fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

„Magnetyczną górę” Réki Mán-Várhegyi otwiera cytat z „Własnego pokoju” przywołujący postać XVII-wiecznej sawantki, filozofki, pisarki i prekursorki literatury science-fiction, Margaret Cavendish. Pomimo braku formalnego wykształcenia brytyjska księżna determinacją i wysiłkiem zdobyła rozległą wiedzę, której stale dawała wyraz, publikując poezje, teksty prozatorskie, dramaty i traktaty filozoficzne. Lecz nawet kiedy wreszcie zaproszono ją (jako pierwszą kobietę w historii) do wzięcia udziału w spotkaniu Royal Society, brytyjskiego towarzystwa naukowego, przez ówczesne środowiska intelektualne była uważana w najlepszym wypadku za osobliwość. I choć jej twórczość literacką Virginia Woolf ocenia dość krytycznie, określając ją jako „gigantyczny ogórek [który] rozkrzewił się w ogrodzie, dławiąc na śmierć wszystkie goździki i róże”, daje przecież do zrozumienia, że gdyby talenty i żywa inteligencja XVII-wiecznej arystokratki zostały wsparte solidną edukacją i stabilnym rozwojem w wolnym od uprzedzeń środowisku twórczym, mogłyby zrodzić dzieła wybitne. Zamiast tego Cavendish „trawiła czas na wypisywanie bzdur, popadając w pogłębiającą się niezgodę ze światem, aż w końcu stała się taką dziwaczką, że kiedy czasami opuszczała swoją samotnię, wokół jej powozu gromadził się tłum gapiów. Przykładu szalonej księżnej używano pewnie jako postrachu i ostrzeżenia wobec nazbyt przemądrzałych panienek”. Cytat ten, a w zasadzie już samo odwołanie do „Własnego pokoju” niezawodnie zapowiada, że mamy do czynienia z powieścią traktującą o szeroko pojętym pisarstwie kobiecym. W ujęciu Virginii Woolf twórczość jest bowiem skorelowana z sytuacją ekonomiczno-społeczną piszącego. Brak odpowiednich warunków pracy, niepewność finansowa i odczuwany z powodu dyskryminacji gniew uniemożliwiają kobietom stworzenie wartościowego i harmonijnego dzieła, wykształcenie swojego stylu, formy literackiej, a dalekosiężnie – własnych, nowych gatunków literackich – obok tych istniejących w tradycji literackiej, które były stworzone i rozwijane wyłącznie przez mężczyzn. W toku lektury rzeczywiście spotykamy kilka piszących kobiet, zarówno na polu twórczości literackiej, jak i naukowej. Nie należy także zapominać o samej autorce, Réce Mán-Várhegyi, o której czytelnik już wkrótce ma się dowiedzieć, czy – posiłkując się innym cytatem Virginii Woolf – „trzymała w dłoni pióro czy siekierę”.

W tym miejscu trzeba szczerze powiedzieć, że pod względem estetycznym książka rzeczywiście jest grubo ciosana. Prostota języka, fabuła, którą do przodu ciągnie pojawiające się co rusz deus ex machina, nieumotywowane wątki fantastyczne, szablonowość postaci – wszystko to wywołuje wrażenie, że Réka Mán-Várhegyi postanowiła powtórzyć większość pisarskich błędów przywołanej przez siebie w motcie Margaret Cavendish. Część z tych uchybień wiąże się z grą, jaką od pierwszych stron prowadzi z czytelnikiem autorka. Główną bohaterką, a także narratorką połowy książki czyni bowiem swoją imienniczkę – Rékę o niewyjawionym w powieści „podwójnym nazwisku”. Zważywszy dodatkowo na to, że powieściowa Réka jest początkującą pisarką, która w czasie rozgrywających się wydarzeń pracuje nad swoją powieścią, pod względem struktury idealnie zgadzającą się z książką trzymaną przez czytelnika w rękach, możemy mówić w kontekście „Magnetycznej góry” o ciekawym połączeniu fikcji z autentycznością, o automatyzmie albo wręcz zabiegu autobiograficznym.

Wybór takiej głównej bohaterki jest ciekawszy także dlatego, że jako studentka pierwszego roku socjologii, aspirująca inteligentka proletariackiego pochodzenia i próbująca swoich sił w pisaniu Réka sytuuje się na linii przecięcia przynależności do różnych grup i środowisk funkcjonujących w obrębie społeczeństwa węgierskiego około 2000 roku. Czyli w tym specyficznym momencie dziejowym pomiędzy transformacją ustrojową a wejściem do Unii Europejskiej, kiedy to zwietrzałe podziały klasowe i spetryfikowane od dziesiątek lat role społeczne miały ustąpić płynącym z Zachodu modelom równouprawnienia i społeczeństwa ponowoczesnego. O tym, że tak się nie stało, świadczą opisane w książce splecione ze sobą losy kilkorga socjologów ze środowiska akademickiego, jak się okazuje, jednego z głównych bastionów anachronizmu.

Konflikt zarysowuje się właściwie już w pierwszej scenie. Oto na konferencji naukowej „w mieście na wschodzie Węgier” Réka wysłuchuje serii profesorskich wykładów, wtórnych w treści i nieznośnych w formie, których jałowość i bezbrzeżną nudę są w stanie rozproszyć tylko dwa wystąpienia. Jedno z nich należy do gwiazdy budapeszteńskiej socjologii, Tamása Bogdána, który cieszy się nie tylko uznaniem środowiska, ale i wątpliwą sławą uwodziciela studentek. Jego referat zresztą już na wstępie zostaje zakłócony przez feministyczny performance kilku młodych kobiet z otoczenia drugiej nietypowej postaci na tej konferencji – niedawno przywróconej na łono ojczyzny badaczki Enikő Börönd. W porównaniu do Tamása, pochodzącego z niewielkiego miasta na południu Węgier inteligenta w pierwszym pokoleniu, Enikő ma za sobą kilkupokoleniowy kapitał kulturowy, który jednak w bardziej konserwatywnych kręgach bynajmniej nie przysparza jej sympatii. Nazywa się ją „flagową kurwą nauk społecznych”, a wszystkie jej sukcesy przypisuje romansom i koneksjom:

Pochodzi z półżydowskiej, inteligenckiej rodziny z Budy, w której wszyscy są kimś ważnym, więc ona też tak musi. A z takim zapleczem nietrudno się ustawić. Wiesz, to są tego rodzaju ludzie, którzy na okrągło świętują swoją genialność, co chwilę mdleją z wrażenia, jakie to mają genialne dzieci czy wnuki, zamiast na wycieczki chodzą na psychoanalizę, a kiedy tylko jakiś współczesny pisarz coś naskrobie, pierwsi się dowiadują i natychmiast rozmawiają o tym przy kolacji.

Skomplikowana zarówno w przestrzeni zawodowej, jak i osobistej relacja Tamása i Enikő nakłada się na istniejący od końca XIX wieku podział na prowincjonalne, konserwatywne Węgry i Węgry liberalne, kosmopolityczne, w zasadzie ograniczone do Budapesztu. Węgry są bowiem tworem państwowym o wybitnie nieproporcjonalnej budowie: z wielką głową i nierozwiniętymi kończynami. Wszystko poza dwumilionową stolicą nazywa się prowincją i jako takie jest traktowane (co dziwi tylko do czasu, gdy uświadomimy sobie, że drugie pod względem wielkości miasto to dwustutysięczny Debreczyn). To w Budapeszcie, a szczególnie w willowej i zamożnej Budzie skupia się intelektualna śmietanka kraju, to na Krisztinaváros mieszkał Sándor Márai, to po Starej Budzie krążył Gyula Krúdy, to tu przesiadywali po kawiarniach Dezső Kosztolányi i Frigyes Karinthy. Sporą część elit stanowili zasymilowani Żydzi, miejski patrycjat, rodziny urzędników i przedsiębiorców, wszyscy, dla których aspiracji artystycznych i intelektualnych ramy narodowe okazywały się zbyt ciasne i niewygodne, a styl życia wykraczał daleko poza przyziemną egzystencję. Druga część społeczeństwa, rozrzucona po partykularzach, małych i średnich miastach, to Węgry ciężkiej codziennej pracy i ustalonych zasad pożycia społecznego, wierność tradycji i status quo poczytujące sobie za cnotę i źródło dumy. Prowincja to w węgierskiej literaturze miejsce, z którego się ucieka albo w którym się umiera (śmiercią rozciągającą się niekiedy na całą egzystencję). Nawet ci – nierzadko konserwatywni – intelektualiści, którzy swoją twórczość poświęcili opisywaniu prowincji, zazwyczaj czynili to z budapeszteńskich mieszkań lub kawiarni. Do ich szeregu zaliczyć można także powieściowego Tamása Bogdána, inteligenta z awansu, który nawet jeśli szybko znalazł drogę do kręgu liberalnych, wykształconych elit, nigdy nie wyzbył się syndromu parweniusza.

Społeczeństwo węgierskie składa się jednak jeszcze z jednego, niższego kręgu, który w tej powieści jest reprezentowany przez Békásmegyer. W rzeczywistości jest to zespół wielkich i dość szpetnych blokowisk na północy Budapesztu, w „Magnetycznej górze” zyskuje jednak wygląd postapokaliptycznej kolonii karnej, w której żyje odseparowana od pozostałej części społeczeństwa węgierska biedota. Izolacja w ich przypadku ma wymiar jak najbardziej dosłowny, zarówno mieszkańcy Békásmegyer, jak i ludzie przybywający z zewnątrz potrzebują specjalnych przepustek, żeby przekroczyć granicę osiedla, które wciąż jest objęte inwigilacją i cenzurą. Tam to, wśród rumowisk i zabetonowanych placów bujnie krzewią się wszelkiego rodzaju teorie spiskowe, a wśród młodzieży kwitną ruchy nacjonalistyczne i paramilitarne. Przedstawione w „Magnetycznej górze” Békásmegyer to miejsce, które staje się coraz bardziej wsobne i przekonane o swojej przyrodzonej wyższości moralnej względem świata, o którego istnieniu co najwyżej słyszało; przy czym proces ten nakręcany jest przede wszystkim przez brak realnego działania ze strony elit, od których mieszkańcy Békásmegyer łakną dostrzeżenia, pochwały, sprawiedliwości.

Szokolai nie dziwił się, że na osiedle przyjeżdża coraz więcej naukowców. Dostrzegli to, co oni już od dawna wiedzieli, że tutaj jest kołyska, alfa i omega, miejsce przetrwania, że tutaj jest to, co żywe i co żyje, początek i koniec, że tu jest odpowiedź na wszystkie pytania. (…)

Békásmegyer to miejsce, w którym przetrwa dusza, tutejsze powietrze leczy, bo jest takie, jak woda ze źródła, tylko nie trzeba przebierać się w kąpielówki. No i pan naukowiec w swojej książce odda wreszcie sprawiedliwość rodzinie Ispánów, wreszcie ktoś napisze czarno na białym, jak mojemu dziadkowi odebrano dom kultury i wprowadzono tam kulawą Izabellę, (…)

Tamás wszędzie z nimi chodził, wpuścili go nawet do szkoły, siedział w ostatniej ławce, nauczyciele byli strasznie przestraszeni, że przyjechał taki oficjalny gość, (…) kto wie, dla kogo pisze te swoje raporty i co w nich jest, a najgorsze chłopaki z klasy, ci wszyscy ogoleni na łyso, są z nim na „ty”.

Stosunki środowisk z przeciwległych krańców drabiny społecznej opierają się na odwiecznym obustronnym fantazmacie podległego i zwierzchnika, sługi i pana, inteligenta i barbarzyńcy, służą odgrywaniu tego samego scenariusza, który obie strony umacnia w zajmowanych przez nich pozycjach. Biednych cementuje w ich wykluczeniu, a uprzywilejowanych utrzymuje w przekonaniu o własnej wartości. Dlatego ich spotkanie nigdy nie przynosi realnej systemowej zmiany czy rozładowania napięcia, które na pewnym etapie kumulacji musi doprowadzić do społeczno-politycznego przewrotu. Réka Mán-Várhegyi pokazuje, że elity intelektualne przegapiły moment na przełomie wieków, kiedy wykluwały się ruchy narodowe i ich paramilitarne bojówki, które dziesięć lat później w postaci nacjonalistycznej i ksenofobicznej partii Jobbik ruszyły po władzę, a inne prawicowe partie polityczne zachęciły do przyjęcia kursu populistycznego i antyliberalnego. Réka Mán-Várhegyi ostrze krytyki za ten obrót spraw kieruje przede wszystkim w stronę dwóch zazębiających się światów – liberalnej klasy uprzywilejowanej oraz środowiska akademickiego.

„Magnetyczna góra” odziera współczesną naukę z jej wyższościowej, moralnej autokreacji, obnaża jej słabości, jałową i autoteliczną naturę. Większość przedstawionych w powieści naukowców to ludzie zajęci budowaniem swoich karier, okopujący się w swoich wieżach z kości słoniowej pod postacią uniwersyteckich etatów, zamykający się w prywatnych rezerwatach inteligenckości i komfortu życia. Trudno o bardziej wymowną scenę niż ta, w której budańscy inteligenci przy kolacji składającej się z pieczonych bażantów po przeprowadzeniu dyskusji na temat muzyki klasycznej i metodologii badań socjologicznych, rozprawiają także o sytuacji życiowej borykających się z bezrobociem i ubóstwem mieszkańców Békásmegyer i innych wykolejeńców, a na koniec konkludują: „To ludzie tacy jak my”.

»Magnetyczna góra« odziera współczesną naukę z jej wyższościowej, moralnej autokreacji, obnaża jej słabości, jałową i autoteliczną naturę

Analizujący temat biedy i wykluczenia socjologowie z powieści Réki Mán-Várhegyi nie postrzegają bowiem obiektów swych badań jako rzeczywistych złożonych jednostek, ich spojrzenie w najlepszym razie można nazwać protekcjonalnym, jeśli nie orientalizującym. Badania terenowe wynikają w rzeczywistości z fascynacji egzotyką biedy, wykluczenia i mniejszościowości i służą przede wszystkim „brataniu się z parobkiem”, obcowaniu z nieskażonymi cywilizacją „dobrymi dzikusami”. Zastosowaną przez władze komunistyczne politykę przesiedleńczą w Békásmegyer omawia się tu „jak zjawisko przyrodnicze, jak gdyby system powstał nie z powodu zaistniałej potrzeby, lecz w wyniku nadprzyrodzonego cudu” i z afektacją rozwodzi się nad duchowym bogactwem i przyrodzonym pragnieniem szczęścia i piękna tamtejszych ludzi. Wszystko to nie oznacza bynajmniej, że należy się z nimi liczyć przy publikacji monografii czerpiącej garściami z ich prywatnych, życiowych doświadczeń. Postać powieściowej Réki pełni funkcję wytrychu. Zapewnia spojrzenie zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz, jako tej, która dostała się do elitarnego grona, ale w roli kuriozum. Nawet kiedy już ma być namaszczona na przynależącą do budapeszteńskiej śmietanki intelektualnej, znać o sobie daje nieusuwalne piętno jej niskiego pochodzenia:

Czuję się cudownie. Nigdy nawet nie myślałam, że może być tak miło słyszeć, że uważają cię za piękną Żydówkę z Budy. Chętnie bym przytaknęła, z radością powiedziałabym, że tak, jestem jej córką, ja też mieszkam na placu Vérhalom albo na ulicy Vérhalom, nieopodal placu. (…)

Bogdán włącza się do rozmowy, dajcie spokój tym spekulacjom, przecież ta dziewczyna, czyli ja, nie może pochodzić z rodziny mieszkającej przy placu Vérhalom, spójrzcie tylko, proszę, na jej radosny i szczery uśmiech, ona jest z Békásmegyer.

– Aha – kwituje Feri Román i rozpiera się na krześle.

– No – mówi Kati Faragó – doprawdy interesujące.

Czy zatem awans społeczny nie jest możliwy? Owszem, ale zdarza się rzadziej[1] i jest okupiony większymi poświęceniami, niż powszechnie się uważa, co wynika w dużym stopniu z błędu przeżywalności (survival bias). Z całą pewnością trudniej też awansować społecznie kobietom, w ich przypadku można mówić o dyskryminacji intersekcjonalnej, na którą nakładają się uprzedzenia zarówno z uwagi na klasę, jak i płeć. Jak pokazuje Réka Mán-Várhegyi, w efekcie związanego z tym napięcia kobiety częściej niż mężczyźni popadają w depresję, wikłają się w związki o nieproporcjonalnym rozkładzie praw i obowiązków, niejednokrotnie doświadczają także przemocy domowej. W świecie akademickim, zdominowanym przez profesorskich matuzalemów, naukowczynie postrzega się przez pryzmat seksualny, ich sukcesy – za efekt romansów, pewność siebie – za wyuzdanie. Podwójne standardy funkcjonują na wszystkich etapach edukacji wyższej i pracy naukowej, czego nie chce dostrzec większość członków tych struktur, jak choćby student z prowadzonych przez Enikő zajęć z postmodernizmu, przekonujący, że społeczeństwo odnosi się do feminizmu pozytywnie, gdyż jedyne, czego doświadczał w następstwie swojej deklaracji, że jest feministą, to uprzejme zdziwienie i żywe zainteresowanie. Na uniwersytetach kultywuje się profesorski model budowania schedy, polegający na wspieraniu ulubionych podopiecznych, co zwykle przebiega po linii męskiej. W efekcie oznacza to jednak pasywność w doborze tematu i kontynuację badań prowadzonych przez mentora, przez co zajmowanie się nauką na Węgrzech na przełomie wieków ogranicza się do dreptania wokół zestawu wysłużonych tematów i metod.

„Magnetyczna góra” sugeruje, że nawet jeśli to kobiety odważniej sięgają po nowe teorie, badają bardziej ważkie, ale otoczone mniejszym splendorem kwestie albo charakteryzują się większą świadomością i społecznym wyczuciem, funkcjonowanie w nieprzychylnym środowisku, które zostało zaprojektowane przez mężczyzna na wzór męski, utrzymuje je w stanie rozedrgania, kładącym się cieniem na ich działalności twórczej. Jedna z opisywanych przez Rékę Mán-Várhegyi kobiet poświęca życie dla napisania krótkiej książeczki, każde zdanie i słowo z przerażeniem bierze pod lupę i sprawdza, czy należy autentycznie do niej – „pisze i szczęka zębami”. Inna, kierowana pragnieniem przynależności do środowiska literackiego, całkowicie podporządkowuje się jego trendom i oczekiwaniom: w czasach komunistycznych pisze książki dla dorastających dziewcząt o morale pionierek, po transformacji przerzuca się na czytadła dla dorosłych. Marząca o napisaniu wielkiego interdyscyplinarnego, postmodernistycznego dzieła „Nędza Węgrów” Enikő jest w swoich pisarskich zamiarach równie naiwna, co frenetyczna, planowana przez nią książka, „coś pomiędzy socjografią a powieścią”, tak naprawdę ma być przedłużeniem jej osoby i ją – jako jednostkę – wyrażać. Nie potrafi jednak jej napisać tak samo, jak nie potrafi wyrazić samej siebie. Wreszcie czytelnik ma możliwość przekonać się o efektach pisarskiej psychomachii Réki, której poszukiwania swojego miejsca w społeczeństwie i swojej pozycji jako kobiety łączą się z poszukiwaniami własnego modelu pisania. „Ciągle się zastanawiam – mówi – jak pisać: w pierwszej czy trzeciej osobie. Kiedy mam obawy, że moja bohaterka jest za bardzo podobna do mnie, chcę pisać w trzeciej. Ale wtedy tekst staje się dziwnie ironiczny, (…) rozlazły”. W pewnym momencie wyznaje wprost: „Dopiero teraz zobaczyłam, że mnie też się wydawało, że głównym bohaterem tekstu literackiego musi być mężczyzna. I że lepiej, gdy mężczyzna jest autorem”.

Poszukiwania swojego miejsca w społeczeństwie i swojej pozycji jako kobiety łączą się z poszukiwaniami własnego modelu pisania

Trzymana przez czytelnika w rękach powieść nosi liczne ślady turbulencji towarzyszących autorce przy pisaniu, których ofiarą – zupełnie jak w przypadku Margaret Cavendish – niejednokrotnie pada styl. Niemniej udało jej się stworzyć pewną propozycję pisarstwa kobiecego: rozczłonkowanej pomiędzy wielu bohaterów narracji, igrającej z konceptem porte-parole czy metaliterackimi interpretacjami, rozedrganej i niejednokrotnie autoironicznej, w której „każde słowo jest niczym wazon albo popielniczka rzucone w siedzących na sali słuchaczy”. I nawet jeśli słowa te ciskane są często na oślep, to zapewne właśnie one zapewniły „Magnetycznej górze” Europejską Nagrodę Literacką.

[1] Zob. P. Bukowski et al., „Social Mobility and Social Regimes: Intergenerational Mobility in Hungary, 1949–2017”. Jak wykazali autorzy artykułu, niezależnie od panującego akurat ustroju politycznego na Węgrzech mobilność społeczna była zaskakująco niska zarówno w obrębie górnych, jak i dolnych warstw społecznych. Kwestionuje to m.in. powszechne przekonanie o zakrojonej na szeroką skalę próbie degradacji przez władze komunistyczne grup burżuazyjnych i zastąpienie ich nową elitą, wywodzącą się ze środowisk chłopskich i proletariackich. Większość członków wspomnianych grup zachowało swój odziedziczony status.

Réka Mán-Várhegyi

„Magnetyczna góra”, przeł. Elżbieta Sobolewska, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2020, s. 344.

Karolina Wilamowska
ur. 1988, hungarystka i polonistka, tłumaczka i adiustatorka. W „Małym Formacie" korektoruje od zarania. Opublikowała kilka przekładów książkowych i kilkadziesiąt tłumaczeń krótszych tekstów literackich, esejów i artykułów publicystycznych. Bada literaturę środkowoeuropejską. Obecnie mieszka w Pradze.
redakcjaPaulina Chorzewska
korekta Lidia Nowak

Réka Mán-Várhegyi

„Magnetyczna góra”, przeł. Elżbieta Sobolewska, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2020, s. 344.

POPRZEDNI

szkic  

„ogłuszeni pomniejszym show” (wokół „Apokryfu” Kevina Daviesa)

— Małgorzata Myk

NASTĘPNY

recenzja  

Gdzie spływa ślina

— Karol Poręba