Pamięci Metki Krašovec (1941-2018)
Dziwny sen
Portugalczycy mają powiązania z rzeźnikami i szaleją
na łąkach. Ubi, ubi, ubi, ubi, noc? Naniosłem
wiadrem pełno piasku na łódź. Otolaryngolog
umacnia władzę. Zostawmy to. Będę pasł się
na trawnikach. Słuchał szumów w wannie. Obracał latarkę
ku gwiazdom. W górę. Ku wierzchołkom drzew. W dół. Ku ziemi. W dół.
Ku glebie. I hop, wepchnę moje ciało w powietrze, pomiędzy kota i
ptaszka. Pomiędzy strzelbę i czaplę. Ale myśliwy się nie
przestraszy i przestrzeli mnie nad pasem, aż mi
odpadnie dolna część ze spodniami, zapląta się
w krzakach, skąd trzeba ją będzie wyjąć i zakopać.
Aksamitne życia kończą się. „Nie życzyłbym panu
wystawnego śniadania i mizernej kolacji”, ostrzegał
mnie profesor Menaše. Bóg ostrzega mnie śmiercią.
Faraonowie i królowie, Kassel, Paryż
Mieliśmy piękne dziewczyny, byliśmy królami disco,
Andro i ja. Liczba podwójna zanika. Spłynęliśmy
ze wzgórz Krasu, dojechaliśmy nad morze. Pamiętasz
Cabirię? Skrzydła były długie, ludzie się gapili.
Wszędzie rozpychałeś przestrzeń. Ale w Paryżu,
na twoim Biennale des jeunes, to ja ruszyłem w noc.
Cudownie jest, kiedy młodzi ludzie łkają z rozkoszy a ty przepływasz i
słuchasz ich szlochu. Robert stał się gejem na
zakrystii, kiedy dopadł go kożusznik. Przypominałem
mu tego świętego męża. A kto zlicza dusze, które są
wdzięczne jemu? Tomaž Brejc powiedział: co robiłeś,
jesteś taki wypoczęty, a my wszyscy zmachani i słabi.
To prawda. Powinienem był zostać z Andražem,
przyciąć mu skrzydła. Bracia nie mogą spać ze sobą.
Florencja
Gnocchi. Zmywanie na pozór jak zwykle. Laurze
szkoda lodów. Juan przemyka się jak cień.
Skały szczotkują Lipicę. Upadamy z głową Ludwiga.
Suchy ląd, Sarah. Obudziłem się w podkoszulku. Podnosili
mnie bloczkiem, w jedwabiu. Kołyszesz się, kiedy walisz
w ściany przepaści? Jak wpływa to na linie papilarne
twoich kości? Błony namaścili. Gromadzili,
wiązali, uprawiali. Chiama mi. Wyjadę
konno na łowy na lisa, spod skóry. Tutaj się
podpisał Browning. Podoba mi się Procacci. Ścieżka, ścieżka, Bello
Sguardo. Ho mangiato il farro. Mi ha piaciuto
molto. Tobie, z ruchliwych świeżych nieżytów, znów
świeci słońce na ogród. Dziurkę od guzika złożyliśmy.
Daliśmy, daliśmy, daliśmy, daliśmy, nie tam, daliśmy, daliśmy, daliśmy, daliśmy.
San Juan de la Cruz natarty śniegiem
Nie wiem, czy jestem Połtawą, bo zaatakowano mnie na próżno.
Wejdź na czarny dom i kopiuj chmury.
Weź ze sobą kota.
Na Tabor dotarliśmy zapadnięci w bańki z mlekiem.
Przed wojną śmigała tutaj kuna,
po wojnie ział w oczy napis.
Dunaj nie jest nabity.
Silnik dudni, stół się trzęsie, kawa się kołysze.
Jęczę jak posąg, któremu usunięto skazę piękna.
Pukle są kładzione w palenisku, chodzę po
białym żarze. Dziewczyna, na której ramiona
spadną utrefione, jeszcze nie osiadła w mojej świadomości.
Niewolnicy, a tak naprawdę więźniowie, wyparowali ze mnie.
Przypominają mi mięso matki.
David ma przerośniętą dłoń.
Barbara Richter zorganizuje mi mieszkanie na
Uhlandstrasse. Diran powiedział mi wczoraj, że
mam ten stalinowski żar i chcę, żeby wszyscy
uwierzyli w Boga. Terry widzi to tak samo. Zakonnice
skakały z wysoka na jego
kości. Moje pukle ścięto.
U baronessy Beatrice Monti della Corte von Rezzori
Sztychu, piękny biały sztychu, nie ma na tobie ludzi,
nie ma ciał. Co, gdybyśmy zaczęli łopotać albo obracać
się jak śmigło, zaprosili żaby, pirackie kolczyki, śliwy, żeby
nie było zbyt rzadko w powietrzu ani tam, gdzie idziemy. Będzie
akcja? Będzie się błyskało? Będą zwidy? Trwonienie
drzew, tylko drutu, szybko zwiniętego w kłębek? Frank!
Jem cię, po tak długim czasie, po, powiedzmy, pośrednictwie
Primoža i tym, co John mówi o tym, gdzie wbijać paliki.
John tak tego nie ujmuje, to ja tak mówię,
John by chętnie przyjechał do Słowenii, ale jesteśmy wśród
pąków, wrzosów, traw, liści buku, Maximiliana
Dornera prawie wepchnąłem w pień buka, zobacz,
jaki jest blady, nawet nie wiesz, jak pijany jesteś, mówi Metka,
zawsze pojawia się i mnie ratuje, odkąd ją mam, jestem spokojny,
mam dom, nic mnie znów nie rozszarpie, umrzemy, tak, ale
wszyscy umrzemy, to jest ta lepsza część, oczywiście w swoim
czasie, nie teraz, hej, tutaj brakuje metafor, metafory są
dziobem wraku, nabrzmiałym członkiem, rozsiewem
Flamandów, oni naprawdę się wydźwignęli, ale gdzie jesteśmy
my, ciągle obracam tym śmigłem, wzywając muzę,
oczywiście, skoro w środku nocy wstałem, spisałem
(i zapisałem na dysk) to, co zrobiliśmy z Petrem. Chodziłem
po pokojach jak jastrząb i szeptałem: będziesz? Będziesz?
Byłem jak zwierzę, porwałem go Tanyi,
Tanya słucha Rufusa, ja też go ubóstwiam, wtedy gdy
wiozłem Joshuę do Lukki, ciągle go słuchaliśmy, według
mnie już lecimy, przynajmniej tak odbiera to moje ja,
teraz jestem tu, Beatrice, naprawdę wściekły, że zmarnowałem
godziny i godziny z tym trzeciorzędnym profesorem, Claudio
Magrisem, naprawdę dęta sława, i ledwo słyszał o
Griszy. Beatrice była najpiękniejszą kobietą swoich
czasów i gdybym kręcił się wtedy po Mediolanie…
żadna Tatjana, żadna Nina, może Monica Vitti, ale
i ona, przyklejona do Antonioniego, wyschła,
hej, tu nie ma metafor, Jure byłby zadowolony,
nie, nie byłby, to dla niego zbyt frywolne, zostaliśmy
gdzie zostaliśmy, zostajemy, mieliśmy piękne życie,
mamy je. Ponieważ widziałem pająka, kiedy się goliłem,
le matin, le chagrin, muszę naprawdę coś szybko tu dać,
żeby zostało coś dla ludzi, jeśli po mnie dzisiaj ktoś
zadzwoni. Jak, pytają mnie ciągle utalentowani, jak?
Hej, Beatrice się kąpie, słyszę jak woda pluszcze.
Instrumenty padły
Moja ławka idzie do bierzmowania i gości pistacje.
Pamiętam Milenko owiniętego w togę.
Rozrywać brzuch akordeonu znaczy wiele.
Vanitas obraca pełnię, jeśli widzisz chatę, z której się dymi.
Milenko głosił w Saint John the Divine, nie wiesz, jeśli
nie widzisz chaty w zwierciadle. Jeśli widzisz siebie z
palcami, machaj. Stupicę w końcu zniszczyła ambicja
namalowania portretu grupowego, fresku, dzieła
monumentalnego. Svetozar był na fotelu u dra Rode,
ja czekałem na zewnątrz z rozpadem podniebienia. Wyrwałem
kredens ze ściany. Wygrałem, ale prawie umarłem. Barry
Watten mówił Miško Suvakovičowi o mnie straszne
rzeczy. W moich podatkach zajączek wskakuje
w środek rogówki. Biały ptaku, jesteś mokry? Jaki jesteś?
Czubek przyrasta przed schodkiem
Ster jest głodny.
Gablota napełnia zegarki.
Chłopiec kuleje.
Idzie do domu.
Fala czeka.
Skóra odziewa.
Miliardy poprzeczek, żakietów,
ołówki kopiowe rozrzucone jak rosyjskie bajki.
Brebis. Mój przewiewny brewiarz.
Wózek błyskotek Atalanty.
Co robisz jako wrak? Kolec jest w krysztale.
Ta mrówka miała zmarszczkę na skrzydle.
Wyłączam gaz. Drzewo jest w Brazylii.
Na ładnej żółtej desce, która z dołu głaszcze
skrzydło ptaka na gałęzi w górze.
Robi elipsę i kiwa się na prawo i lewo.
Formuje trójkąt.
Utnij prawdziwki tuż pod kapeluszem.
Pozostań wierny roztoczom.
Uszkodź swoje dłonie.
Umrzyj je w czapli, żeby
trysnęło szare złoto.
ur. 1941, zm. 2014, poeta słoweński, jeden z najwybitniejszych współczesnych poetów europejskich. Opublikował ponad trzydzieści tomów poezji w języku słoweńskim. Po polsku ukazały się „Wiersze" (1979), „Straszne święta" (1996), „Poker" (2002), „Czytać: kochać" (2002) w tłum. Katariny Šalamun-Biedrzyckiej oraz „Jabłoń" (2004) i „Pora roku" (2013) w tłum. Miłosza Biedrzyckiego. Tłumaczenia jego wierszy ukazywały się również w wydaniach książkowych w kilkunastu krajach Europy i w USA.