3.02.2020 r.
W końcu, pierwsza rozmowa rekrutacyjna od dłuższego czasu. Nie do wiary, że się dostałam do tego etapu. Wiem, że moje wyniki i moje cv nie jest najgorsze, ale i tak. Nie podjęłam żadnej pracy od kiedy wróciłam z work&travel na Florydzie w USA. Dużo zależy od tej pracy. Płaca byłaby najwyższą w moim życiu, a bardzo potrzebuje tych pieniędzy.
Mama podjęła decyzję o rozwodzie z ojcem, który od kiedy pamiętam terroryzował nas psychicznie w domu. Stosowana przemoc ekonomiczna całkowicie uzależniła mamę finansowo od ojca. Śmiech w biały dzień, to strasznie chore, że musi się u niego rozliczać z paragonami, nie ma dostępu do żadnego konta bankowego ani do gotówki w domu. W domu został z mamą jeszcze mój młodszy brat. M. , mimo 20lat zachowuje się nadal jak dzieciak. Całe życie pracował tylko u ojca, moja matka zresztą też nie ma za bardzo innego doświadczenia zawodowego. Wielokrotnie zmieniał szkołę, nie dziwię się, ciężko jest nie olewać szkoły kiedy ojciec ma wykształcenie za nic. Sama pamiętam jak w ostatnią gwiazdę przed moją wyprowadzką życzył mi bym mniej się uczyła, a więcej pracowała u niego w firmie i na jego gospodarstwie rolnym. Trzeba młodego wyciągnąć z domu, widzę jak go to niszczy. Mama ustaliła ze mną, że przy przeprowadzce we wrześniu nie mam szukać pokoju, a dwupokojowego mieszkania. Mam uszykować miejsce dla M. by mógł ze mną zamieszkać, gdy mama złoży papiery do sądu, by nie musiał siedzieć w tym piekle. Mama ma się wyprowadzić do swojego brata, przy nim będzie czuła się bezpieczniej. Wujek A. ma dużo znajomości, również wśród szemranych gości. Oczywiście gdy to od niej usłyszałam powiedziałam jej, że nie stać mnie na utrzymywanie mieszkania, zapewniła mnie, że będzie dopłacać to czego mi będzie brakowało do czynszu. Znalazłam mieszkanie i ścierałam się z nowym doświadczeniem samotnego mieszkania na wyjątkowo dużej przestrzeni.
Dzięki potencjalnym 12h zmianom mogłabym połączyć to ze studiami dziennymi na Wydziale Socjologii. Studia są dla mnie niesamowicie ważne, byłam pierwszą z mojego rodzeństwa, pierwszą osobą z najbliższej rodziny, która ukończyła studia. Nie chce przerywać mojej passy, najpierw magisterka potem doktorat jak się uda. Pierwszy raz pracowałabym na pełen etat, mam nadzieję, że uda mi się to połączyć ze studiami, obowiązkami domowymi i wspomaganiem mamy w obowiązkach domowych (nikt raczej jej nie pomoże w tej dziedzinie, ojciec nawet nie docenia takiego rodzaju pracy, a mój brat robi wszystko by jak najrzadziej i jak najkrócej być w domu).
Kiedy opowiadałam o tym, że się zgłosiłam mamie usłyszałam, że to niedobrze. Moja mama ogólnie ma tendencję do zamartwiania się i upupiania swoich dzieci. Moja babcia również się zmartwiła, jest dla mnie jak przyjaciółka, serdeczna przyjaciółka. Wie, że lubię się przepracowywać. Mama powiedziała, że ja wszystko biorę do siebie i wiem, że ma rację. I właśnie dlatego wybrałam tą pracę. Będąc operatorem numerów alarmowych mogłabym udoskonalić moje umiejętności komunikacyjne, byłabym zmuszona nauczyć się radzić sobie z emocjami. Poza świetnym podłożem do samorozwoju i pensją, dzięki której mogłabym utrzymać siebie, brata i mieszkanie, czuję że po prostu muszę. Mam, może głupie, ale poczucie realizacji misji. Moi przyjaciele mówią, że to świetnie, to rewelacyjna praca dla mnie. Trzeba być rzeczowym, konkretnym, odpornym na stres, bo od mojej sprawności będzie zależeć ratowanie życia i zdrowia człowieka. Szczerze, zdziwiły mnie takie opinie. Pamiętam jak jeszcze kilka lat temu siedziałam w szafie chowając się przed ojcem ze strachu nie potrafiąc podać nawet adresu dzwoniąc w ataku paniki na niebieską linię. Całe szczęście pół roku terapii dużo mi dało, na którą zresztą wrócę jak tylko będę miała na to budżet.
Jestem na miejscu, piękne Centrum Powiadamiania Ratunkowego, oh i ah. Strasznie dużo chętnych, w rekrutacji brało udział aż kilkanaście osób. Sam proces rekrutacji to arcydzieło. Wieloetapowe, złożone, dokładne i szczegółowe. Wszyscy wiedzą jak wygląda większość rozmów kwalifikacyjnych – gadanie o niczym. Tutaj sprawdzali wszystko, sprawdzali dokładnie te kompetencje, które zdają się niezbędne. Najpierw test z wiedzy o ustawie, później test z umiejętności szybkiego pisania i wyłapywania kluczowych informacji, kolejno testy psychologiczne, następnie test językowy. Tak to była dość duża niespodzianka…Sprawdzany był język zawodowy, branżowy. Odgrywanie scenek przyjęcia zgłoszenia w obcym języku z udzieleniem pierwszej pomocy. Jasny gwint z moim certyfikatem językowym ze studiów nawet nie wiem jak jest koło ratunkowe w języku angielskim! Na sam koniec regularna rozmowa kwalifikacyjna w kontekście badania reakcji na stres, sama w pokoju z 5os komisją, wszystkie osoby przez całą rozmowę atakują ciebie, szukają luk, podkopują wypowiedzi, wyrażają swoje zażenowanie i niezadowolenie Twoimi wypowiedziami. Celowy sztuczny zabieg, ale jaki skuteczny! Śmieszne doświadczenie, kiedy jesteś świadomy tego jakie zabiegi są używane i w jakim celu. Czy poległam? Nie wiem, co wiem z pewnością to że czuję się okropnie po tej rozmowie. Ale moje zafascynowanie tym jak zbudowany został profil kandydata na ONA (Operatora Numerów Alarmowych) i jak genialnie została przeprowadzona rekrutacja nie opada.
10.02.2020 r.
Yey! Ta robota jest moja! Teraz szybko badania lekarskie, szybkie odwiedzenie działu kadr w urzędzie wojewódzkim i jestem prawdziwym urzędasem. Za chwilę służbowy mail, karta dostępu, klucze do szafki służbowej. Formalności i przekraczam próg nowego miejsca pracy mając świadomość, że przede mną tygodnie ciężkiej pracy spędzonej na szkoleniu się do wyjazdu do Radomia – ośrodka szkoleniowego dla opertorsów. Tam na miejscu szkolenie 4 dni po 12h i ostatniego egzamin, od którego zależy czy będę mogła usiąść za konsolą operatorską. Gdy będę miała ten stres za sobą dopiero zacznie się jazda, obsługiwanie zgłoszeń z wizją odpowiedzialności, która na mnie ciąży i prokuratora, który czyha by wyłapać mój błąd, niedopełnienie procedur, za które mogę słono zapłacić. Mama nie za bardzo się cieszy, całe szczęście mam kilka osób (może z 4/5) które mnie wspierają.
Internet zalewa fala śmiesznych memów o chińczykach wpierdalających nietoperze i szczerze czasem mnie bawią niektóre porównania, a z drugiej uważam, że to trochę rasistowskie. Przeczytałam w Internecie historię o taksówkarzu z Nowego Jorku, który miał azjatyckie korzenie. Na świecie jest taka panika i histeria, że taksówkarz, jak już ktoś odważył się z nim pojechać i skorzystać z jego usług, dziękował klientowi zapewniając, że nie jest chory, dziękując za to że będzie mógł wyżywić swoją rodzinę. Nie wiem, może to bagatelizacja, ale ja się nie boję. Polska z całym szacunkiem jest naprawdę zadupiem, najwcześniej zostanie to przeniesione do krajów, w których są duże migracje, do Polski dotrze to późno i w nieznacznym stopniu. Patrząc i analizując cyfry, statystyki umieralności, naprawdę koronawirus to jest małe zmartwienie. W Chinach są duże problemy ze względu na gęstość zatrudnienia i problemy z kwestiami przestrzegania zasad sanitarnych. Poza tym jak usłyszałam, że zaczęło to się w Wuhan, mieście gdzie dość prężnie działały organizacje oddolne protestujące przeciwko systemowi politycznemu w Chinach, z którymi dość słabo radziła sobie władza, w mojej głowie rodziły się teorie spiskowe. Czy to naprawdę przypadek, że to wybuchło akurat tam? Eh a może jak moja mama mówi, powinnam przyjąć perspektywę globalnego spisku wyższego rzędu i nawet jeśli nie jest to przypadek to argument ‘błagam Cię, nawet jeśli to i tak nigdy się o tym nie dowiemy.’ powinien mi wystarczyć.
Nie wiem śmieszy mnie i przeraża to co widzę po moim byłym partnerze. Niedługo jedziemy do Włoch na wyjazd zakupiony jeszcze jak byliśmy parą. Jak słyszę Rudego, jak panikuje to po prostu jestem na skraju. Zawsze miał tendencję o przesadne zamartwianie się zabezpieczeniem swojej spokojnej, beztroskiej i bezproblemowej młodości przepełnionej wolnością. Zbyt skupiony na byciu młodym i czerpaniem z życia, zbyt przerażony wizją przedwczesnego końca. Do jasnej cholery, nawet jak ja zachoruje albo on to przejdziemy to bezobjawowo i nie otrzemy się nawet o zagrożenie życia.
14.02.2020 r.
W końcu ten dzień, ja z moim byłym i jego znajomymi, wśród których wyliczyć można jedno młode narzeczeństwo niezbyt skore do zabawy i najlepszego przyjaciela lubującego w używkach. Mieszanka wybuchowa. My i podbój Włoch. Góry, ja, śnieg i snowboard. Mój pierwszy raz w górach w sezonie zimowym! I to jakich! Mam nadzieję, że uda mi się i Rudemu jakoś funkcjonować i nie zepsuć sobie nawzajem tego wyjazdu, ale już widzę, że początek woła o pomstę do nieba.
Całe szczęście znajomi Rudego są bardziej zrównoważeni i nie robią pod siebie ze strachu. Nie sprawdzają codziennie jak Rudy na rożnego rodzaju aplikacjach i stronach internetowych ilości zarażonych i zmarłych, nie karmią się nowinkami o zatajanych raportach z Chin dot. ilości zarażonych.
Śmiesznie, autokar pełen Polaków, wszyscy pojechali mimo to, nawet Ci panikarze. Widocznie hajs włożony w wyjazd skutecznie zgasił strach materialistów, bawi mnie ta hipokryzja.
23.02.2020 r.
Przypał. Jadę ze statusem singielki, wracam jako narzeczona. Pod wpływem emocji oświadczyłam się Rudemu w nocy jak wracaliśmy z imprezy. Co prawda pierścionek miałam przygotowany od dawna, wykonany z drucika (raczej nie zainwestowałabym pieniędzy w coś tak niepewnego). Powiedziałam sobie, że to ostatnia szansa jaką nam daję. Poza tym zrobiłam to trochę dla żartu, trochę serio. Rudy zresztą też mi się raz oświadczył, co prawda przyjechał po pijaku o 5 nad ranem do mojego mieszkania, bez pierścionka bez niczego żaląc się jak za mną tęskni. Beznadzieja. Chciałam chyba zobaczyć jego reakcję, trochę pozbawić go argumentu w kłótniach w przyszłości typu ‘ja byłem w stanie to zrobić a ty nie’. Co zabawne nie było tak jak w filmach, jak tłum widzi mężczyznę klękającego z pierścionkiem wszyscy klaszczą, tutaj to kobieta klęczała z pierścionkiem i ludzie nie potrafili odczytać definicji sytuacji, byli zdezorientowani.
Wracam, moje kochane miasto! Mimo wspaniałej zabawy tęskniłam, zawsze umieram gdy jestem z dala od mojego miasta. Mimo wielu wyjazdów podroży, mimo wyjazdu do Stanów, mimo podróży autostopem do Chorwacji, mimo wielu wyjazdów za granicę tak naprawdę to jestem strasznym domownikiem… chociaż słowo dom jest dla mnie mało znane przez sytuację w rodzinie.
Tak dawno nie rozmawiałam z mamą, nie widziałam brata, babci. Mogłabym przyjechać i pokazać zdjęcia…W autokarze dotarła do nas informacja o zamykaniu granic we Włoszech przez epidemię…Szczerze trochę się boję pojechać do mamy i ją przywitać, dać jej buziaka i wgl. Mogę być chora i nawet nie wiedzieć, a ona jest w grupie ryzyka. Trudno. Musze sobie poradzić z wewewnętrznym niepokojem. Hah ale śmieszna sprawa, mamy całkiem niezłe szczęście, że udało nam się wrócić bezproblemowo. Nie wiem czy to fart czy co, dużo osób pała zadowoleniem, że nam się udało.
26.02.2020 r.
Ze względu na moje szalone zamiłowanie do snowboardu musiałam udać się do lekarza. Nabawiłam się kilku, zdaje się, że niegroźnych, kontuzji. Lekarz ortopeda, u którego leczy się cała moja najbliższa rodzina (bart z wypadającą rzepką, mama z urazami z pracy fizycznej na gospodarstwie rolnym, ojciec po złamaniu ręki przez upadek z wysokości, siostra z słabymi kolanami) ma gabinet dosłownie dwa domy od mojego domu rodzinnego. Dr J. jest równym gościem, młody śmieszny znakomity specjalista. Bardzo lubi moją mamę, kto jej nie lubi w sumie. Udzielił mi porady, poinstruował, przypisał leki przeciwzapalne, ale rozbawiło mnie (i może zrobiło mi się trochę głupio) gdy zapytał się jak nabawiłam się tych urazów. Powiedziałam mu, że pierwszy raz w życiu byłam w górach (już wcześniej jeździłam na snowboardzie żeby nie było! co prawda uczyłam się w ekstremalnych warunkach na stromym sztucznym stoku w moim mieście ) na snowboardzie. Dopytał gdzie byłam, i jak usłyszał, że byłam we Włoszech momentalnie zastygł i zerknął na mnie z przerażeniem. Całe szczęście obróciliśmy całą sytuację w żart, ja nie miałam żadnych objawów, więc no cóż…
Szkolenie szkolenie praca praca, cisnę ostro codziennie od 8 do 16 wyjątkowo na czas szkolenia. Boże mam jakieś życiowe szczęście do pracodawców (mój narzeczony w tym momencie by się ze mną nie zgodził, ale i tak uważam że jeden słabszy pracodawca na czterech to i tak świetny wynik). W CPRze jakoś dziwnie wszyscy się wspierają… Dosłownie wszyscy – kierownictwo, operatorzy, każdy w budynku. Zrekrutowano 11 osób i jakoś całkiem nieźle się zgrywamy, większość osób jest w moim wieku, tylko U. jest starsza, D. no i R.. Mamy różne charaktery, ale postrzegam to jako wartość dodaną. To ważne by organizacja była wewewnętrznie zróżnicowana pod kątem płci, wykształcenia (w kontekście specjalizacji) i wieku. Mają fajną społeczność. Męczące są ćwiczenia, nieustane ćwiczenie podgrywek, sytuacji zgłoszeń, męczą nas co do psychologicznego aspektu podgrywek (dużo osób ma z tym problem, mnie jakoś to ciekawi), uczą nas że procedura to nasza biblia, ma nas chronić. W grupie mamy wiele osób spoza mojego miasta, znaczna część w czasie wolnym w ciągu szkoleń przegląda wiadomości ze świata, wymieniamy się memami, wiele operatorów pracujących jest z sektora ratownictwa medycznego, ale zdecydowana większość to ludzie wszelakiej maści i wykształcenia. Nie mogę się doczekać aż to się skończy i będę mogła pojechać do Radomia zdobyć certyfikat.
7.03.2020 r.
Tararara magiczny dzień, szkolenie się ciągnie a ja znalazłam czas by wyskoczyć z moim narzeczonym do kina, ostatnio wgl lepiej się dogadujemy. Oglądaliśmy Parasite a dzisiaj udało nam się pojechać do kina na Jojo Rabit, ciekawe filmy. Jestem zachwycona tym jak oba filmy uchwyciły duże i złożone problemy czy też zjawiska społeczne na poziomie makro i ich odbicie w historiach pojedynczych jednostek na poziomie mikro.
Ehh Rudy jest tak zapatrzony w siebie, non stop opowiada o sobie i o tych teoriach spiskowych. Panikuje strasznie co do epidemii. Fakt faktem coraz częściej można spotkać osoby w maskach na ulicy, ale jego głupota to już szczyt. Całe szczęście uda mi się na tym zarobić! Powiedział, że z pewnością pozamykają wszystkie sklepy niedługo (zrobił ogromne zakupy spożywcze, zamienił całą lodówkę u siebie w zamrażarkę by nagromadzić więcej produktów). Jestem pewna, że to nie nastąpi! Sklepy to główne, podstawowe źródło pożywienia dla większości mieszkańców w mieście, zamknięcie sklepów oznaczałoby głód i niedożywienie dla mas. Zaproponowałam zakład i jasno dookreśliłam warunki (a rzadko się zakładam, zakładam się wręcz tylko wtedy kiedy mam pewność wygranej), że wygra jeśli faktycznie jak mówi zamkną duże sklepy spożywcze typu Lidl, Biedronka, Aldi i to nie na weekend czy na jeden dzień a na dłuższy czas. Jeśli nie zamkną to kupuje mi dwie butelki malibu (do jednej którą wygrałam jak jeszcze byliśmy we Włoszech, stwierdził że nie zjem sama całej pizzy i faktycznie było to wyzwanie, ale moja determinacja robi swoje). Jeśli zamkną sklepy to ja dokupuje dwie butelki i wszystkie trzy pijemy razem. Rudy miał w przeszłości problemy z alkoholem, a malibu to mój ulubiony alkohol. Ja rzadko piję alkohol, za bardzo lubię prowadzić auto, przez to rzadko kiedy piję nawet na imprezach. Gdy usłyszał warunki chwilę się zawahał, ale jego pewność siebie nie ma granic, jest emocjonalny a gen/ stereotyp ‘samca alfa’ zakorzeniony w jego głowie nie pozwala mu się cofnąć. Powiedział ‘A chuj co mi tam’ i wpadł w pułapkę a ja zacieram dłonie na taki cenny zapas.
12.03.2020 r.
Dosłownie kilka dni temu dowiedziałam się, że jadę w pierwsze turze do Radomia na szkolenie! Co oznacza, że byłam w pierwszej 5os najlepiej przygotowanych ze wszystkich zrekrutowanych! Duma! I oczekiwanie, stres i determinacja. Operatorsi żartują sobie, że jeszcze się okaże, że w związku z całą sytuacją nie pojedziemy do Radomia. Ostatnio pomagaliśmy rozdzielać materiały zabezpieczające (maseczki, rękawiczki, kombinezony ochronne) w imieniu Urzędu Wojewódzkiego, działu Zarządzania Kryzysowego. CPR to wyjątkowe miejsce, działa 24h na dobę.
Zaraz po szkoleniu dzisiejszym uciekłam do E., znajomej z roku. By pogadać porobić socjologiczne rzeczy (czasem daje jej korki bo po ukończeniu licencjatu z filologii polskiej przeniosła się na magisterkę na socjologię) i dowiedzieć się co u kogo – jest bliska mojemu sercu. Dała mi dużo wsparcia, rozmawiała ze mną o pracy, o Rudym. Ogólnie jak się dowiedziała o tym gdzie chce pracować była zdziwiona, ale mega mnie wspierała, powiedziała że mega się nadaję. Rozmawiałyśmy o sytuacji w kraju, ogólnie lubię pytać znajomych jak sobie dają radę z całą sytuacją. Wymieniłyśmy się plotkami, które docierały do nas od znajomych wyżej osadzonych w kwestiach bezpieczeństwa o tym, że mają zamknąć granice miast, o mobilizacji wojska i kilku innych kwestiach. Zdaje się to dość poważnym zagrożeniem. Dla mnie tam się nic nie zmieni, ale E. ma rodzinę poza moim miastem, Rudy zresztą też.
13.03.2020 r.
To się porobiło.. Szalony dzień a ja toczę nieustanie woje z moim narzeczonym, długie wyczerpujące kłótnie przez telefon nasączone pasywną agresją. Całe szczęście dzisiejszy wieczór spędziłam wśród ludzi, mój najlepszy przyjaciel B. mieszkający po drugiej stronie miasta wyrządził imprezę, parapetówkę z okazji nowego mieszkania, które dostał od rodziców. Nowe budownictwo, deweloperka, ciekawe osiedle, zupełnie inna tkanka społeczna niż w moim bloku ze starego budownictwa. B. poprosił mnie o pomoc przed imprezą, pomagałam zakładać mu firany i zasłony – obawiał się policji, oceniających sąsiadów, na parapetówce było 7osób. Wiele osób odmówiło przyjścia, rodzice naciskali go by zrezygnował i odwołał imprezę w oznace dojrzałości i odpowiedzialności. Przepisy i nowe ustalenia nie zdążą się zabetonować, nie zdążą być rozpowszechnione i następuje chaos i dezinformacja, która przekształca się w dezorganizację. B. pozostał przy swoim planie, argumentując to tym że to może być ostatnia okazja by się spotkać, bo potem będzie już tylko gorzej. Ja nie należę do pesymistów ale uważam, że nagłe i gwałtowne, całkowite izolowanie się nie jest racjonalnym wyborem. Ludzie mają swoje potrzeby społeczne, kontakt z ludźmi jest nieodzownym elementem życia, tak więc w końcu kiedyś pękną i będą musieli się z kimś spotkać. Lepiej by spotkali się teraz i siedzieli wyizolowani jak liczba zarażeń wzrośnie.
Dzisiaj dostałam także informację od mojej siostry mieszkającej wraz z mężem i córeczkami w woj. łódzkim, że odwołane zostały chrzciny mojej (już teraz niedoszłej) chrzestnej. Byłam wielce niepocieszona, bardzo wyczekiwałam tego wyjazdu, tej chwili, jestem głęboko wierząca i to dla mnie była duża rzecz. Poza tym zamówiłam już szatkę z odpowiednią datą, to przełożenie będzie ciągnęło za sobą dodatkowe koszty. Moja siostra też była niezadowolona, powiedziała mi, że też zależało jej na tym by chrzciny nie były odwołane, ale zmusiła ją do tego restauracja, obiekt gdzie wynajęła salę. Nie wiadomo kiedy one się odbędą.
Najważniejszym jednak i kluczowym elementem dzisiejszego dnia była i jest nadal informacja, którą dzisiaj otrzymałam jak dojechałam do pracy. Wyjazd do Radomia na szkolenie został odwołany. W zamian za to powstała nowa infolinia dla lekarzy i inspektorów sanepidu do organizacji transportu sanitarnego dla osób z podejrzeniem COVID lub już dodatnich. I my jako adepci będziemy obsługiwać ten numer. Nie wszystkie CPR w Polsce dostały ten przydział, nawet mało który bym rzekła. Jedynie moje miasto i jeszcze jedno województwo ma dyspozytorów nr 987 połączonych z CPR. Numer 987 powstał dosłownie dwie doby temu, procedury jeszcze klarują się, tak więc wrzuceni jesteśmy na głęboką wodę. Kolejna moja zmiana będzie polegała na obsługiwaniu właśnie tego numeru. A tak się śmialiśmy, żartowaliśmy, że nie pojedziemy i faktycznie nie pojechaliśmy. Aczkolwiek chyba wszystkich ucieszyła ta wiadomość, w końcu się do czegoś przydamy, będziemy pracować a nie cały czas się uczyć i szkolić. Poczułam się ważna i trochę zestresowana coraz bardziej komplikującą się sytuacją w kraju. Co zresztą dałam odczuć Rudemu kłócąc się z nim przez telefon – wizja stresującej pracy, w której będzie ważyć się ludzkie życie, 12h zmiany, pełen etat w pracy łączony ze studiami, dawała mi w kość podczas gdy mój narzeczony pracuje sobie zdalnie na niepełen etat bez studiów i innych obowiązków. Dobijało mnie to że nie daje mi żadnego wsparcia, ani emocjonalnego ani nie wspiera mnie w rozwoju artystycznym, akademickim jakimkolwiek, tylko próbuje umniejszyć mój trud i pracę, mówiąc ‘no sory moim zdaniem to ja mam więcej na głowie’ i nie podając jakichkolwiek kontrargumentów na fakty kształtujące moją rzeczywistość, nie podając żadnych argumentów popierających jego wizję świata. Hah a chciałam tylko do niego zadzwonić i powiedzieć mu, że może powinien wyjechać z miasta, jeśli faktycznie to rozważa (mimo iż poczułabym się porzucona w bardzo ciężkim momencie dla mnie), bo później może być już za późno. Wiele moich znajomych uruchomiło swoje znajomości u osób, które pracują w kwestiach wojskowych, w kwestiach bezpieczeństwa, czy w polityce i alarmowały mnie o tym, że wojsko jest mobilizowane, rogatki są ustawiane i migracje międzymiastowe będą utrudnione lub możliwe tylko w wyjątkowych sytuacjach. Dostałam wiele takich sygnałów z niezależnych źródeł co wzbudziło mój niepokój i zainteresowanie. Na ile to prawda nie wiem, mi to nie robi – mieszkam w takiej dzielnicy, że dzieli mnie zaledwie 10min autem od domu rodzinnego, ale wolałabym by mój narzeczony miał wybór i nie był zamknięty w mieście jak w klatce. Wiem jakie dla niego to ważne.
16.03.2020 r.
Nadszedł ten dzień! Pierwsza zmiana na 987, szybkie wdrożenie, które w sumie było beznadziejne. Brak wytycznych i procedur, tego co miało być naszą biblią i tarczą na 112 – rewelacja. Pokusiłam się o spisanie tego samodzielnie i zostało to klepnięte przez kierownictwo! Ja na moim prywatnym laptopie utworzyłam plik proceduralny obowiązujący w moim województwie dot. obsługi numeru alarmowego nr 987, kto by pomyślał, trochę to dla mnie śmieszne. W sytuacji paniki, zjawisk czy procesów wymykających się spod kontroli przechodzą rzeczy, które nie przeszłyby w normalnych warunkach, każdy ratuje się tym co może i budzi się jakiś taki kolektywizm, który podkopuje czy podważa znaczenie dystansu władzy nabudowanego w biurokracji od stek lat.
My jako dyspozytorzy numeru 987 dysponujemy ograniczoną ilością transportów, które przypadają na całe nasze województwo. Takich transportów jest zaledwie dziewięć. My jako dyspozytorzy przyjmujemy zgłoszenie z danymi osobowymi pacjenta, adresami, wstępnym wywiadem medycznym, obsługujemy je dysponując do niego odpowiedni terytorialnie transport i uzgadniając przyjazd delikwenta do danego oddziału zakaźnego. Zazwyczaj jest to najbliższy terytorialnie transport jednak w większości transportów jeździ jedynie kierowca bez kwalifikacji medycznych (co wydaje się śmieszne), tak więc nie może on zabrać osoby niechodzącej/lezącej bo sam sobie z nią nie poradzi ani żadnej osoby, która potrzebowałaby monitorowania funkcji życiowych czy musiałaby jechać na tlenie. Dysponujemy zaledwie trzema transportami, które jeżdżą z ratownikiem medycznym, przez co transport dla osób znacznie obciążonych jest niemożliwy – takie transportu muszą wykonywać karetki systemowe, które nie są chętne do obsługiwania transportów z covidowcami (zapewne przez dod. koszty związane z szczególnymi środkami ochrony i szczegółową dezynfekcją karetki po transporcie).
Zresztą ze szpitalami nie jest lepiej, na terenie województwa są jedynie trzy szpitale z oddziałami zakaźnymi obsługujące covidowców, z czego dwa z nich nigdy nie mają miejsc. Ciężka praca, transporty nie chcą przyjmować zleceń i starają się wymyślać i kształtować coraz to kolejne bariery i oczekiwania by odłożyć przyjęcie zgłoszenia w czasie lub uniemożliwić jego realizację (część kierowców sama oddzwania do osoby zgłaszającej i próbuje podważyć decyzję o transporcie na oddział zakaźny). Inspektorzy często nie wiedzą do czego służy nasza linia, a czym powinna zająć się Wojewódzka Stancja Sanitarno-Epidemiologiczna – dużo osób oskarża ich o niekompetencję, aczkolwiek to duża generalizacja. Ja sama spotkałam i kompetentnych i takich, którzy nawet nie wiedzieli jakie dane powinni zebrać. Lekarze zgłaszający też wyładowują swoją frustrację i kłamią na temat stanu pacjenta by tylko przepchnąć transport. Szpitale i SORy zakaźne nie chcą przyjmować pacjentów z transportów zasłaniając się ‘brakiem miejsc’ (gdyby faktycznie nie mieli miejsc musieli by to zgłosić do wydziału zdrowia wydziału zarządzania kryzysowego). Często i gęsto lekarze i inspektorzy potrzebują się wygadać i wylewają z siebie wiadro smutku, frustracji mówiąc o niewydolności systemu i o przepracowaniu. Staram się ich wysłuchać, wesprzeć spędzając czasami 30minut na telefonie robiąc coś do czego nie mam kwalifikacji. Ciekawe czy wiedzą, że to wszystko jest nagrywane.
Bardzo intryguje nas nowicjuszy kwestia odpowiedzialności. Kto ponosi odpowiedzialność w razie błędu? W razie gdyby zadysponowany transport nie był odpowiedni, w razie gdyby ktoś zmarł w karetce? My jako dyspozytorzy, lekarz który kłamał o stanie pacjenta albo źle go ocenił czy inspektor? Brak procedur, brak jasności, wszystko krystalizuje się w toku więc działamy w półszarej strefie pełnej niepewności i niepokoju co z pewnością nie jest sprzyjającym środowiskiem, które zredukuje poziom stresu.
19.03.2020 r.
Szaleństwo, znowu ludzie! Młodszy brat B. ma urodziny i zakupiliśmy mu razem ukulele (może nie razem, ja doradzałam, B. kupował). Cieszę się, że brat B. się tym zainteresował, sama kupiłam ukulele zaraz po powrocie ze Stanów i chyba trochę go tym zaraziłam grając na nim jak odwiedzałam B., gdy jeszcze mieszkał w domu rodzinnym. Spotkaliśmy się wszyscy razem w mieszkaniu B., jego brat był ze swoją partnerką. Zrobiłam mu szybki kurs po ukulele. Pokazałam wszystko co umiem. Zawstydziło mnie to jak brat B. poprosił mnie bym nauczyła go piosenki mojego autorstwa. I to w dodatku jaką wybrał! Wybrał najsmutniejszą, najpiękniejszą piosenkę, ja sama do niej płakałam po rozstaniu z Rudym. Myślę, że jak stwierdzę, że ta melodia jest wystraczająco doskonała to zrobię z niej piosenkę dla mojego narzeczonego (mimo, iż prawdopodobieństwo, że ją doceni i mu się spodoba jest nikłe).
Ah ten B., zaciągnięte zasłony jak zawsze, jak zawsze w strachu. Byle by nikt nie widział że siedzimy razem. Dużo ludzi swój niepokój, niewiedzę i skutki dezorganizacji i dezinformacji próbuje przykryć, zasłonić udomowić argumentem ‘to jest niezbędne i konieczne dla zachowania mojego zdrowia psychicznego’ gdyż kontakty z ludźmi i przebywanie w miejscach publicznych, czy też podróżowanie wedle rozporządzeń powinno być ograniczone jedynie do czynności niezbędnych do życia i zdrowia (co zdaje się strasznie enigmatycznym stwierdzeniem). Ale dla mnie, ta bezpieczna furtka to dobre rozwiązanie i dla rządu, który przecież musi wykazać swoją kompetencję, podtrzymać status quo rządzącego i dla obywateli, którzy potrzebują iluzji silnej władzy z równoczesną niezaciśniętą pętlą zbyt ostrych ograniczeń.
Ukulele wgl jest dla mnie bardzo ważne dla mnie jako osoby. Jak tak sobie usiądę w samotności, zacznę grać to jakoś poczucie tego sprawstwa, tego że każdy mój ruch decyduje jakie dokładnie teraz dźwięki wypełnią przestrzeń daje mi spokój. Spokój daje też zmiana sposobu myślenia, nie jestem muzykiem od dzieciaka w przeciwieństwie do Rudego, moja przygoda zaczęła się niedawno, musiałam nauczyć się myśleć dźwiękami. Jakoś wtedy czuje się mniej samotna i zestresowana, czasami nawet tak dobrze idzie mi granie, że jestem z siebie zadowolona. Ostatnio internet zalewają filmiki Włochów imprezujących na balkonach, wychodzących na balkony z własnymi instrumentami tak by podnieść na duchu rodaków. Oh cóż to za naród skąpany w hedonistycznych pragnieniach, co to za naród napełniony konserwatywnym przywiązaniem do rodziny i solidarności narodowej, serce moje się rozczula jak to widzę. Sama postanowiłam otworzyć się na takie aktywności i sama wybrałam się na własny balkon z krzesłem w słoneczne popołudnie – zaserwowałam mój własny repertuar sąsiadom i całemu osiedlu. Odzewu nie było, jedyne co zdradzało prawdopodobnie jednego słuchacza to narastający zapach cudzego obiadu. Zostaje domniemywać czy okno zostało otwarte szerzej z powodu dosłyszanych dźwięków mojego ukulele czy innych czynników. Chcę wierzyć, że to okno otwarło się specjalnie dla mnie i na mnie. Mimo braku odzewu i słuchaczy granie dla ludzi, a przynajmniej ze świadomością że mogłoby być to dla ludzi sprawiło mi szaleńczą przyjemność. Czułam beztroskę, słońce i wiatr, ekscytację, śmiałam się do siebie i grałam najlepiej jak potrafiłam. Dawno nie byłam tak szczęśliwa. Ale chyba więcej tego nie powtórzę…
W internecie można spotkać nie tylko Włochów na imprezach, ale memy z rosji z blatem przełożonym przez płot i pijącymi razem rodzinami, memy z chlaniem wódki ze znajomymi przez skype, prześmieszne filmiki o tym jak rodzice wariują z dziećmi w domu, filmy z Hiszpanami z ludźmi uprawiającymi sport na dachach, filmy z młodymi mężczyznami którzy własne mieszkania zamieniają w siłownie i robią sobie tory przeszkód, z ludźmi jeżdżącymi na rowerach w mieszkaniu, z ojcami, którzy ze względu na dużą ilość czasu i niespadającą energię wymyślają coraz to nowe aktywności dla swoich dzieci (budowanie stoku narciarskiego z palet, mokrego dywanu i dźwigni z liną, która ma służyć za wyciąg w ogródku, albo organizowanie imprezy z pianą gdzie ojciec udaje dj’a) – to ostatnie również sprawia, że serce mi rośnie. Chciałabym mieć tak kreatywnego i zaangażowanego męża, Rudy jest świetnym kandydatem mimo, iż wiele kwestii trzeba by było dopracować.
21.03.2020 r.
Zapadła decyzja, Rudy przyjechał dzisiaj do mnie na cały dzień. Bardzo mi pomógł z obowiązkami w mieszkaniu, dokonał drobnych napraw i pomógł mi posprzątać. Gdy mieliśmy chwilę by odsapnąć powiedział mi że wyjeżdża z miasta. Mocny cios, ale w sumie to rozumiem go. Zapytałam się na ile – zawsze łatwiej mi sobie poradzić z taką sytuacją kiedy wiem ile to potrwa, kiedy mam jakąś perspektywę czasową, to dość ludzki odruch. Powiedział, że na dwa tygodnie, maksymalnie trzy. Zostawił u mnie swojego chomika (to też jest niezła historia, chciał mi kupić chomika jako prezent niespodziankę zanim się rozstaliśmy, zero konsultacji, żadnych pytań czy mnie stać mam czas i chęci, całe szczęście nie przyjęłam tego nierozważnego prezentu, bo nie stać mnie na więcej obowiązków i został on u Rudego, który kiedy tylko może próbuje go wcisnąć komuś innemu). Raczej dam radę nim się zajmować przez dwa tygodnie. Pomogłam Rudemu spakować się do podróży i zabrać wszystkie rzeczy z mieszkania, opróżnił nawet zamrażarkę. Pożegnałam się, wyjechał…
Kto by pomyślał, że to nasze ostatnie wyjście to będzie ostatnie wyjście wspólne do kina na tak długi czas, kto by pomyślał, że moje ostatnie spotkanie z E. będzie ostatnim spotkaniem na tak długi okres (ona również pojechała do swojego miasta rodzinnego). Nie wiem, niby to takie oczywiste, że ludzie mają inną percepcje czasu i inaczej definiują sytuacje kiedy coś przeżywają w teraźniejszości a inną gdy dana sytuacja odpływa w przyszłość, ale moja nieświadomość, błędna percepcja tamtych spotkań, przeszła beztroska mocno we mnie uderzyła.
23.03.2020 r.
Poniedziałek, udało mi się przekonać mojego młodszego brata do pójścia do psychologa z pomocą jego partnerki tydzień temu i dzisiaj nadszedł czas wizyty. Raczej nie chciałabym by pojechał gdziekolwiek komunikacją miejską więc ja go zawożę na wizytę, czekam na miejscu w poczekalni zajmując się sobą, a później go odwożę. Pochłania to mój czas, ale warto. Pamiętam jak dla mnie było istotne wsparcie w terapii (nie miałam takiego), znam też wyniki badań które dowodzą i wykazują, że zaangażowanie najbliższych w terapię pacjenta powoduje wzrost prawdopodobieństwa ukończenia i powodzenia terapii nawet do 80%! Dzisiaj ten dzień, zawiozłam młodego, widzę że dla niego to ciężkie wizyty ale staram się go podnościć na duchu i służyć własnym doświadczeniem jeśli tego potrzebuje. Gdyby z mamą było tak prosto i udało ją się zaciągnąć do psychologa…Eh społeczeństwo polskie, zwłaszcza pokolenia starsze lub obecnie w średnim wieku nadal kierują się lękiem przed oceną, kierują się stereotypami, że do psychologa chodzi tylko ‘wariat’.
Dzisiaj mam wolne od pracy dzięki czemu mogę się zrelaksować. Internet zalało wiele nowatorskich aktywności artystycznych – modne stały się kwarantanna sesion, muzycy regularnie i cyklicznie udostępniają swoje kawałki (Rudy stwierdził, że on również pójdzie tym tropem), królują również koncerty online. Sama się załapałam, dzisiaj wieczorem grał koncert online jeden z moich ulubionych zespołów. Chłopaki dali czadu, na początku ciężko było mi udomowić nową definicję sytuacji, gdyż zazwyczaj na koncertach stoję i tańczę, a dzisiaj siedziałam z piwem przed komputerem, ale z czasem wstałam, tańczyłam, śpiewałam i się śmiałam. Dużo do myślenia dały mi nowe formy feedbacku od widowni, z którym ścierali się artyści – musiały im wystarczyć komentarze i reakcje na dane wideo wyświetlane w czasie rzeczywistym. Twórcy musieli również stawić czoła i wytworzyć nowe formy aktywizacji słuchaczy (które w czasie koncertu są dość normalne, zachęcają do klaskania, wybijania rytmu, wspólnego śpiewania lub zadają pytania). Strasznie rozbawiło mnie gdy w pewnym momencie perkusista powiedział ‘jeśli chcecie usłyszeć więcej solówki Darka chcemy zobaczyć falę, ocean serduszek! (w kontekście reakcji na filmik które można wysyłać w czasie rzeczywistym)’. Zadziałało, ale było nienaturalne i śmieszne nawet dla samych artystów, gdyż wypowiedzieli to tak niepewnie, zmieszani z małym śmiechem w tle.
24.03.2020 r.
Kolejny dzień i kolejna przejażdżka z bratem, podwoziła brata do jego partnerki W., mieszka ona poza naszym miastem. Autem to zaledwie 30min jazdy, a mamy trochę czasu by pogadać. Nie zawsze mamy taką przestrzeń by pogadać sam na sam, w domu ściany mają uszy i trzeba uważać, poza tym jestem tam dość rzadko i często mijam się z bratem. Wolę zawieźć młodego niż skazywać go i narażać podróżą środkami komunikacji miejskiej. Lubię rodzinkę jego partnerki, ogólnie W. jest super, widzę że bardzo dobrze wpływa na mojego brata. Jej starsza przybrana siostra (mają wspólną matkę, różnych ojców) jest w moim wieku, jej mama jest zabawna i żywiołowa – nic jej nie przegada. Ojca nie miałam przyjemności poznać, bo mama W. wygoniła mnie przed przyjazdem męża argumentując to jego lękiem przed zarażeniem. Starała się to zrobić najmilej jak potrafiła, w kółko powtarzała ‘ja wiem, że wy nie jesteście chorzy, ale wiesz niektórym nie przetłumaczysz’. Ludzka logika nie zna granic. Zauważyłam to zjawisko społecznego piętnowania chorobą, w czasach irracjonalnego lęku i paniki. No cóż są świadomi, że mają kontakt z moim bratem, którego każdorazowo podwożę ja, więc gdybym była chora to oni z pewnością też. Mój brat i W. jednak prowadzą zupełnie inną narrację niż mama W., za każdym razem kiedy z nimi rozmawiam podkreślają oni, iż to mama W. najbardziej panikuje i zabiega o środki zapobiegawcze. Widać to w niektórych jej zachowaniach, ale ludzie często z powodu wstydu, próby ukrycia siebie, swoich rzeczywistych motywów, starają się motywować własne zachowania motywami osób, których nie ma w pobliżu, tak by osiągnięcie prawdy, zweryfikowanie sytuacji było niemożliwe lub utrudnione.
W pracy wszystko dobrze, każdy dyspozytor nr 987 dźwiga fale frustracji wypływające z przemęczonych inspektorów, lekarzy i kierowców transportu. Nie ukrywam, zdarzają się ludzie eleganccy, kulturalni, którzy potrafią zachować spokój i zimną krew. Zdarzają się lekarze spanikowani do cna, ‘Ojejku jest Pani bardziej spokojna niż ja’, tak proszę Panią, pracuję z przypadkami covidowimi na co dzień. Zdarzają się okropne rzeczy, kierowcy transportów, które przedłużają realizację zleceń bo mają płacone od dobokaretki, nie od kilometra trasy, ale to są właśnie skutki decyzji rozliczeniowych, sposób rozliczenia wpływa na efektywność pracy. Zdarzali się lekarze wysługujący się kierowcami transportów – jeden kierowca bez wykształcenia medycznego dostał polecenie by opróżnić woreczek z moczem pacjenta, bo lekarz…no właśnie? Nie chciało mu się? Nie miał czasu? Z narracji kierowcy wynika, że lekarz był pretensjonalny, obojętny i argumentował to tym, że on do zarażonego nie pójdzie do izolatki. Zdarzały się osoby umierające czekając na transport sanitarny – kolejki do transportów były długie, osoby transportowane muszą być w stanie stabilnym, a nie wiadomo czemu nie dzwonili na 112 po kartkę systemową. Z czasem się nauczyliśmy i powtarzaliśmy inspektorom, że jeżeli stan się pogorszy to mają się nie krępować, nie czekać i dzwonić od razu na 112. Zdarzali się policjanci, którzy tak bardzo zapatrzeni byli w swoje obowiązki systemowe, że omijali szpital byle by kogoś przymknąć na dołku dla covidowców. Zdarzały się setki telefonów na 112 dobiegające do mnie z sali operatorskiej, osób pełnych zawiści donoszących, że sąsiad ma kwarantannę a stoi na swoim balkonie lub ogródku, że sąsiad z kwarantanną otworzył drzwi by wciągnąć dostarczone siatki z zakupami i to powinno być karalne. Telefony dopytujące się, czy sąsiad ma kwarantannę, telefony o tym że ktoś idzie z kimś za rękę.
W pracy trochę o nas zadbali, dostaliśmy kilka maseczek chirurgicznych z urzędu i kilkanaście maseczek wielokrotnego użytku od wolontariuszy. Każdy operator i dyspozytor numeru 987 dostał po 12 maseczek uszytych przez wolontariuszy. Naprawdę wszystkim tak miło się zrobiło, operatorzy to wgl wdzięczne istoty w większości, cieszą się z najmniejszych rzeczy. Ja sama również cenię takie inicjatywy wolontariuszy. Sama bym szyła maseczki gdyby nie to, że nie mam maszyny do szycia hm…Za to zgłosiłam się do wolontariatu organizowanego przez moją uczelnię. Stworzona została lista wolontariuszy chętnych do wykonywania zakupów dla seniorów by nie musieli oni ryzykować wraz z rejonem, który dany wolontariusz jest w stanie obsłużyć – uczelnia pośredniczy w kontakcie. Póki co nikt do mnie nie zadzwonił i w sumie może to przykre, ale realne, raczej nie zadzwonią. Zdaje się, że uczelnia akademicka, nawet tak wielka i stara, nie ma tak dobrego i adekwatnego kanału by dotrzeć skutecznie do seniorów. Bardziej skuteczna pewnie w tym wypadku byłoby organizowanie wolontariatu na poziomie spółdzielni mieszkaniowych.
Nie dość, że dostaliśmy maseczki to jeszcze kwitnie prywatny handel między operatorami. Kogoś teściowa sama szyje bawełniane z kieszonką na filtr, tutaj macie zdjęcia i wzory, można zamawiać! Będą za tydzień! Handel środkami dezynfekującymi kwitnie. Nie skorzystałam z okazji, mama zamówiła maseczki od miejscowej krawcowej wspierając biznes lokalny.
28.03.2020 r.
Nowy dzień, umieram ze zmęczenia, dręczy mnie wszystko. Stres w pracy, nieustanne nieporozumienia z narzeczonym, poczucie osamotnienia, konieczność zatajania niemalże każdego kroku w domu rodzinnym. Ucieszyłam się, bo dzisiaj mam wolne, nie idę do pracy. Miesiąc temu umówiłam się na wizytę u kosmetyczki, zależało mi na niej i dzisiaj nadszedł ten termin. Zadzwoniłam by się upewnić, czy termin jest aktualny – wiele firm się zamyka, przestaje działać, zawiesza działalność. Wylądowałam w salonie kosmetycznym niedaleko mojego dom rodzinnego, choć tam nie mieszkam staram się wspierać tamtejsze lokalne biznesy, ot taki mój lokalny patriotyzm. D. dalsza serdeczna znajoma mojej mamy, zawsze wspierająca z niezwykłym darem przenikania ludzi od razu powiedziała do mnie ‘Co się dzieje, nigdy nie widziałam Ciebie w takim stanie. Wyglądasz na ledwo żywą i to nie zmęczoną fizycznie a psychicznie’. Ona widziała, ja nie do końca, wypierałam to. Łzy napłynęły mi do oczu momentalnie, musiałam się uspokoić i przez zaciśnięte gardło powiedziałam, że dużo pracuję i gdzie. Całe szczęście temat umilkł, ale ona widziała. Zastałam ją w rękawiczkach (co nie było niczym nowym, zawsze wszystkie zabiegi wykonywała w rękawiczkach, poza tym jest świetną specjalistką), pełnym makijażu (ma zaledwie 40lat, jest młoda i piękna, mimo rozwodu lubi o siebie dbać) i maseczce, na której odbijał się jej makijaż. Tak ta maseczka była nowością. D. zwierzała mi się, że nosi maseczkę dla klientek, żeby się nie bały, mimo iż ma ona świadomość że ta maseczka nic nie daje. Co z tego że ma maseczkę jak i tak w salonie klientki wchodzą i wychodzą. Mówi że widzi, że obroty spadają, ale część i tak korzysta z usług. Bulwersowało ją to, że nie ma żadnych regulacji, które nakazałyby zamknąć salony kosmetyczne. Ludzie czasem potrzebują tego, takiej iluzji bezpieczeństwa, jednego symbolu, nawet gdyby to miała być najcieńsza na świecie maseczka jednorazowa używana w kółko.
Po całym zabiegu pojechałam do mamy, do domu rodzinnego. To co zastałam w domu było nie do uwierzenia. Zastałam moją mamę w łazience przy umywalce całej we krwi. Na jej dłoni była wielka i głęboka rana od noża, krwawiąca obficie, źle opatrzona kuchennym ręcznikiem papierowym, którego rozmoczone włókna zostawały w ranie. Zdenerwowałam się na wieść, że stało się to już wczoraj i nikt nie zwiózł mamy na SOR. Rana ewidentnie do szycia. Wzburzyłam się i powiedziałam, że to nieodpowiedzialne, że nie pojechała do szpitala. Mama argumentowała swoje zaniedbanie brakiem siły, czasu i chęci (mama ma tendencję do zaniedbywania własnego zdrowia, ma sporo dość destrukcyjnych nawyków). Użyłam dość niezręcznego argumentu emocjonalnego, zasugerowałam, że gdybym ja była tak zraniona, to nie pozwoliłaby mi nie jechać do szpitala. Niejednokrotnie jej powtarzam, ze mieszkam tak blisko niej by jej pomóc, w każdej chwili może zadzwonić i przyjadę. Na to wszystko w sytuację wtargnął ojciec mówiąc, że jak to zawieźć ją na SOR skoro najbliższy terytorialnie szpital z oddziałem SOR zamieniony został w zakaźny z powodu koronawirusa. Argument marny, powiedziałam zgodnie z prawdą, że w mieście mamy co najmniej 3 szpitale z oddziałem SOR i że mogli pojechać na każdy inny. Dodałam, że to bardzo nieodpowiedzialne ze strony ojca, że nie zawiózł mamy. Ojciec nie znosi jak się powie coś innego niż pochlebstwa, zwłaszcza konstruktywną krytykę. Ojciec z natury jest agresywny, więc odpowiedział tym samym co zawsze. Zaczął na mnie krzyczeć, obrażać mnie i przeklinać. Nie dawałam sobie w kaszę dmuchać. Mama i brat zazwyczaj są cicho, ja od kiedy rozpoczęłam terapię i nie mieszkam z ojcem mam się lepiej, nie jestem taka zastraszona. Krzyczał że mam wypier*****, ja mówiłam równie głośnym głosem, ale bez przekleństw, bez przemocy, bez ironii, stwierdzałam fakty – że ten dom jest również domem mamy i wyjdę jak ona będzie kazała mi wyjść. Ojciec w tym momencie stanął i jak dzieciak zaczął wymachiwać rękami krzycząc ‘Nie! To wszystko jest moje moje moje!’. Byłam zszokowana, że mężczyźni w takim wieku mogą się tak zachowywać. Mama z całej stresującej sytuacji się popłakała i wyszła, mój brat również. Ojciec rzucał groźbami i przekleństwami a ja nie traciłam czasu i zaczęłam sprzątać kuchnię, zmywać naczynia. Ojciec podszedł do mnie i kazał zostawić naczynia. Z mokrymi dłońmi odstawiłam talerz i chciałam chwycić za ręcznik a on rzucił się na mnie i zaczął się ze mną szarpać i przepychać. Chciał siłą wyrzucić mnie z domu. Ja dwudziestoletnia dziewczynka kontra nieobliczalny i bezwzględny w agresji pięćdziesięcioletni rolnik, zawsze pracujący fizycznie, który połamał niejeden nos – rewelacja. Stawiałam opór, zapierałam się nogami, zdziwiło mnie to, że nie był wcale taki silny jak go sobie wyobrażałam. W sumie to chyba dałabym mu radę gdyby nie to, że tak z zaskoczenia mnie zaatakował. Próbowałam chwycić za szufladę z nożami kuchennymi, bałam się, był nieobliczalny. Zauważył to chyba bo odciągnął mnie od niej. Całe szczęście w porę do kuchni wtargnął brat i mama, byli tacy zszokowani od razu zaczęli rozpaczliwie krzyczeć ‘Co ty wyprawiasz, puść ją!’. Odciągnęli go ode mnie i trzymali ze łzami w oczach, ojciec puścił chyba bardziej z szoku, gdy zobaczył przerażenie i emocjonalną reakcję mamy i brata, sam osłupiał. Wykrzyczałam, że nic nie uprawnia go do przemocy, żadne pieniądze, chciałam dzwonić pod 112, ale M. podbiegł do mnie i użył magicznego argumentu, który zawsze działa – ‘Pomyśl co się stanie jak policja wyjdzie. Pomyśl co się stanie jak wyjdziesz.’. Tak, zagrożenie falą ponownej agresji po interwencji trzyma skutecznie w ryzach ofiary przemocy. Posłuchałam brata, to być może było głupie, bo wiem, że nadal pozostaliśmy w pętli przemocy i nie zgłaszanie do niczego nie prowadzi. Wgl sam fakt, że ojciec nie ma niebieskiej karty to dla mnie kpina, ale nie chcę robić mamie ‘na złość’. Póki ona nie zgodzi się na rozpoczęcie takiej procedury nie zrobię nic, mama ma problemy komunikacyjne, nie potrafi rozmawiać i artykułować swoich potrzeb, argumentów, motywacji, staram się o nią dbać i rozmawiać mimo to. Proces powolny ale przynosi efekty, kiedyś się uda. Polecono mi bym wyszła, rzuciłam do ojca całkowicie poważnie bez ironii ‘Przepraszam tato, już wychodzę’ i wyszłam. Ojciec rzucał przekleństwa dalej, mówiąc że nie wolno mi się pojawiać w domu kiedy on tutaj jest i każdy przyjazd mam z nim ustalać. Wybyłam, wsiadłam do auta i pojechałam do pustego mieszkania mojego narzeczonego – nie chciałam wnosić swoich emocji do przestrzeni życia codziennego, chciałam poczuć że jest bliżej. Zostawił mi on klucze na czas swojego wyjazdu w razie gdyby cokolwiek wydarzyło się w jego mieszkaniu, przygotowałam w nim dla niego niespodziankę na przywitanie w razie gdyby wrócił. Posprzątałam, wyprałam pościele, przygotowałam ogromny napis z powitaniem. Płakałam byłam w szoku, położyłam się spać, zdążyłam jedynie wysłać mu smsa z krótką informacją co się stało. Zanim zdążyłam zasnąć odebrałam telefon od brata. M. był w szoku, chyba też skończył płakać, pytał się mnie z łamiącym głosem czy nic mi się nie stało. Musiałam powiedzieć, że nie. To bardzo miłe, że zadzwonił. Mama nie zadzwoniła. Nie wiedziałam do końca ile krzywdy ojciec mi zrobił, bałam się oglądać siebie.
Okropny dzień, okropna sytuacja wszystkich rodzin z agresorem w domu. Przez obostrzenia nie mają nawet gdzie się podziać, są skazani na siedzenie w miejscu, w którym najmniej czują się bezpieczni. Biedny M., teraz już nie ma dokąd uciec. Non stop mówię mu, że tylko słowo i może do mnie przyjechać, ja mogę po niego przyjechać, że salon w moim mieszkaniu już czeka gotowy i pusty na jego przyjazd.
Dzisiaj zobaczyłam super inicjatywę w internecie, całkiem świeżą. Strona na fb i Instagramie, która ma imitować sklep z kosmetykami. Tak naprawdę osoby prowadzące stronę służą pomocą osobom i rodzinom, które zmagają się z przemocą. Jeśli wyśle się adres z treścią, że chce się zamówić kosmetyki to admini strony wezwą pomoc na dany adres, zadzwonią za ciebie na 112. Fajna inicjatywa, ciekawa, podejrzewam, że pojawienie się takiej inicjatywy było spowodowane wzrostem zapotrzebowania.
5.04.2020 r.
Kolejny dzień w pracy, na sali operatorskiej królują pytania niealarmowe, co strasznie irytuje operatorów. Ludzie blokują linie 112 by zapytać się o to czy mogą iść na ryby lub cmentarz. Idą święta, wiele osób, co naturalne, chce iść zadbać o przodków, posprzątać i pokazać się. Rządowe zakazy wprowadzają nutę paniki, dreszczyku, dezinformacji i ludzie po prostu nie wiedzą.
Ostatnio zauważyłam (zresztą nie tylko ja, dostaje sygnały o takich obserwacjach również od najbliższych), że wiele osób z dalszych kręgów znajomości pisze do mnie praktycznie bez powodu, lub pod błahymi pretekstami. Nudzi im się w domach, szukają rozrywki i kontaktu z ludźmi. Czują się tak jak ja, samotni jak wyspa, a tak naprawdę my wszyscy jesteśmy archipelagiem. Ja tam lubię pytać znajomych jak sobie radzą. Większość z nich gnije w domu, nieliczni potrafią zrobić coś produktywnego, coś co zawsze planowali, ale nie mieli czasu – nauczyć się nowego języka, nadrobić zaległości na uczelni, nauczyć się grać na nowym instrumencie. Niektórzy stracili pracę, głównie pracownicy gastro lub usług, no pomijając znajomego który montuje rutery, podciąga internet do mieszkań – mówi, że ma się dobrze, ludzie zwłaszcza teraz potrzebują takich usług, mówi ‘zakładam maseczkę i jazda’. Inni, znajomi pracujący w informatyce, wszyscy pracują zdalnie, mają się dobrze. Rudy mówi, że w jego firmie można zauważyć nawet wzrost wydajności, aczkolwiek wątpię by jego szef zrezygnował z pracy w biurze – jest przywiązany do tej formy, jest starszy i jego pokolenie jest przyzwyczajone do dzielenia czasu i przestrzeni w pracy, poza tym wynajął niedawno dość duża powierzchnię biurową w nowym biurowcu a obstawiam, że umowa jest na czas określony. Poza tym wzrost wydajności w jego firmie wydaje się dyskusyjny dla mnie, już gołym okiem widzę, że od kiedy Rudy w 100% pracuje zdalnie znacznie podniósł się poziom konfliktów interpersonalnych u nich w firmie, widzę jak go to zjada, jak się kłóci na spotkaniach. Znaczna część znajomych nie może pracować (B. mój przyjaciel, nie może udzielać korepetycji) lub ograniczyli im etat (mój znajomy spod Warszawy, etat ograniczony do 80%). Lubię się pytać znajomych co u nich, jak sobie radzą. Czasami dla zabawy podburzam ich do buntu w pewien sposób, jako koncertomaniaczka umieram z tęsknoty za klimatem koncertów i mówię do telefonu pół żartem pół serio ‘Tylko dobry underground, tylko podziemie koncertowe, dawaj coś skminimy!’, ale chętnych brak.
Państwo próbuje wypracować jakieś dofinansowania dla osób pracujących na umowy śmieciowe i nie ukrywam działa to świetnie, pieniądze przychodzą szybko – niestety patrząc na perspektywę przyszłościową jednorazowa dopłata w takiej kwocie nie była strategicznym posunięciem. Państwo przygotowało również dopłaty dla firm, one niestety nie działają tak dobrze. Mam wielu znajomych z własnymi interesami, dopłaty są śmiesznie małe, nie wystarczy by opłacić nawet dwóch pracowników. Wszystkie firmy, które nie miały zabezpieczenia finansowego upadają. Wszyscy straszą nadchodzącym kryzysem gospodarczym, bez wątpienia on przyjdzie. Niektórzy ze strachu całe swoje oszczędności wpakowują w giełdę, by tylko uchronić swoje pieniądze przed inflacją. Ja nie chowam swoich oszczędności, nie znam się na giełdzie, nie za bardzo się też boję. Rudy ma tendencję panikować, ale pewnie to jest wprost proporcjonalne do ilości pieniędzy zaoszczędzonych (Rudy ma całkiem spore oszczędności w przeciwieństwie do mnie). Rudy nie wątpi w kryzys gospodarczy, ale nie boi się (moim zdaniem dość krótkowzrocznie) upadku firm. Mówi, że go to napędza, i że gdy wszystkie miejscówki upadną to jak grzyby po deszczu wyrosną nowe co będzie wartością dodaną. Nie zgodzę się z nim, po takim kryzysie może być ciężko czemukolwiek urosnąć.
Mając chwilkę wolnego, wykąpałam się po pracy, spięłam włosy na czubku głowy w przysłowiową młodzieżową ‘kupę’, zabrałam największy kubek z herbatą i wybyłam z mieszkania. Tak wyglądałam jakby życie mnie niszczyło. Udałam się do restauracji, którą mam po drugiej stronie ulicy, zamówiłam jedzenie na wynos, bo czasami naprawdę nie mam siły gotować po 12h zmianie. Panowie w restauracji, kucharze i pan wydający jedzenie dokładnie wiedzieli w jakim jestem stanie, uśmiechy na ich twarzach były wymowne, byłam dla nich czystą rozrywką, zmęczona w przeciwsłonecznych różowych okularach z plastiku z delfinkami. Rozejrzałam się i skwitowałam sytuację zdaniem ‘i to widzę z balkonu hmmm trzeba się kiedyś przejść jak otworzycie.’. Zabrałam jedzenie, opłaciłam i wybyłam. Cieszę się, że mogłam rozweselić im dzień i że tak dobrze wiedzieli co mi się dzisiaj przydarzyło po moim stanie.
13/14.04.2020 r.
Szykuję się gorąco, dowiedziałam się o tym, iż ustawowo został uchwalony nakaz noszenia maseczek lub okrycia ust jakimkolwiek materiałem w miejscach publicznych. Moja dusza antysystemowca i buntownika się gotuje, dobrze że mogę się wymigać szalikiem – taka była moja pierwsza myśl. Całe szczęście mam wiele osób opiekujących się mną, mamę, która wyposażyła mnie już w maseczki i fajne miejsce pracy, instytucje opiekującą się, która też załatwiła maseczki. Są całkiem ładne, będę je nosić, niech im będzie. Rękawiczek do sklepu to nie chce mi się nosić, pamiętać żeby je zabrać i ponosić koszty. To zrzucanie kosztów na zwykłych obywateli! W nosie mam, jak w sklepie nie będzie rękawiczek to trudno! Ja nie będę się narażać na koszty, zwłaszcza teraz kiedy ceny środków ochrony osobistej znacznie wzrosły przez popyt. Całe szczęście tutaj znowu mama zaopiekowała się mną tak, że nawet nie miałam okazji ujawnić swoich buntowniczych zapędów – od razu wręczyła mi cały kartonik rękawiczek lateksowych.
Uczelnia, nawet na rękę mi to całe koronaświrusowanie. Ze względu na pracę miałam ubiegać się o indywidualną organizację zajęć, lub możliwość zaliczenia ich zdalnie tak bym mogła pracować na początku normalnie (bez przekładania zmian by móc uczestniczyć w zajęciach na uczelnianym kampusie). Potrzeba ulotniła się wraz z zamknięciem uczelni – wszyscy prowadzący musieli (czy chcieli tego czy nie) umożliwić wszystkim zdalne zaliczenie zajęć. Czy to dobrze? Nie mam pojęcia. Patrząc na moje doświadczenia, wrażenia są mieszane. Niektórzy prowadzący radzą sobie świetnie, wcale nie odczułam jakiejkolwiek zmiany czy spadku jakości kształcenia. Prowadzący, którzy świetnie sobie radzą są tymi, którzy również w kontakcie bezpośrednim, w regularnym trybie nauczania stacjonarnego świetnie sobie radzą. Zdaje się, że wiek nie ma tu znaczenia. Jedyny czynnik mający realny bezpośredni wpływ to zaangażowanie. Prowadzący niezależnie od wieku i zacofania informatycznego (które często idzie w parze z wiekiem) są na tyle zaangażowani, że są w stanie poświęcić więcej swoich zasobów na odpowiednie przygotowanie się do zajęć, opracowanie materiału, który byłby rzetelny i interesujący. Ich zaangażowanie widoczne też jest w ciągu zajęć na żywo/konferencji/wykładów na różnego rodzaju komunikatorach – nieustannie kontrolują oni czat (dla osób z niedziałającym mikrofonem) i dają przestrzeń do zgłaszania pytań czy uwag (chodzi tu o pewnego rodzaju specyficznego rodzaju otwartość na dialog i nowe formy wyrazu, czy też komunikacji, która nie jest efektem kompetencji informatycznych czy wieku, a właśnie stopniem zaangażowania w działalność dydaktyczną). Część przedmiotów realizowana jest bez kontaktu zapośredniczonego, bez wykładów na żywo, opiera się ona na wysyłaniu materiałów, zadań, tekstów do wykonania/zapoznania się z nimi i następnie odesłania rozwiązań do prowadzącego. Część prowadzących świetnie sobie z tym radzi, materiały są zróżnicowane, są gotowi na uwagi co do metody, szybko odpowiadają, dają indywidualny feedback co do pracy oraz stosują własne sposoby systematyzacji i zapisu tego, kto z jakiej części materiału się wywiązał. Pozostali tragicznie…
Przykładem może być moja prowadząca od przedmiotu komunikacja i negocjacje w zespole oraz od przedmiotu autoprezentacja (na nieszczęście prowadzi aż dwa przedmioty). Zadania są pisane chaotycznie, prowadzącej nie chce się nawet robić ze zdjęć tekstów pliku w formacie pdf (sama nam napisała, że nie chce jej się), materiały wysyła raz na tydzień, nie potrafi obsługiwać żadnej platformy mogącej służyć do elearningu, niejednokrotnie łamała zasadę ochrony danych osobowych i poszanowania prywatności publikując i udostępniając zadania jej wysyłane (które często zwierały w sobie osobiste odpowiedzi lub rozwiązane testy psychologiczne studentów) bez zgody studentów, prowadząca nie umie prawdopodobnie obsługiwać nawet maila (każe wysyłać zadania o konkretnej godzinie danego dnia inaczej ich nie zaliczy, gdyż uważa że je ‘zgubi’) i w dodatku zadania wysyłane są w próżnię – prowadząca nie potwierdza, że zadania do niej dotarły, nie daje informacji czy zostały zaliczone, czy zostały wykonane dobrze. Nikt nic nie wie. Dodatkowo jakakolwiek forma komunikacji jest utrudniona przez…uwaga problemy komunikacyjne. Komunikaty wysyłane przez prowadzącą (pisemne) są niespójne co do treści (co tydzień zmieniana jest forma zaliczenia, jak pliki mają być podpisywane i jakie testy są do zaliczenia którego przedmiotu), zbudowane niepoprawne stylistycznie i językowo. Przedmiot ten spędza sen z oczu niemalże wszystkich studentów w grupie i sam temat tych zajęć wywołuje ogromną falę frustracji. Aż dziw, że osoba, która jest ‘ekspertem’ w dziedzinie komunikacji ma tak wielkie z nią problemy.
Dzisiaj w związku z innymi badaniami, projektami uczelnianymi przeprowadzałam wywiad telefoniczny z weterynarzem (*lekarzem weterynarii, zostałam poinstruowana, że brzmi to bardziej fachowo i milej dla weterynarzy). Problemy badawcze i tematy były dość wewnętrznie zróżnicowane, ale dwa są dość intrygujące. Jeden wątek dotyczył kwestii koronawirusa w ujęciu dbania o zwierzęta gdy ma się kwarantannę. Weterynarz sam przyznał, że formalne wytyczne i procedury jak to powinno wyglądać nie pokrywają się z rzeczywistością. Pies musi wyjść na dwór na spacer, osoba mająca kwarantannę bez dostępu do ogródka nie może go wyprowadzić, więc zwierzę musi być wyprowadzane przez kogoś z zewnątrz, kto oczywiście nie przyzna się, że ma kontakt z osobą objętą kwarantannę (ze strachu przed tym, że nie załatwi sprawy jeśli chodzi o wizytę u weterynarza lub będzie napiętnowany społecznie przez spacer z psem zarażonego). Poruszany został również wątek skutków plotki o tym, że wirus przenoszony jest przez zwierzęta towarzyszące, w postaci porzucania lub usypiania zwierząt (weterynarz całe szczęście nie zauważył tego zjawiska, ale może dlatego bo jego klienci wstydzili by się prosić o taki zabieg lub/i weterynarz po prostu nie był świadkiem porzucania zwierząt – raczej nikt nie chciałby mieć świadków przy takiego zdarzenia). Jednak tym punktem, który mnie zafascynował było coś, co wypłynęło całkowicie przypadkowo. Mój partner rozmowy opowiadał o tym jakie procedury odkażania są stosowane w lecznicy po każdym pacjencie i że nie ma możliwości zarażenia. Dodał też, że nie boi on się koronawirusa, ale nie chce wyjść na aroganckiego ignoranta (był bardzo krytyczny wobec siebie i samoświadomy, cenię takich rozmówców). Powiedział mi, że widzi wśród znajomych weterynarzy i po samym sobie większą odporność na zakażenie wirusem, podejrzewa że to przez to, że z wirusami z tej grupy ma do czynienia w pracy – koty i psy, zwierzęta towarzyszące często chorują na wirusy z tej grupy więc on przez codzienny kontrolowany kontakt wypracował system obronny i przeciwciała, mimo iż wie że to nie jest dokładnie ten sam wirus. Na ile to prawda nie wiem, ale jest to ciekawe spostrzeżenie. Ogólnie niewiele wiadomo, dowiemy się czegokolwiek dopiero za kilka lat – tak szczegółowe badania medyczne zanim zostaną poddane rzetelnym próbom falsyfikacji nabierają już swojego czasu, to wszystko trwa i w ludziach ( którzy zdają sobie z tego sprawę) powoduje to kolejne fale nieustannej padaczki niepokoju.
20.04.2020 r.
Piękny dzień, wylądowałam w pracy na obsłudze numeru 987, na koronataxi a tu nagle przychodzi kierownik i rzuca w nas informacją, że od jutra zaczynamy szkolenie na operatorów numerów alarmowych w naszym CPRze w moim mieście. Niespodzianka, CPR w Radomiu w końcu się złamał i zezwolił na wyjątkowe przeprowadzenie szkoleń w ośrodkach lokalnych ze względu na zapotrzebowanie, w końcu odstąpił od usilnych prób podtrzymania swojego statusu quo jako jedynego środka certyfikującego w Polsce. Ehh ta polityka wszędzie gdzie się da… Od wtorku po 12h szkolenia dziennie, w sobotę egzamin praktyczny, w piątek wieczorem teoria. Czyli w tym tygodniu będę pracowała 6dni pod rząd po 12h, oby odpłaciło mi się to w urlopie bo przekraczam limity! Szaleństwo, trochę stres, ale też ekscytacja. Niepewność, niechęć do podgrywek zgłoszeń, do tej ciężkiej pracy innego rodzaju, ale też ulga, że to już.
Kolejną ciekawą informacją dnia dzisiejszego jest.. uwaga! Otwarcie lasów! W końcu rząd pękł, trochę się im nie dziwię, ich decyzja o zamknięciu lasów wzbudziła duże opory społeczne i dość gwałtowną reakcję mediów, które szybko podłapały temat. Ja tam się cieszę, lubię tereny zielone, lasy, mimo iż zakazem jakoś szczególnie się nie przejęłam. Jakoś nie wyobrażam sobie szczerze policjantów włóczących się po zadupiach w poszukiwaniu kogoś kto? Stoi w lesie? Szkoda gadać.
Bawi mnie trochę kwestia chomika Rudego. Nie wiem czy to szczęście czy co, ale dzień w którym Rudy mi go pozostawił okazał się przedostatnim dniem przed zamknięciem centrów handlowych – gdybym wtedy nie udała się na zakupy chomik nie miałby karmy ani wyściółki do klatki. Zrobiłam to na ostatnią chwilę, kto by pomyślał… Mam nadzieję, że za niedługo otworzą te centra handlowe, bo nie jestem zwolennikiem zakupów przez internet, nie chciałabym też niepokoić Rudego i dokładać mu obowiązków, a za dwa/trzy tygodnie mogą mi się skończyć produkty dla chomiczka. Żyję w stresie, haha brzmi to głupio w tym kontekście.
21.04.2020 r.
Szaleństwo, nieustanne szaleństwo dzisiaj pierwszy dzień szkolenia. Wszyscy powrócili z nową siłą do nauki skupieni na celu jakim jest certyfikat. Operatorzy nieustannie gdy nas mijają, nas adeptów, mówią, jak bardzo nas potrzebują i lepiej żebyśmy zdali. Inni wspierają nas, łagodzą stres, mówią, zapewniają, że wszyscy zdamy. Są takie braki kadrowe, że chwytają się brzytwy.
Między podgrywkami mamy krótkie przerwy, są one okazją do dyskusji, skoczenia po herbatę lub na papierosa. Adepci lubią rozmawiać między sobą o nowinkach w kraju, o politycznych starciach dwóch biegunów o to czy wybory się odbędą czy nie, kiedy i w jaki sposób. Dla mnie jako badacza nauk społecznych powinno to być ognisko zapalne, ale niestety nie jest. Wszystko jest tak głęboko zanurzone w politycznej otoczce, która niestety nie reprezentuje satysfakcjonującego mnie poziomu, a wręcz przeciwnie na wskroś zdradza swoje propagandowe oblicze, że wzbudza to we mnie mdłości i mam ochotę uciekać jak najdalej.
Martwi mnie to wszystko, te polityczne starcia o rzeczy, które w obliczu realnej i odczuwalnej do szpiku kości niewydolności systemu, nie mają najmniejszego znaczenia. Na co dzień stykam się z lekarzami i inspektorami, którzy nie dają rady i nie mają ośrodków ochrony osobistej, z paniką mas, piętnowaniem społecznym, dezinformacją, dezorganizacją, z brakami kadrowymi tam gdzie absolutnie nie powinno ich być, z koleżankami/ kolegami z pracy, którzy głowią się i troją co zrobić z dziećmi, bo każdy z rodziców ma ograniczone możliwości korzystania z ‘opieki’, urlopu w pracy a dzieci przecież nie zostawią samych. Przerasta mnie to w tak specyficzny sposób. Mam świadomość, czuję, że mnie to razi, że coś jest nie tak, ale z drugiej strony potrafię zupełnie normalnie żyć, jakby odcięta ponad tym wszystkim z jakąś bezczelną beztroską i bagatelizacją… i nie nazwałabym tego arogancką ignorancją, nie. Ja po prostu potrafię chyba, czasami bardziej skutecznie niż osoby mnie otaczające, wyizolować te sprawy i nie pozwalać im wpływać na moje zdrowie psychiczne i relacje międzyludzkie.
25.04.2020 r.
Intensywny tydzień i jego magiczny koniec, w końcu egzamin i udało się! Jestem operatorem numerów alarmowych! Wszyscy operatorzy zdali egzaminy, co prawda z różnymi wynikami, ale udało się. Strach pomyśleć, że niedługo usiądziemy na 112. Między egzaminami, też po wszystkim jako adepci wymienialiśmy swoje myśli spostrzeżenia. W końcu jeden z adeptów powiedział głośno to co wszyscy mieliśmy w głowie. Powiedział ‘Całkiem nieźle na tym wyszliśmy’ i miał rację. Zrekrutowaliśmy się tuż przed epidemią, która spowoduje dość duży kryzys gospodarczy w przyszłości, a my w ostatniej chwili dostaliśmy się do najbardziej stabilnego sektora gospodarki. Zatrudnia nas instytucja, stabilność zatrudnienia jest maksymalizowana na koszt mało elastycznych warunków pracy, ograniczonych i powolnych ścieżek awansu. Pracę mamy niemalże gwarantowaną, podczas gdy wiele osób trafi na bezrobocie. CPR przeprowadził nową rekrutację zaraz po naszych egzaminach, kierownicy starają się przeprowadzić proces jak najszybciej, póki urząd nie wydał oświadczenia o całkowitym wstrzymaniu rekrutacji w celu ratowania budżetu. To może być ostatnia rekrutacja w ciągu najbliższych lat i adekwatnie do sytuacji w kraju, osoby bardziej ogarnięte i świadome próbowały dostać się do najstabilniejszego sektora zatrudnienia – zgłosiło się ponad 35 chętnych. Kierownicy mówią, że dawno już nie było takiego zainteresowania, ale na samą rozmowę rekrutacyjną zostało zaproszonych jedynie pięciu z nich (to całkiem dobrze obrazuje jak niewiele osób ma odpowiednie kwalifikacje i dobrze skonstruowane CV). Rozmowy kwalifikacyjne ze względu na wyjątkową sytuację będą przeprowadzane zdalnie przez Skype. Wszyscy się boją i szukają stabilności i gwarancji pracy, do pracy w CPRze wróciło wiele operatorów, którzy zmienili sektor zatrudnienia nawet kilka lat temu. Część operatorów szepta między sobą, że kierownictwo przyjmuje synów marnotrawnych, którzy teraz wracają z podkulonym ogonem. Z jednej strony rozumiem ich rozgoryczenie, a z drugiej to bardzo dobrze ujawnia wysoki poziom integracji wew. w organizacji. Grupa jest silnie zintegrowana wewnętrznie z dużą ilością więzi nieformalnych, które krystalizują wsparcie między członkami, rodzinny klimat ale także pewne zobowiązania lojalnościowe wobec stanowiska i organizacji.
W trakcie egzaminu dostałam strasznie dziwnego smsa od ojca, który był odpowiedzią na suche życzenia imieninowe wysłane mu smsem. Napisał ‘dziękuję, zapraszam cię kochana córeczko jutro na kawę, dogadaj z mamą szczegóły’. Facet, który rzucił się na mnie i szarpał się ze mną, obrzucał mnie przekleństwami i zastraszał ostatni raz jak się widzieliśmy nagle zwraca się do mnie per kochana córeczko? Sama się zastanawiałam czy ta wiadomość jest przesiąknięta sarkazmem, czy to podstęp. Zadzwoniłam do mamy, ona nic nie wiedziała o żadnej kawie, prosiła mnie bym odmówiła – uważała że to podstęp, że ojciec szykuje coś na mnie i na brata. Dzwoniłam do M. by rozważyć ewentualne scenariusze, co może się stać jak przyjadę. Mógłby zdewastować moje auto lub próbować je przejąć (kupił to auto dla mnie wraz z mamą, auto zarejestrowane jest na mnie i na mamę, więc nie ma prawa własności do niego) i ze względu na to jak kocham prowadzić to chyba zabolałoby mnie najbardziej, by się przed tym uchronić zaparkuję auto daleko od posesji rodziców i przyjdę na pieszo. Mógłby rzucić w nas niespodziewaną informacją o tym że chce rozwodu – świetnie, my też tego chcemy, mamy już zebrane dowody, więc ta informacja nie jest dla nas nawet zagrożeniem. Mógłby nas poinformować, że chce wydziedziczyć brata i mnie – nie zmartwiło by mnie to, wiem że chce to zrobić, ale nie chce mu się iść do notariusza, poza tym póki nie ma prawnej rozdzielności majątkowej z mamą (mimo, iż próbuje jej dać taką iluzję stosując przemoc finansową) to tak naprawdę, mama może nas wspierać finansowo. Mógłby w najgorszym przypadku rzucić się na nas z pięściami, ale wtedy po prostu uciekniemy i wezwiemy policję. Z szybkiej analizy nie mogło się stać nic co by nam realnie zagrażało. Rudy uważa, że to chore, że wgl musimy myśleć w takich kategoriach i tak analizować sytuację – coś w tym jest, może to być wyraz naszego przesiąknięcia patologią, przemocą. Podjęłam decyzję, że skorzystam z zaproszenia. Mama obmyśliła plan wprowadzenia w sytuację i zaproszenia na tą samą godzinę kogoś z zewnątrz w celu zabezpieczenia nas. Zaprosiła moją ciocię, żonę brata mojej mamy, tak by ojciec nie stosował agresji (nie odważy się zrobić tego przy świadkach). Było to szalenie sprytne i inteligentne, jak zawsze uratowała sytuację.
Z Rudym nieustannie walczę, nasze problemy komunikacyjne przekraczają prawdopodobnie poziom z którym bylibyśmy sobie w stanie poradzić, więc niewiele mam wsparcia emocjonalnego z jego strony.
Zdany egzamin był dla mnie okazją by przedzwonić do wszystkich bliskich mi osób i pochwalić się certyfikatem, nowym zakresem obowiązków i porozmawiać o tym co się u nich dzieje. Długo rozmawiałam z siostrą, przyjaciółmi nie mieszkającymi w moim mieście, z E. . Pytałam co u niej, jak sobie radzi z sytuacją w kraju. Jak większość osób, która powróciła do małych rodzinnych miejscowości na wieś, prawie nie odczuła zmian. Wspomniała o tym, że jedyne co ją niepokoiło dość mocno to patrole policyjne w lesie, które łapały ludzi w czasie ostrych obostrzeń. Zszokowało mnie to, policjanci naprawdę robili łapanki w lasach. Trochę absurdalne…
26.04.2020 r.
Spotkała mnie dzisiaj wyjątkowa niespodzianka, zadzwonił do mnie bliski z Warszawy. Rozmawiam z nim regularnie, raz na miesiąc, więc odstępy między rozmowami są dość długie, tak jak i same rozmowy (trochę to potrwa zanim wymienimy się tym co u kogo aktualnie się dzieje). Mam słabość do chłopaka, jest dość beztroski, prosty, jest nasączony idealizmem, ale ma piękne serce. Łączy nas pewnego rodzaju poczucie misji pomocy ludziom. Jego rodzina prowadzi własny pchli targ, więc aktualnie mają dużo wolnego czasu. Niestety chłopak lubi nadużywać substancji odurzających, zadzwonił do mnie tym razem pijany. Naprawdę nie lubię rozmawiać z osobami pijanymi, ale on jest wyjątkowo znośny i kulturalny gdy jest pijany.
Okazało się, że niedawno zmarł Byku, był to stary, zmęczony życiem kocur funkcjonujący w rodzinie warszawiaka od wielu wielu lat. Byku traktowany był jak członek rodziny i miał wyjątkową więź z warszawiakiem, na którym wyjątkowo odbiła się jego śmierć. Chłopak nie ma szczęścia, kilka lat temu zmarła również jego babcia – ta strata również w znaczny sposób się na nim odbiła. Zwierzał mi się, że wtedy jeszcze jakoś sobie radził dzięki ludziom, a teraz w przypadku śmierci Byka ten ‘czynnik ludzki odpada’. Ma rację, jego możliwości korzystania ze wsparcia społecznego jest mocno ograniczony.
Dałam mu tyle wsparcia ile tylko moje ciało i umysł mógł przekazać telefonicznie, dopytując się jak sobie radzi z sytuacją w kraju. W żartach powiedział mi, że zastanawiał się czy nie zapuścić brody od pierwszego dnia kwarantanny, od pierwszego dnia wprowadzenia obostrzeń rządowych (ma dość gęsty zarost, o który lubi dbać, poza tym do twarzy mu w zaroście, aczkolwiek rzadko zapuszcza brodę). Szkoda, że nie podłapał tego wątku, bo byłby to dość ciekawy eksperyment i wyraz, metafora procesu przez który wszyscy przechodzimy. Ludzie wpadają na różne pomysły.
Dzisiaj dowiedziałam się również, że szkoły pozostaną zamknięte do 24.05, jest to dość duży problem dla rodziców z małymi dziećmi, ich sytuacja coraz bardziej się komplikuje i utrudnia ich funkcjonowanie, przez to że obostrzenia trwają w czasie. Ciekawi mnie kiedy ja wrócę na uczelnie – szczerze, mam nadzieję, że nie w tym roku akademickim. Brak zajęć jest mi na ręke, łatwiej mi to pogodzić z pracą. Nie za bardzo widzę też sens powrotu na uczelnię na kilka tygodni w czerwcu i ponoszenia kosztów reorganizacji do dawnego modelu działania (stacjonarne wykłady) i ryzyka epidemiologicznego (dużo ludzi w jednym miejscu). Operatorzy przynajmniej cieszą się ze zniesienia godzin dla seniorów – mówią ‘teraz przynajmniej można coś załatwić ze spokojem’, nikt nie wie czy to zdanie powodowane jest faktycznie zniesieniem godzin dla seniorów, czy zmianą godzin otwarcia sklepów i urzędów pocztowych (wracają one powoli do normalności). Godziny dla seniorów, to był całkiem zabawny wymysł, abstrahując od ich realnej skuteczności co do zabezpieczania osób starszych wywołało to falę nowych zjawisk społecznych, które dość dobrze obrazują polską mentalność. Ekspedientki i ochroniarze wypraszający ludzi ze sklepu, atakujący wszystkie osoby nie wyglądające na ich wiek, starsze panie oferujące usługę wykonania zakupów dla kogoś w wybranych godzinach za drobną opłatą (tak, takie nielegalne biznesy były nawet zgłaszane na 112). Operatorsi wielokrotnie śmiali się z tego, śmiali się również z otwarcia marketów sprzedających artykuły budowlane – większość Polaków w domach nie miała co robić, więc przeprowadzali na gwałt remonty. Całe bloki huczały głosząc wszem i wobec, że mimo obdartego wyglądu z zewnątrz, w środku dużo się dzieje. Dużo było tych wynalazków…
W szaleńczym ciągu pracy i szkolenia nie miała czasu nawet zrobić zakupów, ale może to i dobrze. Widzę że od momentu w którym cała ta pandemiczna sytuacja, cała ta pandemiczna rzeczywistość zaczęła zawłaszczać dyskurs robię zakupy rzadziej ale większe. Dziwnie, że tak wyszło, bo ja wcale się nie boję zarażenia. Jakoś tak po prostu jeszcze bardziej nie mam czasu. Kiedy wszyscy robili zapasy, kiedy bili się w supermarketach o podstawowe produkty – papier toaletowy, kaszę, mąkę, ryż, ja funkcjonowałam normalnie. Przynajmniej próbowałam, pamiętam jak wyszłam do sklepu po cukier puder do lukru, a pani ekspedientka rozkładała ręce i powiedziała mi, że jedna pani przyszła i kupiła wszystkie opakowania (pięć opakowań po 1kg cukru pudru?! Jeśli nie ma cukierni to co ona z nim zrobi?! Chyba z rok będzie go zużywać, paranoja po prostu). W końcu dzisiaj się wybrała, koszyk zakupowy był pełen, wydałam kilkaset złotych co skutkowało wypełnieniem lodówki po brzegi, mimo iż mieszkam sama. Takie zapasy starczają mi na około 3tyg. to całkiem śmieszny tryb.
27.04.2020 r.
Nocna zmiana w pracy, mam szczęście, że pracuję w takim miejscu z takimi ludźmi. Dzisiaj podbił do mnie Regus – operator z większym stażem zawodowym, tuż przed 30 rokiem życia, jest bardzo otwartym, empatycznym i życzliwym człowiekiem. Świetnie przekazuje wiedzę, troszczy się. Rozmawialiśmy o sytuacji w kraju i nie ukrywam, reprezentował on wyjątkowo pesymistyczne stanowisko. Dyskutowaliśmy na temat wyjazdów i wakacji, firmy turystyczne upadają, nie ma możliwości by gdzieś wyjechać i coś zobaczyć, jedyna alternatywa, która pozostała to zabrać namiot i wyjechać w pustkowie. Dyskutowaliśmy na temat spotkań na mieście, rozważając jak to będzie jak cała sytuacja się rozwiąże, uspokoi – Regus mówił, że ludzie już są głodni tego. Płynnie temat spoczął na uczelni, podzieliłam się z nim moją nadzieją na dalsze zdalne prowadzenie zaliczeń. Bardzo zabawnie to skwitował, że zdalne studia tracą klimat studiów, bo w studiowaniu właśnie chodzi o poznawanie nowych ludzi, masową i szeroką wymianę doświadczeń i poglądów (ma rację). Wyraził swoją frustrację mówiąc ‘Wszystko robimy zdalnie, niedługo będziemy srać zdalnie!’. Kontynuował ‘Ciebie przynajmniej coś miłego w tym roku spotkało, dostałaś fajną pracę, a mi co pozostało? Ja się aż zacząłem zastanawiać czy by kredytu nie wziąć i mieszkania nie kupić, bo ja innej perspektywy dla siebie nie widzę. Niech mnie chociaż coś ciekawego i miłego w tym roku spotka.’. Ta wypowiedź jest całkiem niezłą kwintesencją, wyraża tak wiele na temat kondycji psychicznej, finansowej, na temat sposobu odbioru rzeczywistości i sytuacji, że aż nie sposób to zanalizować na jeden raz (no i całkiem nieźle wiąże się z serią memów o roku 2020 w internecie kreująca ‘wizerunek’ tego roku kalendarzowego jako pełnego katastrof).
28.04.2020 r.
Rozmawiałam dzisiaj z B., moim najlepszym przyjacielem, jest singlem i dowiedziałam się od niego jak działają portale randkowe w czasach obostrzeń w związku z koronawirusem! Mało osób było chętnych na spotkania i randkowanie, ciężko było kogoś wyłowić i znaleźć do takich aktywności (mimo, iż aktywności profili na portalach nie uległy zmianie, ludzie szukali rozrywki na czatach). Sytuacja zmieniła się wraz z otwarciem lasów, nagle ludzie byli chętni do spotkań i gotowi do pojęcia takiego ryzyka. Brzmi zabawnie nielogicznie, irracjonalnie, ale faktycznie tak było. Ze względu na pozamykane restauracje i bary, centra rozrywek randkowiczom pozostały jedynie wyczerpujące spacery w maseczkach i spotkania w mieszkaniach, które często koncentrowały się wokół picia alkoholu, jedzenia, oglądania filmów/seriali i igraszek. Rudy uważa, że to skraj nieodpowiedzialności, ja podchodzę do tego bardziej liberalnie. Rozumiem tych ludzi, nie chcą tracić czasu, a jeżeli obie strony są chętne do pojęcia ryzyka to lecą z tematem.
Ohhh tak bary, kina, restauracje, jak ja tęsknię za takimi miejscami. Wiele miejscówek upadnie to pewne, aczkolwiek część z nich podejmuje działania mające ratować ich lokalne biznesy. Gro restauracji zdecydowała się na świadczenie usług na wynos by zapewnić sobie chociaż częściowy, nieznaczny dochód. Niektóre bary zaczęły ogłaszać sprzedaż butelek alkoholu na wynos z dowozem (przykładem może być bar, który sprzedaje tylko jeden rodzaj alkoholu, mianowicie wiśniówkę na którą ma monopol, butelkę można zamówić z dowozem). Kino R. (z długą historią w moim mieście) zorganizowało akcję na fb z seansem dla R. , która polega na tym, że klienci mogą zakupić bilety na seans przez internet w regularniej cenie i wykorzystać je kiedy chcą po zakończeniu pandemii – zebrane środki mają uchronić kino przed upadkiem. Świetny ruch, zyskują i klienci i kino (a przynajmniej obie strony nic nie tracą). Niektóre bary przyjęły taktykę organizowania zbiórek na portalach crowdfundingowych. Podobają mi się takie akcje, przykładem może być D. Bar w moim mieście. Nigdy nie byłam w tym miejscu, ale profesjonalizm z którym podeszli do zadania stworzenia zbiórki wywołuje podziw. Stworzyli bardzo profesjonalny materiał filmowy wyjaśniający ch sytuację, po co jest zbiórka, jak będą dzielone pieniądze i system ‘motywacyjny’ dla osób chcących uczestniczyć w zbiórce. Każda wpłacona kwota zostanie zwrócona po otwarciu barów i restauracji w postaci drinków, dla tych którzy przekroczą prób wpłaty 100zł czeka jeszcze specjalne zaproszenie na imprezę dla osób, które przyczyniły się do uratowania tego miejsca. Progi wpłat były różnorakie tak jak i nagrody, wśród nich można było wyliczyć udział w profesjonalnych warsztatach barmańskich, umieszczenie imienia i nazwiska na specjalnej tabliczce upamiętniającej osoby, które uratowały D. Bar, własny drink w karcie o imieniu i nazwisku wpłacającego, przyklejenie zdjęcia wpłacającego w miejsce twarzy na obrazach znajdujących się w barze – nagrody pomysłowe i zabawne, kuszące. Znajomi Rudego prowadzą D. bar. Wsparł on zbiórkę zaledwie 30zł (mimo swoich wysokich zarobów) co dla mnie było dość oburzające. Bardzo ważny jest dla mnie lokalny patriotyzm i wspieranie lokalnych biznesów, gdybym miała większe zabezpieczenie finansowe z pewnością bardziej solidnie wsparłabym te biznesy. W toku naszego sporu o tą kwestię, Rudy argumentował swoje stanowisko tym, że to pieniądze i tak najprawdopodobniej wyrzucone w błoto, całe środki ze zbiórki pochłonie następny czynsz i może nigdy nie odzyskać swoich pieniędzy. Ma rację, ale to właśnie jest to ryzyko, dlatego by zabezpieczyć swoje środki wpłacone powinien również promować zbiórkę, tak by cel został osiągnięty. D. bar naprawdę zrobił wiele by zbiórka była rozpowszechniona i widoczna.
Nawet słynna akcja moje miasto za pół ceny przeniosła się do internetu, można było ze wszystkich regularnych atrakcji korzystać w postaci bonów do danych miejsc, które będą miały dwukrotną wartość po otwarciu wszystkich miejsc.
Cóż za okropny dzień. Niedługo przyjeżdża mój narzeczony (łiii nie mogę się doczekać 1maja!), więc postanowiłam, że muszę o siebie zadbać i zrzucić futerko. Zazwyczaj co miesiąc lub dwa chodzę na depilację pastą cukrową, panie są przemiłe, działają szybko i dokładnie a efekty są rewelacyjne. Golenie się maszynką powoduje, że włosy odrastają ciemniejsze i twardsze (przez co bardziej kują), więc maszynka odpada. Udało mi się zakupić cały zestaw do depilacji pastą cukrową, dzięki temu, że firma depilująca w reakcji na zamknięcie salonów kosmetycznych uruchomiła sprzedaż takich pakietów. Moim zdaniem to był dobry ruch, zapewnił im ciągłość finansową, klientki nie zostały na lodzie bez pomocy. Ryzykują jedynie tym, że część klientek już nie powróci ze względu na zdobycie wprawy w cukrowaniu swojego ciała (ekonomicznie o wiele bardziej się opłaca cukrować siebie samemu). Podjęłam się dzisiaj wyzwania jakim jest wycukrowanie swojego ciała samodzielnie i poszło okropnie. Nie miałam tyle odwagi by zerwać wosk razem z włosami, ból był nie do zniesienia, tortury ciągnęły się godzinami – to co drogie panie ekspedientki wykonują w zaledwie 1,5h ja wykonywałam przez 7/8! Okropieństwo, nie wyszło też tak bardzo ekonomicznie jakbym tego oczekiwała, przez brak wprawy zużyłam zapewne dwukrotnie więcej pasty niż przeciętna kosmetyczka świadcząca takie usługi. Nie mam pojęcia czy zdobędę się na taką akcję kolejny raz, ile stresu się nabawiłam! Biedne kobiety pozostały bez niczego. Mężczyźni również pozostali bez fryzjerów, aczkolwiek większość z nich ma znajomych, którzy potrafią zrobić to samodzielnie lub mają własne maszynki, dzięki czemu są w pełni samodzielni (Rudy ma własną maszynkę, czasami mu pomagam z obcinaniem włosów).
1.05.2020 r.
Mój najdroższy narzeczony zrobił mi wspaniałą niespodziankę i przyjechał już wczoraj z winem i kwiatami. Po upojnej nocy przepełnionej czułością i rozmowami następnego dnia podjęliśmy ten trud i wyskoczyliśmy na spacer do pobliskiego fortu. Zaproponowałam byśmy zabrali ze sobą po piwie, nie wiem wizja siedzenia wśród natury z słodkim napojem, genialnym towarzystwem jest iście pociągająca. Wybraliśmy się po butelki do najbliższego sklepu, był otwarty, co dość mocno mnie zbulwersowało, w końcu dzisiaj święto. Wtargnęliśmy do sklepu w naszych maseczkach i dopiero we wnętrzu zorientowałam się, że zapomnieliśmy rękawiczek z domu, ale obsługa nie robiła problemu. Gdy tylko wkroczyliśmy do lasku z wyposażeniem niemalże od razu spotkaliśmy znajomego Rudego – M. M. spacerował tam ze swoją znajomą i jej psem, swobodnie przeszliśmy do towarzyskiej rozmowy. M. miał maseczkę przy sobie, ale nie na twarzy, tą taktykę obejmuje wiele osób, za to my z Rudym jak jeden mąż maseczki mieliśmy założone poprawnie (ja bym tam ją zdjęła, ale wiem jakie dla niego to ważne). Zrówno M. jak i Rudy są dość mocno zakorzenieni w branży muzycznej i starają się dbać o swój rozwój muzyczny i karierę. Chłopaki zaczęli mówić o próbach i co się dzieje w ich zespołach muzycznych. M. powiedział, że salki wznowiły działalność i można już robić w nich próby. Rudy powiedział, że wie o tym, ale chłopaki z jego zespołu jeszcze się boją, więc nie mogą ruszyć z pracą nad nowymi kawałkami. M. zaśmiał się i powiedział, że właśnie teraz lepiej szybko robić próby i grać póki ludzie boją się wychodzić. Ciekawa taktyka… Ich dyskusję przerwało niespodziewane spotkanie, własnie mijaliśmy 15osobową grupę młodzieży w lasku, część była w maseczkach, część bez, niektórzy mieli ze sobą butelki. Obie grupy od razu umilkły, gdy ich wyminęliśmy zaśmiałam się mówiąć, że właśnie natrafilismy na nielegalne zgromadzenie.
Od poniedziałku mają zostać otwarte centra handlowe, może to i dobrze, bo ludzie mają naprawdę wiele spraw do ogarnięcia, wiele usług z których chcieli by skorzystać, aczkolwiek w obliczu wzrostu zachorowań i pozostałych obostżeń zdaje się to irracjonalne podejście. Muszę na siebie uważać, wymusza na mnie to trochę potrzeba kontaktu z mamą i praca. Rudy uważa, że sam fakt że pracuję jest już ogromnym zagrożeniem. Fakt faktem w cprze pracuje całkiem sporo osób, około 50operatorów i kierownictwo, co prawda nie wszystkie grupy operatorów mają ze sobą kontakt, poza tym spełniamy wszystkie wymogi dot. odstępów między operatorami (przez co część stanowisk jest pusta), środków dezynfekujących. Mamy też przygotowane dwie osobne sale z działającymi, gotowymi do użycia w każdej chwili stanowiskami, gdyby się okazało, że ktoś przyszedł do pracy zarażony (można wtedy niezainfekowaną grupę umieścić w nowej Sali i cpr będzie działał dalej, a musi działać). Sama się śmieję, że prędzej dostanę kwarantannę w pracy niż do niej nie pojadę, numer 112 musi działać zawsze i wszędzie, chyba Polska musiałaby się spalić, zostać obalona by 112 przestało działać. Muszę na siebie uważać, bo operatorzy i kierownictwo bardzo są wyczuleni na jakiekolwiek objawy, co jest w sumie korzyścią. Niejednokrotnie zdarzało się, że ktoś przyjeżdżał do pracy z katarem i został odesłany pod drzwiami do domu na chorobowe, nie możemy ryzykować, tu chodzi o ludzkie życie. Potrzebuję tej pracy, muszę być zdrowa. Biedny Rudy, jest trochę piętnowany przez to, że ma ze mną kontakt a ja pracuję mimo całej sytuacji – jego znajomi nie chcą się z nim spotykać w większości przez to (bawi mnie to, ale wiem, że może to mocno uderzać w Rudego).
Dzisiaj piękne święto, mam to szczęście i mieszkam w bloku na osiedlu. Lubię patrzeć na bloki, dzisiaj w chwili zadumny obserwując powiewające flagi, stwierdziłam, że byłyby one świetnym wskaźnikiem konserwatyzmu tkanki społecznej w danych dzielnicach. Kto wie, może pewnego dnia uda mi się to przetestować.
10.05.2020 r.
A było tak pięknie, mój narzeczony tak jak niespodziewanie przyjechał, tak niespodziewanie wyparował, ale i tak jestem mu wdzięczna za tą wizytę i czas, który mi poświęcił. Co prawda i tak żegnaliśmy się w kłótni, jak zwykle. Ostatni wątek, który wpadł to wątek mediatora dla par do którego mieliśmy się udać po powrocie z Włoch – wspólnie z Rudym stwierdziliśmy, że problemy między nami już dawno wymknęły się nam spod kontroli i potrzebujemy specjalisty. Udało nam się nawet wybrać wspólnie do którego pójdziemy. Ja byłam gotowa, mogłam podjąć ryzyko pójścia do specjalisty mimo sytuacji w kraju, w końcu psycholog to też lekarz, a zdrowie psychiczne jest dla mnie równie ważne co fizyczne, więc czemu by nie? Jasne boję się, ale moja relacja z Rudym jest dla mnie tak ważna, że jestem w stanie podjąć to ryzyko. Nie naciskałam na Rudego, bo wiem jak on bardzo się boi, ale to nie zmienia faktu, że specjaliści nadal przyjmują pacjentów w większości (część oczywiście się pozamykała, zawiesiła działalność lub korzystając z okazji brała urlopy) lub nawet wychodzi naprzeciw i proponuje sesje zapośredniczone przez komunikatory. Chyba musiało coś w nim pęknąć bo usłyszałam, że następnym razem jak przyjedzie to możemy iść. Nie wiem na ile to jest obiecujące, bo usłyszałam od niego również, że nie wie czy przyjedzie za miesiąc (czyli równie dobrze może nie przyjechać wcale).
Skoczyłam dzisiaj do sklepu po kilka brakujących produktów i zauważyłam, że coraz mniej ludzi chodzi w maseczkach. Jestem ciekawa jak potoczy się cała ta sytuacja. Rudy mówi, że on wcale nie wierzy w drugą falę zachowań i według niego cały czas będzie równie źle albo jeszcze gorzej. Ja nie jestem taką pesymistką, uważam że to gruba przesada. Będzie druga fala, zawsze jest, tego nauczyła nas historia, pytanie tylko kiedy. Dotarła do mnie również plotka o tym, że 18.05 mają otworzyć restauracje i bary. Informacja ta spadła na mnie na Sali operatorskiej jak grom z jasnego nieba… W internecie jednak brak konkretów i szczegółów dot. takich regulacji, zobaczymy jak to będzie… Ahh ta sala operatorska, miejsca pracy, internet – przestrzenie wymiany informacji niedookreślonych. Z Sali operatorskiej dowiedziałam się również dzisiaj, że obostrzenia wprowadzone wieki temu zabraniają zpożywania napojów i posiłków, jakichkolwiek produktów spożywczych na świeżym powietrzu w miejscach publicznych… Nie wiedziałam o tym, czyżbym nieświadomie złamała prawo kiedy wyszłam do restauracji po zamówione jedzenie na wynos z kubkiem herbaty? Ups, jak widzę dezinformacja i dezorganizacja, chaos dosięga również mnie.
Całkiem duża burza toczy się również dookoła wyborów prezydenckich (ah znowu polityka! Niech to szlak!). Miały być za wszelką cenę, mówi się że otwarcie lasów i nieracjonalne znoszenie obostrzeń miało legitymizować decyzję o wyborach, które miały odbyć się normalnie. Później była mowa o wyborach korespondencyjnych, burza dot. niewydolności poczty polskiej i problematyczności dot. tajności wyborów, która nie byłaby zapewniona w takiej formie. Ostatecznie wybory dzisiaj się nie odbyły a rząd niby wypłacił już sobie dwa miliardy złotych za zorganizowanie ich. Rudy się mnie pytał ‘czy ty wiesz ile to jest pieniędzy? Dwa miliardy złotych? Całe osiedle mogłabyś dla siebie kupić, wszystkie mieszkania dla ciebie, i gdzie teraz są te pieniądze?’. Na mnie nie robiło to wrażenia, nie takie pieniądze były już wyprowadzane i przez obecną partię i przez partię opozycyjną, ale to faktycznie kwestia ciekawa…
12.05.2020 r.
W internecie króluje obecnie #hot16 challange, słynne osoby nagrywają 16 wersów i je rapują. Nie ukrywam akcja była bardzo chwytliwa i objęła już niemalże wszystkich, których mogła. Całość nagrań i filmików ma promować zbiórkę pieniędzy na środki ochrony osobistej dla osób walczących z COVIDem w ramach systemu i polskiej ochrony zdrowia. W akcję włączył się nawet sam prezydent i nominował premiera, cóż pozostawia to wiele do myślenia. Część osób odbiera to jako próbę ocieplenia wizerunku, część jako czystą hipokryzję – prezydent i premier, którzy odpowiadają za niewydolność systemu opieki zdrowotnej promują akcję oddolnego i obywatelskiego łatania dziur tych pieniędzmi obywateli. Dla pozostałych pewnie to rozrywka, aczkolwiek wykonanie pana prezydenta do najlepszych wedle mojego gustu nie należało. W akcję włączyli się artyści spoza środowisk hiphopowych, piosenkarze popowi, lektorzy, aktorzy, youtuberzy a nawet księża. Akcję popierają artyści, którzy nie przebywają aktualnie w Polsce (np. Brodka). Największym smaczkiem dla mnie jednak było to, że akcję popierają nawet osoby nie wierzące w istnienie coronawirusa ( np. Kali) – uważają one, że to tylko spisek, który ma odwracać uwagę od wielkich przewrotów, decyzji podejmowanych na szczeblu globalnym, które mają podporządkować masy (ta narracja często pojawia się w intenecie, koncentruje się ona wokół teorii, że wirus jest spowodowany przez anteny lub fale 5G, że nie istnieje żadna szczepionka albo ma ją Bill Gates, który jest demonem z piekła rodem, bo to on manipuluje ludzkością wraz z mniejszością żydowską). Znaczna część nie podejmuje wyzwania, ale rozgłos i tak jest ogromny. B. żartował, że nominowani zostali już wszyscy i gdybyśmy poszukali na bank i ja i on zostaliśmy przez kogoś nominowani – bardzo trafił do mnie ten żart. Nominowany za to w sposób bezpośredni przez znajomego został Rudy, i bardzo dobrze, bo bardzo chciał zostać nominowany. Ciekawe jak sobie poradzi…