fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

 

[1. Wieża centralna]

Jedna mądra mama uczyła tak syna pierwszaka: zobaczysz litery biało na czerwonym, nie czytaj ich, głupstwa, ale tego, co ci teraz powiedziałam, nie mów nikomu. Biało na czerwonym nad fabryką „Wolność”: głupstwa. Nad bramą przytwierdzony reflektor, snop światła skierowany ostro w górę. W świetle gęsto gromadzą się śnieżynki, trą o siebie, jak łatwopalny proch, drobne, jak iskry. Przy takim mrozie śnieg nie tyle trzeszczy, ile piszczy pod nogami pracowników fabryki, którzy wstrzymując oddech, spieszą do domów witać Nowy Rok. Oddychać przy takim mrozie się nie da, to tak, jakby wdychać pieprz. Gdyby rzucić zapałkę, to śnieg by zapłonął. Za nic się nie da spojrzeć do góry, chociaż gdyby tylko spróbować unieść oparzoną mrozem twarz, to można by zobaczyć kumacz nad przejściem, białe litery, a nad nimi snop reflektora, przebijający mętne i drzemiące niebo Narwskiej Zastawy bodaj aż do kosmosu, ale celujący nie w kosmos, a w zegar na wieży centralnej – ot co! Zegar pokazuje za dziesięć dziesiątą, a sama wieża centralna, i cały niedawno odbudowany główny korpus, bielą się na górze ośnieżonymi gzymsami i załomami.

Towarzysze! Klaszcze w dłonie, dopominając się uwagi. „Pięć miiinut, pięć miiinut!”. Nie bójcie się, jeszcze dwie godziny. Mam na myśli, że za pięć minut zbieramy się i składamy sobie życzenia noworoczne, a potem w sposób zorganizowany opuszczamy halę i wskakujemy do tramwaju, żeby w domu usłyszeć w radiu bicie kurantów… Uwaga! Uwaga!

D (rudy, chudy) uważa, że blok trzeba zebrać w tym roku, a nie zostawić na przyszły. Jego druh Q uważa, że… Ola! Spędźmy Nowy Rok razem. Cały rok? Ach, wybacz, miałem na myśli przywitajmy. Ale jeśli nie jesteś przeciwna, ja bym, Oleńko, cały rok z tobą spędził. A ja chętniej spędziłabym go z D. Jest takim samym idiotą jak ty, ale chociaż czasem milczy. Ależ oczywiście, tak, weźmiemy ze sobą D! I popędźmy wszyscy do mnie. Ojciec ma dyżur, nie będzie go całą noc. Wszystko biorę na siebie! Co ty, D, tak się guzdrzesz, kończ prędko, bo nam tramwaje przestaną jeździć. Do jedenastej tylko kursują (osadza koło na grafitowym smarze). No już. Ty na razie tam idź, zawołaj Olę. A już, już. Aha? Kiedy to…

Na zewnątrz mroźnie, aż ducha można wyzionąć. W ogóle nie pamiętam, żeby kiedykolwiek wcześniej było tak zimno. Ja też nie. Za Blokady, mówią, było, ale ja nie pamiętam. E, kiedy mieszkaliśmy na Uralu, to minus czterdzieści pięć zimą – normalna rzecz. Ale tam chociaż powietrze suche. A tu, o, mgła jaka, mgławica. Babcia mi się trzeci dzień dusi, nie może tego mrozu znieść. To niech nie wychodzi. Nie, ona nawet w domu tak.

O cholera, w czwartym światło włączone. Chłopaki, chodźcie do czwartego, zobaczymy, co tam zrobili? Nie widziałem jeszcze. A która godzina? Tam zobacz. Chodźcie.

Szeroka nowa hala czwartego działu. Za ogromnymi podmarzniętymi oknami ostre cienie nagich gałęzi. Kroki niosą się donośnie. Lata echo. Kapitalne, co to są za maszyny. Zdobyczne chyba. Chłopaki, pomału. Ktoś idzie.

Szefie, spokojnie, jesteśmy z piętnastego. Dziewczynie chcieliśmy pokazać. U was tu szyk i blask, prawda? (Walonki, szynel, wąsy). Szczęśliwego nowego roku! Uśmiech Oli, za taki uśmiech wszystko można oddać. Ola jest kontrolerką jakości. Aaa, szczęśliwego, chłopcy. Tak, zobaczyć to warto, tak. A ja myślę, kto to taki. Tylko następnym razem. Bo ja następnym razem… A wy jesteście, jak się okazuje, z piętnastego. Najbardziej robotny dział, zawsze do późna. Najbardziej nadliczbowy. (Lekki zapach alkoholu). Siądźcie na chwilę. Pogadajcie ze mną. Tramwaj wam nie ucieknie. A wiele mogę wam opowiedzieć… Byłem tu, kiedy tu jeszcze niczego nie było, a ja już byłem… Wiecie co? Ja tę fabrykę gasiłem. Nie wiecie. W czasie wojny, tak. Siądźcie. Komsomolcy. Posłuchajcie, co tu się działo, opowiem wam, a tak, nie wiecie.

„Wolność” gasiliśmy już wiosną, to był… tak, myślę, że to był maj czterdziestego drugiego roku. Wtedy to była fabryka tekstylna. Taak… zapaliła się od fugasa. A o piątej po południu ostrzał artyleryjski. Zaczęli pruć, taak… A my pod ostrzałem gasimy, wariactwo. W dwadzieścia pododdziałów pożarniczych gasiliśmy, przyjechała pewnie cała Narwska Zastawa… Przyjeżdżamy, wszystko płonie, od parteru do ostatniego piętra. Naprzeciw dzieciaczki wyprowadzają, przedszkole tam było, wyobrażacie sobie… sieroty zebrane z całej Zastawy. Mówię do Dimki: sąsiednie korpusy zabezpiecz. Wiedziałem, że tam jest magazyn bawełny, zgroza straszna. A jeszcze stacja elektroenergetyczna też jakby spłonęła… Dimka ze swoimi tam, a my do głównego… a ten silniejszy, rośnie w oczach. W działach było pełno bawełny, taką płonącą bawełnę wyrzucało z okien, wewnątrz surowiec, stropy w fabryce były zaimpregnowane olejem, ogień trawił je jak papier. Chłopaków z dowództwa posłaliśmy gasić pierwsze piętro, dział robót remontowych, myśleliśmy, że tam bezpieczniej, a sami polecieliśmy na czwarte… a tam pocisk bach w ścianę szczytową budynku, i poległy wszystkie chłopaki, tak to było… Nie wiedzieliśmy wtedy o tym… Ciężko się było zorientować! Belki padają, pompa uszkodzona pociskiem – woda nie leci, rękawy porwane. Potem patrzę, stropy padają. Koniec, mówię, wycofujemy się… Dobiegliśmy do pierwszego – nie ma schodów. Jegor Gielfin, był taki, później zginął już na froncie… na oślep w dół skakał, możecie sobie wyobrazić? Pomógł nam się wydostać. To jest dopiero czyn bohaterski! Szedłem jako ostatni! Całkiem zamroczony nic do mnie nie dociera, jak głuchy, ale i tak wyrwałem do przodu, a za mną stropy trzeszczą, ledwiem wyskoczył – wszystko się zawaliło! Ale dwa piętra uratowaliśmy, a Dimka magazyn bawełny, jeśli on by huknął, znaleźlibyśmy się w okrążeniu, wszystkich by ogarnął. Kiedy jest tyle paliwa, to aż powietrze płonie, i wszystko jak w lej zasysa, to byłby koniec, definitywny! A tak… i magazyn bawełny, i wszystkie budowle, sami widzicie, to wszystko stare… uratowaliśmy fabrykę… ośmiu wojowników zginęło. Taak…

Szefie, jesteście bohaterem! Ja? Ech.. Co wy, jaki ze mnie bohater… Mówiąc ściślej, to jestem bohaterem przeszłości. A wy jesteście bohaterami przyszłości. Żeby nikt więcej, znaczy, nikt nie wtrącał się, dobrze mówię? Towarzysze, wszystko rozumiem, ale ostatni tramwaj odjedzie za pięć minut. Do widzenia! Do widzenia! Szczęśliwego nowego roku!

Z trudem biegnie się w mrozie. Twarz płonie, najdrobniejsze śnieżynki palą policzki, pchają się iskrzącą gromadą pod poły palt. Wylatują z Wołynkinej na Kalinina, słysząc głuche dudnienie w ciemności. Zza zakrętu wyjeżdża lampa. Ze wszystkich sił pędzą na przystanek. Q ciągnie Olę pod rękę, wskakują do tramwaju, drzwi się zamykają, i teraz okazuje się dopiero, że D dawno został w tyle. O tam kroczy mizerna postać, rozchełstany, zaszronione baczki, uszanka przekręcona na bok. Tramwaj się rozpędza.

Gdzieś ty patrzył, Q?! A co ja jestem winien, że on tak słabo biega? Myślałem, że jest z nami… Trzeba było i jego wziąć pod rękę! Posłuchaj, Oleńko, a jeśli tak się zastanowić, po co nam ten rudy cudak, czy bez niego nam źle? Kto nie zdążył, ten się spóźnił. Tramwaj się zatrzymuje, krótki peron, dwanaście domów, jedno skrzyżowanie – Ola wyskakuje na pusty ośnieżony bruk, w skrzypiące iskry, śnieg pod latarnią  jaskrawo pomarańczowy jak lód na lodowisku i w oddali nad czubkami drzew parku Katarzyny czarna bryła Wieży centralnej na mętnym niebie i jasny snop światła nad nim, i Ola szybkim krokiem idzie przed siebie, a tramwaj, w którym jest Q, oddala się w chłodny mrok Obwodnowa, a na spotkanie kroczy lekka postać D, zaczyna powoli rozpoznawać Olę, a my już ich nie widzimy.

 

[40. Inżynier H]

ASZ zawsze, całe życie odczuwał niedobór, niedostatek sił życiowych, szarość, wąskość strumienia, który w nim płynął. Może to dlatego, że dzieciństwo ASZa przypadło na ciężkie lata, kiedy jadło się tylko jabłka, ziemniaki, chleb i kapustę, a piło się (oprócz alkoholu) przeważnie kompot z dżemu porzeczkowego zalewanego wodą. ASZ całe życie był chudy i niewysoki. Płowe włosy strzygł krótko, a po dwudziestym piątym roku życia zaczął trochę łysieć, tego się właśnie po sobie spodziewał. Nie miał ASZ ani ojca, ani rodzeństwa, nie dysponował przyciągającym wyglądem ani nadzwyczajnymi talentami. Ale też całkowitej beznadziei w nim nie było, ani rozpaczy, ani głupoty. Nie, ASZ był skrycie i częściowo mądry, a czasem nawet czuły, z całkiem nienarzucającym się poczuciem humoru (dla własnego użytku, jako że ASZ był małomówny, ale jemu wystarczało).

Nawiasem mówiąc, nie można powiedzieć, że ASZ przez ten niedobór wpadał w przygnębienie. On w ogóle o takich sprawach nie myślał. ASZ jadł, co dawali, robił, co było trzeba, odznaczał wykonane zadania niebieskim kulkowym długopisem z zawsze pogryzioną przez niego końcówką, taszczył na chudych plecach zapaćkany granatowy plecak, wstawał rano i jadł śniadanie w kuchni, przepełnionej granatowymi cieniami, jeżąc się od chłodu, biegł w dół po starych ciemnych schodach. W szkole ASZ nie wyróżniał się, ani w tej zwykłej, ani w tej matematycznej, do której przeszedł w ósmej klasie. Ale tak całkowicie niewyróżniający się nie był; ogólnie równy gość, taki akurat, dziarski chłopak, nie żeby taki znowu spokojny – zwykły; podaje rękę – cześć; w piłę – zawsze chętnie zagra; rozmowę podtrzymać – jak najbardziej. Był nawet w dziesiątce najlepszych uczniów w klasie, w górnej jednej trzeciej: Pietrow, Iwanow i taak dalej (kiedy nauczyciel ich wymieniał, to o ASZu nie wspominał, ale zawsze miał go na myśli).

A niedobór? No, czasem ASZ myślał: „co ja taki chudy jestem?”. I czasem coś takiego czuł, że jest coś, czego mogłoby być więcej; czuł potencjał w sobie, jakieś niedorozwinięte zalążki; jakby daltonista nagle zobaczył różowo-zielony sen, a potem obudził się i niedowierzał: co to było, jak to nazwać? – ale nie było to za mocne uczucie, raczej lekkie, prawie nic nieważące; ale nieprzerwane, jak szum, jak kurz.

Potem ASZ poszedł na studia, oczywiście na inżynierię, i uczył się całkiem nieźle, robił notatki tym swoim pismem jak kura pazurem; kim zostanie, nie miał pomysłu, nie myślał o tym, gdzieś tam sobie dorabiał, pomagał mamie, a potem na czwartym roku przychodzi raz do katedry omawiać temat pracy rocznej, i mówi do niego opiekun naukowy: chcesz napisać pracę w fabryce „Wolność”, tam robią jakieś nowe urządzenie, potem dyplom przyzwoity z tego będziesz miał, przy okazji oswoisz się i może zaczepisz, inżynierowie tam są potrzebni. Oczywiście, bardzo dziękuję – gorąco zareagował ASZ i ruszył ku „Wolności”.

„Wolność” zdumiała ASZa. Ogromne puste hale, cień dawnej wielkości; po fabryce oprowadzał go oczywiście nie kto inny a odessyjczyk D, krasomówczo wyciągając rękę i odwołując się  do modernizacji, do nowej polityki produkcyjnej, wsparcia wojska, do Forda i Piotra Wielkiego. ASZ skulił się, wsunął zgrabiałe dłonie do kieszeni kurtki i ogólnie entuzjazmu nie zdradzał. Szczupły inżynier chłystek nie pojmował wagi majestatycznej i obdrapanej „Wolności”. I jeszcze taka pustynia z tej „Wolności”. Tu przecież osiem tysięcy osób pracowało. A teraz tysiąc. W samym biurze projektowo-doświadczalnym pracowało osiemset, a teraz czterdzieści. Przyszłość jest mglista. Ale, powiedział D stanowczo, mamy teraz nowe technologie. Tak, tak, pierwszy raz od wielu lat. W naszym biurze projektowym. Zaczynamy. Chcesz zacząć z nami? Nazywa się „Kurs”. Urządzenie radiolokacyjne, będzie we wszystkich tych portach, groblach, latarniach. To bardzo perspektywiczne. Oczywiście, dziękuję, powiedział ASZ. I tak jakby się uśmiechnął. Albo i nie. Nieważne.

Tak więc wsiąkł on w to biuro projektowe… I zaczął opracowywać ten cały „Kurs”… Zajmował się regulacją bloków. To znaczy, przykładowo, coś nie działa, ale nie działa za każdym razem inaczej. I dowiedzieć się, dlaczego nie działa, to zadanie dla ASZa, jak to się mówi, zrobić z gówna cukierek… I ASZ nie tyle wsiąkł, ile wciągnął się. Okazało się nagle, że cała ta niedająca się pomyśleć wiedza, którą mu wpychano na uczelni, jest naprawdę w jego rękach i oczach. „Kurs” rósł. Dwa lata później go opracowali i oddali do produkcji. Teraz ASZ całymi dniami przebywał w halach, a dokładniej w dziale numer 19, gdzie odbywała się ostania faza produkcji pierwszego „Kursu”. Każdego ranka o wpół do ósmej skręcał z prospektu Strajków w Wołynkiną, przyspieszał na wzgórzu i już za piętnaście był w „Wolności”. Płacili niezbyt dużo. ASZ wiedział, że mógłby zarabiać więcej. Ale ciągnęło go do pracy też niezbyt, tak trochę, dokładnie tak, żeby nie odejść.

A jeszcze była piłka nożna. Kiedy chłopaki zaproponowali grę, ASZ poszedł, poganiać za piłką zawsze lubił. W piłce nożnej ujawniały się ukryte, zatarte cechy ASZa: jego chytrość, ostre wyczucie momentu, miłość do paradoksów, jego lekkość i przezroczystość, a jego oczy podczas gry z szarych robiły się stalowe (choć komuś może się wydawać, że szary i stalowy to ten sam kolor). Może nie miał wystarczającej ekspresji, siły, konsekwencji, ambicji, ale ruchy ASZa były zawsze oszczędne i wycyzelowane, nieomylnie wyczuwał zamiary przyjaciół i wrogów, jego gra przypominała szachowy blitz, i, oczywiście, z ASZem „Wolność” wygrałaby nawet z Fabryką Putiłowską, ale „Wolność” zwyciężyć musiała bez ASZa. Na jednym z ostatnich treningów ASZa przewrócono lub sam upadł, chłopcy zbyt rozemocjonowali się grą, i nagle ASZ, trzymając się za nogę, leży na piasku i sosnowych igłach i wykrzywia twarz w grymasie.

Leczenie trwało miesiąc, końcówkę września i październik, tak, że kiedy ASZa wypuścili na wolność i ten, w ogóle, nawiasem mówiąc, nie utykając, pokonał skrzyżowanie i przyspieszał na Wołynkinej, zauważył, że park Katarzyny już opadł i tylko na żywopłocie gdzieniegdzie błyszczały mokre czerwono-żółte liście. ASZ szedł i niezauważalnie dla siebie rozkoszował się okolicą, jesienią, ulubionym znajomym pejzażem, który obserwował trzeci rok, a w dali górowały już wieże „Wolności”, a na wieży czekał na niego „Kurs”, który w czasie jego niedyspozycji zamontowano tam oraz na grobli. ASZ minął bramę, wszedł na drugie. W biurze projektowym na jego widok wszyscy się ucieszyli, a on ucieszył się na ich widok. Starł kurz z ekranu i włączył komputer. Zaczynali nowy projekt, kontynuację „Kursu”, która była obietnicą jeszcze kilku lat ciekawej pracy. Byłeś na wieży, zapytała Lida M. Ach tak, przecież nie byłeś, idź tam. Idź na wieżę, jeśli z nogą w porządku. Tak, z nogą w porządku, dziękuję, pewnie, że pójdę zobaczyć, co my tu wszyscy kilka lat klepaliśmy.

Wieża, na której zamontowano pierwszy egzemplarz „Kursu”, była starą wieżą. Ostała się jeszcze z tych czasów, kiedy w „Wolności” była fabryka tkacka. Ogień artyleryjski, który w 1942 roku unicestwił połowę hal „Wolności”, nie zniszczył jej, choć także była ostrzeliwana. ASZ wylazł na dach i zobaczył stację w całej okazałości. Popatrzył trochę, a potem obrócił się i spojrzał na miasto. Było mu dobrze.

Uczucie niedoboru, to uczucie, które było dla niego fundamentalne przez całe życie, nagle, jakby w nieuchwytnym mgnieniu oka, oświetliło świat; wciąż czegoś brakowało, ale to było piękne. Żyć jest dobrze tyle, ile będzie trzeba, i ty się właściwie nie zmienisz, jak nie zmieniłeś się do tej pory, i to poczucie, i upływ czasu, ciepła rześkość, powietrzne impulsy wokół, ta szaro-biała mgła, w której jest całe spektrum, i „Kurs”, i nowy projekt czeka, i giętkie witki topoli na czystym, zamiecionym prospekcie Strajków, i blado-wrzosowe niebo nad miastem, – to jest […]

Sankt-Petersburg, 2012

 

 

Nowy realizm rosyjski

Cykl tekstów poświęconych jednemu z najważniejszych nurtów w rosyjskiej literaturze współczesnej. Powstał przy okazji wydania książki Katarzyny Roman-Rawskiej „Nowy realizm w rosyjskim polu literackim po 1991 roku. Literatura i polityka" (2020).

Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

Ilustr. Aleksandra Balitksaya

Ksenia Buksza
ur. w 1983 roku w Leningradzie. Prozaiczka, poetka, publicystka. Dawniej pisała pod pseudonimem Krzysztof Bakusz. Tłumaczyła polską poezję. Z wykształcenia jest ekonomistką, ma za sobą także szkołę muzyczną. Wiele lat pracowała jako copywriterka w agencjach reklamowych. Z tego doświadczenia zrodził się pomysł książki „Fabryka »Wolność«”. Buksza brała udział w wypracowywaniu rozszerzonej marketingowej księgi znaku dla jednej z petersburskich fabryk, rozmawiając i robiąc wywiady z pracownikami przedsiębiorstwa nad różnych szczeblach, od dyrektora do sprzątaczki. Debiutowała na początku lat dwutysięcznych, w 2002 wydała zbiór opowiada „Alonka Partyzantka” (polskie tłumaczenie, Państwowy Instytut Wydawniczy, 2007). Początkowo włączana do grona nowych realistów, szybko odcięła jednak tę etykietę, przełamując swój realizm surrealizmem i fantasmagorią. W 2013 ukazała się „Fabryka »Wolność«”, za którą rok później pisarka uzyskała nagrodę Nacyonalnyj Biestsieller, jedno z ważniejszych literackich wyróżnień w Rosji. Powieść była także nominowana do nagrody Bolszaja Kniga. Wydała jeszcze m.in. zbiór opowiadań „Otwiera się do wewnątrz” (2018) oraz dwie powieści „Adwent” oraz „Czurow i Czurbanow” (2020), a także biografię Kazimierza Malewicza (2013).
Katarzyna Roman-Rawska
literaturoznawczyni, socjolożka. Tłumaczka, badaczka współczesnej literatury i kultury rosyjskiej oraz ich związków z polityką. Pracuje w Instytucie Slawistyki PAN.
redakcjaAndrzej Frączysty
korekta Karolina Wilamowska

Nowy realizm rosyjski

Cykl tekstów poświęconych jednemu z najważniejszych nurtów w rosyjskiej literaturze współczesnej. Powstał przy okazji wydania książki Katarzyny Roman-Rawskiej „Nowy realizm w rosyjskim polu literackim po 1991 roku. Literatura i polityka" (2020).

Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

Ilustr. Aleksandra Balitksaya

POPRZEDNI

szkic  

Chcieli być wysłuchani. Chcieli tego jak nigdy dotąd

— Katarzyna Roman-Rawska

NASTĘPNY

varia proza  

Łyżka cukru

— Roman Sienczin