fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Djuna Barnes nazywała samą siebie „najsławniejszą nieznaną pisarką świata”[1] i rzeczywiście coś w tym jest. Z jednej strony jej nazwisko regularnie pojawia się w rozmaitych okołoliterackich obiegach: w najróżniejszych rankingach, na przykład na liście stu najlepszych powieści gejowskich i lesbijskich; w książkach o atmosferze Paryża lat 20. i 30., która kipiała wolnością artystyczną i seksualną, jak „Kobiety z Lewego Brzegu” Shari Benstock; jednym tchem wymienia się ją obok Jamesa Joyce’a i Gertrudy Stein. Z drugiej strony wiedza na jej temat jest zazwyczaj zapośredniczona: raczej słyszało się o Djunie Barnes, niż się ją czytało. Tymczasem jej twórczość to rzadkiego rodzaju łamigłówka, która nigdy nie przyniesie nagrody w postaci powszechnie uzgodnionej linii interpretacyjnej. Język powieści i dramatów Djuny Barnes eksponuje możliwości angielszczyzny, poszerza granice prozy, rozsadzając ją ładunkiem poetyckim. Można pokusić się wręcz o stwierdzenie – czule złośliwe wobec polskiego wieszcza – że to właśnie Barnes osiągnęła miłoszowski ideał z „Ars poetica?” na trzydzieści lat przed jego tęsknotą za formą „bardziej pojemn[ą],/która nie byłaby zanadto poezją ani zanadto prozą”. Zresztą – wydaje się, że przeciw tej tezie nie miałby również autor pierwszego wstępu do najbardziej znanej książki Barnes „Nightwood” (lub „Ostępów nocy” według nadchodzącego polskiego tłumaczenia Wydawnictwa Ossolineum) T. S. Eliot: „Powiedzieć, że »Nightwood« spodoba się w pierwszej kolejności czytelnikom poezji nie oznacza, że nie jest ona powieścią, lecz że jest to powieść tak dobra, iż tylko wprawna poetycko wrażliwość jest w stanie ją docenić w całości. Proza pani Barnes posiada niewątpliwie prozatorski rytm i styl, a jej muzyczność nie jest muzycznością wersu”[2].

Język powieści i dramatów Djuny Barnes eksponuje możliwości angielszczyzny, poszerza granice prozy, rozsadzając ją ładunkiem poetyckim

Urodzona w roku 1892 w Stanach Zjednoczonych Djuna poświęciła całe życie na to, by zapomnieć o własnym życiorysie oraz utrudnić dowiedzenie się o nim czegokolwiek osobom postronnym. Najprawdopodobniej zamierzonym Djunie imieniem była Djalma – od postaci z „Żyda, wiecznego tułacza” Eugène’a Sue’a, jednego z najbardziej paryskich powieściopisarzy (czy to wtedy nad przyszłą pisarką rozpostarła się paryska klątwa?). Najpewniej jednak imię zostało źle zarejestrowane. Podejrzewa się, że doświadczyła ciężkiego molestowania seksualnego – lub gwałtu – ze strony ojca lub wuja, jednak nie wiemy tego na pewno, bo jedyną poszlakę stanowią jej pisarstwo oraz często celowo koloryzowane opowieści i półsłówka serwowane znajomym. Po nieudanej próbie wciągnięcia jej w małżeństwo jako dwudziestojednolatka trafiła do Nowego Jorku. Zajęła się tam pracami skupiającymi się na sprawach miasta i to nie tylko jako autorka specyficznych wywiadów i esejów, lecz także jako ilustratorka. Stopniowo jej rozpoznawalność rosła – i wtedy, w roku 1918, zdecydowała się przyjechać do Paryża „po kulturę”, jak sama to określiła. Paryż amerykańskich emigrantów, którzy ze swoich pensji korespondentów i dziennikarzy mogli dostatnio żyć dzięki ciągle tracącym na wartości franku, był też Paryżem dużo większej wolności – zarówno na polu wszelakich używek, jak i eksperymentów seksualnych. Djuna na początku swojego pobytu poznaje innych Amerykanów i Amerykanki, w następstwie czego wiąże się na osiem lat z rzeźbiarką, Thelmą Wood. Thelma Wood miała opinię „suki wszechczasów” (były to słowa reporterki Jannet Flanner), a para to kłóciła się, to namiętnie godziła, jednocześnie borykając się z jednostkowymi problemami i uzależnieniami. Związek artystek kończy się z końcem lat dwudziestych, a pośrednim świadectwem tej straty jest właśnie „Nightwood”, książka, która po kilku odrzuceniach ze strony wydawnictw ukazała się w roku 1936.

„»Nightwood« nie przynosi pocieszenia”, stwierdza Jeanette Winterson, współczesna klasyczka lesbijskiej literatury i autorka kolejnego po Eliocie wstępu do tej książki. To prawda. Powieść, chociaż zaledwie stupięćdziesięciostronicowa, gęsta jest od atmosfery wzajemnego niezrozumienia bohaterów i bohaterek. Dryfują oni po bardzo specyficznym świecie wymyślonych na nowo przez Barnes miast (Wiedeń, Paryż) oraz wymyślonej Ameryki. Sprawiają przy tym wrażenie poszukujących raczej ostatecznego dowodu na własne zasługiwanie na nieszczęście, aniżeli mających nadzieję na to, że los przyniesie im ukojenie. Oto fałszywy baron Felix, szukający potwierdzenia swojej przynależności do (więdnącej już) europejskiej noblesse, spotyka u nowego znajomego – doktora Matthew O’Connora (też nie do końca pewne jest, czy aby posiadł jakąkolwiek wiedzę medyczną) – Robin Vote, którą wkrótce postanawia poślubić. Chociaż nieszczęsny arystokrata zabiera swoją małżonkę w liczne podróże i spodziewają się oni dziecka, tuż po porodzie Robin – zawsze nie do końca obecna w tej relacji, raczej zdystansowana, niewiele zdradzająca o swoim stanie ducha – opuszcza mężczyznę i niemowlę, znika na kilka miesięcy, by wrócić z ucieczkowego pobytu w Stanach z kobietą, Norą Flood, z którą przez następne lata będzie w związku. A jednak i ta relacja nie utrzyma się: Nora spędzi niezliczone bezsenne noce w oczekiwaniu na partnerkę marnotrawną, która rozbija się po paryskich barach i zdradza ją na prawo i lewo, ostatecznie z kolejną kobietą wyjeżdżając ponownie do Stanów. Robin ucieka po raz bodaj ostatni – tym razem w szaleństwo – w spektakularnej scenie rozgrywającej się w kościele w pobliżu miejsca zamieszkania Nory. Pies byłej partnerki Robin wyczuwa jej niedaleką obecność i przybiega do niej, a za nim podąża Nora, która staje się świadkiem ostatecznego rozpadu osobowości snującej się z miejsca na miejsce, małpującej psią choreografię ruchów Robin. Bezsilnym obserwatorem tych licznych rozstań i wyjazdów jest zaś wspomniany już doktor O’Connor, crossdresser i opowiadacz tego przedziwnego świata.

Bohaterowie i bohaterki »Nightwood« sprawiają wrażenie poszukujących raczej ostatecznego dowodu na własne zasługiwanie na nieszczęście, aniżeli mających nadzieję na to, że los przyniesie im ukojenie

Gmatwanina wątków stwarza więc możliwość do najróżniejszych odczytań i ujęć. Można spojrzeć na tę powieść, dokonując jednocześnie dekonstrukcji światów przedstawionych i zastanowić się, czemu służą – szczególnie, jeśli świat przedstawiony nadpisywany jest na tym realnym, jak Paryż z „Nightwood” koresponduje z emigracyjnym Paryżem Djuny Barnes. Można zapytać, jaka była identyfikacja i tożsamość płciowa każdego z bohaterów i bohaterek „Nightwood”: bo jak zakwalifikować doktora, który sypia w kobiecej koszuli nocnej i peruce z długimi, złotymi włosami, w pełnym makijażu, gdy nieoczekiwanie nachodzi go Nora? Jak odcyfrowywać takie jego stwierdzenia, jak „spróbuj namówić do tego jakąkolwiek dziewczynę – płci męskiej lub żeńskiej – ze złamanym sercem”[3]? Co zrobić z żydowskością barona Felixa Volbeina – żydowskością, wobec której rzucane przez narratora uwagi są antysemickie? I wreszcie: jak zinterpretować nieustanne sycenie się nieszczęściem, jakie staje się losem bohaterów?

Wydaje się, że klucz do wszelkich prób odpowiedzi na powyższe pytania będzie się jednak zawierał w języku „Nightwood”. Świat, który stworzyła Djuna Barnes, ściśle przylega do języka, (w) którym ten świat został wykreowany, jest z niego zrodzony. Jednocześnie język w żaden sposób nie dominuje nad postaciami tego świata czy samą jego konsystencją. Nie ma w nim miejsca na pustkę opisów: zgrabność niektórych fraz silnie pobudza do myślenia i na bieżąco wytwarza tożsamość tych, którzy je wypowiadają, lub miejsc, które określają. W języku zawiera się cała niemoc i szamotanina – zarówno wewnętrzne, jak i rodzące się relacjach – bohaterów zamieszkujących Paryż Barnes. Tak jest w wypadku doktora („każdy naród bez poczucia humoru jest narodem straconym; każda kobieta z poczuciem humoru to kobieta stracona”[4]), który nie ma już żadnych złudzeń na temat świata; podobnie kiedy mowa o pełnym aspiracji, a jednak koślawym i niepasującym doń baronie („Austria i herbata nigdy do siebie nie pasowały. Każde miasto ma szczególny i wyjątkowy napój, który do niego przynależy”[5]) lub kiedy Nora, bezradna wobec swojej miłości do Robin, posługuje się głównie pytaniami. Wypada nam się cieszyć, że w wypadku tej powieści, zaliczanej do kanonu literatury lesbijskiej, nie będziemy czekać na jej polskie tłumaczenie zbyt długo. Pozostaje jednak liczyć, że jej nienormatywność nie umknie polskim czytelnikom i czytelniczkom wchłonięta przez promocyjną nowomowę klasycznego i zasłużonego wydawnictwa.

 

[1] Ross Wetzsteon, „Republic of Dreams. Greenwhich Village: The American Bohemia, 1910-1960”, New York 2002, s. 432.
[2] T. S. Eliot, „Preface” w: Djuna Barnes, „Nightwood”, Faber and Faber, London 1998, s.  10.
[3] Djuna Barnes, „Nightwood”, s. 17, tłum. własne.
[4] Tamże, s. 14, tłum. własne.
[5] Tamże, s. 30, tłum. własne.

Oczekiwane
Autorski cykl Olgi Byrskiej poświęcony nieprzetłumaczonej dotąd na język polski literaturze zagranicznej.

Olga Byrska
ur. 1991, pisze o literaturze i teatrze, publikowała m.in. w „Dialogu”, „Kulturze Liberalnej”, „Polityce”, „Tygodniku Powszechnym”, współpracuje z warszawskimi instytucjami kultury.

Oczekiwane
Autorski cykl Olgi Byrskiej poświęcony nieprzetłumaczonej dotąd na język polski literaturze zagranicznej.

POPRZEDNI

recenzja  

Krytyka negatywna (8): „Naturalne zagłębienia oraz inne wilgotne otwory”

— Jakub Skurtys

NASTĘPNY

recenzja  

Prolegomena do orybienia albo zniszczyć pamięć

— Łukasz Żurek