Widmo krąży po Europie – widmo feminizmu.
Trudno uznać „Manifest komunistyczny” za poważny, współczesny program polityczny i żadna reedycja ani wstęp tego nie zmienią. Marks i Engels oglądali kapitalizm przemysłowy u jego zarania jako dynamiczny, rozwijający się system, który przełamuje kolejne granice: stawia ogromne budowle i tworzy nowe instytucje, zamienia podmokłe zarośla w zindustrializowane metropolie, a rolników i rolniczki organizuje w postępowy ruch społeczny. Dziś jesteśmy w innym miejscu. Mamy już za sobą industrializację, nowoczesność i globalizację. To, co dynamiczne we współczesnym kapitalizmie, to przepływy finansowe, wzrost nierówności oraz destrukcja przyrody. Autorzy „Manifestu” mieli pewne przeczucia, do czego to wszystko może prowadzić, ale my wiemy to już niemal na pewno.
Główną tezę książeczki można streścić następująco: społeczeństwa zorganizowane są wokół klasowych sprzeczności. W kapitalizmie te sprzeczności dochodzą już do skraju, a cały system traci dynamikę rozwoju. Systemowa stagnacja musi doprowadzić do rychłej rewolucji.
Dziś wiemy, że choć walka klas trwa, to kapitalizm nie zatrzymał się w połowie XIX wieku, lecz – przeciwnie – nieprzerwanie rośnie. Kryzysy i sprzeczności nie zwiastują jego końca, a jedynie jeszcze bardziej napędzają mechanizm akumulacji, podczas gdy robotnicy i robotnice zajmują się wszystkim, tylko nie rewolucją komunistyczną. Większe szanse na globalną transformację można wiązać z degradacją planety, podnoszeniem się poziomu mórz albo wojną termojądrową. Nie jest to perspektywa równie optymistyczna, co zniesienie własności prywatnej i nędzy.
„Manifest” nie wyjaśnia logiki kapitalizmu ani procesów społecznych i ekologicznych, które uruchomił. Jest narzędziem mobilizacji ruchów społecznych, a nie naukowym wykładem objaśniającym ekonomię polityczną współczesnego świata (tym Marks zajmie się w późniejszych pracach). Pisanie tego tekstu stanowiło dla autorów żmudny i frustrujący proces: było to tworzenie uzasadnienia dla cierpień i walk wyzyskiwanej klasy. „Manifest” jest próbą świadomego przekształcenia teoretycznej debaty i codziennych doświadczeń w polityczny program. Być może gdyby nie prawicowy antykomunizm, mogłybyśmy o tej książeczce spokojnie zapomnieć i skupić się na późniejszych dziełach Marksa i Engelsa albo jeszcze czymś innym. Widmo komunizmu jest, praktycznie rzecz ujmując, mało straszne. Do czego może być nam, feministkom, potrzebny program z połowy XIX wieku? Z większą strasznością porusza się po świecie jego duchowe potomstwo. I to w istocie o nim, gdy mowa o „Manifeście”, powinnyśmy mówić.
»Manifest« jest narzędziem mobilizacji ruchów społecznych, a nie naukowym wykładem objaśniającym ekonomię polityczną
We wstępie z 1 maja 1880 roku, Engels pisał: „[…] dzieje »Manifestu« odzwierciedlają do pewnego stopnia historię nowoczesnego ruchu robotniczego od roku 1848”. Tak właśnie podchodzimy do tej pracy: jako wskaźnika kondycji szeroko rozumianej lewicy. Nie traktujemy „Manifestu” jak świętego tekstu; przeciwnie, bierzemy to, co nas interesuje, a resztę traktujemy jako podkładkę pod kufel albo wyrzucamy na śmietnik. Zgodnie uznałyśmy, że jednym z największych archaizmów „Manifestu” jest ślepota na kwestię płci.
Gdzie jest taka kobieta, która by nie była okrzyczana pyskatą, naiwną, histeryczną, roszczeniową, paranoiczną, przewrażliwioną, nieznającą swojego miejsca, fałszywie oskarżającą, niemającą dystansu, niekobiecą i szowinistką przez męskich obywateli tego świata[1]?
Widmo feminizmu krąży po Europie – i nie tylko. We wstępie do „Manifestu” można spokojnie zamienić „komunizm” na „feminizm”, a wnet wszystkie potęgi połączą się przeciw niemu: papież i prezydent, konserwatyści i liberałowie, radykałowie i policjanci. Czy znaczy to, że feminizm jest potęgą?
Marks i Engels nie byli feministami. Samo słowo „feminizm” stworzył krytykowany przez nich utopista Fourier, a weszło ono do powszechnego użycia już po publikacji „Manifestu” wraz z postępami sufrażystek. Owszem, byli świadomi nierówności płci oraz tego, jak ważne dla sukcesu kapitalizmu jest podporządkowanie kobiet, ale nie uważali wyzwolenia kobiet za ważny element swojego rewolucyjnego programu. Twierdzili, że „różnice płci i wieku nie mają już żadnego znaczenia społecznego”, cechy te wpływają jedynie na wysokość płacy, mają znaczenie czysto rynkowe. Śmiała teza w tekście, w którym jednocześnie twierdzi się, że feminizacja siły roboczej służy obniżaniu płac. Niższa wycena pracy kobiet skutkowała wypieraniem mężczyzn z przemysłu. Związki zawodowe odpowiedziały na to, zabraniając kobietom pracy w najlepiej płatnych branżach i na wyższych stanowiskach. Śmiała teza również w naszych czasach, w której różnice płci oraz wieku mają wciąż znaczenie społeczne, a co za tym idzie – rynkowe. To kobiety stanowiły i stanowią najbardziej liczny i najbardziej wrażliwy trzon proletariatu.
Nie zmienia to faktu, żemniej „Manifest” może posłużyć jako inspiracja do zrozumienia męskiej dominacji. Wynika to z samego faktu, że kapitalizm jest systemem głęboko patriarchalnym. Rozdzielenie kwestii własności i nierówności płciowych nie jest możliwe. Marks i Engels dostrzegli to zresztą we fragmencie poświęconym wspólności żon w rozdziale drugim. Fragmencie niejasnym i niejednoznacznym, dodajmy. W kapitalizmie kobieta jest narzędziem produkcji, własnością swego męża. Komunizm ma natomiast znieść zarówno prywatną własność środków produkcji i – w związku z tym – instytucję patriarchalnej rodziny. Kobieta ma być wolna od patriarchalnej opresji zarówno w domu, jak i fabryce. Brzmi dobrze.
Rozdzielenie kwestii własności i nierówności płciowych nie jest możliwe
Silvia Federici napisała: „We are seen as nagging bitches, not as workers in struggle”. Walczący o swoje prawa mężczyźni uważani są za bohaterów, podczas gdy rewolucyjne głosy kobiet, niekiedy bardziej odważne i śmiałe, są umniejszane i tłumione. Również w postępowych ruchach politycznych kobiety traktowane są jako aktywistki drugiej kategorii, a przemoc wobec nich zostaje wyciszana. Dla niektórych wywalczenie praw wyborczych dla kobiet i ich procentowy udział na kierowniczych stanowiskach oznacza, że proces emancypacji się zakończył. Jednak dopóki kobiety nie zarabiają tyle, co mężczyźni, dopóki gwałciciele nie są karani za swoje przestępstwa, aborcja nie jest legalna, a antykoncepcja dostępna dla wszystkich, do tego czasu płeć ma znaczenie społeczne. Ten postulat „Manifestu” nie został przez ostatnie sto kilkadziesiąt lat zrealizowany.
Wymiana między marksizmem a feminizmem działa w obie strony. Podobnie jak zachowawczy marksizm, przywiązany do figury mężnego proletariusza, nie jest w stanie pobudzić emancypacyjnej praktyki, tak samo liberalny feminizm i jego przedsiębiorczynie nie rozwiążą kobiecej kwestii. Feminizm bez postulatu sprawiedliwości społecznej jest fikcyjną emancypacją, liberalną mrzonką. Marksizm bez kobiet jest grupą rekonstrukcyjną dla kanapowych krytyków, a „Manifest” — tekstem na zajęcia z historii doktryn politycznych albo literatury XIX wieku. Feminizm socjalny, feminizm, który korzysta z doświadczenia marksizmu, zakłada, że wszyscy i wszystkie mamy te same prawa niezależnie od tego, skąd pochodzimy i gdzie się urodziłyśmy. Pochodzenie ani zamożność, ukończone studia albo lepsza praca nie czynią nas lepszymi od sprzątaczek czy robotnic. Taki feminizm zachęca nas do zrozumienia zależności między nami i proponuje solidarność. Walka o prawa kobiet jest w tej perspektywie walką w imieniu wszystkich uciskanych przez kapitalizm i patriarchat, kobiet i mężczyzn. Narzędziami tej walki są organizacje polityczne: partie, ruchy społeczne, kolektywy.
Wbrew temu, co można by wyczytać z „Manifestu”, to, co chujowe na tym świecie, nie wykończy się samo.
Pracownice i pracownicy, bezrobotni i bezrobotne wszystkich krajów, łączmy się.
[1] Patrz: początkowy fragment „Manifestu komunistycznego”: „Gdzie jest taka partia opozycyjna, która by nie była okrzyczana za komunistyczną przez swych przeciwników, będących u władzy? Gdzie jest taka partia opozycyjna, która by nie rzucała nawzajem – piętnującego zarzutu komunizmu zarówno bardziej od siebie postępowym przedstawicielom opozycji, jak i swoim reakcyjnym przeciwnikom”.
socjolog, artysta, aktywista. Członek kolektywu Imperium Ducha. Prowadzi zajęcia na Akademii Szuk Pięknych i w ramach Autonomicznej Przestrzeni Edukacyjnej w Warszawie. Autor „Firm" (2017) i wielu innych rzeczy.
artystka, graficzka, aktywistka. Od niedawna pożegnała się z Polską i pracuje w Brukseli jako graficzka. Redagowała między innymi zin pod tytułem „Dlaczego jesteśmy feministkami”, który ukazał się rok temu w wydawnictwie Rozdzielczość Chleba. Jest członkinią organizacji Rosa.