men­ta­rzy i ob­wa­ro­wań. Zajmę się na­to­miast ob­ra­zem mat­ki-me­cha­ni­zmu, który wy­da­je mi się znacz­nie bar­dziej in­te­re­su­ją­cy. Su­per­sta­ra – po­stać z „se­ria­lo­we­go” cyklu wier­szy, który prze­wi­ja się przez cały tom i sta­no­wi jego kon­struk­cyj­ną oś – jest osobą jed­no­cze­śnie zwy­czaj­ną (robi za­ku­py i ka­nap­ki, ma swoje zmar­twie­nia) i nad­zwy­czaj­ną. Jej nad­zwy­czaj­ność ob­ja­wia się m.​in. w tym, że za­wsze się uśmie­cha, nigdy nie jest zmę­czo­na, nigdy nie na­rze­ka (po­tra­fi też na przy­kład latać, ale ten jej atut nie bę­dzie mnie tu zaj­mo­wać). Nie­trud­no za­uwa­żyć, że ab­so­lu­ty „za­wsze” i „nigdy” wiążą się z au­to­ma­ty­zmem dzia­ła­nia, z doj­mu­ją­cą pust­ką owych ge­stów, przy­wo­dzą­cych na myśl usta­wicz­ne, zme­cha­ni­zo­wa­ne wy­ca­ło­wy­wa­nie dzie­ciom dziur w po­licz­kach. Od­czu­cie to wzmac­nia się jesz­cze, gdy weź­mie się pod uwagę, że do prze­mia­ny w su­per­sta­rą nie­zbęd­ny oka­zu­je się znany z fil­mów o Su­per­ma­nie pier­wia­stek kryp­to­nit, który w tomie Szy­ma­nia­ka jest re­pre­zen­to­wa­ny po pro­stu przez al­ko­hol. A zatem: do „po­praw­ne­go” funk­cjo­no­wa­nia, zgod­ne­go z „prze­zna­cze­niem” mat­ki-me­cha­ni­zmu, bo­ha­ter­ka „Dziur w po­licz­kach” po­trze­bu­je bu­tel­ki:

fru­nie do kuch­ni cen­ty­me­try nad pod­ło­gą i widzi jak ko­tlet zwę­glo­ny

usu­szo­ny do­go­ry­wa na pa­tel­ni. zo­sta­ło nie­wie­le czasu zegar od­li­cza
już zaraz syn i jego oj­ciec wejdą głod­ni z py­ta­niem co dzi­siaj na obiad.
nie można po­zwo­lić by świat był tak za­gro­żo­ny dla­te­go su­per­sta­ra
wie co robić. lecz naj­pierw kryp­to­nit słod­ki kryp­to­nit który daje siłę.
po ze­tknię­ciu z kryp­to­ni­tem su­per­sta­ra zy­sku­je pe­le­ry­nę i ob­ci­sły
ko­stium su­per­bo­ha­ter­ki zy­sku­je umie­jęt­ność szyb­kie­go re­ago­wa­nia
w kry­zy­so­wych sy­tu­acjach […]

(SU­PER­STA­RA S01E­03, s. 14)

Superstara jest osobą jednocześnie zwyczajną (robi zakupy i kanapki, ma swoje zmartwienia) i nadzwyczajną

Wier­sze Szy­ma­nia­ka prze­ma­wia­ją do mnie nie dla­te­go, że ich pod­miot „mówi ję­zy­ka­mi”, że szuka formy, która po­mie­ści stra­tę (ta­kiej formy prze­cież nie ma!), ale dla­te­go, że po­trze­bę re­kom­pen­sa­ty pust­ki po śmier­ci bli­skiej osoby prze­ku­wa w re­kom­pen­sa­tę pust­ki po jej życiu; że do­strze­ga – w post­hu­ma­ni­stycz­ny spo­sób – zme­cha­ni­zo­wa­nie życia tam, gdzie mógł­by wedle wszel­kich praw ża­ło­by od­czu­wać (re)sen­ty­ment i ckli­wość. To wła­śnie tu leży siła „Dziur w po­licz­kach”. Kryje się ona w tym, że – chcąc mówić – pod­miot z prze­ra­że­niem zdaje sobie spra­wę, że nie tylko nie ma jak mówić, ale też: nie ma o czym mówić.

dro­gie bravo

moja mama nie żyje
i chciał­bym o tym na­pi­sać
lecz nie była ży­dów­ką
nie prze­ży­ła nawet wojny
co robić?

(„listy” [2], s. 21)

[1] W tomie znaj­du­ją się trzy utwo­ry pod tym ty­tu­łem, nu­me­ra­cja po­cho­dzi od au­to­ra re­cen­zji.

Michał Szymaniak
„Dziury w policzkach”, WBPiCAK, Poznań 2018, 50 stron.

Karol Po­rę­ba
re­dak­tor, kry­tyk li­te­rac­ki; sypia i jada we Wro­cła­wiu; pu­bli­ku­je; pisze wier­sze.
redakcjaAndrzej Frączysty
korekta Lidia Nowak
POPRZEDNI

recenzja  

Na skraju obłędu i trochę dalej

— Paweł Majewski

NASTĘPNY

recenzja  

Jerzy Nasierowski. Zombie polskiej literatury

— Piotr Seweryn Rosół