fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Julia Fiedorczuk

„Pod słońcem”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020, s. 456.

Gdyby chcieć krótko streścić „Pod słońcem”, najnowszą, kilkusetstronicową powieść Julii Fiedorczuk, można by powiedzieć, że to historia o życiu na powojennym Podlasiu. Można by też powiedzieć, że jest o życiu i śmierci w ogóle albo o miłości, o przetrwaniu, o tym, że ludzie przynależą do swojego naturalnego środowiska i podlegają jego rytmowi. „Pod słońcem” to jednak opowieść skomplikowana, wielowątkowa, pełna bardzo różnych, ludzkich i nie-ludzkich, postaci, którym nieustannie towarzyszy narracyjna myśl, że wszystko we wszechświecie jest ze sobą powiązane. Główną osią konstrukcyjną książki jest życie małżeństwa spod Białegostoku – ideowego wiejskiego nauczyciela Miszy i Miłki, jego wspierającej żony. Ich historię często przerywają jednak inne perspektywy: rodzinnych wspomnień, sąsiadów, napotkanych podróżników, zwierząt, roślin, zdarzają się też postaci historyczne. Wymyślone historie przeplatają się z historią rzeczywistą, przeplata się w sobie różnorodność kulturowa i różnorodność, powiedzmy, ekologiczna, przeplatają się czas przeszły z teraźniejszym, wspomnienia, sny, listy i fragmenty dzienników.

Wielokulturowe Podlasie – jako literacki fantazmat heterogenicznego splotu – wydaje się idealnym miejscem akcji dla takiego powszechnego przenikania się rzeczy. A może byłoby idealnym miejscem, gdyby nie historia i polityka, które wymuszają na mieszkańcach podlaskiej wsi wstrzymanie oddechu i reorganizację codziennego życia. W „Pod słońcem” historia jest jednak przede wszystkim częścią krajobrazu. Stanowi zewnętrzną siłę, która wnika w ziemię i w życie bohaterów, zagnieżdża się w ich doświadczeniu, jednocześnie pozostając czymś spoza ich świata. Fiedorczuk nie pisze historycznie i nie ma tu, poza pojedynczymi postaciami i nazwami własnymi, historycznych konkretów. Chociaż pojawiają się bardzo konkretne zdarzenia, takie jak bombardowanie domów, pogromy i wywózki, które można przyporządkować do tego, co zdarzyło się naprawdę, w perspektywie powieści nie ma to jednak dużego znaczenia, bo chociaż – a może właśnie w związku z tym – Fiedorczuk koncentruje się na jednostkowych przeżyciach swoich bohaterów, samo doświadczenie wojny i przemocy ulega w nich pewnemu odrealnieniu. Pozostaje przysłonięte, opatulone obrazami przyrody i zwykłej pracy, bo wojna się przydarza, ale życie musi trwać dalej. Okrucieństwo i cierpienie w tym świecie istnieją, ale przede wszystkim w rozmytych dziecięcych wspomnieniach Miłki i Michała. To, co złe, przydarza im się pośrednio, w akcie obserwacji. Patrzą na płonące miasteczko, rozstrzeliwanie Żydów, ukrywającą się w domu dziewczynkę, trupa na podłodze, ale nie do końca rozumieją, co widzą, więc w ich pamięci pojawiają się zastępcze obrazy i metafory – lasu w środku nocy, pracy przy obróbce lnu, baśniowej postaci Ptasiej Siostry. Przyroda, towarzysząca tu ludziom na każdym kroku, zaczyna pełnić funkcję estetycznej osłony, ale jest też – w swojej wyobrażonej niezmienności – obietnicą przetrwania.

W ten sposób Fiedorczuk pozostawia historię w tle i zwraca się ku temu, co interesuje ją najbardziej – ku materialności i naturalności ludzkiego życia. Natura popycha ludzi do trwania mimo wszystko, niezależnie od politycznych okoliczności wymusza na nich dostosowanie się do naturalnego rytmu życia. Abstrakcyjna (choć realnie zagrażająca) siła historii i nieubłaganie postępujący czas ludzkich społeczeństw zderzają się z monotonną cyklicznością czasu natury. Podlaska wieś wydaje się przynależeć przede wszystkim do tego drugiego; nawet kiedy znajduje się w centrum wydarzeń, pozostaje jakoś na uboczu, zostaje naruszona, ale uczestniczy jedynie mimochodem. Wybrzmiewa w tym zresztą jeden z kluczowych kontekstów powieści – Księga Koheleta.

Fiedorczuk pozostawia historię w tle i zwraca się ku temu, co interesuje ją najbardziej – ku materialności i naturalności ludzkiego życia

W „Pod słońcem” przyroda jest wszechobecna, a bohaterowie są w niej mocno osadzeni i bardzo na nią uważni. By to opisać, Fiedorczuk szuka w języku materialności. Posługuje się brzmieniem i rytmicznością słów, by tworzyć sugestywne, metaforyczne obrazy. Język jej powieści to język stąpający twardo po ziemi, ale nie w tym potocznym sensie. Jest językiem ziemistym, ale nie do końca przyziemnym, korzysta z poetyckiej wyobraźni, łącząc ze sobą pozornie odległe aspekty rzeczywistości. Jednocześnie materialność wypełnia ramy biblijnej metafory. Fiedorczuk sięga po Księgę Koheleta, obiera ją z religijnego kontekstu i buduje na niej opowieść o przemijaniu i równości człowieka wobec otaczającego go świata, o trwaniu mimo wszystko. Nie chodzi jej przy tym o wyrażenie egzystencjalnego pesymizmu, odnosząc się do koheletowych motywów afirmuje bowiem wspólność ludzkiego i nie-ludzkiego życia. Z drugiej strony biblijny tekst staje się źródłem językowej konwencji i sentencjonalnego stylu, w którym przechodzi się od konkretu w kierunku bardziej wzniosłych prawd. Tak ważna materialność przemienia się, by użyć koheletowej metafory, w uchodzący z wiatrem pył. Wszystko jest marne i w tej marności jakoś do siebie podobne. Narracja ciągle przypomina nam o zmieniających się porach roku, ale nawet kiedy z biegiem opowieści ich rytm przekształca się pod wpływem zmian klimatycznych, sentencjonalny i powtarzalny charakter refleksji o naturze tworzy wrażenie jej niezmiennej trwałości.

W myśl ekokrytyki, która jest jednym z głównych teoretycznych zainteresowań Fiedorczuk-akademiczki, zadomowione w zachodniej wizji świata pojęcie natury stanowi ideologiczną konstrukcję, opozycyjną wobec kultury i ontologicznie uzasadniającą ludzkie panowanie nad światem. W związku z tym pojęcie natury wymaga wzięcia w cudzysłów i dekonstrukcji. Istotną rolę w tej pracy krytycznej odgrywa literatura rozumiana jako sfera eksperymentu, w obrębie której rozpracowuje się zastane wyobrażenia i wytwarza nowy język. A może nawet nie tyle wytwarza, co ujawnia, że podobnie jak ludzie i ich kultura, język wyradza się z „natury”, nie jest wobec niej zewnętrzny ani nie daje się od niej oddzielić. Fiedorczuk jest wrażliwa na problematyczny charakter relacji języka z opisywanym światem, w związku z czym – jak mówi między innymi w wywiadzie z Pauliną Małochleb – nie chce po prostu opisywać przyrody, bo to zakłada, że istnieje jakiś opisujący podmiot i oddzielny od niego opisywany przedmiot. Sięga więc po metafory i wynosi je na piedestał, bo łączą w sobie to, co oddzielne i łamią językowe reguły, a więc – przeplatają i ożywiają.

I rzeczywiście metafory to istotne tworzywo powieści. Metaforami Fiedorczuk wyraża osadzenie ludzkiego życia w środowisku, pisze o ludzkich duszach wsiąkających w glebę po śmierci i ożywia przyrodę, która co jakiś czas wygrzebuje się z krajobrazu na pierwszy plan. Dzięki nim ludzkie i nie-ludzkie doświadczenia zostają ze sobą splecione nie tylko na poziomie narracji, ale również w warstwie znaczeniowej. Mam jednak poczucie – i lektura „Pod słońcem” go nie uspokaja – że metafory bywają też niebezpieczne. Metaforyczny charakter natury w literaturze nie jest niczym nowym i chociaż można go rozumieć jako wyraz siły ludzkich związków z przyrodą, jednocześnie pokazuje on, w jaki sposób z natury korzystamy – na przykład, czyniąc z niej narzędzie do opowiadania o sobie i swoich fantazjach na temat rzeczywistości.

Kiedy w jednym z rozdziałów przyjęta zostaje perspektywa sowy włochatki, okazuje się, że trudno nie mówić o ptaku w odniesieniu do ludzkiego życia, zwyczajów i wierzeń. Sowa, jako taka skupiona może na swoim istnieniu, w powieści jest też zwiastunem śmierci, kolejną metaforą cykliczności życia. Poszczególne elementy świata przyrody uruchamiają cały wachlarz dość konwencjonalnych symbolicznych znaczeń. Rzeki, powracające w powieściowej geografii, to granice, które mówią o społeczno-kulturowych konfliktach. Można je przekroczyć, ale nawet wtedy przypominają o tym, że natura jest chłonna na nadawane jej znaczenia. Przyroda jako narzędzie wyrazu zostaje podporządkowana językowi, staje się materiałem do tworzenia metafor. Widać w tym nieoddzielność języka od przyrody, ale widać też, że nieoddzielność ta często polega na wykorzystywaniu jej i projektowaniu na nią sensów. Może też dlatego, kiedy Miłka patrzy w oczy swojego kota, widzi tylko własne odbicie.

Czasami drogocenna materia języka, pozostająca w bliskości ciał i rodzącej ich ziemi, ulega rozproszeniu w rozważaniach o ludzkiej duszy, życiu i śmierci, miłości i prawdzie. Metafory trochę zbyt często przyjmują formę paraleli porównujących ludzkie z nie-ludzkim, tak jakby były to jednak fundamentalnie odrębne światy, które trzeba wtórnie ze sobą zbliżać. Przeżycia ludzi przypominają przyrodnicze zjawiska albo zaobserwowane zwyczaje zwierząt; można z tego wysnuć wnioski, że życie jest takie albo owakie, a to z kolei sprawia, że metafory staczają się w sentencje, których ogólności możemy przytaknąć i wzruszyć ramionami. Jeżeli natura jest siłą, która organizuje wszelkie życie według niezmiennych zasad, bohaterom powieści pozostaje poddać się jej i obserwować.

Metafory trochę zbyt często przyjmują formę paraleli porównujących ludzkie z nie-ludzkim, tak jakby były to jednak fundamentalnie odrębne światy, które trzeba wtórnie ze sobą zbliżać

Kumulujące się warstwy znaczeń, z których Fiedorczuk buduje swój świat, tworzą też wokół niego baśniową i tajemniczą atmosferę. Jej bohaterowie dobrze zdają sobie sprawę, że nie wszystkie tajemnice kosmosu można i należy wyjaśniać, ale czy sam fakt istnienia tajemnic nie sugeruje, że są gdzieś środki do ich rozpracowania? Że pod naoczną, materialną powierzchnią chowają się jakieś wielkie prawdy? Świat budowany z tajemnic i znaczeń to świat hermeneutyczny – można go przyjmować takim, jakim jest, ale można go też odczytywać. Nie bez powodu zresztą najważniejszą postacią „Pod słońcem” jest Misza – zapatrzony w literaturę, wiecznie niezaspokojony wiejski nauczyciel idealista. Jego głównym zainteresowaniem jest język, a ulubioną czynnością – lektura.

To w ogóle ciekawa postać. Misza poświęca swoje życie pracy u podstaw i nauce języków, przede wszystkim esperanto, które jest dla niego – podobnie jak komunizm wyłuskany z politycznego kontekstu – obietnicą pięknej, bezkonfliktowej przyszłości. Jak powtarza Misza, esperanto „buduje mosty”, oferując wszystkim uniwersalne narzędzie komunikacji i łącząc to, co odmienne. Ale jest też Michał, mimo złożoności charakteru, postacią schematycznie męską. Głównym polem jego działania jest produkcja i przekazywanie wiedzy. Misza zachwyca się tajemniczym kobiecym pięknem, miewa kochanki, którym „niczego nie obiecuje”, a w chwilach słabości zwraca się do żony, w półśnie przyjmującej jego pieszczoty. Miłka, której narracja jest jedyną pierwszoosobową – może w ramach rekompensaty za tę bierność – to przede wszystkim czuła żona i opiekuńcza matka. W ich związku odbija się tradycyjny charakter społecznych relacji, opartych na rodzinie i jasno wyznaczonych rolach płciowych. Tutaj – ponownie – widać działanie jakichś odwiecznych reguł rządzących tym światem. I przy tej okazji zastanawiam się, czy możliwe jest podważenie opozycyjnego stosunku między naturą i kulturą bez podważenia takiejże relacji między płciami – trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że w „Pod słońcem” kobiety są jak chłonna, możliwa do uprawy ziemia-matka, a mężczyźni, zajmujący się poznawaniem świata i budowaniem społeczeństwa, są jak ten duch, co ziemię przenika.

W »Pod słońcem« kobiety są jak chłonna, możliwa do uprawy ziemia-matka, a mężczyźni, zajmujący się poznawaniem świata i budowaniem społeczeństwa, są jak ten duch, co ziemię przenika

Ten, koniec końców, tradycyjny świat jest opowiadany przez Fiedorczuk z dużą czułością i optymizmem. Przez jej prozę przemawia też jakiś sentyment za „tym, co było”. Narracyjny zwrot ku przeszłości sprawia, że kiedy w końcu docieramy do czasów współczesnych, wkraczamy w nie oczami starzejącego się Miszy – a w oczach tych widać głównie zagubienie i poczucie nieadekwatności, od których na sam koniec Misza ucieka w baśniowe zaświaty, by złączyć się z ukochaną. Świat współczesny jest szybki, chaotyczny, wypadły ze swoich naturalnych torów. Świat miniony to świat naturalnego porządku, w którym ludzie żyli powoli, mieli więcej wiary, bliższe rodzinne więzi. Nawet jeśli w tym minionym świecie wydarzała się wojna, można ją było wpisać w odwieczny cykl życia, a jej okrucieństwa łagodziła bliskość przyrody.

W „Pod słońcem” jest wiele utopii, ale może najważniejszą z nich jest właśnie ta – utopia czasu przeszłego, marzenie o konglomeracie kulturowych różnic, spajanych uniwersalnym ludzkim doświadczeniem bycia w naturze. To też utopia literacka, oparta na wierze w poetyckość języka, która przywróci nam łączność z tajemniczością świata. Kiedy czytam tę powieść, wydaje mi się jednak, że utopia opowiedziana w czasie przeszłym traci swój radykalny wymiar i zmienia się w bezpieczną fantazję o tym, co było. Wiemy już, że to utopia skazana na porażkę – tak jak wiemy, że powojenny ustrój komunistyczny nie spełnił swoich obietnic, a esperanto, wbrew nadziejom swojego białostockiego stwórcy, nie weszło do powszechnego użytku i nie zażegnało światowych konfliktów. W porządku, z założenia każda utopia nosi w sobie własną niemożliwość, czym innym jednak jest potencjalność porażki, czym innym porażka już dokonana.

Julia Fiedorczuk

„Pod słońcem”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020, s. 456.

Zofia Jakubowicz-Prokop
ur. 1993 w Warszawie, absolwentka Instytutu Kultury Polskiej UW, doktorantka Międzydziedzinowej Szkoły Doktorskiej UW. Publikowała m.in. w „Tekstach Drugich” i „małej kulturze współczesnej”. Interesuje się filozofią feministyczną i opisami przyrody.
redakcjaPaulina Chorzewska
korekta Lidia Nowak
POPRZEDNI

szkic  

„Le Consentement”, czyli kilka pytań etycznych kierowanych w stronę literatury

— Agnieszka Sobolewska

NASTĘPNY

recenzja  

Liryka po przejściach

— Joanna Orska